Gabriel Brzęk (1908-2002)- profesor zwyczajny dr hab., dr h.c. Akademii Rolniczej i Akademii Medycznej w Lublinie. Nestor polskiej zoologii, współtwórca lubelskiego Wydziału Farmaceutycznego, wybitny naukowiec i pedagog, wspaniały wychowawca znanych zarówno w kraju jak i w świecie naukowców oraz rzesz studentów, wielki i prawy człowiek, erudyta i patriota.
Był autorem wielu prac z dziedziny hydrobiologii i historii nauk przyrodniczych w Polsce. Wielkie uznanie przyniosła Profesorowi książka Złoty wiek ornitologii polskiej, a także cykl prac poświęconych wybitnym zoologom polskim. Są to obszerne monografie: Krzysztof Kluk, Benedykt Dybowski, Henryk Raabe, Józef Nusbaum-Hilarowicz. Spod pióra Profesora wyszła także Historia zoologii we Lwowie i w Wilnie, wydane w 1995 r. przez Lubelskie Towarzystwo Naukowe: O dwu zgaszonych w 1939 roku ogniskach polskiej zoologii.

prof. Gabriel Brzęk

Muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie i jego Twórca

(fragmenty)

Wydawnictwo Lubelskie Nowe, Lublin 1994.

SPIS TREŚCI

PRZEDMOWA

W okresie międzywojennym każdy wybierający się do Lwowa Polak uważał za celowe zwiedzenie, oprócz Panoramy Racławickiej i kilku zabytkowych budowli, również Muzeum im. Dzieduszyckich z jego pięcioma działami, spośród których niewątpliwie najbogatszy i najciekawszy był Dział Zoologiczny. Zawierał on bowiem niemal całokształt fauny kręgowców ziem polskich, wspaniałe zbiory owadów i innych grup zwierzęcych oraz unikalny w skali światowej całkowity okaz plejstoceńskiego nosorożca włochatego, wydobyty dzięki zabiegom Muzeum wraz z organami miękkimi oraz kompletnym szkieletem mamuta z impregnowanych solą i woskiem ziemnym osadów w Staruni na Podkarpaciu Wschodnim. Muzeum to stanowiło dla młodzieży, a zwłaszcza studentów przyrody, leśnictwa i rolnictwa, doskonałą okazję do uzupełnienia swoich wiadomości z zoologii. Profesorowie zoologii i nauk pokrewnych zachęcali młodzież do zwiedzania i studiowania tych zbiorów, a niektórzy nawet przeprowadzali tam egzaminy, zwłaszcza z dziedziny ornitologii i entomologii. Eksponaty zgromadzone w Muzeum stanowiły doskonałe uzupełnienie zbiorów zoologicznych wyższych uczelni Lwowa. Do placówki tej zjeżdżali zoologowie, a zwłaszcza ornitologowie i entomologowie z całego kraju, a często i z zagranicy, celem sprawdzania swoich zbiorów na podstawie znajdujących się w muzeum kolekcji, gdyż te ostatnie były gromadzone przeważnie przez wybitnych specjalistów, od których Włodzimierz hrabia Dzieduszycki zbiory te zakupował.

Muzeum zatrudniało wielu wybitnych uczonych, fundowało dla młodych badaczy stypendia, finansowało wyjazdy naukowe swych pracowników, drukowało własne wydawnictwa, spełniało więc ważną rolę nie tylko dydaktyczno-wychowawczą, ale i naukową zarazem.

Po drugiej wojnie światowej, gdy Lwów znalazł się poza granicami Polski, ginie o Muzeum stopniowo pamięć w społeczeństwie naszym, tym bardziej że w początkowych powojennych latach, zacierając ślady polskości, zniszczono jego archiwum, a cenną bibliotekę wywieziono na przemiał. Dzięki zabiegom ówczesnego dyrektora Konstantina Tatarinowa, a ostatnio dyrektora Jurija Czarnobaja i kustosza Melanii Kałużniackiej, zbiory zoologiczne zachowały się w dość dobrym stanie.

O Muzeum, jak również o jego wspaniałomyślnym fundatorze, Włodzimierzu Dzieduszyckim, mieliśmy dotychczas dość skąpe wiadomości, zamieszczane przeważnie w popularnych, często hagiograficznych ujęciach w lwowskich czasopismach, głównie tuż po śmierci jego założyciela w roku 1899. Brak było natomiast monograficznego opracowania tej tak bardzo dla nauki i kultury polskiej zasłużonej placówki, jak również jej twórcy.

W celu wypełnienia tej luki i utrwalenia owej szacownej instytucji i jej twórcy w dziejach nauki i kultury polskiej podjąłem się monograficznego opracowania tego tematu. Nie było to łatwe zadanie. Archiwum Muzeum - jak to już wspomniałem - uległo brutalnemu zniszczeniu, a dotyczące tego tematu archiwalia dawnego Ossolineum i Archiwum Państwowego są bardzo skąpe. Musiałem więc oprzeć się tylko na fragmentarycznych, zawartych w prasie wiadomościach, wywiadach u osób pracujących w muzeum oraz informacjach łaskawie mi udzielonych przez członków czcigodnej rodziny państwa hrabiostwa Dzieduszyckich, a zwłaszcza ostatniego ordynata, Włodzimierza hr. Dzieduszyckiego jun. Za udzieloną mi pomoc serdecznie Im dziękuję.

Nad książką tą pracowałem kilkanaście lat, dwukrotnie korzystając z jednomiesięcznych stypendiów udzielanych mi przez Polską Akademię Nauk, za co uprzejmie dziękuję. Nie taję, że były trudności z wydaniem tej książki. W powojennym czterdziestoleciu byliśmy bowiem poróżnieni z przeszłością, nasze uczucia i chęci były skrępowane narzuconymi nam z zewnątrz wskazaniami. Słowem, brak było atmosfery do wydania książki o pięknym geście darowania w roku 1880 bezcennych zbiorów na rzecz narodu przez wielkodusznego patriotę, lecz, niestety... hrabiego, Włodzimierza Dzieduszyckiego.

Jeżeli udało mi się chociażby z niepełną ścisłością przedstawić genezę, rozwój i atmosferę panującą w Muzeum do roku 1939 oraz ogromne zasługi dla nauki i kultury jego wielkiego Fundatora, Włodzimierza Dzieduszyckiego, zadanie moje będę uważał za spełnione.

Gabriel Brzęk

ROZDZIAŁ II

POCZĄTKI MUZEUM IM. DZIEDUSZYCKICH

Ród Dzieduszyckich wywodził się z notowanych już w XV w. bojarów ruskich wyznania wschodniego, czyli prawosławnego, którzy mieszkając w okolicach Stryja, poczynając od XVIII w. przechodzili pojedynczo na obrządek grekokatolicki, a następnie na łaciński, czyli rzymskokatolicki. W roku 1775 jeden z przodków Włodzimierza Dzieduszyckiego, imieniem Tadeusz, otrzymał od cesarzowej austriackiej Marii Teresy tytuł hrabiowski. Podobnie jak Ostrogscy, Wiśniowieccy, Żółkiewscy i Sobiescy, wywodzili się więc Dzieduszyccy z ruskiego pnia macierzystego, lecz czuli się Polakami. Z biegiem lat powstało dla tej grupy szlachty określenie "gente Rutenus, natione Polonus". Polonizację przyśpieszały często mieszane małżeństwa.

