Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2008-09)
Rzeźba lwowska od połowy XVIII wieku do 1939 roku. Od zapowiedzi klasycyzmu do awangardy
Wydawnictwo Neriton i Stowarzyszenie Sztuki Nowoczesnej w Toruniu, Warszawa 2007, s. 388, il. cz.-b. 192, il. kol. CVI. WARTOŚCIOWA KSIĄŻKA O LWOWSKIEJ RZEŹBIE Autor sygnalizowanego, monumentalnego dzieła, historyk sztuki, od 30. lat zajmujący się problematyką sztuki Lwowa i Ziemi Lwowskiej od połowy XVIII do I połowy XX wieku, dał się poznać polskiemu czytelnikowi z dobrej strony jako znawca sztuki okresu secesji we Lwowie. Monografia „Secesja we Lwowie" wydana w języku polskim była pierwszym syntetycznym opracowaniem tak fascynującego zagadnienia; liczne walory tej ważnej pracy przedstawiłem w „Roczniku Lwowskim 1998", i należy stwierdzić, że upływ czasu nie podważył znaczenia tego dzieła. Jest ono nadal podstawowym opracowaniem wieloaspektowych zagadnień sztuki lwowskiej okresu secesji, tak w piśmiennictwie polskim, jak ukraińskim. Charakteryzując rozmaite zakresy sztuki tego okresu w galicyjskiej metropolii, autor ukazał nie tylko jej kontekst europejski, ale tramie wykazał, że realizacje artystyczne powstałe w odległym mieście na obrzeżu ówczesnej Europy wcale nie mają charakteru „prowincjonalnego" i tylko naśladowczego, ale twórczo sytuują się w głównym nurcie dominującego ówcześnie stylu artystycznego w Europie; ukazał, że nie była (nie jest) to sztuka podrzędnej wartości, bez większego znaczenia, lecz mająca własne znaczenie w ramach stylu międzynarodowego. Frapujące przy tym było ukazanie przez autora, jak lwowskie realizacje architektoniczne, rzeźbiarskie, w zakresie polichromii albo np. sztuki witrażu harmonijnie łączą się, realizując jedną z głównych idei owego czasu - jedności sztuki, co wyrażało pojęcie „Gesamtkunstwerk". Nakład dzieła szybko został wyczerpany i to jest sygnałem, że zostało docenione. O innych wielu opracowaniach J. Biriułowa z zakresu sztuk pięknych informuje nota zamieszczona na tylnej okładce nowego studium tego autora. Otrzymaliśmy wspaniałe dzieło, w podwójnym znaczeniu. W aspekcie edytorskim zwraca uwagę piękna forma albumowa, odpowiedni układ typograficzny, nader bogata oprawa ilustracyjna, wyróżnienia w tekście; te elementy natury estetycznej sprawiają, że księga wizualnie przyciąga uwagę potencjalnego odbiorcy. Ma to obecnie niebagatelne znaczenie dla czytelnika, który po czasach papieru gazetowego w edycjach książkowych, na ogół tandetnej okładki kartonowej (lub tzw. twardej, ale jakże siermiężnej) już został nauczony, że książka może mieć samoistne cechy sprzyjające odczuciu piękna. Jest to też wspaniałe dzieło w zamyśle autorskim, znamienite skalą przedsięwzięcia badawczego. Ukazuje się ono jako tom I planowanej serii poświęconej polskiej i europejskiej rzeźbie: problematyce stylów i postaw artystycznych, ikonografii i treści dzieł sztuki, różnorodnym typom twórczości, środowiskom rzeźbiarzy, teorii i krytyce rzeźby. Ten zamiar naukowo-edytorski, zrodzony z inicjatywy prof. dra Jerzego Malinowskiego z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, wzbudza uznanie rozmachem założonej tematyki i ogólną koncepcją. Tak pomyślana edycja nie majak dotąd jakiegoś ogólnego pierwowzoru, jest na wskroś oryginalną ideą. Syntetyczna monografia J. Biriułowa zapoczątkowująca ową serię jest dobrym prognostykiem dla tego przedsięwzięcia, którego dalsza realizacja z istoty rzeczy toczyć się będzie w ciągu wielu lat. Jest też wspaniałym wydarzeniem, że pierwszy tom edycji został poświęcony rzeźbie lwowskiej. J. Biriułow podjął się dzieła niezwykłego, nie mającego w przyjętym zakresie tematycznym żadnych antologii, żadnego wzoru, nie mając „mistrza" - na którym mógłby się oprzeć, do którego doświadczeń mógłby nawiązać. Rzeźba lwowska opracowana jest bowiem dotąd dość fragmentarycznie (z wyjątkiem rzeźby okresu baroku i rokokowej), a i piśmiennictwo odnośnie rozwoju rzeźby w Polsce (w dawnych granicach historycznych), choć ilościowo bogate, nie tworzy jeszcze całościowego obrazu twórczości rzeźbiarskiej, tak w poszczególnych okresach stylistycznych, jak i w odniesieniu do wyodrębnionych zwartych obszarów geograficznych (z nielicznymi tylko wyjątkami). Gigantyczne przedsięwzięcie inwentaryzacji zabytków na obszarze dawnego województwa ruskiego (aktualnie 16 tomów, w tym tom 12 -Kościoły i klasztory Lwowa z wieków XIX-XX) realizowane systematycznie od kilkunastu lat pozwala ogarnąć jedynie, zgodnie z założeniami badawczymi, architektoniczno-rzeźbiarską sztukę sakralną (Materiały do dziejów sztuki sakralnej na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, cz. I - Kościoły i klasztory rzymskokatolickie dawnego województwa ruskiego, red. Jan K. Ostrowski, Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie, t. 1-16, Kraków 1993-2006). Z istoty rzeczy uzyskujemy zatem ogląd sztuki rzeźbiarskiej na danym obszarze w wielkim przedziale czasu, jednakże o ograniczonym „rodzajowo" charakterze. J. Biriułow natomiast przyjmuje, że celem jego pracy jest przedstawienie twórczości lwowskich rzeźbiarzy od klasycyzmu wieku XVIII do modernizmu I połowy XX wieku. Odwołując się zatem do skojarzeń poetyckich, można powiedzieć, że zamiar lwowskiego autora - to „jak sen wariata śniony nieprzytomnie". Zważmy bowiem - objąć syntetycznym ujęciem okres 200 lat kształtowania się kilku stylów w przestrzeni dużego jednak miasta oraz na dużym obszarze jego oddziaływania, setki dzieł rzeźbiarskich o jakże zróżnicowanym charakterze, różnej formie i rozmaitych treściach, ogarnąć twórczość dziesiątków artystów i tworzonych przez nich warsztatów, które są szkołą dla uczniów i następców, zgromadzić odpowiednią dokumentację i opracować ją, zlokalizować obiekty rzeźbiarskie w konkretnej przestrzeni i miejscu, to ogólne wyznaczniki gigantycznej pracy. Można ją wykonać tylko wtedy, gdy jest się motywowanym osobistą pasją, przede wszystkim zaś, kiedy ma się poczucie konieczności spełnienia swoistej misji, i przychodzą na myśl na przykład słowa Marcina Lutra „przy tym stoję i inaczej nie mogę", czy też przypomina się formuła imperatywu kategorycznego I. Kanta w indywidualnym odniesieniu: tak powinienem, tak muszę, taki jest mój obowiązek. Ów „imperatyw" określił autor lapidarnie a wymownie, stwierdzając w ostatnim zdaniu swego dzieła: „Z troski o odtworzenie historii spuścizny artystycznej dawnego Lwowa, która jest częścią integralną kultury