Lwowskie Spotkania
Społeczno-kulturalny miesięcznik polski na Ukrainie
m.Lwów

Redaktor naczelny - Bożena Rafalska,
Opr. graficzne - Sergiusz Krochmal-Szachwerdrow
współpraca:
Lwów - Krystyna Taran, Janina Ogonowska, Teresa Kulikowicz-Dutkiewicz,
Stryj - Tatiana Bojko,
Polska - Urszula i Mariusz Olbromscy, Leszek Wątróbski

Adres korespondencyjny: 79-014 Lwów 14
skr. poczt. 465

Tel.(+380 32) 98-20-11

ZBIGNIEW HERBERT I LWÓW
WYDANIE SPECJALNE W 80-TĄ ROCZNICĘ URODZIN POETY
1924 - 2004

SPIS TREŚCI

 

O Zbigniewie Herbercie także: Fragment książki Joanny Siedleckiej "Pan od poezji"

Danuta Nespiak - "Zbigniew Herbert - znak sprzeciwu (1924-1998)"

Zbigniew Herbert czyta swój wiersz PRZESŁANIE PANA COGITO (plik MP3 - ok. 380 kB) (z zasobów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej opracowanej i prowadzonej przez p. Marka Adamca


29 października 1924 roku urodził się we Lwowie jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów polskich - Zbigniew Herbert. Dzięki uprzejmości Zarządu Dzielnicy Wilanów w osobie Lecha Skowrona - pełnomocnika Prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego - możemy godnie uczcić to ważne dla naszego miasta wydarzenie.

Przygotowaliśmy numer specjalny poświęcony Poecie. Znajdzie w nim Czytelnik obszerny esej o Zbigniewie Herbercie pióra Mariusza Olbromskiego, wywiady z intelektualistami ukraińskimi, miłośnikami Jego twórczości oraz tłumaczami utworów naszego wielkiego Lwowianina. Wspomnienia o Nim najbliższych i znajomych. Powrócimy też do Dni Zbigniewa Herberta przeprowadzonych 16-17 marca 2002 r. we Lwowie. Tą drogą składamy ludziom Wilanowa wyrazy naszej wdzięczności za przyjście z odsieczą Lwowowi i naszej redakcji.

Bożena Rafalska - redaktor naczelny


Zbigniew Herbert

POTĘGA SMAKU

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
          Tak smaku


w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha
lecz piekło w tym czasie było jakie
mokry dół zaułek morderców bark
nazwany pałacem sprawiedliwości
samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
posyłał w teren wnuczęta Aurory
chłopców o twarzach ziemniaczanych
bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach

Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana
(Marek Tulliusz obracał się w grobie)
łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy
dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu
składnia pozbawiona urody koniunktiwu

Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
nie należy zaniedbywać nauki o pięknie
Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów

Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku


który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa


Fragment listu dziewiętnastoletniego Z. Herberta do przyjaciela Zdzisława Ruziewicza cytowany przez Jadwigę Ruziewicz - żonę Zdzisława w książce wspomnień o Zbigniewie Herbercie UPÓR I TRWANIE, Wydawnictwo Dolnośląskie we Wrocławiu 2000 r. Herbertowie w słusznej obawie przed sowietami 26 marca 1944 r. musieli opuścić Lwów. Bardzo tęsknili. Listy Z. Herberta odzwierciedlają trudności zaadoptowania się w nowych warunkach. Niniejszy list został napisany w dniu 1 kwietnia 1944 r.

 
Siedzę oto sobie w wygodnym i przyzwoitym saloniku i rozmyślam o smutnym losie wygnanych i wydziedziczonych. Jestem przytem potężnie najedzony i subtelnie melancholijny (nucę bez przerwy, co rozstraja nerwy wszystkim naokoło, popularne lwowskie piosenki np. Ten drogi Lwów). Dzisiaj jest niedziela. Byłem w Kościele Mariackim na mszy (ołtarz zrolowany, bardzo przykre wrażenie, tak że przez całą „służbę bożą" kląłem wszystkich Szwabów z Frankem na czele). Potem widziałem zmianę warty przed Wawelem (z orkiestrą i karabinami maszynowymi). W tym miejscu chciał mię trafić, wyrażając się po lwowsku, szlag. Poszedłem wobec tego na Skałkę i rozmawiałem sobie dobrą godzinkę z Wyspiańskim; mówił coś o sile narodu, że wytrwamy, że historia się powtarza i zdawało mi się, że szumiała nade mną Nike z „Wyzwolenia", a może to był stary wiąz, rosnący na podwórzu Kościoła. Dalej szedłem szu­kać głosu złotego rogu - nad Wisłę. Pętałem się po bulwarach, właziłem na statki i patrzyłem się, patrzyłem (śliczna rzeka, jak Boga kocham, nasza rzeka, polska). W końcu wróciłem do domu (nie swego), zjadłem obiad i na odmianę zacząłem myśleć o Lwowie i o Tobie stary druhu. Myśli moje płynęły szeroką, rozśpiewaną, wielką Wisłą - tylko, że ta Wisła wpadała do Pełtwi...


Mariusz Olbromski

Poeta wierności

Adam Zagajewski napisał kiedyś o poezji Zbigniewa Herberta: "Podziwiam królewską dumę twoich wierszy". Bo rzeczywiście, każdy kto się zetknął z jego twórczością może odnaleźć w pięknej formie literackiej wyjątkowo odkrywczą myśl. Ta "królewskość" - to klarowność przesłania, głęboki ton moralny, refleksja historyczna i filozoficzna, którą można w polskiej poezji porównać do przenikliwości Cypriana Kamila Norwida.

To odwaga intelektualna, samodzielność poszukiwań, delikatnie skrywana za wieloma kreacjami, bogata uczuciowość. Wiedza i różnorodność tematyczna połączona z potrzebą ciągłego poszukiwania i mówienia prawdy. Może właśnie wszystko to sprawia, że utwory Herberta pisane pięć, dziesięć, czy dwadzieścia lat temu nie tracą ze swej odkrywczej aktualności i fascynują coraz to nowych czytelników w Polsce i w wielu krajach świata.

I choć tematy jego wierszy, esejów i dramatów są różne, to przecież te dwie cechy - piękno formy literackiej i prostota języka pełniącego służebną funkcję wobec treści, a zarazem głębia tej treści, są zawsze rozpoznawalną sygnaturą mistrza ze Lwowa.

Refleksja Herberta nie służy nigdy budowaniu egotycznych światów, piękna sztuki dla niej samej. Nie prowadzi do wznoszenia kolejnych schodów abstrakcji prowadzących ku swoistej intelektualnej grze. Jest toczona w oparciu o konkretną rzeczywistość historyczną, ontologiczną, prowadzona "tu i teraz" z niezłomną wiarą w sens i porządek wartości - to rzecz o wierności.

Twórczość Herberta powstała z potrzeby oporu w okresie powojennym wobec narzuconego Polsce i innym krajom zniewolenia; sprzeciwu wobec przemilczania dziedzictwa kulturowego, podważania tradycyjnego systemu wartości. Z negacji konformizmu i relatywizmu. Jest artystyczną „relacją" o niebezpieczeństwach, jakie napotyka świadomość współczesnego człowieka szukającego wytrwale istoty swej powinności, narażonego na amnezję historyczną i wydziedziczenie. Jak chyba żadna poezja współczesna w Polsce jest pełna współczucia dla pokrzywdzonych -teraz i w przeszłości. Czerpiąc twórczo z miłością i wielkim znawstwem ze skarbca Biblii i kultury antycznej Herbert nieustannie bierze w obronę współczesnego człowieka przed zagrożeniami, jakie niesie historia. Unika jednak łatwego dydaktyzmu i prostych rozwiązań, raczej niepokoi sumienia i wzywa do własnych poszukiwań.

* * * 

Urodził się we Lwowie 29 października 1924 roku. Pochodził z polskiej rodziny o tradycjach kulturalnych i patriotycznych. Był synem Marii z Kaniaków i Bolesława Herberta, legionisty, prawnika, profesora ekonomii, dyrektora banku oraz oddziału Zakładu Ubezpieczeń „Westa".

Pierwsze trzypokojowe mieszkanie, w którym wychowywał się z siostrą Haliną i bratem Januszem, znajdowało się w kamienicy przy ulicy Łyczakowskiej 55. Mieszkali wspólnie z babcią, Marią z Bałabanów, z pochodzenia Ormianką. W roku 1932 państwo Herbertowie przeprowadzili się na ulicę Piekarską, potem zaś na Tarnowskiego, a tuż przed wojną na Obozową, niedaleko Parku Stryjskiego. Lato spędzali w wybudowanej przez siebie podmiejskiej willi w Brzuchowicach. Były to piękne, szczęśliwe lata, do których miał potem wracać w swej twórczości. We Lwowie rozpoczął naukę. Najpierw była to szkoła podstawowa świętego Antoniego, później zaś VIII Państwowe Gimnazjum imienia Króla Kazimierza Wielkiego.

Wybuch II wojny światowej rozpoczął się dla rodziny Herbertów 10 września w Brzuchowicach zajętych przez wojska niemieckie. Na Lwów spadły w tym czasie pierwsze bomby. Dla przyszłego poety oznaczało to koniec szczęśliwego świata dzieciństwa. 22 września do Lwowa, na mocy tajnego układu Ribbentrop - Mołotow, po wycofaniu się Niemców, wkroczyli Sowieci. Herbertowie przeżyli okupację sowiecką w trwodze i z trudem. Ojciec został aresztowany przez NKWD, po jakimś czasie wrócił jednak szczęśliwie do domu.

Po ukończeniu II klasy gimnazjum Zbyszek kontynuował naukę w tej samej szkole, ale zmienionej na „Szkołę Średnią nr 14" -dziesięciolatkę- oczywiście z nowym programem nauczania. Po powtórnym wkroczeniu Niemców do Lwowa zamknięto wszystkie polskie szkoły ponadpodstawowe. Jak wielu jego kolegów uczył się na tajnych kompletach i zdał maturę w styczniu 1944 roku. Rozpoczął studia polonistyczne na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza. Aby zdobyć środki na utrzymanie rodziny, a także otrzymać "Ausweis", dokument chroniący przed niemieckimi łapankami, pracował jako karmiciel wszy w produkującym szczepionki przeciwtyfusowe Instytucie profesora Rudolfa Weigla. Był też sprzedawcą w sklepie z wyrobami metalowymi. W tym czasie złożył przysięgę i został żołnierzem podziemnej Armii Krajowej.

26 marca 1944 roku, przed ponownym wkroczeniem do Lwowa Sowietów, państwo Herbertowie wraz z dziećmi wyjechali do Krakowa i zamieszkali w pobliskich Proszowicach. Zbigniew nigdy już nie powrócił do rodzinnego miasta. Dzięki zrozumieniu, iż wkroczenie Armii Czerwonej na teren całej Polski oznacza dalszą i równie niebezpieczną okupację kraju, nie uległ jak inni złudzeniu i na apel polskich komunistów wzywających do ujawniania konspiracyjnej przeszłości nie odpowiedział. Udało mu się uniknąć represji.

Po zakończeniu wojny podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Miał talent plastyczny, o czym świadczą liczne i interesujące rysunki, jakie pozostały w jego notatnikach. Zamiłowanie do rysowania miało mu towarzyszyć przez całe życie. W jednym z telewizyjnych wywiadów z lat sześćdziesiątych przyznawał zresztą, że woli rysować niż pisać. Jednak jego ciekawość świata i zachłanność intelektualna powodowała, że studiował kilka kierunków jednocześnie. Na Uniwersytecie Jagiellońskim słuchał wykładów wybitnych profesorów: Adama Krzyżanowskiego, Romana Ingardena, Władysława Konopczyńskiego. Jednak, nawiązując do tradycji rodzinnych, ukończył w 1947 roku Akademię Handlową (w Sopocie) ze stopniem magistra ekonomii. Nie był to jednak koniec jego uniwersyteckiej edukacji. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu odbył uwieńczone magisterium studia prawnicze. Pogłębiał tam również swe zainteresowania filozoficzne pod kierunkiem profesora Henryka Elzenberga, znakomitego znawcy m.in. filozofii starożytnej, któremu później dedykował piękny wiersz Do Marka Aurelego. Kierunek ten od 1950 roku kontynuował w Warszawie, ale go nie ukończył. Był to bowiem okres wzmożonej marksistowskiej indoktrynacji uniwersytetów.

Lata 1950-56 to okres, w którym dojrzewał jego talent literacki; jednocześnie konieczność utrzymania się powodowała, że podejmował pracę w różnych zawodach nie przystających do jego wykształcenia. Początkowo był redaktorem wychodzącego w Gdańsku Przeglądu Kupieckiego, następnie zatrudnił się w Banku Polskim. Z kolei jakiś czas pracował w sklepie jako subiekt, później w Nauczycielskiej Spółdzielni Pracy "Wspólna Sprawa" i jako ekonomista - projektant w Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego. Przede wszystkim jednak tworzył, a pisał „do szuflady", przesyłając jedynie swe utwory do oceny przyjaciołom. Nie włączył się w budowanie wspieranej przez władzę tak zwanej literatury socrealistycznej. Nie należał też wówczas do Związku Literatów Polskich i nie korzystał z żadnych przywilejów, jakie stwarzała władza dla członków tego Stowarzyszenia.