Ojcem Włodzimierza Dzieduszyckiego był Józef Kalasanty Dzieduszycki (1772-1847), wielki patriota i wielbiciel Kościuszki, który na apel Naczelnika jako ochotnik wstąpił w r. 1794 w szeregi insurekcji, rozpoczynając swą karierę wojskową od prostego żołnierza-artylerzysty. W napoleońskiej kampanii doszedł do stopnia kapitana sztabowego wojsk galicyjsko-francuskich, fundując dla całej swej kompanii pełne umundurowanie. W roku 1813 podczas wojny z Rosją był adiutantem sztabu dywizji generała Sokolnickiego. Powróciwszy z wojen w roku 1815 do swych rozległych dóbr rozsianych na terenie wszystkich trzech zaborów dawnej Rzeczypospolitej - administrował nimi w sposób postępowy, oddając się równocześnie pracy obywatelskiej, a także i naukowej w dziedzinie historii i bibliografii. Mieszkał i działał głównie w Galicji, gdzie w roku 1842 był jednym z założycieli pierwszej Kasy Oszczędnościowej we Lwowie, a w roku 1845 przyczynił się do powstania Krajowego Towarzystwa Gospodarczego. W jednym ze swych pałaców, w Poturzycy, założył z wielkim znawstwem bibliotekę naukową, bogatą w cenne starodruki, rękopisy, pergaminy i zbiory ikonograficzne, którą syn Włodzimierz przeniósł w r. 1857 wraz ze swymi zbiorami przyrodniczymi do Lwowa. W Poturzycy zgromadził on podobno także kolekcję okazów przyrodniczych, a zwłaszcza zbiór minerałów, zakupionych od profesora Uniwersytetu Krakowskiego Ludwika Zejsznera. Znany był też z ofiarności na rzecz ubogiej kształcącej się młodzieży. Za szczodre finansowanie twórczości naukowej w krakowskim i lwowskim ośrodki Krakowskie Towarzystwo Naukowe uhonorowało go swym członkostwem1 Józef Kalasanty Dzieduszycki był "panem" na odziedziczonej po przodkach Poturzycy w powiecie sokalskim Tamawatce na Zamojszczyźnie i zakupionym w 1817 r. Jaryszowie na Podolu rosyjskim, wszystkie trzy klucze z "przyległościami" czyli wsiami i folwarkami, a przez małżeństwo w roku 1818 z hrabianką Pauliną Działyńską (1795-1856) z Wielkopolski otrzymał też w posagu Wiry i Konarzewo w Poznańskiem, a Ryczów w Wadowickiem pod Krakowem. Hrabia Józef dobrze na wzór zachodni gospodarując, dokupił jeszcze szereg majątków w obwodach: żółkiewskim, przemyskim i rzeszowskim a po zmarłej w roku 1847 siostrze Magdalenie Morskiej odziedziczył klucz zarzecki w powiecie jarosławskim i Próchnik w przemyskim. Słowem, stał się jednym z największych magnatów, mając swe dobra rozsiane na terenie wszystkich trzech zaborów.

Jedynym ich synem był Włodzimierz, który urodził się dnia 22 czerwca 1825r. w Jaryszowie w pobliżu Mohylewa na rosyjskim Podolu. Był wątłej budowy ciała, chorowity, jąkał się i zacinał w mowie, był bardzo nieśmiały, nie wróżono mu więc świetnej kariery rodowej, a tym bardziej społecznej. Wychowywaniem "Włodysia", bo tak go nazywano, zajmowała się początkowo matka oraz siostra znana patriotka wielkopolska, Klaudyna Potocka. Poważny wpływ wywierał również ojciec, który dostrzegając u kilkuletniego chłopca zainteresowania przyrodnicze, dopuszczał go do poważnych dzieł podróżniczo - przyrodniczych ze swego księgozbioru, a zwłaszcza do XVI-XVIII-wiecznych dzieł polskich herbarzystów, czyli zielnikarzy.

Żadnej nauki szkolnej Włodzimierz nie pobierał. Jak długo rodzina mieszkała w majątkach w Poturzycy, a następnie w Zarzeczu, wykształceniem domowym kierowała matka, ucząc chłopca historii polskiej, a nauczyciel domowy Franciszek Kleczkowski uczył go innych przedmiotów. Gdy rodzina przenosiła się na zimę do Lwowa, dochodzili inni nauczyciele, m.in. Wincenty Pol, znany już wówczas jako patriotyczny poeta i krajoznawca, profesor Uniwersytetu Franciszek Stroński i inni wybitni pedagodzy.

Podsycane przez rodziców u syna Włodzimierza zainteresowania przyrodnicze pogłębiały się podczas wycieczek w podlwowskie lasy, skąd przynosił do domu okazy roślin, owadów, a później także upolowane przez siebie ptaki, które nauczył się już jako chłopiec preparować i w przydzielonej mu przez rodziców szafce tworzył zawiązek dziecinnego muzeum osobliwości przyrodniczych. Matka, zamiłowana kolekcjonerka szkieletów gąbek, korali, szkarłupni i skorup mięczaków, segregowała i oznaczała te zbiory na oczach syna. Ślady swoich zainteresowań taksonomicznych w tej dziedzinie pozostawiła w obszernym rękopisie, będącym obecnie w posiadaniu Działu Historii Zoologii Instytutu Zoologicznego Muzeum PAN w Warszawie pod tytułem: "Noty do zbioru Conchyliów Pauliny z Działyńskich Dzieduszyckiej". O tej "elementarnej szkole" nauk przyrodniczych i sztuki kolekcjonersko-preparatorskiej, kierowanej głównie ręką ukochanej i uwielbianej matki, z wielkim sentymentem wspomni po latach Fundator Muzeum w Słowie wstępnym do swego przewodnika po Muzeum z roku 1895:

Młody chłopiec zaczął składać w małej szafeczce dziecinnego pokoju przyniesione ze spaceru ślimaki, chrząszcze, łapane kapelusikiem motyle, kwiatki i rośliny przy drodze zbierane a chowając się we Lwowie, znosił te przedmioty z Pohulanki, Zofijówki, Cetnerówki, Żelaznej Wody i.t.d., a najzacniejsi i światli rodzice, kochający gorąco chłopca i krajowe rzeczy i krajową przyrodę, i wszystko, co rodzinne, wprowadzali pomału syna w otwartą otaczającą go naturę i przyzwyczajali do patrzenia i wpatrywania się w ten świat otaczającej go przyrody i ułatwili mu to jego zbieranie, a i matka sama pomagała i uczyła oczyszczać zebrane ślimaki, nazywać je, porównywać, w czym jej przez nią samą zebrany znaczny zbiór muszli różnych krajów dopomagał, [...j uczyła dalej i pomagała rośliny zbierać i zasuszać, a ojciec, znany swego czasu bibliograf polski, rośliny w starych zielnikach, jak Marcin z Urzędowa, Syreniusz, wyszukiwać i oglądać pozwalał. Wybierani przez rodziców nauczyciele kierowali i rozwijali budzące się w chłopcu zamiłowanie do ojczystej przyrody. Zamiłowanie to z latami wzrastało, i do szerszego zbierania pobudzało... 2

Jeden z biografów Dzieduszyckiego, Ludwik Dębicki, nadmienia, że "był [on] skrofulicznym, chorowitym jedynakiem". 