światowej, wynikają intencje autora tej książki" (Uwagi końcowe, str. 300). Wystarczy zaś dla ilustracji ogromu pracy koniecznej do wykonania założonego przedsięwzięcia odwołać się do stwierdzenia, iż kwerenda odpowiednich materiałów na przykład w prasie lwowskiej trwała około 20 lat (zob. Wstęp, str. 9). Sygnalizowane dzieło budzi podziw i uznanie dla jego twórcy, skali ambicji twórczych, przy tym bardzo udanie urzeczywistnionych. Już można przyjąć, że jest ono zwieńczeniem całej dotychczasowej działalności naukowej lwowskiego historyka sztuki, staje się jego opus magnum, dziełem życia. W dobie wąskich specjalizacji naukowych dzieło tego rodzaju na ogół bywa rezultatem pracy zespołowej wielu autorów, jest efektem działań rozmaitych naukowych jednostek organizacyjnych - instytutów, katedr, współpracy międzyuczelnianej, a i to - jak świadczą różne doświadczenia z polskiego podwórka - nie zawsze ze spodziewanym skutkiem. Chwała więc Autorowi, który podjąwszy bardzo ambitny program naukowy - szczęśliwie i znakomicie go ukończył. Nie trzeba szerzej argumentować, że wybór obszaru geograficzno-historycznego (Lwów wraz z jego zapleczem terytorialnym) jest jak najbardziej uzasadniony. Niewiele jest miast obecnie na Ukrainie, które byłyby tak bardzo nasycone dziełami sztuki w żywej urbanistyczno-przestrzennej tkance miasta (niezależnie od dotychczasowej skali zniszczeń) i to dzieła niepośledniej miary, będącymi wytworami kilku kultur oraz nawarstwionych w ciągu kilku stuleci, będącymi też swoistym dokumentem europejskiej tradycji artystycznej, wywodzącej się z różnych znaczących ośrodków jej kształtowania się. Chodzi tu nie tylko o przepływ w przestrzeni europejska określonych koncepcji artystycznych, wzorów, tematów wyrażających się w architekturze, malarstwie, rzeźbie, ale także trzeba uwzględnić, że Lwów był ośrodkiem, który przyciągał z różnych krajów ościennych wybitny twórców dzieł sztuki, co wszak dobrze dokumentuje na właściwym sygnalizowanego dzieła materiale zabytkowym sam autor. Wreszcie trze mieć i to na uwadze, że Lwów na obszarze dawnej Rzeczypospolitej b jednym z największych i najważniejszych ośrodków sztuki rzeźbiarskiej (oba Krakowa i Warszawy), a w pewnych okresach - ośrodkiem dominującym] a nawet szczególnie wyjątkowym w skali europejskiej, jeśli uwzględnił fenomen artystyczny „lwowskiej rzeźby rokokowej". Pojęcie „rzeźba lwowska" występujące w tytule dzieła dobrze osadzonej jest w tradycji polskiego piśmiennictwa, w najbardziej już dziś klasycznych! opracowaniach. Pierwotnie pojęcie „sztuka lwowska" (ograniczone doi architektury i rzeźby XVI i XVII wieku) wprowadzone przez Władysława Łuszczkiewicza w jego monografii pisanej w 1897 r. i wydanej prze Altenberga we Lwowie w 1901 r, od lat 20. XX wieku zostało przejęte przez nowe pokolenie uczonych (A. Bochnak, T. Mańkowski, M. Gębarowicz, Zb. Hornung), którzy poczynając od Adama Bochnaka (późniejszego profesora w Uniwersytecie Jagiellońskim), za jego przykładem przyjęli i upowszechnili] pojęcie „rzeźba lwowska", wyodrębniając przede wszystkim rzeźbę okresu baroku a zwłaszcza rokoka. Właśnie lwowską rzeźbę rokokową ujęto jako zjawisko o wyjątkowej randze artystycznej na obszarze Rzeczypospolitej i nie mającego dostatecznego odpowiednika w Europie. Pojęcie to, choć! podejmowane są próby jego krytyki, jest jednak na tyle zakorzenione1 w piśmiennictwie polskim a także i w ukraińskim, że trudno jest je zastąpić inną formułą. Wątpliwe jest też, czy taki zabieg „rewizyjny" jest konieczny. Można więc przyjąć, że J. Biriułow, znając tradycję piśmiennictwa w tym zakresie, świadomie do niej nawiązuje, i zarazem znacznie poszerza zakres znaczeniowy pojęcia „rzeźba lwowska". Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę, że występowanie zespołów zabytków rzeźby nie jest ograniczone tylko do obszaru samego miasta Lwowa. Autor na podstawie źródeł wymienia lub sam identyfikuje wiele rzeźb zlokalizowanych w miejscowościach, znajdujących się nieraz w dużej odległości od miasta, ale które wyszły bezpośrednio spod ręki lwowskich artystów lub ich uczniów albo też z danych warsztatów artystycznych. Jest to kwestia artystycznego promieniowania głównego ośrodka - Lwowa. Nie jest tak istotna lokalizacja geograficzna danego dzieła (lub zespołu dzieł),ile jego bezpośrednia proweniencja artystyczna. Rzeźba lwowska (zarówno w węższym znaczeniu - jako dzieła indywidualne konkretnych artystów ze Lwowa lub w szerszym znaczeniu -jako realizacje ich warsztatów, tj. uczniów i współpracowników) występuje więc nie tylko w bliższym lub dalszym zasięgu oddziaływania miasta na Ziemi Lwowskiej (Gródek Jagielloński, Rudki, Żółkiew, Podhorce, Złoczów, Brzeżany, Jaworów, Brody, Tarnopol, Kołomyja, Drohobycz, Łopatyn, Sądowa Wisznia, Kamionka Strumiłowa, Stanisławów, Stryj, Truskawiec, Czerniowce) i jest to przestrzeń od obrzeży Wołynia do Podola, ale promieniuje po Przemyśl, Duklę, Rzeszów, Gorlice, Jarosław, Chełm (zwłaszcza w okresie klasycyzmu i romantyzmu), a nawet - choć sporadycznie - po Kraków. Po drugie - w pojęciu „rzeźba lwowska" kryje się bogactwo form rzeźby kreowanej na „lwowskim obszarze": rzeźba sakralna ściśle związana z wewnętrznym i zewnętrznym wystrojem architektonicznym obiektów sakralnych (kościoły, kaplice, klasztory), ale i rzeźba sakralna wolno stojąca w przestrzeni miasta; rzeźba pomnikowa inspirowana przede wszystkim wielkimi postaciami historycznymi, integralnie powiązanymi rodowodem lub działalnością albo posiadłościami z ziemią lwowską (np. pierwszy we Lwowie pomnik świecki hetmana S. Jabłonowskiego - dzieło S. Fesingera z XVIII wieku, pomniki hetmanów z rodziny Potockich w Stanisławowie, pomnik Jana III na Wałach Hetmańskich, pomnik Jana III i Mikołaja Sieniawskiego w Brzeżanach, Jana III i hetmana S. Żółkiewskiego w Żółkwi, a także Agenora Gołuchowskiego, gen. J. Dwernickiego, Kornela Ujejskiego, Al. Fredry itd.). Kategoria „rzeźba" obejmuje dekoracje rzeźbiarskie fasad i wnętrz, zarówno obiektów użyteczności publicznej - reprezentacyjnych gmachów miasta, kamienic mieszczańskich, jak i pałacowych rezydencji arystokracji i dworów szlacheckich. Nie można pominąć zwłaszcza rzeźby sepulkralnej - rzeźby nagrobnej, która tak niezwykle bogato występuje na lwowskich nekropoliach, ze szczególnym uwzględnieniem Cmentarza Łyczakowskiego, a z lwowskich warsztatów rzeźbiarskich wywodzą się realizacje na cmentarzach m.in. w