Związał się natomiast z katolickim nurtem życia literackiego spychanym przez komunistyczny reżim na margines życia społecznego. Debiutował w 1950 roku jako poeta ogłaszając w tygodniku Dziś i Jutro wiersze: Pożegnanie września, Napis oraz Złoty środek. Drukował też tam pod pseudonimami eseje oraz recenzje plastyczne i literackie.

W latach 1950-53 współpracował z wydawanym w Krakowie Tygodnikiem Powszechnym. Ogłaszał tam recenzje jako Bolesław Hertyński. Po odmowie w 1953 roku przez zespół redakcyjny wydrukowania nekrologu Stalina Tygodnik Powszechny został odebrany dotychczasowej redakcji i oddany bez zmiany tytułu grupie skupionej w Stowarzyszeniu PAX. Wówczas Herbert zrezygnował ze współpracy z tym pismem. 

Na łamach krakowskiego tygodnika Życie Literackie miał miejsce w 1955 roku jego ponowny poetycki debiut prasowy. W 1956 roku nastąpiły w Polsce przemiany polityczne określane terminem „polskiego października". Nastąpiła zmiana komunistycznej ekipy rządzącej. Wypuszczono na wolność więźniów politycznych - żołnierzy Armii Krajowej, działaczy niepodległościowych, a także złagodzono cenzurę.

Oznaczało to również odejście od postulowanego dotychczas przez komunistów, „jedynie słusznego" modelu literatury socrealistycznej. Inaczej okres ten określa się mianem „odwilży". Te polityczne przemiany, aczkolwiek w jakimś stopniu pozytywne, poeta przyjął sceptycznie.

Tego roku Zbigniew Herbert opublikował swój debiutancki tom Struna światła, na który złożyły się wiersze pisane na przestrzeni piętnastu lat. Był to późny debiut, poeta miał wówczas 32 lata. Wiersze te od razu zwróciły uwagę krytyki literackiej. Porównywano wówczas Herberta do Czesława Miłosza oraz Tadeusza Różewicza, co chociaż nie było trafne, to jednak wskazywało na rangę tego debiutu. Zwracano uwagę na „szczęśliwą przystępność" utworów, a zarazem na to, że w wierszach tych -głęboko zakorzenionych w kulturze europejskiej - mówi się wprost o sytuacji współczesnego człowieka w historii. Krakowski krytyk Wiesław Paweł Szymański pisał: „Herbert stał się jednym z tych niewielu na naszym terenie poetów, którzy uchwycili na czym polega inteligencja dzisiejszej rzeczywistości". W tym samym roku Herbert opublikował na łamach miesięcznika Twórczość dramat p. t. Jaskinia filozofów, którego głównym bohaterem jest Sokrates, niesłusznie oskarżony przez Ateńczyków i skazany na karę śmierci.

Rok później ukazał się tom wierszy Hermes, pies i gwiazda, którym Herbert zapewnił sobie wyjątkowe miejsce wśród powojennych poetów polskich. Tom potwierdził poprzednie sądy o jego wielkim talencie, dojrzałości intelektualnej i artystycznej. Poezja ta, czytelna i zrozumiała, komunikatywna zarówno w sferze językowej, jak i w pierwszej, jakby wierzchniej warstwie odbioru, zdobyła sobie uznanie młodych czytelników. Była rzetelnym rozrachunkiem z okresem okupacji, stała się „strumieniem światła" między tymi którzy polegli, a tymi, którzy przeżyli. Jednocześnie przemawiając „współczesnym" poetyckim językiem Herbert nawiązał świadomie do tradycji kultury europejskiej, a szczególnie do kultury śródziemnomorskiej. Wpisywał się zarazem tym samym do tradycji, z której czerpali najwięksi pisarze polscy - że wspomnę choćby Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Cypriana Kamila Norwida, Juliusza Słowackiego, czy Henryka Sienkiewicza -zyskując w ten sposób uznanie starszych pokoleń w kraju. Paradoksalnie, nawiązanie do antyku dawało czytelnikowi możliwość lepszego zrozumienia współczesności. Wskazywało bowiem na analogię powtarzających się w historii - choć oczywiście w coraz innych wersjach - ciemnych i jasnych stron natury człowieka, przypominało występujące w dziejach Europy zmagania się między tendencjami demokratycznymi, uniwersalnymi a totalitarnymi.

Jednocześnie nawiązywanie przez Herberta do antyku umożliwiało zrozumienie polskich spraw poza krajem, gdyż poeta posługiwał się w swych utworach wspólnym kodem czytelnym dla kręgu europejskiego.

Po opublikowaniu drugiego tomu poezji Herbert w 1958 roku odbył podróż do Francji i Włoch, która zainspirowała powstanie kolejnych wierszy, a także znakomitego zbioru esejów Barbarzyńca w ogrodzie (1962 ).

Rok później wyjechał po raz pierwszy z przyjaciółmi, Magdaleną i Zbigniewem Czajkowskimi do Grecji, ojczyzny mitów i Homera, do której miał jeszcze sześciokrotnie wracać, zafascynowany kulturą i krajobrazem tego niezwykłego kraju. Refleksje z tych greckich spotkań z przeszłością złożyły się między innymi na tom prozy pod tytułem Labirynt nad morzem, który ukazał się dopiero po śmierci Herberta w roku 2000.

W latach 1965-71 Herbert kontynuował swoje podróże po Europie. Przebywał w Austrii, w Niemczech Zachodnich, Francji i Holandii, do której miał powrócić jeszcze w 1986 roku. Z głębokiego przeżycia wywołanego pobytami w tym kraju, szczególnie z wrażenia, jakie na nim wywarło malarstwo holenderskie, zrodził się później wybitny tom esejów pod tytułem Martwa natura z wędzidłem (1993).

Herbert, mimo że wiele podróżował, a nawet zamieszkiwał dłużej poza granicami kraju, nigdy nie zdecydował się na jego definitywne opuszczenie i emigrację. Wracał do kraju, mimo iż nie miał najmniejszych złudzeń co do tego, że Polska pod rządami totalitarnego systemu komunistycznego, jest krajem zniewolonym i chorym. Życie jego było w zasadzie wieloletnią tułaczką, z jednej strony pełną fascynacji, z drugiej zaś udręk i niedostatku. Tylko pozornie mogłoby się wydawać, że rosnąca z roku na rok sława literacka zapewniała mu wygodne i wolne od trosk materialnych życie.

Kolejne poetyckie książki Zbigniewa Herberta ukazywały się w kraju co parę lat, powiększały grono jego czytelników, utwierdzały jego ogólnopolski, a potem już międzynarodowy rozgłos i uznanie. W 1961 roku, po wydaniu trzeciego tomu wierszy Studium przedmiotu, został laureatem Studenckiego Festiwalu Kulturalnego w Gdańsku, gdzie obrano go Księciem Poetów.

Wkrótce jego poezje zostały przełożone na język angielski, włoski, niemiecki i szwedzki. Zyskały uznanie międzynarodowej krytyki literackiej. W 1963 roku poeta otrzymał prestiżową, państwową nagrodę austriacką im. Mikołaja Lenaua. Nagroda ta umożliwiła mu kontynuację podróży i studiów nad kulturą wcześniej już odwiedzanych krajów oraz bardzo intensywną pracę twórczą. W 1968 roku, w Paryżu, poeta zawarł związek małżeński z dużo wcześniej poznaną Katarzyną Dzieduszycką, z rodu jakże zasłużonego dla Lwowa, że wspomnę choćby założone przez hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego w roku 1870 Muzeum Przyrodnicze.

Później, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, przez jakiś czas wykładał w Uniwersytecie w Los Angeles w Kalifornii.

Tymczasem w kraju ukazał się słynny utwór Tren Fortynbrasa, który jest próbą reinterpretacji, lub raczej uzupełnieniem tragedii Szekspira Hamlet, a także czwarty zbiór wierszy Napis uznany za najwybitniejszy tom poetycki w 1969 roku. Książka została uhonorowana nagrodą Łódzkiego Festiwalu Poezji. W 1970 roku wydano Dramaty, zaś w 1971 Wiersze zebrane.

Wtedy właśnie poeta wrócił do Polski. Krótko był wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim. Włączył się w tok życia publicznego, został wybrany do Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. W 1972 roku przyjęto go do Polskiego PEN-Clubu (zrezygnował z członkostwa w nim w 1991 roku). Rok później otrzymał kolejną prestiżową nagrodę austriacką imienia Gottfrieda von Herder.

W 1974 roku opublikowano jego chyba najsłynniejszy zbiór wierszy Pan Cogito.

Tytułowy bohater liryczny tomu to Pan Cogito — Pan Myślę. Imię jego zostało zaczerpnięte z maksymy francuskiego filozofa Kartezjusza (cogito ergo sum - myślę więc jestem). Pan Myślę to wspaniała kreacja poetycka -jakby archetyp człowieka. W całym swym uwikłaniu we współczesną rzeczywistość jest staroświecki. Potrafi być bardzo sympatyczny, niekiedy naiwny, autoironiczny, ale też stać go na heroiczne wybory. Potrafi podążać drogą Rolanda i Hektora. Jest jakby rozdwojony: - i cielesny - i mocno uduchowiony. Komiczny, a zarazem patetyczny. Sceptycznie przygląda się modzie na gnozę i magię. Nie akceptuje też zbudowanej głównie na hałasie muzyki rockowej. Oburza go współczesny przemysł rozrywkowy wytwarzający medialną rzeczywistość ekscesów i mordów. Czerpie jednak otuchę z tego, że „z czasem deprawatorzy osiwieją" (Pan Cogito o magii).

Począwszy od tego tomu postać Pana Cogito będzie towarzyszyła twórczości Herberta pojawiając się w coraz to nowych utworach i snując swe refleksje na nurtujące go tematy.

Znakomity krytyk, profesor Jacek Łukasiewicz w monografii Herbert, pisze: „Tom Pan Cogito stanowił nie tylko reakcję na nową sytuację kultury po rewolucji roku 1968, która nie była Herbertowi miła. Szuka się w nim też odpowiedzi na metafizyczne wyzwanie nicości".

W latach 1975—80 państwo Herbertowie zamieszkiwali w Berlinie Zachodnim. W Polsce w roku 1980 w sierpniowych strajkach, które począwszy od Stoczni Gdańskiej ogarnęły cały kraj, powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność". Jego szeregi błyskawicznie rosły i wkrótce liczył on ponad 10 milionów członków. Stał się potężną siłą polityczną. Wysunął wobec komunistycznej władzy postulaty nie tylko ekonomiczne, ale także zmierzające do demokratyzacji, a w konsekwencji wybicia się Polski na niepodległość.

W styczniu 1981 roku Państwo Herbertowie wrócili do kraju. Poeta wszedł wówczas do redakcji wydawanego poza cenzurą znakomitego periodyku Zapis, w którym opublikował m.in. głośny wiersz Potęga smaku. Był to pełen nadziei i bardzo szczęśliwy okres w jego życiu. Wiersze jego zdobywały ogromną popularność, szczególnie wśród młodzieży, choć Herbert był raczej poetą kultury i intelektu, a nie twórcą tyrtejskim.

W nocy z 13 na 14 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski, I sekretarz KC PZPR, premier i zarazem zwierzchnik sił zbrojnych, wprowadził na terenie całego kraju stan wojenny skierowany przeciwko „Solidarności". W świetle prawa był to zamach stanu. Powstała tzw. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, która wystawiła całą armię, milicję i tajne służby (razem około miliona osób). Aresztowano tysiące bezbronnych działaczy „Solidarności" łącznie z legendarnym przywódcą Lechem Wałęsą - późniejszym laureatem pokojowej Nagrody Nobla - i osadzono ich w więzieniach. Próbujących organizować protesty robotników i studentów bito pałkami, a tych najbardziej opornych - górników z kopalni „Wujek" — zabito. Zawieszono wydawanie czasopism, a także działalność wszystkich związków twórczych. Przerwano odbywający się wówczas w Warszawie Kongres Kultury Polskiej - forum niezależnej myśli, które skupiało najwybitniejszych artystów, pisarzy, intelektualistów z kraju i z zagranicy. Przed Pałacem Kultury, gdzie się Kongres odbywał, stanęły czołgi. Bowiem władza komunistyczna na równi z robotnikami obawiała się intelektualistów i pełnego zdemaskowania przez nich reżimu.

Na tragedię stanu wojennego Herbert zareagował najwspanialej jak tylko może poeta, to znaczy znakomitym tomem Raport z oblężonego Miasta. Książka ukazała się najpierw w emigracyjnym wydawnictwie Kultura w Paryżu w roku 1983, a rok później w podziemnym wydawnictwie w kraju w postaci wyboru utworów z tego tomu pod nazwą 18 wierszy. Tytułowy utwór Raport z oblężonego Miasta wyraźnie nawiązuje do stanu wojennego (jest w nim mowa o internowaniu, pomocy żywnościowej z Zachodu). Bohaterem lirycznym utworu jest kronikarz, który opisuje kolejne etapy oblężenia. Można odczytać jego przywiązanie do Miasta, poczucie zniewolenia i poniżenia. Przytacza różne fakty: mordy, puste magazyny i sklepy, samobójstwo jednego z obrońców, itd.