Z dziecinnych lat pamiętam młodzieńca smukłego, bladego, bardzo nieśmiałego -a tę nieśmiałość, której całkowicie nigdy nie zwalczył -pomnażała niemoc wymowy, silne jąkanie się. Nie wróżono mu wielkich zdolności - lękano się o jego życie3.

Pięknym wzorem kolekcjonera "białych kruków" - książek, rękopisów, dzieł sztuki oraz okazów mineralogiczno-geologicznych, był dla młodego człowieka również ojciec, Józef Kalasanty, który zainteresował się m.in. także przyrodą żywą i martwą kraju, zwłaszcza Tatr. Pomagał on pieniężnie jednemu z pierwszych badaczy Tatr, młodemu jeszcze wówczas, bardzo obiecującemu geologowi Ludwikowi Zejsznerowi, który na jego zamówienie sporządził zbiór minerałów i skał tatrzańskich w trzech egzemplarzach. Jeden z nich chciał mieć Dzieduszycki u siebie w Poturzycy, drugi przeznaczył dla Ossolineum we Lwowie, a trzeci dla Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Dostarczony Dzieduszyckiemu przez Zejsznera zbiór minerałów i skał tatrzańskich stał się zawiązkiem bogatej w przyszłości kolekcji mineralogiczno-geologicznej syna.

Obydwoje rodzice, dostrzegając w wątłym fizycznie synu zainteresowania kolekcjonersko -przyrodnicze, uczyli go obserwować zjawiska przyrody i wdrażali do systematycznego notowania faktów. Gdy chłopiec miał już kilkanaście lat matka starała się skierować jego zainteresowania nie tylko na osobliwości przyrodnicze dóbr rodzinnych, ale na przyrodę całości ziem polskich w ich historycznych granicach sprzed I rozbioru Polski. Wierny temu wskazaniu, rozszerzał w przyszłości swe zainteresowania na wszystko, "co przyroda ma i miała na dawnym obszarze naszej ziemi", na wszystko, co polskie, co na ziemiach polskich istniało i żyje, od minerałów do człowieka włącznie.

Należy wspomnieć, że również w dalszej rodzinie miał Włodzimierz Dzieduszycki krewnych i powinowatych z kolekcjonerską "żyłką" lub zamiłowaniem dc pracy intelektualnej połączonej z miłośnictwem natury. Wszak jeden z jego stryjecznych braci, Ignacy, był numizmatykiem, drugi zaś, Tytus paleontologiem i krajoznawcą. Kuzyn Maurycy był historykiem, siostra stryjeczna, Henryka, była żoną Gwalberta Pawlikowskiego, znanego kolekcjonera książek i rycin oraz miłośnika ogrodnictwa, a matką powieściopisarza i demokratycznego publicysty Mieczysława. Jedna z jego kuzynek, Justyna Rostworowska, wyszła za mąż za Mariana Czapskiego, autora wartościowego trzytomowego dzieła Historia powszechna konia (1874) oraz dwutomowego Pszczelarza polskiego, druga zaś Aleksandra, była żoną znakomitego ornitologa, Kazimierza Wodzickiego, autora wielu prac z dziedziny ornitologii i myślistwa oraz twórcy bogatej kolekcji ptaków w swym dworze w Korzkwi pod Krakowem. Wujem Włodzimierza Dzieduszyckiego, a bratem jego matki, był wybitny patriotyczny działacz wielkopolski Tytus Działyński, a bratem ciotecznym Jan Działyński, obaj znakomici zbieracze pamiątek historycznych, a równocześnie wielcy miłośnicy przyrody i opiekunowie nauk. Pozostali członkowie rodziny byli świetnymi gospodarzami, rolnikami i hodowcami koni. Dzieduszyccy byli rozgałęzieni na kilka linii, lecz wewnątrz tworzyli typowo galicyjską rodzinę arystokratyczną. Doceniał te rodzinne tradycje Włodzimierz, a będąc w wieku dojrzałym z humorem mawiał, że "każdy Dzieduszycki miał i ma swojego bzika".

Obok rodziców wielki wpływ na kształtowanie się patriotyczno-społecznej sylwetki Włodzimierza wywierali: siostra i brat jego matki. Ciotka Klaudyna z Działyńskich Potocka (1802-1836) z Kórnika była znaną działaczką patriotyczną na terenie Wielkopolski. Ścigana przez rząd pruski za akcję charytatywną na rzecz powstania listopadowego, zanim wyjechała na emigrację, aby w Genewie swe życie zakończyć, znalazła tymczasowe schronienie we Lwowie i Poturzycy u swojej siostry Pauliny, z którą wspólnie uczyły Włodysia historii kraju rodzinnego i zaszczepiały w nim zasady patriotyzmu4.

Szczególny wpływ na Włodzimierza wywierał częsty gość w ich domu, wuj Tytus Działyński (1796-1861), gorący patriota wielkopolski, bibliofil i kolekcjoner, założyciel Biblioteki Kórnickiej i muzeum "pomników przeszłości Ojczyzny", wydawca źródeł historycznych i mecenas sztuki. Za udział w powstaniu listopadowym, w którym awansował do rangi kapitana i funkcji adiutanta naczelnego wodza Skrzyneckiego, rząd pruski obłożył jego dobra sekwestrem, a zbiory jego w zamku kórnickim opieczętował. Równocześnie rząd rosyjski skazał tego patriotę na karę śmierci. Początkowo ukrywał się w Wielkopolsce, później przeniósł się do zaboru austriackiego, mieszkając w Krakowie, a następnie w rezydencji Dzieduszvckich w Zarzeczu pod Jarosławiem i pobliskich Oleszycach. Kilka lat przed oficjalnym uwłaszczeniem chłopów zniósł w wioskach należących do klucza oleszyckiego pańszczyznę. W Zarzeczu i Oleszycach spotykał się niemal na co dzień z kilkunastoletnim Włodzimierzem, dla którego wuj Tytus stał się wzorem do naśladowania5.

O ile matce przypisać należy obudzenie zainteresowań przyrodniczych Włodzimierza, o tyle naukowe podstawy przyrodoznawstwa wpoili w niego w kilka lat później wybitni nauczyciele. Pierwszym z nich był Wincenty Pol, późniejszy autor Pieśni o ziemi naszej (1843), który na lekcjach domowych, wycieczkach i na prywatnych kompletach dał młodzieńcowi geograficzno-krajoznawczą podstawę do naukowego traktowania zjawisk przyrodniczych w poszczególnych rejonach kraju. Wykształcił on również poczucie więzi między przyrodą a człowiekiem, zachęcał do założenia w przyszłości "muzeum natury" we Lwowie. Pol, marząc o katedrze geografii, osiadł we Lwowie i założył prywatny komplet młodych patriotów z wykładami o krajoznawstwie i fizjografii kraju. Dzieduszycki uczęszczał na te wykłady i sporządzał z nich notatki, które do roku 1939 pozostawały w bibliotece Muzeum.