Czerniowcach, Bursztynie, Drohobyczu, Kołomyi, Tarnopolu, Rudkach, Brodach, także na starym cmentarzu w Rzeszowie, Przemyślu, nawet w Krakowie (warsztat Pawła Eutelego). Autor uwzględnia w swej syntezie również takie formy rzeźby, jak monumentalne płaskorzeźby w wystroju architektonicznym, epitafia w kościołach, medaliony portretowe i popiersia, plakiety, tudzież bogactwo drobnej plastyki niejednokrotnie o charakterze użytkowym, której podstawą jest model rzeźbiarski, a biorąc pod uwagę tworzywo - także dzieła z alabastru, rzeźba ceramiczna (majolika, terakota, wyroby fajansowe - w tym tzw. fajanse pacykowskie). W charakterze twórczości rzeźbiarskiej uwzględniono także detale dekoracyjne wykonywane nie tylko w kamieniu czy marmurze, ale też z kutego i repusowanego żelaza (zwłaszcza w okresie sztuki modernistycznej 1900-1918). Pięć rozdziałów określa ramy czasowe rozwoju rzeźby lwowskiej w ciągu dwóch stuleci - od II połowy XVIII wieku do kresu istnienia II Rzeczypospolitej. Ostateczną cezurę chronologiczną autor wyznacza na lipiec 1944 r; w tym miesiącu na Ziemi Lwowskiej kończy się niemiecka okupacja i ponownie instaluje się „władza radziecka" (po wcześniejszym dwuletnim okresie przejściowym 1939-1941) - zmiana polityczna wyznacza kres rozwoju rzeźby lwowskiej pierwszej połowy XX wieku. Cezura ta została trafnie wyznaczona nie tylko w aspekcie politycznym, ale merytorycznym. Rozpoczyna się bowiem zupełnie nowy rozdział w dziejach rzeźby na omawianym obszarze: z jednej strony - zerwana została ciągłość historycznego jej rozwoju, radykalnie zmienia się jej charakter i społeczna rola, odpowiednio do sowieckich ideologicznych kanonów pojmowania sztuki, a ponadto - całkowicie zmienia się środowisko twórców, następuje zmiana nie tylko pokoleniowa, ale też pod względem narodowościowym, wyznawanej estetyki, rodzaju manifestacji twórczych. Rozdziały te zarazem określają chronologię następstwa kolejnych głównych okresów stylistycznych - od klasycyzmu XVIII w. i I połowy XIX w. (rozdział I), przez nurt romantyczny w rzeźbie lwowskiej (rozdział II), do początków tego nurtu, który nazwany zostanie potem oficjalnie jako „socrealizm". Zanim to jednak nastąpi, autor charakteryzuje kolejne etapy rozwoju lwowskiej sztuki rzeźbiarskiej: okres tzw. stylów historycznych (1870-1900), kiedy to następuje nawiązanie do stylu renesansu, baroku, romantyzmu, i co znajduje wyraz w określeniach: neorenesans, neobarok, neoromantyzm, w niektórych realizacjach architektoniczno-rzeźbiarskich ma miejsca nawiązanie do stylów jeszcze wcześniejszych - gotyku (neogotyk), albo teł przetworzenie cech właściwych dla sztuki romańskiej; równolegle z tymi tendencjami w tym okresie występuje nurt realizmu i akademizmu (rozdział III). Rozdział IV omawia rzeźbę modernistyczną (okres tzw. potocznie „secesji" 1900-1918) i wpływy symbolizmu oraz impresjonizmu. Rozdziała przedstawia rzeźbę lwowską w okresie II Rzeczypospolitej (1918-1939), zaś w Aneksie omówiono rozmaite realizacje rzeźbiarskie powstałe w okresie II wojny światowej. Trafnie autor wyłączył ze swego dzieła wcześniejsze okresy rzeźba lwowskiej - tj. rzeźbę renesansową oraz okresu baroku i rokoka. Na ten temat istnieją już opracowania, a choć mają one zróżnicowany charakter, to jednak dość dobrze orientują w całokształcie kwestii. Dotyczy to zwłaszcza, jak już wspomniano ogólnie, przejścia rzeźby późnobarokowej do fazy rokoka, w której rzeźba lwowska osiągnęła szczególne wyrafinowanie formy artystyczne, stanowiąc odrębną jakość w sztuce europejskiej. Zjawi temu poświęcili odrębne studia wspomniani już wyżej autorzy po' a spośród współczesnych badaczy ukraińskich nie można pominąć Borysa Woznyckiego, dyrektora Lwowskiej Galerii Sztuki, rozwijającego studia nad twórczością Jerzego Pinsla, najwybitniejszego reprezentanta rzeźby rokokowej. W aktualnym stanie badań i wobec bogatego piśmiennictwa trudno się pokusić o nowej ujęcia, zatem autor byłby zmuszony streszczać dotychczasowe prace, co byłoby zabiegiem poznawczo dość jałowym. Rozpoczynając zaś swe dzieło od prezentacji na terenie „lwowskim" sztuki rzeźbiarskiej epoki klasycyzmu, J. Biriułow wkracza na teren dotąd niedostatecznie rozpoznany. (Polscy badacze oprócz rzeźby rokokowej koncentrowali się dotąd głównie na sakralnej architekturze późnobarokowej we Lwowie i na Ziemiach Ruskich Korony, a rzeźbę opracowywali głównie w związku z tą architekturą - por. syntetyczne opracowanie J. Kowalczyk, Świątynie późnobarokowe na Kresach, W-wa-Przemyśl 2006). Początek narracji autorskiej wyznacza szczególny moment historyczny. Jest to czas, kiedy Lwów przestał być miastem Rzeczypospolitej i od I rozbioru przechodzi we władanie cesarstwa Austrii w ramach prowincji nazywanej Królestwem Galicji i Lodomerii, a potem Galicją. Ta zmiana określa początek nowego etapu rozwoju miasta. Jako stolica rozległej prowincji cesarstwa, w ciągu dziesiątków lat całkowicie zmienia kształt urbanistyczny. Z miasta podupadłego i jednak prowincjonalnego, przekształca się stopniowo w znaczący ośrodek wielkomiejski, z nowymi placami, promenadami, z zespołami monumentalnej architektury - gmachami rządowymi i użyteczności publicznej. Towarzyszą im nowe obszary zabudowy mieszkalnej o zróżnicowanym charakterze: od ulicznych ciągów kamienic - siedzib nowego mieszczaństwa, burżuazji, sfer urzędniczo-inteligenckich i artystycznych (z dominującymi typem mieszkalnego domu mieszczańskiego „Bürgerhaus"), po zabudowę dworkową i obiekty pałacowo-ogrodowe, wreszcie po obszary z zabudową typową dla „niższych" sfer społecznych. Autor w kolejnych rozdziałach przedstawia zatem najbardziej charakterystyczne cechy poszczególnych etapów rozbudowy miasta, bowiem proces urbanistycznego rozwoju stanowi naturalne podłoże dla ekspansji sztuki rzeźbiarskiej, przede wszystkim jako integralny element zdobniczy obiektów budowlanych - ich frontonów i wnętrz, a potem rzeźba jako samodzielne dzieło sztuki (np. pomniki w przestrzeni miejskiej, w przestrzeni cmentarnej, czy też indywidualne obiekty w funkcji estetyczno-zdobniczej dla wnętrz mieszkalnych). Wraz z tą charakterystyką zaprezentowane są ogólne tendencje artystyczne w Europie właściwe dla danego okresu historycznego. Dzięki temu rozwój sztuki rzeźbiarskiej na obszarze lwowskim uwidoczniony jest w dwojakim kontekście - i ogólnoartystycznym, i urbanistycznym. Ukazanie międzynarodowego kontekstu rozwoju lwowskiej rzeźby w poszczególnych okresach historyczno-stylistycznych