Ale można ten utwór odczytać jeszcze inaczej, a ów „raport" może dotyczyć „oblężenia" w ogóle, na przestrzeni całych dziejów Polski i Europy. Herbert wykazał raz jeszcze, że potrafi z konkretnej sytuacji politycznej wyprowadzić sens uniwersalny. Wiersz mówi o wyniszczających obrońców skutkach oblężenia i byłby pesymistyczny, gdyby nie ostatnia fraza: „tylko sny nasze nie zostały upokorzone". Wskazuje tym samym, że sfera duchowa - snów i myśli - nie da się zniewolić. Właśnie w niej obrońcy Miasta zachowują godność i wolność. 

Stan wojenny państwo Herbertowie przeżyli w Polsce. Wiersze autora Pana Cogito przepisywano na maszynie, powielano w konspiracyjnych, podziemnych drukarniach, czytano na zamkniętych spotkaniach, recytowano. Jego wiersz Przesłanie był odczytywany przez kręgi działających nadal w podziemiu członków i sympatyków „Solidarności" jako wezwanie do oporu - wbrew tragicznej sytuacji. Kończąca wiersz fraza „Bądź wierny - idź" stała się swoistym hasłem opozycji. Poeta zresztą sam brał udział w spotkaniach autorskich, które odbywały się w kościołach, jedynych ostojach wolności, gdzie się można było swobodnie wypowiedzieć. Odbywały się one przy udziale licznych audytoriów.

Mieszkanie w Warszawie przy ulicy Promenady 21, gdzie wówczas mieszkali, było pod stałą kontrolą milicji. Tymczasem w miarę upływu czasu dział się w tej tragedii stanu wojennego jeszcze inny dramat. Gwałtownie bowiem pogarszał się stan zdrowia Herberta, który cierpiał na depresję. Niewątpliwie miała na to wpływ otaczająca poetę ponura rzeczywistość i dawne przeżycia. Chcąc ratować jego zdrowie małżonka skłoniła go do wyjazdu z kraju. Najpierw udał się do Paryża, następnie do Holandii. Mimo przewlekłej choroby usilnie pracował w bibliotekach pogłębiając studia nad malarstwem starych mistrzów. Powstała wówczas wspomniana już książka Martwa natura z wędzidłem.

Tymczasem w kraju ciągle narastało niezadowolenie spowodowane dramatyczną wręcz sytuacją ekonomiczną. Rządząca ekipa komunistyczna zdawała sobie sprawę, że dłużej już nie będzie w stanie utrzymać pełni władzy. Doszło do obrad tzw. „Okrągłego Stołu", do których zasiedli zarówno przedstawiciele władz jak i opozycji. Ustalono, że w czerwcu 1989 roku nastąpią pierwsze wolne wybory w powojennej Polsce. Wbrew przewidywaniom komunistów i ku ich zaskoczeniu wybory wygrali przedstawiciele „Solidarności", mimo iż nie dysponowali odpowiednim aparatem administracyjnym, który mógłby być pomocny w czasie akcji wyborczej. Nastąpił kompletny już rozpad komunizmu. Powstała wolna III Rzeczpospolita Polska i w następstwie tego faktu kraj musiały opuścić wojska radzieckie stacjonujące tu od 1944 roku.

Poeta wrócił do ojczyzny w roku 1992. Zastane przemiany z jednej strony cieszyły go, a z drugiej napełniały niepokojem. Dawał temu wyraz w licznych wypowiedziach i artykułach. Jako były żołnierz Armii Krajowej nie akceptował sytuacji zbyt daleko idącego politycznego kompromisu, domagał się między innymi osądzenia wszelkich zbrodni popełnionych przed 1989 rokiem, w tym skrytobójczych. Był zbyt prostolinijny i zarazem dalekowzroczny, by akceptować niezupełnie jasną sytuację. Wiedział bowiem, że w dalszej perspektywie może okazać się ona groźniejsza od rzeczywistości czołgów może doprowadzić do rozpadu etosu „Solidarności" i osłabić postawy patriotyzmu. Podpisał oświadczenie w sprawie dekomunizacji opublikowane w kwartalniku Arka w 1992 roku. Napisał też list do ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy w sprawie pełnej rehabilitacji pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który przed wprowadzeniem stanu wojennego ostrzegł Amerykanów o planach generała Jaruzelskiego, za co został skazany zaocznie na karę śmierci.

Herbert nie interesował się wyłącznie sprawami polskimi, ale był wyczulony na dziejącą się wszędzie niesprawiedliwość. Wystosował wraz z innymi intelektualistami list do prezydenta Dudajewa przesyłając wyrazy poparcia dla walczących o swą niepodległość Czeczenów. List ten stał się początkiem szeroko zakrojonej akcji pomocy humanitarnej, którą organizowano w Polsce.

Pisał polityczne artykuły i ogłaszał je głównie w Tygodniku Solidarność. We wspomnianej już monografii Herbert profesor Jacek Łukasiewicz pisze: „[...] Tygodnik Solidarność opublikował uwagi Herberta do programu Akcji Wyborczej „Solidarność". Pisarz postulował w nich konieczność mocniejszych rozliczeń z przeszłością, zarzucał lekceważenie w programie spraw wsi, na czym jego zdaniem, zaciążyła robotniczo — inteligencka genealogia „Solidarności". Wreszcie miał za złe autorom programu fragmentaryczne i ogólnikowe potraktowanie spraw kultury. Język Herberta był w tej publicystyce ostry. Sądy o ludziach, zwłaszcza o generałach i pisarzach, bezwzględne".

Pogarszający się ciągle stan zdrowia poety - a do wspomnianej choroby doszła jeszcze astma -nie blokował jego dalszej pracy literackiej i intelektualnej. Pisał leżąc w łóżku oparty na ręce, która podobno w łokciu krwawiła. Wiersze pożegnalne odnajdujemy już w tomie zatytułowanym Elegia na odejście (1990). Inaczej jeszcze brzmi ten ton w zbiorze Rovigo (1992). Ostatnia poetycka książka Epilog burzy brzmi czystą, przejmującą nutą, także modlitwy.

Poeta zmarł 28 lipca 1998 roku w Warszawie. Nad miastem szalała właśnie burza. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Już po jego odejściu, dzięki staraniom żony, ukazały się zebrane z maszynopisów i rękopisów trzy książki. Pierwsza to zbiór esejów Labirynt nad morzem, poświęconych głównie kulturze Śródziemnomorza. Książka wraz ze wspomnianymi wcześniej esejami zawartymi w tomie Barbarzyńca w ogrodzie i Martwa natura z wędzidłem tworzy najwspanialszą eseistyczną trylogię w kulturze polskiej.

W 2001 roku ukazał się w Krakowie bardzo starannie i ciekawie opracowany przez Ryszarda Krynickiego tom prozy Król mrówek. Mitologia prywatna. Zawiera on często przekorne, pełne meandrów reinterpretacje mitów antycznych.

W tymże samym roku w Warszawie został opublikowany liczący ponad 700 stron tom Węzeł gordyjski składający się z pism rozproszonych. Zebrano w nim drukowane w latach 1948-1998 w prasie polskiej eseje i prozę publicystyczną Herberta. Są to formy literackie, które poeta sam przeznaczył do druku. Właśnie w tych krótkich, często tylko dwustronicowych tekstach, pisanych na przestrzeni lat czterdziestu, widać konsekwencję i spójność herbertowskiego myślenia. Książka prezentuje całe bogactwo wypowiedzi literackiej, bo i prozę poetycką, i reportaż, felieton, szkic krytyczny, opowiadanie, notę. Słusznie Paweł Kądziela, który tom opracował, nazywa Herberta w nocie wydawniczej mistrzem miniatury.

* * *

Wciąż trudno jest pisać o Zbigniewie Herbercie, bo jego twórczość, która rozświetlała mroki totalitaryzmu i towarzyszyła polskiej i europejskiej inteligencji przez dziesiątki lat, była bardzo osobiście i różnorodnie odczytywana. Wiersze jego, z pozoru proste, nigdy nie są jednak dookreślone do końca. Są zaledwie naszkicowaną drogą do własnych poszukiwań i odkryć odbiorcy. Pisarz ma świadomość, że często jego utwory są czytane przez ludzi znajdujących się w swoistym chaosie semantycznym, tragicznie uwikłanych w historię, chwiejnych i pełnych wątpliwości. Unika łatwego dydaktyzmu. Jego dzieło wymaga od czytelnika przygotowania, aby mógł zrozumieć liczne odnośniki kulturowe. Jednak ten wysiłek ma wartość budującą. Można chyba powiedzieć, że w jakimś sensie, każdy czytelnik ma „swego Herberta".

Stąd może taka różnorodność i bogactwo wypowiedzi krytyczno-literackich, jaka towarzyszyła Herbertowi od chwili jego debiutu. Chyba żaden polski pisarz współczesny nie doczekał się tylu uważnych analiz swej twórczości.

Adam Zagajewski w szkicu Początek wspominania pisze: „W doskonałych nieraz książkach i szkicach poszukiwano zasady poezji Herberta: neoklasycyzm, uciekinier z utopii, poeta wierności, głos cierpienia. Jego twórczość dziwnie jest odporna na krytyczne dociekania; a zwłaszcza opiera się próbie znalezienia w niej jednego centralnego punktu. Może jest tak, że niektóre wyobraźnie poetyckie stoją rzeczywiście na czymś pojedynczym, nie dającym się już rozszczepić, podczas gdy inne zbudowane są raczej na wielości, na relacji, na komplikacji. I wydaje mi się, że świat poetycki Herberta - mimo że, paradoksalnie, słyszymy tu zawsze ten sam silny głos - należy raczej do drugiej rodziny".

Pisali o nim wszyscy najwybitniejsi krytycy polscy, jak też europejscy i amerykańscy. Wybrana bibliografia prac krytycznych poświęcona autorowi Pana Cogito zamyka się liczbą ponad trzystu. To cała biblioteka. Oprócz artykułów w różnorodnych czasopismach ukazały się osobne książki, żeby wymienić tyl­ko najciekawsze: Andrzeja Kaliszewskiego Gry Pana Cogito (Kraków 1982), Stanisława Barańczaka Uciekinier z utopii. O poezji Zbigniewa Herberta (Warszawa 1990), Jacka Łukasiewicza Poezja Zbigniewa Herberta (Wrocław 1990) oraz wspomniana już monografia tego samego autora - Herbert (Wrocław 2001).

Ponadto w formie osobnych książek wyszły dwa zbiorowe tomy szkiców Dlaczego Herbert. Wiersze i komentarze. (Łódź 1992) i Czytanie Herberta (Poznań 1995) oraz dwutomowa praca Poznawanie Herberta (Kraków 1998).

Międzynarodowe uznanie dla jego twórczości przejawiło się uhonorowaniem tego wielkiego poety ponad trzydziestoma nagrodami. Wspominałem już o najważniejszych, wypada jednak wymienić choćby jeszcze kilka. Są to: Węgierska Nagroda Bethlena (1987), Nagroda im. B. Schulza ufundowana przez amerykański PEN-Club (1988), Nagroda Jerozolimy (1990), Nagroda Krytyków Niemieckich za najlepszą książkę roku - Martwą naturę z wędzidłem (1994), Nagroda T.S.Eliota (1995), Nagroda miasta Miinster za tom Rovigo (1996).

Ponadto Herbert został zaproszony do udziału w międzynarodowych gremiach intelektualnych, m.in.: Akademie der Künste w Berlinie Zachodnim, Bayerische Akademie fur der Schönen Künste w Monachium, Amerikan Academy and Institute of Letters i Academy of Arts and Sciences w USA. W opinii wielu Polaków to właśnie Herbert w sposób szczególny zasłużył i powinien otrzymać Nagrodę Nobla. Obecnie jego wiersze znajdują się w Polsce w kanonie lektur szkolnych. Istnieją szkoły jego imienia. Odbywają się zjazdy herbertologów.

Sztuki Herberta są często wystawiane przez najciekawsze zespoły teatralne w kraju. 13 grudnia 2001 roku - w 20 rocz­nicę wprowadzenia stanu wojennego - odbył się w Krakowie Kongres Kultury Polskiej. Wzięło w nim udział grono wybitnych intelektualistów, a gościem honorowym był Ryszard Kaczorowski, były prezydent polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. W reprezentacyjnej sali Rady Obrad Miasta Krakowa widniało ogromne zdjęcie Zbigniewa Herberta, który niejako patronował temu przedsięwzięciu. Obradom towarzyszyła wystawa Zbigniew Herbert. Epilog Burzy., zorganizowana przez Muzeum Literatury w Warszawie według scenariusza Marii Doroty Pieńkowskiej.