Drugim nauczycielem przyrody był z zawodu prawnik, a z zamiłowania wybitny florysta, badacz mchów, porostów oraz geografii roślin, profesor botaniki Uniwersytetu Lwowskiego, Jacek Łobarzewski. Chociaż uczeń jego botanikiem nie został, to jednak zebrał sobie zielnik i nauczył się od swego mistrza oceniać związek między światem roślinnym a zwierzęcym oraz rozumieć biologię i znaczenie lasu. Trzecim wreszcie nauczycielem, który dorastającemu młodzieńcowi dał gruntowne podstawy ornitologii był wytrawny ornitolog terenowy i preparator Ernest Schauer. Zapewne i wcześniejsi nauczyciele domowi Włodzimierza: Franciszek Kleczkowski, August Bielowski, prof. Franciszek Stroński, aczkolwiek humaniści, nie hamowali rozwoju jego zainteresowań przyrodniczych, skoro w towarzystwie właśnie Kleczkowskiego 15-letni młodzieniec odbył w r. 1840 kilkumiesięczną, podróż do Getyngi i Paryża dla nabrania ogłady towarzyskiej i uzupełnienia wiedzy oraz poznania obcokrajowych zbiorów przyrodniczych. Włodzimierz Dzieduszycki wysoko cenił swego nauczyciela, toteż gdy około dziesięcioletnia edukacja została skończona i dwudziestodwuletni uczeń objął po śmierci ojca zarząd majątków, nadał Kleczkowskiemu w dożywocie dwie duże wsie, Skomory i Walewki w Sokalskiem6.

Zaszczepione umiejętnie przez rodziców i nauczyciela umiłowanie przyrody ojczystej, przeradzało się następnie w rzetelne studia osobiste nad przyrodą kraju i szlachetne mecenasostwo na rzecz nauk przyrodniczych, skojarzone z pragnieniem przysłużenia się nauce polskiej.

Zarządzanie milionową fortuną, zawartą w rozległych dobrach ziemskich i lasach, nie tylko w Galicji, ale także w Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Poznańskim, zmuszały go do częstej zmiany miejsca zamieszkania. Dzieciństwo spędzał głównie przy rodzicach we Lwowie i Zarzeczu. Od roku 1840 zamieszkiwał głównie w Poturzycy, oddalonej około 80 km w kierunku północnym od Lwowa, od roku 1847, tj. po śmierci ojca, znów we Lwowie. Ożeniwszy się z hrabianką Alfonsyną Miączyńską herbu Suchekomnaty, przez dłuższy okres zamieszkiwał w majątku swej żony w Pieniakach w powiecie brodzkim, leżącym w odległości około 70 km na północny wschód od Lwowa, wśród jarów i żyznych czarnoziemów Podola. Od roku 1868 administracja dóbr Dzieduszyckich powierzana była coraz te śmielej hojnie opłacanym urzędnikom, a sam właściciel coraz to więcej, zwłaszcza w zimie, przebywał we Lwowie, z którym wiązały go głównie sprawy naukowe i społeczne. Jak miałem możność stwierdzić to naocznie, magnat ten zajmował trzypokojowe mieszkanie na parterze pałacyku przy ul. Kurkowej 15, a w Muzeum przy ul. Teatralnej 18 miał na parterze skromny pokoik, wsparty na środku żelaznym, w kwiaty ozdobionym słupem, w obawie przed zawaleniem się sufitu. Jak wynika z zachowanej w lwowskich archiwach korespondencji, w mieszkaniu tym i gabinecie koncentrowało się nie tylko intensywne życie naukowe hrabiego. Pokoje te były także ważnym ośrodkiem życia kulturalnego społeczno-politycznego i patriotycznego ówczesnej Galicji. Wnikając w tajniki tej korespondencji aż trudno uwierzyć, że ten nieprzeciętnie bogaty i cieszący się powszechną czcią i szacunkiem człowiek był aż do przesady skromnym w swych potrzebach i zewnętrznych formach życia. Hojnie rozsiewając pieniądze na cele naukowe, na zakup szaf i zbiorów, na wydawanie dzieł naukowych i podręczników szkolnych, na stypendia i doraźne zasiłki dla młodych naukowców i artystów, na popieranie folkloru ludu polskiego i ukraińskiego, ukrywał dyskretnie te fakty, nie roszcząc sobie żadnych tytułów do wdzięczności.

Ostatnie dwadzieścia kilka lat życia Włodzimierza Dzieduszyckiego wypełniała praca naukowa, głównie w dziedzinie ornitologii, zabiegi nad wzbogacaniem i systematyczne -taksonomiczny m opracowywaniem zbiorów, praca społeczna wyrażająca się w organizowaniu różnego rodzaju wystaw, trosce o rozwój oświaty ludu oraz szkolnictwa. Życia towarzyskiego, w rozumieniu swojej sfery, nie lubił. Wielką przyjemność natomiast znajdował w polowaniu, gdyż dawało mu ono sposobność do poznawania życia zwierząt. Lubił również pracę społeczną na niższym szczeblu jak organizowanie wystaw, zjazdów, patronowanie różnym instytucjom i kółkom gospodarczym, nie znosił natomiast wyższych godności o charakterze polityczno-społecznym, wymagających reprezentacji, przemówień itd. Przykładem tego fakt, że w roku 1876 przyjął wybór na marszałka Sejmu Galicyjskiego, lecz pod warunkiem, że tylko na okres przejściowy jednego roku i na tym swój udział w polityce zakończył. Również dziedziczne członkostwo w Izbie Panów w parlamencie wiedeńskim od roku 1884 traktował jako zło konieczne i rzadko na sesje przyjeżdżał. Aczkolwiek przeciw polityce zaborców jawnie nie występował, to jednak zaborców nie znosił.

Pałace Dzieduszyckiego w Poturzycy, Pieniakach czy Zarzeczu, jak również jego mieszkanie i gabinet w Muzeum we Lwowie były azylem nie tylko dla borykających się z nędzą artystów, literatów i pisarzy, ale często także dla ludzi ściganych, chroniących się przed represjami austriackich zaborców. Wyjeżdżał za granicę stosunkowo rzadko, głównie dla poratowania zdrowia, na zjazdy naukowe oraz poznawanie muzeów. Ulubionym jego kurortem była Abbazia (dzisiejsza Opatija) nad Morzem Adriatyckim, należąca do roku 1918 do Austro-Węgier.