jest wielkim walorem dzieła - autor dokumentuje, iż tendencje stylistyczne na terenie objętym jego dociekaniami występowały równolegle z podobnymi nurtami w rzeźbie (i architekturze) w Europie środkowej (Austria, Czechy, także Bawaria), zapośredniczając wpływy z Włoch i Francji (zwłaszcza początkowo w nurcie klasycyzmu i różnych jego odmian). Banałem jest stwierdzenie, że nie ma dzieła bez twórcy. Toteż autor w kolejnych wątkach prezentuje następujące po sobie generacje rzeźbiarzy lwowskich, skupiając uwagę oczywiście na tych najwybitniejszych, ale także przedstawia ich uczniów, charakteryzuje owe „warsztaty" rzeźbiarskie, będące szkołą rzemiosła artystycznego dla następstwa mistrzów. Autorowi udało się tutaj ukazać wątek „socjologii środowiska artystycznego", bowiem ukazuje w syntetycznym zarysie nie tylko nader zróżnicowany rodowód twórców, ale ich wykształcenie, drogę twórczą, i rozmaity los życiowy - od okresów artystycznego i „bytowego" powodzenia, po sytuacje nawet skrajnej biedy, zapomnienia, w niektórych wypadkach - tragiczny koniec życia. Niezwykle interesujące jest przedstawienie w długich okresach czasu następstwa pokoleń twórców - kiedy ostatnie pokolenie polskich architektów i rzeźbiarzy okresu wybujałego rokoka, ich miejsce w okresie klasycyzmu zajmują najpierw przybysze z krajów ościennych, z Bawarii, Czech, Niemiec, Tyrolu, Austrii, nawet jak w przypadku Fryderyka Baumana - z Kurlandii, przenosząc na grunt lwowski nowe idee i wzory artystyczne. Tych z kolei zastąpią twórcy częściowo z Francji, a następnie, w II połowie XIX wieku - nowe pokolenia polskich rzeźbiarzy, przybyłych do Lwowa po studiach w Monachium, Berlinie, Wiedniu, Florencji, a więc w najważniejszych ośrodkach rozwoju rzeźby w Europie, a także po studiach już w krakowskiej i warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych, a w ostatnich okresach omawianych w dziele - artyści zdobywający swe umiejętności w lokalnych ośrodkach kształcenia - w Zakopanem i na terenie lwowskim. Zasługą autora jest to, iż zwrócił uwagę na twórczość rzeźbiarzy nie tylko polskiego pochodzenia, ale - zwłaszcza na przełomie XIX i XX wieku oraz w okresie międzywojennym - na działalność artystyczną niemałego grona artystów żydowskiego i ukraińskiego pochodzenia. Tym ostatnim poświęcił wyodrębnioną część rozdziału V (Ekspresja wyrazu plastycznego w dziełach artystów ukraińskich) oraz uwagi w kończący™ dzieło Aneksie - Rzeźba lwowska w czasie II wojny światowej. Ilekroć pisze o Lwowie - uwydatnia się jego wielokulturowy charakter i narodowościowi zróżnicowanie, i te właśnie cechy znajdują wyraziste odzwierciedlenie także w dziele J. Biriułowa. Jest to tym cenniejsze, że twórczość owych artystów w polskim piśmiennictwie nie była zbyt eksponowana. Do elementów owej socjologii środowiska artystycznego należy i to także to, że autor nie zawahał się ukazać swoistej rywalizacji poszczególnych warsztatów artystycznych, fluktuacje zamówień na realizacje rzeźbiarskie! Te zaś udatnie powiązał ze zmiennym rytmem urbanistycznego rozwoju miasta; w okresach ekspansji, rozbudowy gmachów użyteczności publicznej i obiektów reprezentacyjnych dominuje rzeźbiarski wystrój architektoniczni w ścisłej harmonii z charakterem architektury oraz zabudowy typu kamienicy mieszczańskiej (wspomniany już wyżej typ Burgenhaus). Kiedy rytm rozbudowy miasta słabnie, realizacje rzeźbiarskie przenoszą się na „prowincję", z dominacją rzeźby cmentarnej i sakralnej. Wreszcie autor ukazuje nam rozmaite kręgi społeczne odbiorców sztuki, kiedy to z miejsc publicznych rzeźba szerzej wkracza w obręb artystycznego wyposażenia wnętrz mieszkalnych lub też staje się samodzielnym dziełem sztuki jako obiekt muzealny. Integralnym elementem dzieła jest bogate ukazanie atmosfery intelektualno-artystycznej miasta, jego duchowego klimatu, który wyraża się m.in. w tak zwanym „życiu artystycznym". Jego wyrazem są jakże liczne wystawy rzeźby indywidualne i zbiorowe, rozmaite jej ekspozycje muzealne, działalność rozmaitych instytucji artystycznych (jak np. Towarzystwo Popierania Sztuk Pięknych), ożywiona krytyka artystyczna, prezentowana w sporach na łamach prasy kulturalnej i codziennej. W świetle prasy lwowskiej widać, jak na miejscowy grunt przenikają europejskie idee artystyczne i jak oceniane są w tym kontekście dzieła rzeźby lwowskich artystów. Autor w tym zakresie przedstawia nam ważną dokumentację, dopełniającą generalny obraz rozwoju sztuki rzeźbiarskiej. W tym miejscu rodzi się uwaga, iż jakże cenną byłaby antologia publikacji lwowskiej krytyki artystycznej w odniesieniu do tego gatunku sztuk pięknych. Żadna bowiem biblioteka w Polsce nie posiada kompletu prasy lwowskiej. A jest tak przebogate źródło wiedzy, iż każdy trud jest wart tego, aby zbudować takie właśnie tego typu kompendium. Nie może go zastąpić wydana w 1993 r. Antologia tekstów o rzeźbie 1815-1889: Posągi i ludzie (tom I, część 1 i 2, wybór, oprac. i wprowadzenie Aleksandra Melbechowska-Luty i Piotr Szubert, Instytut Sztuki PAN, nakł. 500 egz.!!!). Któż byłby bardziej powołany do tego niż J. Biriułow? Charakterystyka przemian stylistycznych i formalnych rzeźby lwowskiej w okresie 200-lecia oraz dokonane przez autora atrybucje i analizy dzieł poszczególnych twórców wymagałyby innego omówienia, którego w tym miejscu nie sposób podjąć. Wskazując zatem tylko generalnie na wielką doniosłość sygnalizowanego dzieła, warto zwrócić uwagę na szczególny jego wątek. Oto dzieła sztuki mają swoje losy. Autor więc uświadamia nam wielki zakres zniszczeń artystycznych obiektów, które zatraciły się w mniejszym zakresie wskutek zdarzeń - nazwijmy to „obiektywnych" (jak na przykład zniszczenia typowe wskutek działań wojennych). W znacznie większym stopniu uległy celowemu i świadomemu zniszczeniu. Omawiając wiele dzieł, autor podaje uwagi: zniszczone po 1945, wszystkie rzeźby w pracowni M. Wnuka uległy zniszczeniu; 12 posągów apostołów i Ewangelistów z kaplicy obok zespołu budynków Domu Inwalidów (twórczość Cypriana Godebskiego) - zniszczone po 1944; pomnik Agenora Gołuchowskiego - nie zachowany; zniszczone po 1939; ołtarze w kość. Św. Elżbiety, po II wojnie światowej, zamienionym na magazyn; posągi Matki Bożej Leonarda Marconiego zaginęły po II wojnie; nie zachowane; cały dorobek Z. Kuczyńskiego w zakresie rzeźby wolnostojącej został utracony; pomnik Jana III i hetmana S. Żółkiewskiego w Żółkwi zniszczony po 1939; itd. itd. Znamienna