Niedawno Pani Katarzyna Herbert stwierdziła, że po ostatnim wydaniu trzech książek prozą; Króla Mrówek, Labiryntu i Węzła gordyjskiego nie pozostało już nic z twórczości męża, co mogłoby jeszcze zostać opublikowane. Teraz, gdy otwarto nam wszystkie drzwi do skarbca herbertowskiego dzieła, można spróbować odpowiedzieć na pytanie - co ten, jeden z najgenialniejszych pisarzy drugiej połowy XX wieku, zawdzięcza Lwowowi? Jaki obraz miasta zostawia w swych utworach potomnym?

Herbert bardzo pracowicie przez całe życie pogłębiał swoją różnorodną i głęboką wiedzę. Ale - jak sądzę - całą formację duchową wyniósł z rodzinnego miasta, które wszak opuścił jako dojrzały człowiek.

Przedwojenny Lwów był miastem otwartym na świat, na Europę, miastem uniwersyteckim o wielkich osiągnięciach naukowych; miastem gorącego patriotyzmu (określanego krótko hasłem semper fidelis - zawsze wierny), ale także tolerancji, jak również specyficznego humoru.

I właśnie te cechy charakterystyczne dla atmosfery grodu nad Pełtwią kształtowały sposób myślenia i postępowania młodych pokoleń. W pełni odnajduję je także w postawie i dziele Herberta.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Herbert był człowiekiem nie tylko głębokiego patriotyzmu, chłonnym i otwartym w odniesieniu do osób, które reprezentowały inne kultury, ale stałą cechą jego charakteru był również humor. Pełen uroku, uwielbiał żarty, rozśmieszał otoczenie -jak wspominają osoby, które go znały. Być może była to z jednej strony cecha charakteru, z drugiej zaś jakaś świadoma chęć odreagowania tragedii, jakie niosła historia i los osobisty.

Wychowany w mieście o wspaniałych i różnorodnych tradycjach kulturalnych, pełnym fascynujących budowli i muzeów, całe życie poświęcił na podróże do innych niezwykłych miast Europy, na odkrywanie ich osobliwości, zwiedzanie muzeów i studiowanie oryginalnych dzieł sztuki. Bez wątpienia jednak ów gust artystyczny, owa ciekawość osobliwości aglomeracji, wywodzi się ze Lwowa. Charakterystyczne, że bliższe mu było pojęcie -jakby to się dzisiaj nazywało - „małej ojczyzny", stąd zapewne jego studia były często opisami dziejów włoskich miast - republik i greckich poleis - miast-państw. Kiedy się czyta esej Siena z tomu Barbarzyńca w ogrodzie odnosi się wrażenie, że pisał to ktoś, kto umiejętności wędrówki po osobliwościach włoskiego miasta uczył się nad Pełtwią. Zwiedzając zresztą Sienę, Herbert był z pewnością po lekturze znakomitej monografii tego miasta pióra Kazimierza Chłędowskiego, badacza związanego przez wiele lat ze Lwowem. Z kolei zwiedzanie Paryża Herbert rozpoczął, jak wspomina, z „Przewodnikiem po Europie" wydanym przez Akademicki Klub Turystyczny we Lwowie, a pochodzącym z ojcowskiej biblioteki.

Ton jego wierszy o Lwowie najlepiej chyba oddaje przymiotnik "rodzinny" - a więc bardzo serdeczny, bliski i ciepły. Trzeba jednak podkreślić, że Herbert nigdy nie nazywał w swoich wierszach Lwowa po imieniu. Czynił to zapewne nie tylko ze względu na cenzurę w powojennej Polsce, ale też z innych przyczyn. Wszystkie inne miasta potrzebowały w jego twórczości imion -a to jedno -nie...

Piękne, szczęśliwe lata dzieciństwa, jasne chwile ocienione mroczną chmurą i burzą okresu okupacji, powracały w jego pamięci gdziekolwiek był. Poetyckie portrety rodziny, obrazy bliskich domowych przedmiotów -klamki, schodów, lampy, portiery - wspomnienia drogi do szkoły, lekcji szkolnych, wędrówki na Wysoki Zamek, pogłosu jadącego tramwaju, przypomnienie nieba nad Łyczakowem, układają się w powojennych utworach w pewien ciąg, panoramę ulotnej pamięci.

Świadczą, że Lwów był zawsze obecny w świadomości autora Struny światła, podróżował z nim po całej Polsce, Europie, Ameryce. W jakimś sensie Lwów był z nim wszędzie, bo nie wyjeżdża się nigdy - w sensie duchowym - z krainy dzieciństwa i młodości.

Pierwszą postacią, słońcem istnienia, jest matka. Poetyckie jej „przywołania" odnajdujemy w debiutanckim tomie Struna światła i później w Panu Cogito. W obu poeta rysuje obraz oddalania się dziecka od matki w sensie fizycznym i duchowym, a zarazem ukazuje nieprzemijalną trwałość łączących ich więzi. Pierwszy utwór rozpoczyna się konstatacją przemijania:

Myślałem:
nigdy się nie zmieni
zawsze będzie czekała
ubrana w białą suknię
i niebieskie oczy
na progu wszystkich dni

zawsze będzie uśmiechała się
wkładając ten naszyjnik

Lecz naszyjnik z pereł, które żyją tylko na matczynej piersi, rozpada się - perły umierają w szparach podłogi, mama się zmienia, zmienia się i mały syn, o którym myśli z trwogą, czytając po latach jego gorzki wiersz. Lamentuje:

nieunoszony żalu
z jakich pije on studni
po jakich drogach chodzi
syn niepodobny do marzeń
karmiłam mlekiem łagodnym
jego spala niepokój
krwią go obmyłam ciepłą
ręce ma zimne i szorstkie

Ten „niepodobny do marzeń" jest jednak synem, do którego po latach stara już matka pisze list, a w nim „litery stoją osobno, jak kochające serca".

Matka z wiersza w tomie Pan Cogito porównana jest do mitycznej Mojry-Lachesis, snującej wątek istnienia. Syn upada jej z kolan, jak kłębek włóczki, toczy się po nierównościach i ulega dramatycznym przemianom. Choć „chciała uchronić" nigdy już nie wróci „na słodki tron jej kolan", ale „Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto".

Są to ręce matki, które rozświecają panujące w życiu poety ciemności. Te ręce porównane zostały do świateł starego miasta, zapewne Lwowa. Dwa obrazy: matki i miasta nakładają się na siebie, dookreśląją i ubogacają. Świecą z daleka jak latarnia na morzu.

Kolana mamy, czy babci, stanowią dla malca zawsze bezpieczne i szczęśliwe miejsce, są też wyróżniające - to „tron kolan". Wiersz Babcia z tomu Epilog Burzy poświęcony Marii z Bałabanów rozpoczyna się najpiękniejszym i najczulszym zwrotem: „moja przenajświętsza babcia". Przypomina te szczęśliwe chwile, gdy przyszły poeta siedział na jej kolanach, a babcia opowiadała mu „wszechświat", ale w swej dobroci i mądrości pomijała tragedie, jakie spotkały Ormian:

wie że doczekam
i sam poznam
bez słów zaklęć i płaczu 
szorstkich
powierzchnię
i dno
słowa

Obraz przedstawiony w wierszu „Babcia", jest bliski archetypom religijnym. Babcia jest nie tylko „przenajświętsza", ale ubrana w suknię zapinaną na „niezliczoną ilość guzików „jak gwiazdozbiór" i obdarzona epitetem „Maria Doświadczona". Sacrum miesza się z ludzką kondycją.

Inną postacią z kręgu rodzinnego jest siostra, której bliskie istnienie podważa „principium individuationis". Jest alter ego tylko odmiennej płci (wiersz Siostra z tomu Pan Cogito). Inaczej niż babcia, matka, czy siostra jawi się w wierszach Herberta ojciec. W Rozmyślaniach o ojcu z tomu Pan Cogito, na początku przypomina trochę starotestamentowego Boga Ojca:

JEGO TWARZ groźna w chmurze nad
wodami dzieciństwa
tak rzadko trzymał w ręku moją
ciepłą głowę
podany do wierzenia win
nie przebaczający
karczował bowiem lasy i prostował
ścieżki
wysoko niósł latarnię gdy weszliśmy
w noc
myślałem że usiądę po jego prawicy
i rozdzielać będziemy światło
od ciemności
i sądzić naszych żywych - stało się inaczej

Później ojciec zmalał „pomniejszał swoje ciało abym mógł je przyjąć", a mimo to, paradoksalnie, jednak „on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski/ wybuchamy śmiechem."

W tomie „Struna światła" w wierszu p.t. Ojciec poznajemy jego upodobania. Wiemy, że palił „Przedni Macedoński", czytał powieści Anatola France'a, lubił podróże - rzeczywiste i wyimaginowane.

Babcia, mama, ojciec, rodzeństwo to krąg rodzinny, który określa się słowem dom. Dlatego w wierszu o tym samym tytule nie znajdujemy opisu konkretnego budynku. Pojawia się wprawdzie „sześcian" - ale „dzieciństwa", „kostka" - ale „wzruszenia". Wyraźnie zaznacza się tutaj priorytet ducha nad rzeczywistością materialną. Ważniejsza jest atmosfera i więź duchowa, niż same ściany. Tym bardziej dramatyczne jest doświadczenie utraty obu tych przestrzeni.

Dom nad porami roku
dom dzieci zwierząt
i jabłek
[…]
dom był lunetą
dzieciństwa
dom był skórą
wzruszenia
policzkiem siostry
gałęzią drzewa

W tym domu znajdują się bliskie przedmioty. To m.in. lampa, pióro i kałamarz wspominane później z czułością (wiersz Elegia na odejście pióra, atramentu i lampy z tomu pod tytułem Elegia na odejście). Nie tylko bowiem bliskie osoby, ale i przedmioty domowe, nabierają niemalże sakralnego wymiaru: „Światło mego dzieciństwa, lampo błogosławiona". Ale, jak sądzę, wybór właśnie tych trzech przedmiotów nie jest przypadkowy. To przecież one towarzyszą początkom pisania, choćby miały to być pierwsze stawiane jeszcze nieporadnie litery. Pisze więc elegię na tych swoich przyjaciół dzieciństwa, których tak lekkomyślnie - jak wyznaje - opuścił:

lekkomyślnie opuszczamy ogrody
dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty
lampki oliwne godność pióro

taka jest nasza złudna podróż
na krawędzi nicości

Elegia ta jest jednak po herbertowsku niejednoznaczna. Bowiem, choć konkretne przedmioty w sensie materialnym zaginęły, to przecież ich piękno i istotę ocala wiersz. Pierwsza litera stawiana jeszcze w domu powraca jakby do swego źródła w pięknej literackiej formie.

W wierszu Nigdy o tobie z tomu Hermes, Pies i Gwiazda składa wyznanie pełne szacunku i pokory:

Nigdy o tobie nie ośmielam się mówić
ogromne niebo mojej dzielnicy
Nie opiszę nawet domu
który zna wszystkie ucieczki
i moje powroty
choć mały jest i nic opuszcza powieki
zamkniętej
nic nie odda zapachu zielonej portiery
ani skrzypienia schodów po których
wnoszę zapalone lampę
ani liścia nad bramą

Słowo jest bezradne wobec bogactwa świata, różnorodności istnienia: piękna dzielnicy, miasta, kształtu znajomych, drogich przedmiotów z domu; słowo nie jest w stanie przekazać niepowtarzalnego zapachu, skrzypienia starych, drewnianych schodów w domu, a wobec tego poeta konkluduje:

Nie dziwcie się, że nie umiemy
opisywać świata tylko mówimy do rzeczy czule
po imieniu

Zwraca uwagę właśnie ów bezpośredni zwrot, zarówno do konkretnych przedmiotów jak i do miasta. To nazywanie świata bezpośrednio po imieniu, jak się mówi do osób najbliższych. Przywołania tamtego Lwowa mają często charakter swoistej litanii.

W Labiryncie nad morzem Herbert opisuje szkołę, do której uczęszczał -VIII Gimnazjum imienia Króla Kazimierza Wielkiego: „Gimnazjum stało na wzgórzu. Był to biały, trzypiętrowy gmach o dużych oknach, z czerwonym, spadzistym dachem. Jeśli wyróżniał się czymkolwiek, to surową prostotą. Fasada bez ozdób, tylko na szczycie znajdowała się płaskorzeźba przedstawiająca orła. Pod płaskorzeźbą jakby miejsce na napis. Najstosowniejsza była łacińska sentencja w rodzaju „Felix qui potuit rerum cognoscere causa".

Odtworzył swoje wrażenia pierwszego spotkania z tym gmachem, słuchowe i zapachowe, strach zagubionego w nim nowego ucznia

Przypomniał też uroczy zwyczaj dotykania buta patrona szkoły po wejściu do gmachu.

Spośród nauczycieli na trwale zapisał się w pamięci poety surowy łacinnik Grzegorz Jasilkowski, zwany przez uczniów Grzesiem. Wspomina go z humorem: „[...] Był dla nas uosobieniem męskości, a także tego, co rzymskie [...] Uśmiechał się rzadko, a jeżeli już, to sardonicznie, natomiast skala jego gniewu była nieporównana w swoim bogactwie i odcieniach — od ironicznego syku, przez retoryczną tyradę o powinnościach młodzieńców, aż do padającego jak jowiszowy grom: siadaj, durniu! [...]"