Najlepiej jednak czuł się w swej pracowni muzealnej, gdzie wraz z wieloletnim ulubionym współpracownikiem, kustoszem Władysławem Zontakiem oddawał się całą duszą, zwłaszcza w okresie zimowym, po kilkanaście godzin dziennie pracy naukowej, studiowaniu dzieł zoologicznych, oznaczaniu i preparowaniu stale wzbogacających się zbiorów zoologicznych i stawianiu ich w szafach możliwie na tle środowisk naturalnych z uwzględnieniem postaci przejściowych w całym procesie życiowym danego gatunku. Niewątpliwie najwspanialszym czynem Dzieduszyckiego było ofiarowanie dnia 10 września 1880 r. z okazji przyjazdu cesarza do Lwowa swojego muzeum na rzecz narodu i zabezpieczenie istnienia placówki przez utworzenie w roku 1893 Ordynacji Poturzyckiej.

Włodzimierz Dzieduszycki cieszył się ogromnym szacunkiem ogółu społeczeństwa polskiego, zwłaszcza galicyjskiego. Pewną rezerwę zachowywała jedynie część arystokracji z powodu jego liberalnych poglądów wobec sprawy chłopskiej, popierania chałupniczo-artystycznej twórczości ludowej oraz tendencji do zbliżania narodu ukraińskiego, zwanego wówczas Rusinami, do Polaków. W ostatnich kilkunastu latach swojego życia najczęściej wyjeżdżał do ulubionego klucza majątków w Pieniakach, które oddał swej córce Marii Cieńskiej. Była to okolica wyjątkowo bogata i różnorodna pod względem przyrodniczym, toteż chętnie tam polował i całymi godzinami prowadził obserwacje zwyczajów zwierząt.

Znali Dzieduszyckiego liczni ornitologowie zagraniczni, którzy często przyjeżdżali do jego muzeum celem studiowania zbiorów, a z kilkoma najznakomitszymi prowadził korespondencję. Człowiek ten, chociaż nie ubiegał się o żadne godności, przedkładając ponad wszystko cichą a użyteczną pracę dla kraju, dostąpił najwyższych zaszczytów jako jeden z najzasłużeńszych dla dobra kraju obywateli.

W 1847 r. Dzieduszycki sprowadził z Poturzycy, głównej siedziby rodowej pod Sokalem, do Lwowa słynną, po ojcu - bibliofilu odziedziczoną, bibliotekę Poturzycko - Zarzecką wraz z cennym zbiorem obrazów, wzbogacając je nowymi zakupami książek oraz obrazami pędzla swoich przyjaciół -Juliusza Kossaka, Franciszka Tepy, a przede wszystkim arcydziełami Artura Grottgera (cykl "Warszawa"), którego często gościł w Poturzycy, Pieniakach i Lwowie i wypłacał mu hojne zaliczki, umożliwiające leczenie gruźlicy. Bibliotekę Poturzycką wraz z okazami ze zbiorów matki oraz to, co miał zgromadzone w Zarzeczu, umieścił w specjalnie przystosowanych do tego celu salach oficynowych swojej lwowskiej rezydencji przy ul. Kurkowej 15, u stóp Zamkowej Góry.

Jak już wspomniałem, obowiązki związane z administrowaniem ogromną fortuną magnacką zmuszały młodego Dzieduszyckiego do częstych wyjazdów do swych dóbr, dając równocześnie możliwość polowań i gromadzenia zbiorów.

Początkowo konserwował je i preparował sam, lokując we wspomnianej oficynie swego pałacu lwowskiego przy ul. Kurkowej. Porządkowaniu ich poświęcał każdą wolną chwilę. Zbiory wzbogacały się z dnia na dzień, bo życzliwi krewni i znajomi nadsyłali mu okazy z różnych stron ziem polskich. Chociaż zbiór - według początkowych postanowień - miał ograniczać się do kolekcji ornitologicznej, to jednak wzbogacony był również o przedmioty z innych działów przyrody żywej i martwej, a także w ciekawsze wytwory sztuki ludowej. Dzieduszycki chętnie je przyjmował, żeby je "od zagłady ochronić", z jednym zastrzeżeniem: "byleby tylko były one nasze, rodzime, odkrywające nowe bogactwa naszej przyrody... otwierające nowe horyzonty krajoznawstwa.

Najwierniej przedstawimy genezę tego osobliwego muzeum, jeśli oddamy głos samemu jego twórcy, który w swym Przewodniku z roku 1880 pisze:

Pokazało się, że prawie każdy ze zwiedzających miał coś szczególnego u siebie, leżącego na strychu, za piecem lub w lamusie. Co chwila ktoś ze zwiedzających mawiał do mnie: "I u mnie coś tam znaleźli, wykopali, zabili, u mnie to zmarnieje, może przechowasz, bo to także nasze ". Jakoż zaczęto mi nadsyłać to szczątki wówczas nieznanych przedpotopowych tworów, to odciski zaginionych roślin, to rozliczne marmury i alabastry, to skórę rysia, kozicy, zabitych w Tatrach, to rośliny i owady starannie zbierane, które po śmierci właściciela-zbieracza byłyby może gdzieś na śmietnisku zmarniały. Wszystko to przesyłano i znoszono do mego zbioru ptaków. Cóż było z tym robić. Należało od zniszczenia zachować. Tak wiec obok ptaków gromadziły się u mnie szafka po szafce, pokój po pokoju, przedmioty z innych działów naszej przyrody. W taki sposób mnożył się zbiór, aż wystarczyło na dom cały, a przybywały nawet zbiory wysokiej naukowej wartości, jak herbarium po śp. Łobarzewskim, zbiory Nechaja i wiele innych. Dzięki więc tym wszystkim sprzyjającym okolicznościom, dzięki ludziom dobrej woli, rozrzuconym po całym kraju, wzrastały zbiory moje szybko w pojedynczych działach. W miarę więc gromadzenia się materiałów w sposób wyżej opisany, wytwarza się niejako sama myśl, więcej powiem, już prawie konieczność, założenia Muzeum dla wszystkich przyrodniczych płodów ziemi naszej. Powstały więc trzy wielkie działy: zoologiczny, botaniczny i mineralogiczno-geologiczny. Trzeba było nadsyłane przedmioty tak zestawiać, aby Muzeum dawało ile możności wierny obraz naszego świata zwierzęcego i roślinnego, dzisiejszego i zaginionego, z całym ich rozwojem...

W końcu nie można było w tym ogólnym zestawieniu całego obrazu kraju naszego pominąć i człowieka w jego teraźniejszym i przedhistorycznym rozwoju, powstał więc dział etnograficzny i zbiorek wykopalisk przedhistorycznych, które tyle ułatwiają etnograficzne badania. W powyższy sposób pomnażało się i wzrastało Muzeum moje...8

Jak podaje S. Pietruski po wizycie Dzieduszyckiego w roku 1861, w swym lwowskim gabinecie znajdował "między nieprzeliczonymi skarbami w książkach starożytnych, medalach i konchach morskich prześliczny zbiór ptaków krajowych, liczący już dzisiaj 245 gatunków w przeszło 1000 egzemplarzach". Stroniąc od zabaw i flirtów, Dzieduszycki zaczął prowadzić tryb życia naukowca. Odtąd od rana do wieczora ślęcząc w swym muzeum, oznaczał złowione przez siebie lub nadesłane mu okazy, studiował różne atlasy i dzieła ornitologiczne, a co kilka lat wyjeżdżał też do muzeów europejskich, aby poznawać zbiory zagranicznych ornitologów. Pasją jego życia stała się ornitologia. Dzieduszycki, decydując się na założenie muzeum, miał na myśli przekazanie go w przyszłości na rzecz społeczeństwa i udostępnienie zwiedzania go ogółowi, a zwłaszcza młodzieży. Swój pogląd na rolę w przyszłości swego muzeum wypowiedział w zdaniu:

Muzea podobne zakładane i otwierane po miastach takiego znaczenia jak Lwów, skupiają miejscowe naukowe siły, rozbudzają zamiłowanie naukowe w kształcącej się młodzieży i roznoszą przez zwiedzających je znajomość i popęd do badania przyrody do najdalszych zakątków kraju, zwracają uwagę mieszkańców na przyrodnicze płody ich otaczające, a tem samem służą do pomnażania zbiorów i poznawania pod względem przyrodniczym najdalszych kraju okolic9.