jest też uwaga autora: „dekoracja o historyzująco-narodowym programie zachowała się" (str. 243 - mowa o dekoracji rzeźbiarskiej kamienicy dziś przy ul. A. Górskiej 5, dzieło Teobalda Orkasiewicza, o patriotycznej wymowie ideowej z symboliką powstań narodowych). Takich adnotacji o unicestwieniu dzieł rzeźbiarskich jest w tekście bardzo, bardzo wiele, i grozą przejmuje ten niszczycielski pęd motywowany względami doktrynersko-propagandowo-ideologicznymi. I jeszcze jedna uwaga odnośnie dziejów rzeźby lwowskiej: Lwów jest bodaj jedynym miastem na świecie, z którego tak jak po II wojnie światowej „repatriowano" ludność polską do Polski, tak i „repatriowano" pomniki o treści historycznej, które były dziełem lwowskich rzeźbiarzy, a obecnie są zlokalizowane w różnych miastach na zachodzie i północy Polski. Nie było dla nich miejsca w mieście, któremu w czasach totalnej sowietyzacji postanowiono nadać całkiem inny charakter. Autor tego wątku nie przemilcza, a obraz zniszczeń dopełniony jest zagładą wielu dzieł sztuki nie tylko w samym Lwowie, ale i na obszarach poza nim, głównie odnośnie dzieł sztuki sakralnej i sztuki cmentarnej. Jesteśmy winni Autorowi wielką wdzięczność za jego niezwykły trud badawczy i znakomite dzieło, które odtąd staje się ważnym punktem odniesienia dla wszystkich następnych - polskich i ukraińskich badaczy dziejów lwowskiej rzeźby. Maciej Miśkowiec
W Katowicach, w niewielkim, prywatnym wydawnictwie UNIA ukazała się zbiorowa praca Grzegorza Mazura, Jerzego Skwary i Jerzego Węgierskiego zatytułowana „Kronika 2350 dni wojny i okupacji Lwowa". Benedyktyńska, dziewięcioletnia praca trójki autorów zaowocowała encyklopedycznym dziełem, w którym na 650 stronach, dzień po dniu, dokument po dokumencie przybliżane jest czytelnikom pełne zrozumienie maksymy „Leopolis semper fidelis -Lwów zawsze wierny". Książkę, choć ma charakter naukowy, równie dobrze się „czyta". Najcenniejszym jednak wkładem autorów, obok dotarcia do nieznanych źródeł, ciekawych ilustracji i niemal pełnej bibliografii tematu, są profesjonalnie przygotowane mapy, niektóre unikalne jak plany lwowskiego getta, czy plan miejsca mordu na lwowskich profesorach na Wzgórzach Wuleckich. Natychmiast po ukazaniu się na rynku księgarskim książka ta została dostrzeżona i już w kwietniu 2008 r. nagrodzona przez „Przegląd Wschodni". W laudacji z okazji wręczenia nagrody prof. Roman Duda zaznaczył: „Otrzymaliśmy obszerny i przejmujący dokument fenomenu miasta semper fidelis w najbardziej tragicznym okresie jego wielowiekowych dziejów. Książka ta jest rozpisaną na dni, miesiące i lata tragiczną opowieścią o zamordowaniu polskiego miasta. Miasta niezwykle patriotycznego i niezwykle dla polskiej kultury ważnego. Mord został dokonany z zamysłu i siłami dwóch wrogich sił, niemieckiej i sowieckiej, ale przy- wsparciu mniejszości żydowskiej w dwóch pierwszych latach okupacji i mniejszości ukraińskiej, która ze Lwowa chciała zrobić Piemont swojej niepodległości, a także - jakkolwiek przykro to zabrzmi - przy współpracy pewnych kręgów polskich, sympatyzujących z komunizmem. O niezwykłej żywotności tego miasta świadczy jego męczeńska wierność Polsce w czasach pierwszej okupacji sowieckiej i całej okupacji niemieckiej, jego zryw wyzwoleńczy w akcji „Burza", a po zwycięstwie wybuch entuzjazmu i nadziei. I dopiero coup de grace w postaci brutalnych i masowych wywózek w okresie 1944-1946 niemal całej polskiej ludności miasta za San sprawił, że stało się: po 6 latach okupacji polski Lwów opustoszał i miasto przestało być polskie." Już na samym wstępie, warto zwrócić uwagę na edytorskie piękno książki i symboliczną wymowę okładki autorstwa Piotra Butlewskiego, na której herb miasta z lwem i krzyżem Virtuti Militari ściskany jest w kleszczach czerwonej gwiazdy i czarnej swastyki. A czerwono-czarne barwy przypominają trzeciego wspólnika zgotowanego Kresom holocaustu. Książka zaczyna się słowem wstępnym „od autorów", którzy wyjaśniając podział pracy między sobą jednocześnie odsłaniają motywy, jakimi się kierowali: „chcemy przywrócić tamtemu nie istniejącemu dziś miastu... pamięć, a zarazem czcimy jego bohaterstwo". W stosunkowo krótkim Rozdziale 1 „Taki był Lwów" autorzy przypominają status quo ante, pozycję, siłę i znaczenie miasta dla Polski i naszej kultury a zarazem obraz złożonej sytuacji etnicznej, wyznaniowej i politycznej tworzącej jedyną w swoim rodzaju niezwykle barwną i żywą mozaikę. Właściwą kronikę rozpoczyna Rozdział 2 „Dni wojny", zawierający zapis zdarzeń z okresu jednego miesiąca od 24 sierpnia do 22 września 1939 r. Już sama lektura lakonicznych notek odbudowuje w czytelniku nastrój tamtych dni - od przygotowań do obrony, wiary w zwycięstwo, po beznadzieję sytuacji po poddaniu miasta przez gen. Langnera i wejściu sowietów. Rozdział 3 „Pierwsza okupacja sowiecka" obejmuje okres od 22.IX.1939 r. do 30 VI 1939 r., a więc prawie dwa lata sowieckiego terroru. Mieszkańcy miasta po raz pierwszy w historii zetknęli się z tak bezczelnym łamaniem przez państwo, podmiot prawa międzynarodowego tegoż prawa, wszelkich jego zasad i nie tylko uznanych przez cywilizowane narody obyczajów czasu wojny, ale podpisanych konwencji. Przy pozorach normalnego życia - czynne kina, teatry, prasa, władza organizuje farsę w postaci „demokratycznych" wyborów - cytowane przez autorów tajne dyrektywy odsłaniają rzeczywisty plan konsekwentnej i brutalnej sowietyzacji. A jednak - jak wynika z cytowanych fragmentów pamiętników i prywatnych zapisków w wojennych diariuszach - mimo mordów, wywózek, zaboru mienia okupant nie zdołał zabić ducha. Miasto nadal pozostawało polskie, a mieszkańcy nie tracili nadziei na pełne zwycięstwo. Rozdział 4 „Okupacja niemiecka" jest najobszerniejszy w książce, co zresztą wynika z czasokresu obecności Niemców we Lwowie, tj. od 30 VI 1941 do 22 VII 1944. Z odczytywanego kalendarium zdarzeń dobitnie wyłaniają się trzy główne wątki istotne dla tego czasu: zagłada ludności żydowskiej, rozwój polskiej konspiracji wojskowej oraz radykalizacja ukraińskich dążeń narodowych, poprzez kolaborację Ukraińców z Niemcami, działania policji ukraińskiej i dywizji SS Galizien, rolę metropolity Szeptyckiego, po program UPA etnicznej czystki w latach 1943-1944. Zapisy z 10 ostatnich dni lipca 1944 tworzą Rozdział 5 „Akcja Burza". Zebrane przez autorów mało znane materiały ukazują nie tylko udział i rolę Armii Krajowej w wyzwoleniu Lwowa, ale odkrywają