Obraz lekcji prowadzonych przez Grzesia przypomina komiczne sceny z filmu Felliniego „Amarcord": „[...] Więc uczyliśmy się łaciny u Grzesia. Jak? W męce. Panował w klasie dryl niemal wojskowy, a dwóje sypały się gęsto. Kiedy atmosfera stawała się nie do zniesienia, nasz profesor - centurion podrywał nas z ławek i pozwalał na całe gardło ryczeć (byle po łacinie) [...] najczęściej Ave Caesar, morituri te salutant [...]".

Ale też to właśnie dzięki temu wymagającemu nauczycielowi Herbert posiadł, jak wyznaje, sztukę analizy tekstu poetyckiego, wyczulenie na metrum i melodykę utworu, poznał Horacego, podstawowe wiadomości o kulturze śródziemnomorskiej. I wiele lat później, kiedy po raz pierwszy znalazł się na Forum Romanum, mógł dokładnie rozpoznać budowle, które na nim stoją.

Głębsze zainteresowanie kulturą antyczną zawdzięczał nie tylko szkole, ale także domowi. Trzeba podkreślić, że Lwów był w tym czasie ważnym ośrodkiem w Polsce w zakresie badań nad kulturą antyczną. Warto z wybitnych filologów klasycznych wspomnieć chociażby kilka nazwisk profesorów: Stanisława Witkowskiego, Ryszarda Ganszyńca, Jerzego Manteufla, Mariana Auerbacha, Stanisława Pilcha. Wyniki ich badań i prace publikowały na bieżąco wydawnictwa uniwersyteckie i „Ossolineum". Fascynacja antykiem była widoczna na fasadach kamienic, w muzeach, czy choćby na Rynku miasta, gdzie dotychczas przechodnia zachwycaj ą kopie starożytnych rzeźb. Czytanie dzieł klasyków było tradycją rodzinną Herbertów. Musiały być one zatem przedmiotem rozmów w domu. Z wiersza p.t. Przemiany Liwusza z tomu Elegia na odejście dowiadujemy się o różnym sposobie interpretowania historii antycznej. Lektury klasyczne były dobrane dla szkół imperium austro - węgierskiego tak, by umocnić w uczniach pogardę dla narodów podbitych, a szacunek dla zwycięzców. Dzięki sposobowi interpretacji uczniowie nabierali przekonania, iż przypadł im w udziale los Rzymian, mimo iż faktycznie wywodzili się z narodów pokonanych. Takim mistyfikacjom mógł ulegać dziadek.

Dopiero mój ociec i ja za nim
czytaliśmy Liwiusza przeciw Liwiuszowi
pilnie badając to co jest pod freskiem
[…]
Mój ojciec wiedział dobrze i ja także wiem
że któregoś dnia na dalekich krańcach
bez znaków niebieskich
W Panonii Sarajewie czy tez Trebizondzie
w mieście nad zimnym morzem
lub w dolinie Panszir
wybuchnie lokalny pożar
i runie imperium

Czytanie „Liwiusza przeciw Liwiuszowi" oznacza, umiejętność krytycznej analizy historii antycznej. Ale nie tylko, bo także historii w ogóle, odczytywania jej zgodnie z prawdą, a nie według spreparowanych na użytek zwycięzców wersji. Badanie dziejów rzymskich może też nasuwać optymistyczny wniosek, że w końcu każde imperium upadnie. Faktycznie wiersz ten, napisany w latach osiemdziesiątych, przepowiada rozpad Związku Radzieckiego.

Herbert należy do tych twórców, którzy zostali obdarzeni umiejętnością zobrazowania wielkich wydarzeń dziejowych poprzez losy jednostek zmagających się z potęgą przemocy. Debiutancki tom Struna światła otwiera wiersz Dwie krople.

Jest to jego pierwszy utwór pisany jeszcze we Lwowie, na którego publikację się zdecydował. Zawiera on opis konkretnej sytuacji, którą przeżył. Miał wtedy kilkanaście lat: „Była wojna. W czasie jednego z ciężkich bombardowań zbiegłem do schronu i wtedy na schodach zauważyłem w przelocie, gdyż pędzony byłem strachem - dwoje młodych ludzi, którzy całowali się. To było naprawdę niezwykłe w tej sytuacji".

I właśnie opis tej sytuacji, kiedy dwoje młodych ludzi we Lwowie przeciwstawia szalejącemu okrucieństwu kruchą potęgą miłości, jest uniwersalnym obrazem, od którego rozpoczyna swą literacką drogę. O okresie wrześniowej klęski mówi też wiersz Pożegnanie września z tego samego tomu.

Później, po ostatecznym - jak się okazało - opuszczeniu Lwowa, bliskie, serdeczne obrazy miasta zacierają się, choć nadal było ono obecne w jego myślach. W wierszu Moje miasto z tomu Hermes, Pies i Gwiazda skarży się na ułomność pamięci, z której ubywa coraz więcej szczegółów. Nazywają skarbcem z dziurawym dnem, która roni drogie kamienie. Ale też wyznaje:

Co noc
Staję boso
przed zatrzaśniętą bramą mego miasta

Staje więc jak pokutnik, błagalnik, wygnaniec. Obraz Lwowa, w twórczości Herberta rodzinny, bliski, pełen panoram, a zarazem szczegółów, których w pełni nie można uchwycić i wyrazić, obraz miasta tragicznie ulegający zagładzie w pamięci - a równocześnie obraz, do którego ciągle się wraca - jest bardzo sugestywny.

Przywoływany przez wiele lat został jeszcze artystycznie i ideowo wzbogacony, a zarazem przemieniony. Stał się w końcu obrazem miasta pisanego przez duże M. Miasta „bez granic i kresu" - symbolu całej kultury śródziemnomorskiej i tych wartości, które są dla tej kultury najcenniejsze. Miasta tego nie ma na żadnej mapie:

w moim mieście którego
nie ma na żadnej mapie
świata jest taki chleb co żywić może
całe życie czarny jak dola tułacza jak
kamień, woda, chleb, trwanie
wież o świcie

(W mieście z tomu Epilog burzy)

Ale też Miasta tego trzeba bronić — nawet gdy będzie to bardzo trudne, gdy pozostanie tylko garstka, czy nawet jeden obrońca:
i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie Miasto
(Raport z oblężonego Miasta)

(Raport z oblężonego Miasta)

Uniwersalne przesłanie Herberta skierowane jest do każdego.

Mariusz Olbromski


Lwów w fotografii Grzegorza Borysowskiego


Zbigniew Herbert

Raport z oblężonego miasta

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni —

wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
zapisuję - nie wiadomo dla kogo — dzieje oblężenia

mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu

pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca
jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni
poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur
wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców
środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów

nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni
czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono większością głosów
wniosek kupców korzennych o bezwarunkowej kapitulacji
piątek: początek dżumy sobota: popełnił samobójstwo
N.N. niezłomny obrońca niedziela: nie ma wody odparliśmy
szturm przy bramie wschodniej zwanej Bramą Przymierza

wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć

unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach
podobno tylko one cenione są na obcych rynkach
ale z niejaką dumą pragnę donieść światu
że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci
nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie

na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości
zupełnie jak psy i koty
wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta
wzdłuż granic naszej niepewnej wolności
patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła
słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków
doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni

oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać
nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady
Goci Tatarzy Cesarza pułki Przemienienia Pańskiego

kto ich policzy
kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie
od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni
tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć
o sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych
sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze
ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady
nie wiedzą nawet że nas zdradzili ich ojcowie
nasi byli alianci z czasów drugiej Apokalipsy
synowie są bez winy zasługują na wdzięczność więc jesteśmy wdzięczni

nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia
ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni
obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale
teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody
zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto
patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci
najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady

i tylko sny nasze nie zostały upokorzone


Powtarzamy LEKCJE Z HERBERTEM Pani Marii Ryzner- Feduniewicz, które wydrukowaliśmy przed dwu laty, na prośbę wielu nauczycieli do których nasze Lwowskie Spotkania nie dotarły w 2002 roku.

LEKCJE Z HERBERTEM

Moje pierwsze prawdziwe spotkanie z poezją Herberta przypada na czas studiów, czyli lata 1979-1984 i to nie za sprawą wykładów, ćwiczeń czy seminariów. Uniwersytecka polonistyka niewiele godzin poświęcała współczesnej poezji. To raczej indywidualna lektura i "akademikowe" rozmowy przybliżyły mi wiersze autora „Pana Cogito". I odtąd właśnie ta postać towarzyszy mi stale i wszystko, co wychodziło spod pióra Z. Herberta było i jest ważne. Poeta stał się dla mnie autorytetem i dlatego każdy z jego sądów, czy to wypowiadany w poezji, czy w wywiadach, artykułach, esejach — nie był mi obojętny. Szczególnie w czasie stanu wojennego słowa te miały dużą wagę, a przesłanie Pana Cogito dodawało odwagi, budziło nadzieję.

Jednak najciekawszych i niepowtarzalnych doznań dostarczyły mi lekcje z poezją Herberta, które prowadziłam jako nauczycielka języka polskiego w małej wiejskiej szkole w Młodowicach. Zwykle był to cykl zajęć, które nazywaliśmy "Spotkaniami z poezją Z. Herberta". Wiadomo, że „uczenie" współczesnej poezji 11 — 14-letnie dzieci to trud niebanalny i trzeba z tego uczynić coś wyjątkowego by uczeń, zrozumiał te wiersze i chciał sięgnąć po inne. Czytanie ich w szkole ma kilka celów. Niezwykle trafnie formułuje je dr Stanisław Bortnowski w swojej książce pt. "Scenariusze półwariackie". Mówi tam, że czytamy poezję, by zastanowić się nad otaczającym światem, przyrodą, człowiekiem, by skupić się wewnętrznie i odkryć komplikację znaczeń. 
Drugi cel dotyczy sfery uczuć, to przeżycie czegoś, poddanie się nastrojowi. 
Trzeci — to rozwijanie wyobraźni, wyrywanie jej z rutynowych skojarzeń, przekraczanie granic w opisie rzeczy i ludzi. 
Czwarty — to chęć poznania, jak "funkcjonuje w poezji słowo, jak się przeistacza, przebarwia, różnicuje, podporządkowuje rytmowi lub rytm gubi".

Oto dwa przykłady lekcji. Pierwszy przedstawia zajęcia inspirowane wierszem „Pudełko zwane wyobraźnią", a drugi "Kamykiem"  z tomu "Studium przedmiotu".

Zajęcia rozpoczynamy od zabawy w skojarzenia, która polega na tym, że nauczyciel zadaje pytania, z czym kojarzą się uczniom następujące słowa, a oni próbują odgadnąć.
np. zegar — drogowskaz — nauczyciel (wskazówka)
wiotkość — na wietrze — myśląca (trzcina)
listek — owoc — brak czegoś (figa)
łyżwy - deser - woda (wody)
itp.

Po kilku takich "zagadkach" pada pytanie: co ułatwia nam kojarzenie lub wymyślanie nowych sytuacji? Niewątpliwie w odpowiedziach pojawią się słowa: wiedza, wiadomości, doświadczenie, wyobraźnia. Odpowiedzi na kolejne pytanie: co to jest wyobraźnia? poszukują uczniowie metodą "burzy muzgów" tzn. każdy na karteczce udziela jednej odpowiedzi i przykleja kartkę na tablicy lub planszy. Na podstawie tych prac — wspólnie ustalamy definicję pojęcia. Następny krok to porównanie własnej definicji z zapisem w słowniku języka polskiego i zapis na tablicy:
np. wyobraźnia — zdolność przedstawiania sobie zgodnie z własną wolą sytuacji, przedmiotów, zjawisk, itp. nie widzianych dotąd, fantazja, imaginacja. Dopiero po takim "przygotowaniu" następuje odczytanie wiersza Z. Herberta , "Pudełko zwane wyobraźnią". Nauczyciel proponuje, by uczestnicy zajęć przedstawili tekst utworu, to co zrozumieli i odczuli, w postaci pracy plastycznej (technika dowolna np. rysunek, akwarela itp.)
Koniec pierwszej lekcji.

Druga lekcja rozpoczyna się od przedstawienia prac i pogrupowania ich wg kryterium: 

dosłownie (realistyczne) — przenośne — symboliczne (refleksyjne) 

Powtórna lektura tekstu, która podwala ustalić, że wiersz jest przepisem na uruchomienie wyobraźni, prowadzi do postawienia pytania: „Jak działa wyobraźnia?" Jest to jednocześnie temat lekcji. Obserwując wiersz uczestnicy zajęć wypisują słowa — zaklęcia, uruchamiające „machinę myśli", tj. 

...zastukaj... 
...zaświstaj... 
...chrząknij... itp. (przy tej okazji można przypomnieć czym są onomatopeje). A potem obserwacja jakie obrazy wywołują owe zaklęcia? Jaką rolę pełni tu zegar? (symbol upływającego czasu, wyjaśnienie terminu symbol). Czy czas odgrywa ważną rolę w wyobraźni? A wiek człowieka? 