Ponieważ w miarę napływu zbiorów Dzieduszycki nie mógł już sam podołać obowiązkom w dziele organizowania Muzeum, przeto około roku 1850 przyjął do współpracy Władysława Zontaka, mianując go zrazu preparatorem, z biegiem lat konserwatorem a wreszcie kustoszem zbiorów i swoim powiernikiem.

Dzieduszycki bardzo wysoko oceniał współpracę z Zontakiem, pisząc m.in.:

Jako preparator zwierząt wyższych, roślin, skał, skamielin on jeden wykonuje to, do czego przy zagranicznych muzeach liczni preparatorowie są przeznaczeni. Wystarcza wszystkiemu, zrozumiał bowiem i pojął całą ważność swego zadania, bo ukochał gorącym sercem kraj swój i jego przyrodę10.

Również K. Chłędowski w swoich Pamiętnikach nazwał Zontaka "najulubieńszym towarzyszem Dzieduszyckiego", a Marian Łomnicki w Kronice Muzeum poświęcił mu następujące wspomnienie:

Kronika Muzeum zapisała w ubiegłym roku [1907 - G. B.] znów ciężką stratę jednego z pierwszych i najdzielniejszych pracowników, czynnego od samego założenia tegoż Muzeum... Śp. Władysław Zontak był gorąco przywiązany do tej instytucji, dla której rozwoju i dobra pod przewodnictwem wielkodusznego jej założyciela przez pół wieku przeszło gorliwie i sumiennie, według sił swoich, aż do roku 1902 pracował. Największe zasługi położył śp. Zontak w dziale ornitologicznym jako wyborny obserwator życia naszej ptaszni, a szkoda, wielka i niepowetowana, że swych bogatych spostrzeżeń na tym polu nie zdołał przekazać potomności [sc. drukiem - G. B.]. Odznaczał się również jako znakomity preparator i konserwator, któremu nie tak łatwo kto dorówna. Cześć jego pamięci11.

Drugim równie oddanym Dzieduszyckiemu współpracownikiem był Saksończyk, Ernest Schauer. Z biegiem lat, prawdopodobnie pod koniec działalności Zontaka, doszedł jeszcze jeden współpracownik, Edmund Hartel (1856-1905), który pod bokiem swego mistrza wykształcił się również na dobrego preparatora. Po jego śmierci dzieło kontynuował jego syn Roman.

Tymczasem stan zbiorów Dzieduszyckiego szybko się wzbogacał. Działo się to zarówno dzięki jego wyprawom i polowaniom, jak i dzięki korzystnym zakupom i hojnym darowiznom. Szczególnie cennych zakupów dokonał za pośrednictwem profesora botaniki i geografii roślin Uniwersytetu Lwowskiego, Antoniego Rehmana od którego nabył nie tylko jego osobisty zielnik, ale także wspomnianą już bardzo cenną kolekcją florystyczną po prof. Jacku Łobarzewskim, a za pośrednictwem geologa, profesora gimnazjalnego, Seweryna Płachetki nabył bardzo bogaty zbiór minerałów, skał i skamielin po znanym geologu, a zarazem prawniku, radcy sadu apelacyjnego Nechaju. Równocześnie cennymi darami zasilał Muzeum Dzieduszyckiego prof. Maksymilian Siła-Nowicki, który zanim objął w roku 1863 katedrę zoologii w Krakowie, był przez kilka lat nauczycielem szkół ludowych w Brodach, Płotyczy koło Tarnopola i gimnazjów w Samborze, a następnie przez pięć lat (1858-1863) we Lwowie i utrzymywał ścisłą, blisko 20 lat trwającą współpracę z Dzieduszyckim.

Cenne kolekcje do swego Muzeum zdobywał Dzieduszycki także przez finansowanie badań terenowych ówczesnych przyrodników galicyjskich, m.in. wspomnianego geologa Seweryna Płachetki, botanika z dublańskiej Szkoły Rolniczej -dra Władysława Tynieckiego , a przede wszystkim badań niestrudzonego faunisty-entomologa Maksymiliana Nowickiego, który wraz z gronem oddanych mu i rozmiłowanych przez niego w entomologii gimnazjalistów: Marianem Łomnickim, Leopoldom Waiglem, Józefem Dziędzielewiczem i Antonim Wierzejskim, z niezwykłym zapałem prowadził badania faunistyczne w okolicach Lwowa i na Podolu. Wszyscy ci młodzi badacze po przeniesieniu się profesora w roku 1863 do Krakowa podążyli za nim, a po ukończeniu tam studiów związali się z Muzeum Dzieduszyckiego, urzeczeni twórczym zapałem fundatora w akcji gromadzenia w nim "wszystkiego, co na ziemiach polskich żyje i żyło". Najlepiej spośród nich zapowiadającego się przyrodnika Mariana Łonmickiego, wysłał nawet w roku 1864 jako stypendystę do Krakowa, oddając go pod opiekę Nowickiego. Równocześnie okolicznościowymi subwencjami na wycieczki po kraju Dzieduszycki wspierał też poczynania naukowe innych krakowskich studentów Nowickiego, m.in. Jana Jachnę, Antoniego Jaworowskiego, Bolesława Kotulę, Władysława Kulczyńskiego, którzy z wdzięczności nadsyłali do Muzeum Lwowskiego swe zbiory.