jednoznacznie wrogi stosunek Sowietów wobec alianta. Ostatni 6 rozdział zatytułowany „Druga okupacja sowiecka" obejmuje okres do 5 II 1946. Data to umowna i symboliczna. Autorzy przyjęli tutaj jako koniec okupacji sowieckiej akt ratyfikowania polsko-sowieckiej umowy o granicy z sierpnia 1944, przyznającej Związkowi Sowieckiemu ziemie polskie zagarnięte w 1939 r. Można i tak -w końcu jakąś datą trzeba było tę kronikę zamknąć. Jednak wydaje się, iż fakty bezprawnego podpisania i ratyfikowania tej umowy powinny być mocniej skomentowane - jako naruszające normy prawa międzynarodowego i jako takie wobec państwa i narodu polskiego nieważne od samego początku. Ostatni rozdział i kończący książkę „Epilog" zawierają wspaniałe fragmenty „Pamiętników" profesora Ryszarda Gansińca, kierownika katedry filologii klasycznej Uniwersytetu Jana Kazimierza. To on, Ślązak z Siemianowic, zakochany we Lwowie pisał w 1945 r.: „Opuścić to miasto tak polskie, tę ziemie taki polską - to cała burzy się krew. Nie, ze Lwo-1 w a dobrowolnie nie wyjadę." A w maju 1946 r. (tak długo wytrwał I mimo szykan i gróźb): „W kościele Dominikanów 12 maja odprawiono ostatnie nabożeństwo majowe, po czym kościół zamknie- ] to. Polakom pozostałym jeszcze we Lwowie I nadal grożono wywozem na wschód. A lwowianie upierali się mimo szykan zostać. Żyję j z tymi ludźmi wierzącymi w jakiś cud i wyczekującymi zbawienia z tego piekła udręki, bezprawia, nędzy, czepiającymi się kurczowo tej ziemi, tych grobów, tej grudy i jestem pełen podziwu dla tego cichego szarego bohaterstwa." W czerwcu 1946 r., po aresztowaniu i pod groźbą Sybiru, wyjechał do Wrocławia. Kronika 2350 dni wojny i okupacji Lwowa jest zapisem zbrodni dokonanej na ludziach i krajobrazie, zbrodni zaplanowanej i wykonanej z pełną świadomością pogwałcenia wszelkich praw ludzkich i boskich, z całkowitą pewnością bezkarności zbrodniarzy. Dlatego ta książka jako dokument epoki jest tak ważna, nie tylko dla lwowian, nie tylko dla mieszkańców ziemi kresowej byłych, obecnych i przyszłych, ale jako memento i przestroga dla całego świata. Jeśli bowiem XX wiek przyniósł zjawisko holocaustu Żydów, to w dużej mierze dlatego, że w odpowiednim momencie świat nie zareagował na genocid Ormian, jeśli XXI wiek nie może uporać się z terroryzmem -to między innymi dlatego, że bez osądzenia i kary pozostał terroryzm Związku Sowieckiego, a owoce zbrodni są bez przeszkód do dzisiaj konsumowane - choć politycy od lat szermują bez żadnej przyczyny hasłem o „likwidacji porządku jałtańskiego". Dla nas Lwowian - po całym tragizmie i boleści zapisów na 645 stronicach - boski wymiar nadziei ma kończący książkę wiersz lwowskiej poetki (uczestniczka grupy „Żagiew") Marii Kasprowiczowej: Matko Boska z lwowskiej kamienicy, z łukiem nad głową gwiazd, wygnano nas. Jeszcze do Ciebie powrócę, jak wracam ciągle w snach, choćby wnukiem, prawnukiem, czekaj nas. Książkę można nabyć we wszystkich księgarniach w kraju, a także bezpośrednio u wydawcy: Wydawnictwo UNIA, ul. Okrzei 1, 40-126 Katowice, tel. 032/2580901, e-mail unia@cyberia.pl. Tak jak „Rocznik Lwowski" powinna być w każdym lwowskim domu, gdziekolwiek by on nie był tymczasem. Bogdan Stanisław Kasprowicz
Sam tytuł już jasno określa tematykę książki. Rozpoczyna się słowami („tylko we Lwowie") pochodzącymi ze znanej piosenki z lat trzydziestych, co na wstępie sugeruje, że nie jest to książka stricte naukowa, a popularnonaukowa. Ponadto wskazuje na ważny fakt biograficzny - zarówno Mieczysław jak i Adam Sołtysowie, pomimo różnych innych propozycji pracowali przez całe życie tylko w grodzie nad Pełtwią. Jest to pierwsza praca w całości poświęcona życiu i dorobkowi artystycznemu dwóch wybitnych lwowskich kompozytorów i dyrygentów, kolejno piastujących godność dyrektora konserwatorium, których sylwetki poza Lwowem dziś są prawie zupełnie zapomniane1. Książka w istotny sposób wypełnia lukę powstałą w powojennych opisach polskiej kultury muzycznej. Zaadresowana jest zarówno do czytelnika o wykształceniu muzycznym, jak i do każdego, kto interesuje się historią kultury polskiej. Nie jest bowiem przeładowana trudną nieraz dla laika terminologią muzyczną. Napisana została bardzo dobrym i bogatym językiem co sprawia, że pomimo dużej liczby nagromadzonych danych, całość czyta się bardzo dobrze (niczym powieść). Maria Ewa Sołtys jest córką Adama i jednocześnie wnuczką Mieczysława Sołtysa, zatem biorąc książkę do ręki miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego zwłaszcza na temat biografii kompozytorów. Oczekiwania moje zostały spełnione. Autorka wykorzystała bibliografię, na którą składają się książki o różnej tematyce oraz duża liczba archiwaliów. Szkoda jedynie, że sam wykaz literatury przedmiotu nie zawiera osobnego podziału na archiwalia, książki oraz czasopisma. Autorka podaje wiele cennych informacji pochodzących z archiwum rodzinnego Sołtysów, które często po raz pierwszy są tu publikowane (m.in. fragmenty listów). Jest to niezaprzeczalny atut książki. Zamieszczone tu także zostały cenne informacje na temat kompozycji nieukończonych i nigdy nie prezentowanych publicznie. Treść książki w istotny sposób uzupełniają także inne źródła - czasopisma z końca XIX w. i pierwszej połowy XX w. (zawierające m.in. bardzo ciekawe cytaty autorstwa Stefanii Łobaczewskięj i Józefa Kofflera dotyczące Adama Sołtysa) oraz niepublikowana biografia Romana Palestra "Słuch absolutny" znajdująca się w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Wielka szkoda, że w tekście wielokrotnie (ponad 10 razy) brakuje podania przypisów. Pożądane byłoby to zwłaszcza wówczas, gdy cytowany jest materiał źródłowy. Obniża to niestety naukowy charakter książki, ale oczywiście w przypadku popularnonaukowej zarzut ten nie jest już tak istotny. Zgodnie z tytułem książka podzielona została na dwie połowy - pierwsza dotyczy Mieczysława Sołtysa, druga Adama. Na początku każdej z dwóch części zamieszczona została w formie czytelnie skonstruowanej tabeli kronika życia i działalności kompozytorów. Dzięki temu można łatwo sprawdzić podstawowe dane biograficzne. Mieczysławowi Sołtysowi autorka poświęca 11 podrozdziałów, które można podzielić na opis życia i twórczości (s. 14-72) i część wspomnieniową (s. 82-94), Adamowi - również 11 i także w tym wypadku rozdzielonych na opis życia i twórczości (s. 103-172) i część wspomnieniową (s. 181-208). Warto zauważyć, że część poświęcona Mieczysławowi Sołtysowi ma