Motyw zegara — symbol czasu, przemijania lub opierania się mu. Notatka z lekcji może wyglądać następująco: 

Zaklęcie —> skojarzenie —> obrazy — pejzaże bogactwo myśli, 
- zdarzenia -> odczuć radość -> - osoby przeżycia piękna tworzenie -> nieśmiertelność  (opieranie się czasowi) 

Dalszą część zajęć można przeznaczyć na dyskusję o tym, czy wyobraźnia pomaga w życiu, czy też utrudnia je? Można odwołać się do innych utworów, np. „Ania z Zielonego Wzgórza". 

Ten utwór podobnie jak inne wiersze Z.Herberta zachwyca prostotą i jasnością myśli. Wyzwala w nas zdolność tworzenia. 

 

Kamyk

Przed tą lekcją zwykle proszę uczniów, by każdy przyniósł jakiś kamień. Zajęcia rozpoczynamy od prezentacji „eksponatów". Potem dzieląc klasę na grupy polecam, by każda z nich zdefiniowała kamień, ale z punktu widzenia różnych profesji. I tak jedni patrzą na niego jak archeolodzy, inni są geologami, jeszcze inni jubilerami, budowniczymi, artystami - rzeźbiarzami. Po kilku minutach grupy prezentują swoje definicje. 

I wtedy pada pytanie: Czym jest kamień dla poety? (jest to temat lekcji) 

W odpowiedzi nauczyciel czyta wiersz Z. Herberta. 

(TEKST) 

Uczniowie bez trudu zauważają, że jest to poetycka definicja kamyka. Przyglądamy jej się uważnie i słowo po słowie ustalamy cechy. Wnioski można notować w tabeli. Porównamy je z definicją w słowniku. 

w wierszu: np. stworzenie o pewnej wielkości, charakterze, budowie, woni, przeznaczeniu 

w słowniku: bryła skalna, zwykle twarda, spoista i ciężka, odłamek takiej bryły

Jak należy rozumieć takie przedstawienie kamyka? 
Dlaczego poeta mówi o nim stworzenie? 
Z kim chce go porównać? (z człowiekiem?) 

Dalsza część to próba zestawienia cech człowieka i kamyka, z którego jasno wynika, że człowiek jest niedoskonały, ale za to potrafi kochać, darzyć przyjaźnią, współczuciem, nie jest obojętny na potrzeby innych. Choć słaby i ułomny, przewyższa „bezcielesne" fenomeny, takie jak kamyk. 

Nauczyciel powinien uświadomić uczniom, że kamyk to jedno ze słów-kluczy poezji Herberta. Może też przypomnieć utwory innych poetów i pisarzy, u których to słowo pojawia się w sposób metafizyczny: „Kamienie na szaniec" A.Kamińskiego i wiersz J.Słowackiego „Testament mój", „W Weronie" C.K.Norwida („A ludzie mówią i mówią uczenie, że to nie łzy są ale że kamienie...") L.Staffa - „Odys": 
„Zostanie kamień z napisem tu leży taki a taki... 
Każdy z nas jest Odysem co wraca do swej Itaki". 

W tych utworach kamień jest symbolem ofiary, braku uczuć, pamięci, trwania. Następne zajęcia poświęcam zwykle ćwiczeniom słownikowo-frazeologicznym, które pozwolą poznać i utrwalić zwroty i wyrażenia ze słowem kamień (np. kamienne serce, przepaść jak kamień w wodę, itp.). 

Jeśli te moje pomysły i doświadczenia pomogą komuś w budowaniu własnych scenariuszy - cel artykułu zostanie osiągnięty. Zachęcam do wspólnej z młodzieżą lektury wierszy Z.Herberta, dostarczy to wielu cennych doznań obu stronom. 

I na koniec jeszcze jedna refleksja, która snuje mi się po głowie od lat. Jest to marzenie, by kiedyś zasłużyć na takie wspomnienie, jakim jest "Pan od przyrody".  

Dla takich słów warto być nauczycielem nawet w najtrudniejszych czasach.

Maria Ryzner-Feduniewicz
pani od polskiego


PAN OD PRZYRODY  

Nie mogę przypomnieć sobie  
jego twarzy

stawał wysoko nade mną 
na długich rozstawionych nogach 
widziałem 
złoty łańcuszek 
popielaty surdut 
i chudą szyję 
do której przyszpilony był 
nieżywy krawat 

on pierwszy pokazał nam 
nogę zdechłej żaby 
która dotykana igłą gwałtownie 
się kurczy 

on nas wprowadził 
przez złoty binokular 
w intymne życie 
naszego pradziadka 
pantofelka 
on przyniósł 
ciemne ziarno 
i powiedział: sporysz 

z jego namowy 
w dziesiątym roku życia 
zostałem ojcem 


gdy po napiętym oczekiwaniu 
z kasztana zanurzonego w wodzie 
ukazał się żółty kiełek 
i wszystko rozśpiewało się 
wokoło 

w drugim roku wojny 
zabili pana od przyrody 
łobuzy od historii 

jeśli poszedł do nieba - 

może chodzi teraz 
na długich promieniach 
odzianych w szare pończochy
z ogromną siatką 
i zieloną skrzynką
wesoło dyndającą z tyłu
 

ale jeśli nie poszedł do góry - 

kiedy na leśnej ścieżce 
spotykam żuka który gramoli się 
na kopiec piasku 
podchodzę 
szastam nogami 
i mówię: 
-dzień dobry panie profesorze 

pozwoli pan że mu pomogę 
przenoszę go delikatnie 
i długo za nim patrzę 
aż ginie 
w ciemnym pokoju profesorskim 
na końcu korytarza liści.


KAMYK

Kamyk jest stworzeniem 
doskonałym 

równy samemu sobie 
pilnujący swych granic 

wypełniony dokładnie 
kamiennym sensem 

o zapachu który niczego nie przypomina 
niczego nie płoszy nie budzi pożądania 

jego zapał i chód 
są słuszne i pełne godności 

czuję ciężki wyrzut 
kiedy go trzymam w dłoni 
i ciało jego szlachetne 
przenika fałszywe ciepło 

- Kamyki nie dają się oswoić 
do końca będą na nas patrzeć 
okiem spokojnym bardzo jasnym


Powrót do Miasta

Dni Zbigniewa Herberta we Lwowie (16-17 marca 2002 r.)

Był to symboliczny powrót poety do miasta, w którym się urodził, miasta, które wywarło przemożny wpływ na jego życie i stało się jednym z motywów trwale obecnych w jego twórczości. Dwudniowe uroczystości rozpoczęły się sesją naukową na Uniwersytecie Lwowskim, którą otworzył rektor - prof. Iwan Wakarczuk, a poprowadził prof. Janusz Odrowąż-Pieniążek, prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, dyrektor warszawskiego Muzeum Literatury. W czasie sesji o Zbigniewie Herbercie mówili Polacy i Ukraińcy, naukowcy i przyjaciele poety.

Prof. Zdzisław Najder w wykładzie zatytułowanym „Herbert jako poeta europejski" przedstawił związki poezji Herberta z wielką tradycją europejską: kulturą antyczną, nowożytną filozofią racjonalistyczną, a przede wszystkim chrześcijaństwem, które dla poety stanowiło zawsze ostateczny punkt odniesienia.

Prof. Jacek Łukasiewicz - krytyk literacki z Wrocławia - przedstawił biografię pisarza szczególnie silnie akcentując paralelę między Lwowem lat młodzieńczych Herberta, a tak często obecnym w jego twórczości symbolicznym pojęciem miasta jako obszaru niepodległej kultury europejskiej, heroicznie strzegącego ładu moralnego i racjonalnego porządku. „Herbertowskie oblężone miasto - mówił prof. Łukasiewicz, to uniwersalna metafora, która ma swój lwowski archetyp".

Niezwykle interesujące było też wystąpienie Andrija Pawłyszyna - poety ukraińskiego i krytyka - zafascynowanego od lat poezją Herberta. On pierwszy nazwał uroczystości herbertowskie powrotem poety do rodzinnego Lwowa i powiedział: „Tak, jak Polacy uznali i szanują niemieckie tradycje historyczne i kulturalne Wrocławia, tak my musimy uznać i uszanować wielką polską tradycję Lwowa". Pawłyszyn powiedział też, że poezja Herberta nie będzie dla ukraińskich czytelników egzotyczna, bo podobny ton - konsekwentnego heroizmu - odnajdują oni w twórczości ukraińskich pisarzy opozycyjnych z pokolenia lat sześćdziesiątych. „Herbert - mówił Pawłyszyn - ma na Ukrainie brata bliźniaka - poetę Wasyla Stusa, zamęczonego w sowieckim łagrze w 1985 roku".

Pierwszą część sesji naukowej na Uniwersytecie Lwowskim wzruszająco zakończyli recytacjami poezji Herberta mali aktorzy Teatru Baj, działającego przy szkole polskiej nr 10, a prowadzonego przez długie lata przez wielce zasłużoną nauczycielkę polonistkę - Marię Iwanową, Było to też wprowadzenie do prezentacji dwujęzycznego wydania obszernego wyboru poezji Z. Herberta, opracowanego przez wydawnictwo literackie „Kamieniar" ze Lwowa. Prezentując 600-stronicową książkę, dyrektor wydawnictwa - Dmytro Sapiha powiedział, że ukraiński przekład nie powstał wcale na zamówienie z Polski. Gdy przedstawiciele Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, która wsparła finansowo to przedsięwzięcie zwrócili się do niego z prośbą o znalezienie osoby gotowej opracować przekład - tłumaczenie było już gotowe, od paru lat leżało w biurku wydawcy. Jego autorem jest Wiktor Dmytruk poeta, tłumacz, wykładowca Uniwersytetu Lwowskiego, fanatyczny miłośnik poezji Herberta, którą określił mianem najpiękniejszej poezji, z jaką w ogóle się w życiu zetknął.

Jakość i siłę jego przekładu uczestnicy sesji mogli poznać od razu, bowiem aktorzy: Zbigniew Chrzanowski z Teatru Polskiego i Bogdan Kozak, dziekan wydziału teatrologii Uniwersytetu Lwowskiego zakończyli prezentację prawdziwie mistrzowskimi recytacjami utworów zamieszczonych w książce. Przejmująco brzmiały strofy „Przesłania Pana Cogito" po polsku i ukraińsku.

Wieczorem w Baszcie Prochowej (obecnie Klub Architektów) odbył się koncert przy świecach, w czasie którego poezję Herberta oraz jego duchowych przyjaciół: Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Tadeusza Gajcego i Adama Zagajewskiego, śpiewał Piotr Szczepanik. „Nigdy bym nie pomyślał, że będę śpiewał poezję mojego mistrza dla lwowskiej publiczności" - mówił poruszonym głosem. A publiczność nagradzała go brawami.

W niedzielę 17 marca - drugi dzień uroczystości herbertowskich -rozpoczął się mszą świętą odprawioną przez Jego Eminencję Metropolitę Lwowskiego ks. kard. Mariana Jaworskiego w kościele św. Antoniego na Łyczakowie, gdzie Zbigniew Herbert został ochrzczony w 1924 r. Był to kościół parafialny Herbertów, którzy mieszkali w jego najbliższym sąsiedztwie, a babcia Herberta, „przenajświętsza babcia, Maria z Bałabanów, Maria Doświadczona" należała do trzeciego zakonu franciszkańskiego i właśnie do św. Antoniego chodziła się modlić. Ksiądz Kardynał w niezwykłym kazaniu powiedział o poecie: „Twórczość Zbigniewa Herberta jest świadectwem wiary w porządek wartości, a zarazem ich obroną. Głosi ona wartości nieprzemijające, które trzeba nam razem z nim odkrywać i realizować (...) jego poezja, jego twórczość mają dlatego charakter uniwersalny, ukazują nam życie, które warto przeżyć - przekazują nam sens nieprzemijający". Nawiązując do V niedzieli Wielkiego Postu i rozważań Męki Pańskiej, Ksiądz Kardynał wskazał na potrzebę życia w prawdzie i ludzi, którzy mogą nam tę prawdę ukazać: „Mistrzami tej łaski dla nas, którzy ukazują nam tę drogę są apostołowie, święci, ludzie prawi. Nie tylko wskazywali nam tę drogę za Chrystusem, ale i sami nią szli. Tym mistrzem jest także dla nas Zbigniew Herbert. Nie zawaham się wypowiedzieć tego stwierdzenia: tym mistrzem na tej drodze do pełni życia, do podstaw sensu naszego życia jest także Zbigniew Herbert".

Po mszy świętej tablice upamiętniającą chrzest Zbigniewa Herberta odsłoniła siostra poety Halina Herbert-Żebrowska, a poświęcenia dokonał Ksiądz Kardynał. W liście skierowanym do uczestników uroczystości wdowa, Katarzyna Herbert, dziękując proboszczowi św. Antoniego napisała: „Zbigniew Herbert miał wielkie nabożeństwo do osoby św. Antoniego i mogę otwarcie powiedzieć, że w trudnych momentach swojego życia zwracał się do niego o pomoc. I święty nie zawodził. Kieruję słowa najgłębszej wdzięczności i podziękowania do Waszej Eminencji do Wielebnego Księdza Proboszcza za udzielenie zgody na umieszczenie tablicy komemoratywnej w Świątyni, która przez pokolenia była kościołem parafialnym mojej rodziny". Na tablicy autorstwa warszawskiego artysty Marka Moderaua umieszczono fragment wiersza „Moje Miasto":

...ocean lotnej pamięci
podmywa kruszy obrazy

w końcu zostanie kamień
na którym mnie urodzono

co noc
staję boso
przed zatrzaśnięte bramą
mego miasta...