W roku 1861 Dzieduszycki wysłał na eksplorację fauny tatrzańskiej Ernesta Schauera, który podczas kilkumiesięcznego pobytu w górach zgromadził i przywiózł do Lwowa bogatą kolekcję ptaków i sporo przedstawicieli innych grup fauny. Nawiązał on ponadto wówczas stosunki z leśniczym z Żuberca na Orawie - Antonim Kocyanem, który odtąd będzie zasilał lwowskie muzeum rzadkimi okazami ptaków i ssaków tatrzańskich. W roku 1865 Dzieduszycki znów sfinansował wycieczkę Łomnickiego w Tatry dla gromadzenia zbiorów entomologicznych. Prawdopodobnie ogólny plan organizacyjny Muzeum, zwłaszcza jego działu zoologicznego, opracował prof. Nowicki. On też organizował zbiór bezkręgowców. zwłaszcza owadów, zajmował się nimi nie tylko w okresie swego pobytu we Lwowie, lecz również jeszcze przez kilka lat po przeniesieniu się do Krakowa mniej więcej do roku 1875. Oznaczaniem, preparowaniem, etykietowaniem i inwentaryzacją kręgowców zajmował się Dzieduszycki z Zontakiem. Tak więc udział Nowickiego w dziele organizowania Muzeum był poważny i obydwaj "kontrahenci" żywili do siebie początkowo wiele sympatii i uznania. Nowicki w swym liście do Antoniego Wagi z roku 1862 pisze:

Pan Włodzimierz Dzieduszycki, nasz szlachetny mecenas i najpierwszy z obywateli, zamierza założyć Krajowe Muzeum Przyrodnicze, czyli zamierza zamienić w takowe swe pyszne muzeum ornitologiczne. Nabył po śp. Łobarzewskim herbarze, ja wziąłem na siebie część entomologiczną12.

Również Dzieduszycki w swym Przewodniku z roku 1880 wyraża uznanie dla Nowickiego w słowach:

W dziale zwierząt bezkręgowych mego Muzeum główną ma zasługę nasz znakomity entomolog i naturalista dr Maksymilian Nowicki, profesor zoologii przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Zamiłowany w naszej przyrodzie i zupełnie jej prawie oddany, otaczał on od lat najdawniejszych zbiory moje serdeczną opieką, jemu zawdzięczam cały zbiór motyli przez niego oznaczony, a i wszystkie zbiory moje niższych zwierząt i ryb zasilał cennymi okazami, oraz z wielkim poświęceniem zajmował się oznaczaniem zebranych okazów. Po przeniesieniu się do Krakowa uczniowie jego pod kierunkiem jego oznaczaniem niższych zwierząt dalej się zajmowali, a mianowicie p. Józef Dziędzielewicz pracował w dziale sieciówek, p. Wierzejski - pszczół, a p. Marian Łomnicki - chrząszczów. Dzisiaj raczył prof. Marian Łomnicki zająć się łaskawe owadami, pająkami i robakami oraz oznaczaniem przybywających okazów i urządzaniem spisów13.

Z listów Nowickiego do Zontaka dowiadujemy się, jak wielki był wkład tego wybitnego zoologa w urządzenie działu bezkręgowców. Mieszkając we Lwowie czy później w Krakowie, Nowicki odbywał specjalne wycieczki celem gromadzenia dla Muzeum materiałów faunistycznych, oznaczał nadsyłane mu do Krakowa zbiory entomologiczne, porządkował je, spisywał ich katalogi, zachęcał swych uczniów do współpracy z Muzeum i kontrolował ich poczynania. W listach tych żali się jednak, że musi niekiedy bardzo długo czekać na zwrot od Dzieduszyckiego wydanych na te cele pieniędzy:

Władku, ja mam z mej pensji na głowę każdą mej rodziny po 9 zł 64 centów miesięcznie. Sądź, czy to podobna wyżyć z tego? Na pudła dla Waszego Muzeum nie mogę ani centa wydać, bo i tak ginę z dziećmi z głodu14.

Dzieduszycki, przy wielu szlachetnych cechach charakteru miał być, zdaniem K. Chłędowskiego - "apodyktyczny, uparty i obraźliwy", nic więc dziwnego, że współpraca z ambitnym i mającym w niektórych sprawach muzealnych odmienny punkt widzenia profesorem, mogła prowadzić czasem do nieporozumień. Tak np. Nowicki w innym liście do Zontaka z dnia 10 marca 1865 r. pisze:

Mój Przyczynek do owadniczej fauny krajowej już wydrukowany... Tytuł tego Przyczynku może Pan Hrabia kazać przedrukować... Przyczynek ten jest własnością Pana Hrabiego, więc może zmienić nawet całkiem przedmowę. Ja musiałem pospieszyć się z publikacją, dlatego żeby nie przepadły nowo odkryte gatunki, z których jeden ochrzczony: Cryptus dzieduszyckii na str. 53 w 18 wierszu... Dobrze by było, ażeby i drukujące się moje dzieło motylnicze otrzymało tytuł: "Przyrodnicze Muzeum Narodowe". Na napis "Museum Dzieduszyckianum" nie mogę się zgodzić dlatego, iż oznaczałoby to muzeum prywatne, gdy tymczasem jest ono publicznym. Może by więc było stosowniej dać i na spisie ptaków napis: " Przyrodnicze Muzeum Narodowe imienia Wł. hr. Dzieduszyckiego"... Jak więc Pan Hrabia sobie życzyć będzie, taki tytuł proszę z łaski swej kazać wydrukować i na mym dziele motylniczym i nie trzeba więcej w tym przedmiocie czasu tracić na listownych pisaniach15.

Jak z treści tego listu wynika, już w pierwszych latach współpracy istniał między Nowickim a Dzieduszyckim jakieś utajone zadrażnienia, jakieś niedomówienia, m.in. na temat nazwy muzeum, tytułu jego pracy, treści przedmowy do niej i innych spraw. W innym liście do Zontaka skarży się Nowicki na pogardliwe traktowanie go przez Dzieduszyckiego w słowach:

Listy moje zbył Pan Hrabia pogardliwym milczeniem, nie taję więc przed Tobą, że moje akcje całkiem spadły u Pana Hrabiego. Nie będę się więc narzucał z moimi życzliwymi usługami, wszelako odłączam usposobienie Pana Hrabiego ku mnie od interesów jego Muzeum z którym się zrosłem myślą i sercem16.

List ten świadczy o wielkiej szlachetności Nowickiego, o jego głębokim przywiązaniu do lwowskiego Muzeum, jak również o jego przekonaniu, że interesy nauki należy odłączać od przejściowych humorów hrabiego. W tym samym okresie organizował przecież Nowicki w Krakowie równocześnie dwa muzea zoologiczne: jedno przy Katedrze Zoologii Uniwersytetu, drugie przy Komisji Fizjograficznej Akademii Umiejętności, i mógł poprzestać na pracy na rzecz rozwoju tych tylko dwu placówek krakowskich.

Długoletnia współpraca tych dwu, skądinąd szlachetnych i rozumiejących sens nauki osób, zakończyła się wreszcie jakimś przykrym incydentem, o którym Nowicki z wielkim rozgoryczeniem w jednym ze swych listów do Zontaka pisze:

Zasiłków na wycieczki nigdy nie przyjmę, gdyż Pan Hrabia nie oznacza tego jako wydatek na Muzeum, tylko jako jałmużnę mnie daną. Mój Boże! ileż to łez gorzkich kosztowały mej żonie te mniemane jałmużny. Paliłem się, aby jak najwięcej zrobić, kusiłem się zapomogą, jechałem na wycieczkę, styrałem czas, obdarłem się, napracowałem za 10-ciu układaniem i determinacją zbiorów, do tego dołożyłem zawsze -jak na mnie - znaczną sumkę; odesłałem Waszemu Muzeum zbiory, a w nagrodę tego wszystkiego zaskarbiłem sobie wzgardę, uchodzę za jałmużnika. Nie wymagałem uznania, ale też nie spodziewałem się krzywdy na honorze. Kiedym Pan Hrabiego prosił o pieniądze dla Lwowa, wyrzekł: " Clara pacta, claros faciunt amicos, powiedz Pan, co dasz mnie za te pieniądze". Odpowiedziałem, że dam owady i dałem je, ale te za nic uważano, a tylko wydatek zatrzymał znaczenie jałmużny17.