charakter bardziej obiektywny, a część poświęcona Adamowi z oczywistych przyczyn jest bardziej subiektywna. W opis życia Mieczysława i Adama Sołtysów wplecione jest omówienie ich poszczególnych utworów. Ich dokonania często opisywane są także w kontekście twórczości innych europejskich i polskich kompozytorów. Parokrotnie odnotowywane są kontakty Mieczysława Sołtysa z innymi lwowskimi muzykami i osobami działającymi na polu muzycznym w Polsce (Adolfem Chybińskim, Stanisławem Niewiadomskim, Feliksem Nowowiejskim, Ignacym Janem Paderewskim, Karolem Szymanowskim). Zapewne z braku materiałów źródłowych niestety nie podano informacji na temat kontaktów Mieczysława Sołtysa z niektórymi wybitnymi wykonawcami - min. lwowskimi śpiewaczkami: Janiną Korolewiczówną oraz Salomeą Kruszelnicką. Obydwie zresztą uczyły się w konserwatorium GTM2, gdzie Mieczysław Sołtys pełnił już godność profesora - znał je zatem niemal od początku ich kariery. Nic też nie zostało napisane o kontaktach Adama Sołtysa z Salomeą Kruszelnicką, która przecież od 1939 r. (do swojej śmierci w 1952 r.) ponownie zamieszkała we Lwowie na stałe, gdzie uczyła śpiewu w konserwatorium. Pomimo, że autorka napisała, iż w 1909 r. pod dyrekcją M. Sołtysa odbyło się lwowskie prawykonanie Bolesława Śmiałego i Stańczyka Ludomira Różyckiego (s. 51-52), to w książce nie ma już żadnych innych szczegółów dotyczących powiązań pomiędzy M. Sołtysem a L. Różyckim, a przecież musieli się dobrze znać, skoro Różycki w latach 1907-1912 mieszkał we Lwowie, gdzie piastował stanowisko dyrygenta opery i profesora w klasie fortepianu konserwatorium GTM. Opisanie tych wydarzeń, oczywiście gdy uda się natrafić na odpowiednie materiały źródłowe, mogłoby stanowić cenne uzupełnienie w drugim wydaniu książki. Maria Ewa Sołtys poświęciła także osobny rozdział kompilacji cytatów pochodzących z listów Mieczysława Sołtysa. Wyboru ich już dużo wcześniej dokonała żona - Maria Sołtysowa. Szkoda, że nie podano dat i okoliczności napisania tych listów, można jednak fakt ten usprawiedliwić tym, że zapewne w wielu przypadkach nie jest to już możliwe. Część książki poświęconą Mieczysławowi Sołtysowi zamykają streszczenia librett pochodzących z jego oper. W rozdziale „Lata wojny. Druga faza studiów. Powołanie do wojska" przedstawiona jest ciekawa informacja na temat udziału Adama Sołtysa w obronie Lwowa w 1918 r. Nakreślając lata powojenne wskazana została patriotyczna postawa Adama Sołtysa. Autorka parokrotnie zawarła też. ciekawe konkluzje, m.in. opisując wymuszoną przez władze zmianę stylistyki w twórczości kompozytora ujęła słowami: "jako zjawisko ze wszech miar pozytywne zostało ocenione to, co dla kompozytora było wymuszonym i bolesnym kompromisem" s. 161). Podkreśla także, że Adam Sołtys cieszył się szacunkiem zarówno u Ukraińców, jak i Polaków. Autorka wzbogaca także treść książki o wiele interesujących dygresji na temat życia muzycznego Lwowa, które nie zakłócają przebiegu tematu głównego i sprzyjał przybliżeniu „klimatu epoki", jednak zapewne z niemożności wydania obszerniejszej książki są one często nakreślone bard skrótowo. W rozdziale pierwszym, zatytułowanym „Dzieciństwo, lata szkolne, edukacja muzyczna w konserwatorium GTM2 autorka omawiając życiorys Mieczysław Sołtysa opisuje także życie muzyczne Lwowa w czasach zaboru austriackiego. Wydaj się jednak, że w odniesieniu do czasów poprzedzających życie kompozytora przydałby się krótki rozdział wstępny, co zapewne pozwoliłoby uniknąć wielu mylących skrótów myślowych. Moim zdaniem Maria E. Sołtys, skupiając się na czasach autonomii galicyjskiej, zbyt jednostronnie oceniła czas i kulturę muzyczną Lwowa sprzed 1867. Pisze ona niemal wyłącznie o negatywnych stronach działalności Austriaków, zwłaszcza w odniesieniu do kultury polskiej. Pominięty został fakt, że to właśnie Austriakom Lwów zawdzięczał swój pierwszy stały teatr (z równocześnie działającymi tam niemiecką oraz polską sceną, w której przecież w latach 1795-1799 działał sam Wojciech Bogusławski), szereg instytucji muzycznych oraz zwyczaj muzykowania domowego. Dobrze jednak, że pomimo tego autorka wspomina o Towarzystwie św. Cecylii założonymi w 1826 r. przez Franza Xaviera Mozarta. W książce podane są często ciekawe szczegółowe dane na temat działalności GTM3. Ewa Maria Sołtys parokrotnie wskazała prawykonania lwowskie dzieł należących do kanonu światowej (i polskiej) literatury muzycznej. W tym przypadku z oczywistych względów koncentruje się na wykonaniach pod batutą Sołtysów. Warto zwrócić uwagę, że autorka starała się uwypuklić fakt, że lata 30-te były na ogół okresem niesprzyjającym rozwijaniu wszelkiej działalności artystycznej, co następnie potwierdziła cytatami źródłowymi. W opisie czasów powojennych pojawia się ciekawa, rzadko gdzie indziej wspominana informacja o wizycie Dymitra Szostakowicza we Lwowie. Opis życia muzycznego Lwowa nie jest też pozbawiony szerszego kontekstu, który widoczny jest poprzez nakreślenie pozostałych ważnych wydarzeń w historii miasta (min. w skrócie przedstawiony jest zarys sytuacji politycznej w latach 1914-1918, oraz 1939-1945). Autorka pisze również o kaźni dokonanej w czerwcu 1941 r. przez Sowietów w więzieniu Brygidki (s. 155), jednak dla dopełnienia obrazu tych tragicznych wydarzeń koniecznie należało również wspomnieć o więzieniu na ul. Łąckiego. W książce zamieszczony jest także bardzo ciekawy opis realiów życia towarzyskiego w powojennym Lwowie (s. 168-170). Opis życia i twórczości Mieczysława i Adama Sołtysów uzupełniają oddzielne wykazy. Wykazy ważniejszych kompozycji dzielą się według gatunków muzycznych. Ich układ jest bardzo przejrzysty. W przypadku niewydanych utworów brakuje jednak podania miejsca przechowywania rękopisu. Szkoda także, że autorka nie napisała nazwisk osób, którym dedykował Mieczysław Sołtys niektóre swoje kompozycje. Dobrze zrobiony został także wykaz utworów przygotowanych i zrealizowanych przez obydwu kompozytorów. W wykazie uczniów Mieczysława i Adama Sołtysów zabrakło krótkiego opisu ich sylwetek, wszak wśród nich znajdowało się wiele wybitnych postaci, zazwyczaj dziś zapomnianych. Część książki poświęconą Adamowi Sołtysowi zamykają wspomnienia jego uczniów napisane na prośbę autorki jeszcze na wiele lat przed powstaniem niniejszej książki. Stanowią one cenne źródło informacji o pedagogu i życiu w powojennym Lwowie. Autorami wspomnień są ukraińscy i rosyjscy kompozytorzy i muzykolodzy: Genadij