Drugą tablicę odsłonięto na domu przy ul. Łyczakowskiej 55, w którym poeta się urodził i mieszkał w latach 1924-1933. W czasie uroczystości wystąpił Wołodymyr Herycz - zastępca przewodniczącego Państwowej Rządowej Administracji Obwodu Lwowskiego. „Oto dziś w uroczystej atmosferze Polacy i Ukraińcy w obecności rodziny poety, społeczności ukraińskiej i polskiej Lwowa, przyjaciół Zbigniewa Herberta, odsłaniamy tablicę Jemu poświęconą. Ma to wielkie znaczenie dla naszego miasta, jest to również przejaw osiągnięć naszych narodów. Im częściej będą się odbywały wydarzenia tej rangi, tym optymistyczniej będzie wyglądała nasza przyszłość".


Od lewej:

  • Łyczakowska 55 - dom, w którym urodził się i w pierszych latach życia mieszkał Zbigniew Herbert
  • Korytarz domu rodzinnego Zbigniewa Herberta
  • Tablica przy wejściu do kamienicy
  • Posąg św. Antoniego przy kościele św. Antoniego
  • Wnętrze kościła św. Antoniego
  • Tablica pamiątkowa w kościele

    Fotografie: Stanisław Kosiedowski
    (nie pochodzą one z miesięcznika Lwowskie Spotkania)


    Po uroczystości Halina Herbert-Żebrowska miała okazję odwiedzić swe dawne mieszkanie, zajmowane dziś przez ukraińską rodzinę. Okazało się, że w mieszkaniu zachowały się zabytkowe kaflowe piece, przy których Zbyszek i Halinka bawili się w dzieciństwie. Uroczystości oficjalne zakończyło otwarcie w Pałacu Sztuki wystawy „Epilog Burzy", przygotowanej przez Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie. Przed przybyciem do Lwowa wystawa była eksponowana w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej. Pomysłem Mariusza Olbromskiego, dyrektora muzeum, poety i literata polskiego, autora wielu wspaniałych inicjatyw w niesieniu pomocy rodakom na Wschodzie, było wystawienie „Epilogu Burzy" we Lwowie. I jemu właśnie należy się największe uznanie za zorganizowanie tej ekspozycji u nas. Z okazji Dni ukazały się dwa numery Lwowskich Spotkań poświęcone poecie; nakłady rozeszły się błyskawicznie.

    Wspólnym spacerem po Cmentarzu Łyczakowskim, złożeniem kwiatów przy grobie rodziny Herbertów i na Cmentarzu Obrońców Lwowa uczestnicy zakończyli Dni Zbigniewa Herberta we Lwowie. Były to naprawdę wspaniałe dni, kiedy wydaje się, że genius loci miasta jest w jakiś szczególny sposób w nim obecny. Dni, które minęły jakimś jednym szybkim lotem niby w oka mgnieniu, a jednak mieszczą w sobie tyle wydarzeń. Wrażenia, odczucia, spotkania składają się w jedną konsekwentną całość. I nagle uświadamiamy sobie, że jest w tym wszystkim pomimo szybkości zmian wszechogarniająca ciągłość piękna i harmonii. Poezję Herberta zaczynają się zachwytem a kończą się mądrością. Jest w nich marzenie o niepodległej Polsce, śródziemnomorskiej kulturze, zbawieniu przez piękno. Zbigniew Herbert - człowiek honoru, rzecznik wyboru, za który się płaci - nigdy nie przyjechał do swojego Lwowa. Nie mógł. W snach stał przed zatrzaśniętą bramą swego miasta. Jednak powrócił.

    Organizatorzy:
    Konsulat Generalny we Lwowie
    Wydawnictwo Kamieniar
    Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
    Miesięcznik „Lwowskie Spotkania"
    Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie
    Muzeum Literatury w Warszawie
    Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej
    Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie


    Wilanów - wieczór z Panem Cogito

    W poniedziałek 18 października 2004 r. w Oranżerii Pałacu w Wilanowie odbędzie się spotkanie poświęcone 80.rocznicy urodzin Zbigniewa Herberta. Władze dzielnicy Wilanów, zapraszając gości z rodzinnego miasta Zbigniewa Herberta, jeszcze raz udowodniły, że darzą Lwów szczególnym sentymentem. O Księciu Poetów Polskich mówić będą m. in. ukraiński krytyk literacki Andrij Pawłyszyn i lwowski wydawca poezji Z. Herberta Dmytro Sapiha, a Lwów czasów młodości przypomni siostra Poety Halina Herbert-Żebrowska. Spotkanie poprowadzi poeta, przyjaciel Zbigniewa Herberta Krzysztof Karasek. Wieczór herbertowski będzie też okazją do zwrócenia się z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc w restauracji zabytkowego grobowca rodzinnego Herbertów na Cmentarzu Łyczakowskim, o co od lat zabiega Janusz Wasylkowski dyrektor Instytutu Lwowskiego oraz nasza redakcja. (inf. wł.) .


    Byliśmy dziećmi II Rzeczypospolitej...

    Wspomnienia Haliny Herbert-Żebrowskiej

    Zbigniew Herbert był moim młodszym bratem. Gdy wspominam wspólne dzieciństwo to wracam myślą do Lwowa, gdzie urodziliśmy się i gdzie mieszkali nasi Rodzice i Babcia. Piękne było nasze miasto - trzecia po Warszawie i Łodzi metropolia w II Rzeczypospolitej. Otoczone wieńcem wzgórz, na które wspinały się ulice. W sercu mia­sta zabytkowa starówka z Gotycką Katedrą, stare kościoły, świątynie innych wyznań. W Rynku zachowane kamienice w stylu i z czasów Odrodzenia. Miasto wielokulturowe, wielonarodowe z tradycjami Semper Fidelis dla Rzeczy­pospolitej. Założone przez księcia ruskiego Lwa w XIII w. na ziemiach, które za pierwszych Piastów należały do Polski, przyłączone przez Kazimierza Wielkiego pokojowo na wiele wieków do Korony, po okresie zaborów i I wojnie światowej wróciło do państwa polskiego po czynie zbrojnym Orląt.

    Byliśmy dziećmi II Rzeczypospolitej, wychowywani w kulcie dla tychże Orląt. Od najmłodszych lat odwiedzaliśmy cmentarz, mauzoleum obrońców Lwowa, gdzie 1 listopada w rocznicę zrywu zbrojnego było szczególnie uroczyście. Dumni i szczęśliwi z odzyskanej niepodległości obserwowaliśmy defiladę w święta narodowe 3 maja i 11 listopada. W pochodzie szła żywa historia. Na czele weterani powstania 1863 r., dostojni, siwobrodzi jechali w dorożkach. Potem oddział Hallerczyków w błękitnych mundurach owacyjnie oklaskiwany, gdyż to oni przybyli na odsiecz w okresie walk o Lwów. Dalej ukochana formacja wojskowa Lwowa -ułani jazłowieccy na koniach z poszumem proporczyków.

    Wiele miało do zaoferowania miasto Lwów swoim dzieciom. Piękne, faliste okolice, w zimie świetne tereny narciarskie. Przy dobrych warunkach śniegowych można było na nartach podjeżdżać pod dom na ulicy Łyczakowskiej. Lwowski Teatr Wielki przygotowywał dla dzieci spektakle bajkowe na wielkiej scenie w fascynującej inscenizacji. Najmłodszych szczególnie interesowało muzeum przyrodnicze Dzieduszyckich. Wreszcie zapierająca dech w piersiach pięknem i wspaniałością Panorama Racławicka.

    Nie wiem, kiedy przybył do Lwowa protoplasta polskiej linii Herbertów. Rodziny o tym nazwisku istnieją zarówno w Anglii jak i w Austrii. W XIX w. przysyłano do Lwowa austriackich urzędników z wytycznymi germanizacji jego mieszkańców. Atmosfera miasta była jednak bardzo polska i przybysze polonizowali się szybko, czasem już w pierwszym pokoleniu. Tak by to prawdopodobnie z naszym pradziadkiem, bo już nasz dziadek Józef Herbert, radca magistratu miasta Lwowa czul się Polakiem i aby to podkreślić nadał swoim synom polskie imiona: Bolesław i Mieczysław. Nasz ojciec Bolesław kontynuował tę tradycję.

    Ojciec był prawnikiem i miał szerokie zainteresowania humanistyczne, które umiał nam przekazać. Uwielbialiśmy, gdy wieczorem zapraszał nas do swojego pokoju, by w świetle stojącej na biurku lampy z zielonym abażurem wprowadzać nas w świat bohaterów Trylogii, czy pięknie czytać księgi „Pana Tadeusza". Słuchaliśmy tego z wielką lubością, większą niż bajek, które niestrudzenie czytała nam Babcia. Mama, ładna i pogodna pani, nie pracowała zawodowo. Prowadziła dom, podstawę szczęśliwego i bezpiecznego dzieciństwa.

    * * *


    16 marca 2002 r. Uniwersytet Lwowski. Sesja naukowa poświęcona Z. Herbertowi. (Od prawej Rafał Żebrowski, Halina Herbert-Żebrowska - siostra poety, prof. Zdzisław Najder - przyjaciel, badacz literatury, dr. Jacek Kopciński - krytyk literacki). Fot. arch.

    Byłam o półtora roku starsza od mojego brata Zbigniewa i przez dłuższy czas wyższa i silniejsza od niego. Przerósł mnie dopiero jako nastolatek. Nie wiedziałam wtedy jak bardzo, choć w innym sensie, przerośnie mnie w przyszłości. Rzadko bawiłam się lalkami, a on żołnierzami czy szablą, natomiast razem bawiliśmy się doskonale, np. w wymyślony teatr czy olimpiadę. W sporcie i nauce rywalizowaliśmy, choć niezbyt ostro. Solidarnie ukrywaliśmy wybryki, razem ponosząc konsekwencje, zresztą niezbyt dotkliwe. Ubierano nas przez pewien okres podobnie jak bliźnięta. Te reakcje rodzinne opisał poeta w wierszu „Siostra".

    W 1931 roku urodził się nasz brat Bolesław Janusz. Przyjęliśmy to radośnie, choć na razie pożytku z niego nie było. W związku z poszerzeniem rodziny, rodzice przeprowadzili się do większego mieszkania w okolicy parku Stryjskiego. Równocześnie ojciec zbudował dla nas piękny letni dom w Brzuchowicach pod Lwowem, na skraju Roztocza Lwowsko-Tomaszowskiego.

    Zbyszek rozpoczął naukę w roku szkolnym 1931/32 w szkole męskiej pod wezwaniem św. Antoniego przy ulicy Łyczakowskiej. Do 1.09.1939 ukończył szkolę podstawową i zaliczył dwa lata nauki w gimnazjum. Było to męskie publiczne gimnazjum nr 8 - jak się we Lwowie mówiło „ósma buda". Jako uczeń nie wykazywał ambicji prymusa. Zainteresowania miał raczej humanistyczne, lubił też przyrodę. Z matematyki miał trochę kłopotów. W szkole był lubiany przez kolegów i profesorów. Był skromny, dowcipny miał miły sposób bycia. Chętnie występował w szkolnych przedstawieniach i robił to jakby z za­czątkami talentu aktorskiego. Lubił recytować wiersze. Dziś można to ocenić jako terminowanie u znakomitych poetów - romantyków, Młodej Polski czy współczesnych.

    Zbliżał się wrzesień 1939 r. Data przełomowa dla wszystkich żyjących w tym czasie w Polsce. Oznaczało to dra­matyczne zmiany i dla nas. Był to koniec sielankowego dzieciństwa. W czasie wojny zmarli nasza ukochana Babcia i najmłodszy brat - Bolesław Janusz. Wyjeżdżając ze Lwowa pod koniec wojny utraciliśmy naszą miłą Ojczyznę na zawsze.


    LAS BRZUCHOWICKI

    Pani Halinie Herbert-Żebrowskiej

    Nakładają się obrazy wspomnień
    i nikt nigdy nie wróci w to samo
    spojrzenie. Znane głębie zaułków
    w świetle złotej jesieni postrzega się
    coraz to innym widzeniem.

    Czas zastygły w kamieniach dotyka
    lekko strun czułych. Solarna fasada
    Bernardynów przenika olśnieniem.

    Stacjami bezwiednej modlitwy,
    lustrami pękniętego nieba są miejsca
    przy których można dumać ledwie chwilę,
    by tylko pustkę objąć swym ramieniem

    i w ciszy wejść w ten brzuchowicki las,
    gdzie ścieżki już zarosły dawno
    i nie ma chyba rodzinnego domu.

    Dopóki serce bije ponad porami
    trwa nadal jego ciepło: tamte twarze,
    wszystkie słońca i kwiecia woń.

    W młodych koronach starych sosen,
    wśród zwilgłych traw jeszcze
    tu słychać głosy nieznane nikomu...