Pomimo tych rozdźwięków między Nowickim i Dzieduszyckim krakowski zoolog aż do samej śmierci interesował się losami lwowskiego Muzeum, przesyłał do biblioteki Muzeum swe prace, m.in. mapę rewirów rybackich Galicji, którą Dzieduszycki umieścił na eksponowanej ścianie swego Muzeum, prowadził nawet z Muzeum transakcje wymienne, lecz około 1875 r. zaprzestał już nadsyłania Dzieduszyckiemu swoich osobistych zbiorów.

Wieloletni okres współpracy Nowickiego z Dzieduszyckim, jak i z Uniwersytetem Lwowskim, z niewiadomych przyczyn nie zapisał się korzystnie w pamięci tego bez reszty oddanego nauce profesora, który mimo doznanej od Dzieduszyckiego jakiejś przykrości, zachował dla niego dozgonny szacunek i cieszył się rozwojem jego Muzeum, o czym świadczą fragmenty jego późniejszych do Zontaka listów:

Ze Lwowa doszło mnie zaproszenie wzięcia udziału w Zjeździe Przyrodników [II Zjazd Lekarzy i Przyrodników Polskich w roku 1875 - G. B.], lecz niepodobna mi tego uczynić z braku czasu i monety... Zaproszono mnie także do Towarzystwa Przyrodników imienia Kopernika... Mnie się zdaje, że ono nie ma żywotności, chyba żeby je JWPan Hrabia ujął w swe ręce i popierał. Dopóki Janota sekretarzem, to podtrzyma Towarzystwo swoją pracą ofiarną...

Czepia mnie się sentymentalność i myślę o zawiązaniu Towarzystwa ku Ochronie Zwierząt prześladowanych i dręczonych. Nie śmiejcie się! I ty zużywszy się kiedyś, gdy spojrzysz na krocie trupów w Muzeum JWMPana Hrabiego, doznasz wstrętu przed tym niszczeniem życia... Cieszyłbym się, gdybyś otwarcie wyjawił swe zdanie co do mego zamiaru założenia Towarzystwa i czy byś wziął w nim udział lub nie?18

Proces przekształcania się gromadzonej początkowo systemem amatorskim prywatnej kolekcji Dzieduszyckiego różnych tworów przyrody żywej i martwej, a także z braku miejsca zalegających w skrzyniach w Zarzeczu, częściowo zaś w Poturzycy i we Lwowie trwał długo, niemal do roku 1875. Stał temu na przeszkodzie brak miejsca, bo nawet częściowo zaadaptowane na cele muzealne sale w oficynie pałacu przy ul. Kurkowej 15 okazały się za ciasne. Zbiory te mogli zwiedzać zresztą tylko członkowie rodziny i przygodni goście, a pragnieniem Dzieduszyckiego było przecież udostępnienie ich dla oczu ogółu społeczeństwa. Okoliczności te skłaniały ambitnego ich właściciela do kupna w roku 1868 specjalnie na ten cel przeznaczonego dwupiętrowego gmachu z przyległymi oficynami przy ul. Teatralnej 18 i dostosowania ich do potrzeb przyszłego muzeum.

W toku restauracji owego wypalonego w czasie bombardowania Lwowa przez Austriaków w roku 1848 gmachu okazało się, że budynek jest w swym założeniu znacznie starszy niż przypuszczano, że nie posiada murowanych fundamentów, lecz jest postawiony na zmurszałych palach wbitych w bagno doliny Pełtwi. Położenie w tych warunkach betonowych fundamentów pod rozpadający się budynek było trudną i bardzo kosztowną inwestycją. Obszerne oficyny połączono bezpośrednio korytarzami z poszczególnymi piętrami gmachu głównego, pozostawiając wewnątrz czworoboku dziedziniec. Ponieważ zakupiona kamienica była domem mieszkalnym, zawierała mnóstwo drobnych pokoi, kuchni, schowków, więc dla celów muzealnych trzeba było pokoje rozszerzać, przestawiać ściany, zakładać nowe sklepienia. Dopiero po ukończeniu tych prac i zaadaptowaniu budynku do celów muzealnych rozpoczęto w pełnym tempie organizowanie właściwego muzeum.

Z tych więc powodów nie ustalona została właściwa data założenia Muzeum im. Dzieduszyckich. A. Bieńkowski19 i F. Pawęski20 jako datę jego założenia podają rok 1845, Lwiwskij Naukowo-Prirodoznawczij Muziej za początek istnienia muzeum jako odrębnej jednostki organizacyjnej uważa rok 1859 21, stąd też w roku 1959 pracownicy obchodzili uroczyście stulecie jego powstania, ja zaś za datę założenia Muzeum przyjmuję w przybliżeniu rok 1870, tj. etap, w którym przebudowa gmachu została zakończona i rozpoczęto w sposób naukowy prace nad rozmieszczeniem poszczególnych działów Muzeum. Jak oświadczył autorowi wnuk Fundatora, Włodzimierz Dzieduszycki junior, "właściwie od chwili przeniesienia zbiorów do świeżo odbudowanego gmachu przy ul. Teatralnej 18 zaczęła się naprawdę organizacja Muzeum w naukowym pojęciu. Od tej chwili zawrzała gorączkowa praca nad wydobywaniem zalegających na strychu i w piwnicach skrzyń i pudeł ze zbiorami oraz rozmieszczeniem ich w szafach możliwie na tle biologicznym. Około roku 1873 Muzeum zostało otwarte na razie raz w tygodniu".

Tak więc oto w bezustannej pracy nad doskonaleniem Muzeum upływały lata a Fundator w miarę postępującego wieku coraz to hardziej podupadał na zdrowiu. Stopniowo odmawiały mu posłuszeństwa nogi, nie mógł chodzić po schodach, toteż kazał sobie założyć w gmachu Muzeum ręczną prymitywną windę, a po salach poruszał się często na trójkołowym wózku, popychanym własnoręcznie lub przez służącego. Muzeum z każdym rokiem zyskiwało na powadze, odwiedzali je przyrodnicy ze wszystkich trzech zaborów, a często także uczeni zagraniczni, nie szczędząc uznania dla Fundatora. Zachodzili też miejscowi zoologowie i botanicy z innych ośrodków celem studiowania zbiorów i przeprowadzania porównawczych studiów ze swoimi kolekcjami do prac dyplomowych. Muzeum Włodzimierza Dzieduszyckiego przestawało powoli być muzeum prywatnym, rodzinnym i przeradzało się stopniowo w instytucję naukową, powszechną, społeczną.

DALEJ...

COPYRIGHT by Gabriel Brzęk 1994

Powrót
Licznik