    Mariusz Olbromskl


    Nigdy o tobie

    Nigdy o tobie nie ośmielam się mówić
    ogromne niebo mojej dzielnicy
    ani o was dachy powstrzymujące wodospad powietrza
    piękne puszyste dachy włosy naszych domów
    milczę także o was kominy laboratoria smutku
    porzucone przez księżyc wyciągające szyje
    i o was okna otwarte-zamknięte
    które pękacie w poprzek gdy umieramy za morzem

    Nie opiszę nawet domu
    który zna wszystkie ucieczki i moje powroty
    choć mały jest i nie opuszcza powieki zamkniętej
    nic nie odda zapachu zielonej portiery
    ani skrzypienia schodów po których wnoszę zapaloną lampę ani
    liścia nad bramą

    Chciałbym właściwie napisać o klamce furtki tego domu
    o jej szorstkim uścisku i przyjaznym skrzypieniu
    i choć wiem o niej tak wiele
    powtarzam tylko okrutnie pospolitą litanię słów

    Tyle uczuć mieści się między jednym uderzeniem serca a drugim

    tyle przedmiotów można ująć w obie ręce

    Nie dziwcie się że nie umiemy opisywać świata
    tylko mówimy do rzeczy czule po imieniu


    Wiatr i róża

    W ogrodzie rosła róża. Zakochał się w niej wiatr. Byli zupełnie różni,
    on - lekki i jasny, ona - nieruchoma i ciężka jak krew.
    Przyszedł człowiek w drewnianych sabotach i grubymi rękami
    zerwał różę. Wiatr skoczył za nim, ale tamten zatrzasnął przed nim drzwi.
    - Obym skamieniał - zapłakał nieszczęśliwy. - Mogłem obejść
    cały świat, mogłem nie wracać wiele lat, ale wiedziałem, że ona zawsze czeka.

    Wiatr rozumiał, że aby naprawdę cierpieć, trzeba być wiernym.


    Krzysztof Karasek

    Rok darowany

    Katarzynie Herbertowej

    Wspomnienie o Zbigniewie Herbercie, przyjacielu, człowieku, wielkim poecie, kilka pism prosiło mnie o to, nie byłem w stanie. Ani po śmierci Zbyszka, ani kiedy upłynęło od niej kilka lat: obolały, zamknięty, zaryglowany stratą nie cudzą, nie kraju, nie polskiej literatury; ale osobistą, własną, która nie dawała mi przyzwolenia, uniemożliwiała spajanie poszczególnych elementów widzialnego i spamiętanego (spamiętane to nie tylko widzialne). Wspominać, więc pisać tak, żeby to, co było w nim najważniejsze, poezja, zeszło na plan dalszy, a nawet zostało pominię­te, a to co stanowi tak zwane życie, wysunięte na plan pierwszy, odsłoniło się w zdarzeniach i dialogach zwykłych, niekiedy banalnych, ale nabierających wagi z racji tej, że uczestniczył ,w nich, że wypowiadał je on sam.

    Rok 1956. Katarzyna Dzieduszycka, przyszła żona poety, przed winiarnią Fukiera na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. „Chodziliśmy do Fukiera, gdzie było węgierskie wino i tam mi mówił wiersze. Ale nigdy własne. To były wiersze Miłosza, Czechowicza, Gałczyńskiego, Wierzyńskiego. Uczył mnie poezji. Uwodził mnie cudzymi wierszami -wspominała Katarzyna Herbertowa.

    Nie mam talentu opowiadacza, prozaika, talentu swobodnego szkicowania, posługiwania się mową portretów ludzi i zdarzeń, poeta z racji swego powołania dysponuje tylko (tylko, czy aż?) zdolnością kondensacji, chwytania istoty rzeczy lub - jeśli zajdzie taka potrzeba - do nich włamania, ale tylko za pomocą analogii, metafory, poprzez świat symboli. Więc prócz zdolności kondensowania, ścieśniania (poezja w niemieckim to Dichtung, ścieśnianie) poeta obdarzony jest zdolnością interpretowania, z natury więc, bardziej racjonalizuje, niż opisuje. Niewykonalne zatem wydaje się, szczególnie dla mnie, sportretowanie przyjaciela. Nie umiem znaleźć formy, właściwego wyrazu dla tylu rzeczy, w których tkwiło jego istnienie i bez których wspomnienie jest albo towarzyskim emblematem, albo żywą raną. Jakże pisać o kimś, kogo znało się ćwierć wieku, a przez ostatnie lat piętnaście jego życia było się może najbliżej jego ludzkich dramatów, dopuszczonym do najbardziej prywatnej, intymnej, osobistej sfery jego życia. Kiedy co kilka tygodni, a niekiedy i dni, spotykało się, wymieniało myśli i uwagi, poglądy i idee, sądy, odczucia; anegdoty? Kiedy spędzało się, wspólnie, pobyty w Domu Pracy Twórczej w Oborach, wyjazdy do Kłodzka, czy Kazimierza, prowadziło niekończący się dialog" na żywo, ale także przez telefon, a każ­da jego część warta była zapamiętania. Należałoby opowiedzieć jaki był co myślał, jak reagował na obraz, na słowo, naszkicować, choćby nieudolnie, portret tak, by rysy, zwyczajne rysy się nie zatarły, a niektóre, te których nikt nie zna, się odsłoniły. Trudne zadanie. Tym trudniejsze, że za życia Zbyszka - nie notowałem żadnych z nim rozmów. Niekiedy tylko szczątek jakiegoś dialogu, zdarzenie, zdanie, które utkwiło mi w głowie. Dopiero po śmierci usiłowałem odtworzyć to co się dało, zapisać w skrótach zdarzenia i dialogi. Teraz muszę wytężać pamięć, chcąc zrekonstruować ich konteksty, odtworzyć kontury, a niekiedy i kolory, w jakich się zjawiały.

    Najpraktyczniej, byłoby ograniczyć horyzont swoich ambicji. Skupić się na jakimś jednym wspomnieniu lub na jakimś okresie, powiedzmy, ostatnim roku życia poety, który z wielu względów jest symptomatyczny, jest bowiem rokiem darowanym, i okresem tak zamkniętym, że stanowi osobną klamrę czasową, wręcz kompozycję. To ostatni dzwonek ba wszystko, wyślizguje, się pamięci Można powiedzieć, że był to rok darowany i Herbert wiedział o tym. Na jesieni, poprzedniego roku przeżył właściwie własną śmierć. Przez kilkanaście dni był nieprzytomny, nie rokujący nadziei na jakąkolwiek poprawę. Ciężkie zapalenie płuc, przy niemożności poruszania się, wróżyło jak najgorzej. Dokonana po tygodniu tracheotomia pozwalała na utrzymanie go przy życiu, ale przytomności przez kilkanaście jeszcze dni nie odzyskiwał, lekarze utrzymywali go w tym stanie; aby nie sprawić szoku, a także, aby choć w ten sposób wróciło mu trochę sił.

    To cudowne ocalenie utwierdzało go w przekonaniu, że tym razem to już naprawdę, i że czas jaki mu pozostał należy wykorzystać do maksimum. Że musi uporządkować swoje sprawy. Wtedy to właśnie pogodził się z Miłoszem; którego nigdy nie przestał uważać za mistrza swojej młodości, i wtedy to właśnie usiłował ukończyć pisaną od trzydziestu lat książkę, własną - rewizję niektórych greckich mitów „Król mrówek". Tom wierszy, jaki wyskoczył nagle, na wiosnę roku 1998, kilka zaledwie miesięcy przed śmiercią poety, był wyrazem tej nowej świadomości i uzmysławiał przełom, jeszcze jeden, ostatni już w jego twórczości. Wiersze, które powstały, były pospiesznym, jakby obnażonym świadectwem stanu ducha, który odnalazł w sobie, a który nazwałbym, metafizycznym uzasadnieniem własnego istnienia. On, poeta by tak rzec „obiektywny", zwracał się po raz pierwszy ku sobie, a zatem odsłaniał się, otwierał na ciosy, on, mistrz poetyckich zasłon. Godził się w nim z ludźmi, godził się z sobą. Pogodził się wreszcie z Bogiem, z którym nie można powiedzieć żeby się wadził, ale z którym stosunki jego były zagmatwane. W ostatnich tygodniach czytał Mertona, który miał okazać się jego Wergilim w wędrówce na ostatni poziom „siedmiopiętrowej góry". A właściwie czytała mu go Kasia. Tego Mertona, którego poznał jeszcze w latach czterdziestych, ledwie dwudziestolatek, dzięki Halinie Miziołkowej.

    Przypuszczam, że pod koniec życia skłaniał się ku traktowaniu swoich wczesnych zainteresowań antykiem za apostazję. Dlatego tak bliskie były mu „Rozważania sokratejskie" Życińskiego, które mu podsunąłem: godziły Jezusa z Sokratesem. Utwierdzały go w przekonaniu, że był jednak na właściwej drodze. W którejś z rozmów (maj 1994) nie wstawał już wówczas z łóżka powiedział mi: Wiesz, najważniejsze, to umrzeć w religii, w której się człowiek urodził. Było w tym stare, ludowe przeświadczenie, że człowiek powinien umrzeć nie dalej jak o sto metrów od studni, którą wykopał. Ale także naiwna wiara chłopca - i poety, który jest zawsze chłopcem(„Geniusz jest niczym więcej, jak świadomie odnalezionym dzieciństwem", mawiał Baudelaire) - że życie powinno zamknąć się jako pełnia, jako konstrukcja losu, który nie ma końca ni początku, bo ten pierwszy, przechodzi niewidocznie w drugi. Jako całość, która ma formę koła, ucieczki, wyjścia z domu i powrotu. Powrotu po latach doświadczeń do miejsca, z którego się wyszło. Że pełnia ludzkiego doświadczenia ma w sobie coś ze stadionu, nie ze świątyni. Coś z tego uchwycił Hesse w swojej pierwszej powieści, „Peter Camenzind", powieści o cyklicznej formie życia artysty. Coś Pavese w swojej ostatniej powieści „Księżyc i ogniska", w której bohatera wracającego z emigracji zarobkowej z Ameryki, pyta współtowarzysz podróży: Gdzie leżą twoi zmarli?

    Życie jest kręgiem, którego linia gdy ma się poczucie miary i taktu musi się zamknąć w miejscu, w którym się zaczęła, w „świadomie odnalezionym dzieciństwie”: Szliśmy kiedyś, w Kazimierzu, wałem (był wrzesień 1983). Panie szły przodem, Kasia i B. Wiesz - powiedziałem nagle - wszyscy cię uważają za poetę chrześcijańskiego, a ty, tak naprawdę, jesteś poetą pogańskim. Ciii - przyłożył palec do ust - wiem o tym: Tylko nie mów tego Kasi. Był, oczywiście, i poetą chrześcijańskim, choć długo się nie poddawał teologicznej klasyfikacji. To przy mnie, w tym samym Kazimierzu może podczas tej samej rozmowy usłyszałem ów aforyzm, który potem, po wydrukowaniu w rozmowie z Trznadlem (1988) stał się głośny: Mówią o mnie, że jestem rzymski katolik. Ale bardziej rzymski, niż katolik.

    Myślę, że jego religijność była kulturowej natury; traktował ją jako synkretyczne źródło wartości. Religia jako niezbywalna część kultury, sam kręgosłup humanizmu.

    Jeszcze jedno zdanie z ostatniego okresu, dotyczące religii: We wszystkim zgadzam się z moimi chrześcijańskimi pryncypałami z wyjątkiem jednego, stosunku do naszych braci mniejszych. Zwierzęta mają jednak duszę.

    Chodziło, oczywiście, o jego ulubionego kota, Szu-szu, o którym zamyślał cykl utworów (niestety, nic z tego nie wyszło). Wymyślił mu to imię, bo wydawało mu się zbliżone do owych chińskich mędrców: Czuangtsy, czy Lao-tse. Nie bez czułej złośliwości powiedziałem mu któregoś dnia: Wiesz, szu-szu to nazwa pewnego bułgarskiego wina, coś w rodzaju naszego „Klasztornego", a pochodzi od szurania nogami mnichów na klasztornym dziedzińcu podczas perypatetycznych modłów.

    „Rok darowany" jest początkowym fragmentem wspomnień Krzysztofa Karaska o Zbigniewie Herbercie.


    Ballada o tym że nie giniemy

    Którzy o świcie wypłynęli
    ale już nigdy nie powrócą
    na fali ślad swój zostawili -

    w głąb morza spada wtedy muszla
    piękna jak skamieniałe usta

    ci którzy szli piaszczystą drogą
    ale nie doszli do okiennic
    chociaż już dachy było widać -

    w dzwonie powietrza mają schron

    a którzy tylko osierocą
    wyziębły pokój parę książek
    pusty kałamarz białą kartę -

    zaprawdę nie umarli cali
    szept ich przez chaszcze idzie tapet
    w suficie płaska głowa mieszka

    z powietrza wody wapna ziem
    zrobiono raj ich anioł wiatru
    rozetrze ciało w dłoni
    będą
    po łąkach nieść się tego świata


  • Powrót
    Licznik