Laszenko, Ihor Macijewski Myrosław Skoryk, Stefania Pawłyszyn, Wsiewołod Zadieracki, Wiktoria Połtariewa, Mykola Kołessa, Arsenij Kotlarewskij i Maria Bajko. Zabrakło tu jednak wspomnień Andrzeja Nikodemowicza, który w końcu lat czterdziestych był studentem Adama Sołtysa. Byłoby to bardzo ciekawe zważywszy, że przecież obydwaj dzielił los Polaków pozostałych po wojnie we Lwowie. Możliwe, że tak się stało ponieważ wspomnienia te zostały już opublikowane gdzie indziej. Książkę uzupełniają czarnobiałe ilustracje (wraz z opisem), które często pochodzą ze zbiorów rodzinnych kompozytora i są tu po raz pierwszy publikowane. Są to głównie fotografie i afisze z koncertów. Na końcu książki zamieszczony został indeks nazwisk, który jest pożądanym elementem w tego rodzaju publikacjach. Książka Marii Ewy Sołtys stanowi bardzo cenny wkład do literatury poświęconej życiu muzycznemu Lwowa. Jest godna polecenia dla szerokiego grona czytelników, począwszy od miłośników Lwowa, a na muzykologiach skończywszy. Michał Piekarski
1 Mieczysław Sołtys ur. 1863, zm. 1929; Adam Sołtys ur. 1890, zm. 1968. Obydwaj urodzili się i zmarli we Lwowie.
Rocznica 200-lecia powołania Gimnazjum (a następnie Liceum) Krzemienieckiego minęła na niwie społecznej niezauważona, temat był nieobecny nie tylko w dodatkach kulturalnych prasy codziennej, ale także w czasopismach o charakterze humanistycznym. Nie pisząc o Liceum, nie pisano zatem i o T. Czackim, założycielu (wraz z Hugonem Kołłątajem) tej słynnej instytucji naukowo-oświatowej. To milczenie w środkach masowego komunikowania o tak wielkiej i znaczącej rocznicy dla dziejów polskiej oświaty i kultury doby porozbiorowej jest znamienne. Znaczy to, że w świadomości społecznej zaciera się lub zatarła już pamięć o twórcach najbardziej znaczącej uczelni na ziemiach polskich (nie licząc Uniwersytetu w Wilnie), ojej epokowej roli w kształceniu pierwszego pokolenia polskiej inteligencji, a także o jej roli kulturotwórczej i narodowej w okresie międzywojennym, kiedy to Liceum Krzemienieckie zostało reaktywowane, w nowym kształcie instytucjonalnym i z nowymi zadaniami. Pamięć ta wygasa wraz z odchodzeniem ostatnich roczników przedwojennych wychowanków Krzemieńca, pamięć do niedawna jeszcze przez nich skrzętnie utrzymywana, tak w kraju jak i na emigracji, o czym świadczyły okazjonalne wydawnictwa, w tym tomy „Biesiady Krzemienieckiej" wydawane w Londynie jeszcze w latach 80. ub. wieku, staraniem grona uczniów krzemienieckich. Odtąd Liceum Krzemienieckie wraz z towarzyszącymi nazwami osobowymi z żywej ludzkiej pamięci przechodzi do pamięci historycznej; z doświadczenia żywego pamięć ta staje się historyczno-podręcznikową, a i to o bardzo ograniczonym zasięgu - będąc domeną wąskiego grona historyków oświaty czy kultury lub pośrednio - historyków literatury polskiej okresu przejściowego między oświeceniem a romantyzmem, gdzie niejako tylko przy okazji mignie postać Tadeusza Czackiego, lub wąskiego kręgu historyków zajmujących się dziejami ziem d. Księstwa Litewskiego w pierwszej połowie XIX wieku. Zwraca też uwagę, że większość prac wzmiankujących o T. Czackim datuje się sprzed I wojny światowej. Jest też na swój sposób zastanawiające, że mimo tak bujnego rozwoju polskiej historiografii w okresie międzywojennym, nie powstała w owym czasie żadna poważna monografia poświęcona Tadeuszowi Czackiemu, choć co prawda nie brakowało licznych wzmianek o nim w piśmiennictwie, ale zasadniczo tylko w związku z Liceum Krzemienieckim. A przecież mimo stosunkowo krótkiego życia, pełnił wiele ważnych ról społecznych w ówczesnym życiu publicznym, w życiu narodowym, był osobistością nieprzeciętnej miary i jego dokonania nie ograniczają się wyłącznie do działań organizatorskich związanych z kształtowaniem zrębów oświaty narodowej na rozległych obszarach od Krzemieńca po dawne województwo kijowskie, z początkiem XIX wieku. Zatem 93 lata przyszło czekać na pierwszą pełną naukową wszechstronną monografię poświęconą życiu i działalności tego, który pokoleniowo nie identyfikuje się bezpośrednio z pierwszymi porywami polskiego zbrojnego czynu niepodległościowego, wybierając inną koncepcję pracy narodowej. 93. lata temu Michał Rolle wydał szkic biograficzny „Tadeusz Czacki i Krzemieniec - w setną rocznicę zgonu odnowiciela i reformatora polskiego szkolnictwa" (We Lwowie 1913, Wydawnictwo Macierzy Polskiej Nr 102). Książeczka licząca 131 stron ma wyraźnie charakter popularyzatorski, znawcy zagadnienia zorientują się szybko, że oparta jest nie na samodzielnych badaniach źródłowych, ale wykorzystuje dawniejszą literaturę wspomnieniową, nie odwołuje się (bibliograficznie) do jakichkolwiek opracowań, do źródeł. Zupełnie zdawkowo traktuje o pochodzeniu rodu, o edukacji i dorastaniu do kolejnych funkcji publicznych, o różnych zakresach gospodarczej i politycznej działalności Czackiego przed okresem Sejmu Wielkiego i po nim, o jego pracach naukowych - uwaga autora książeczki skupia się niemal wyłącznie na późniejszej pracy edukacyjnej, a i to tylko w ogólnym zarysie, przenosząc w końcu akcent na opis funkcjonowania Gimnazjum Wołyńskiego w Krzemieńcu. Tedy docenić trzeba dzieło napisane według współczesnych zasad naukowej biografistyki, oparte na zbadanej bazie źródłowej, bogatych archiwaliach krajowych i niektórych zagranicznych (archiwa w Wilnie), choć w przeglądzie bibliografii zwraca uwagę w zasadzie brak odwołania się do archiwaliów na Ukrainie (Kijów) i w Petersburgu. Nie mamy więc pewności, czy autorka nie dotarła do nich (z takich czy innych powodów), czy też że w tych archiwach nie ma materiałów źródłowych odnoszących się bezpośrednio czy też pośrednio do T. Czackiego, co wydaje się być wątpliwe; ale też można przypuścić, że dodatkowe źródła w niewielkim stopniu wpłynęłyby na istotniejszą zmianę obrazu życia i działalności T. Czackiego. Trzeba docenić dzieło, które wypełnia dotkliwą lukę w polskiej biografistyce historycznej, wszechstronnie prezentujące nietuzinkową postać na tle burzliwej epoki schyłku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, epoki Sejmu Wielkiego, Insurekcji Kościuszkowskiej, ostatniego rozbioru Polski. Monografia wyrasta z głównego obszaru zainteresowań naukowych autorki - historii Polski XVIII wieku i początków XIX wieku, ale podstawowa inspiracja napisania biografii Czackiego tkwi, jak można sądzić, w temacie pracy doktorskiej autorki - „Komisja Skarbu Koronnego 1764-1794. Komisarze jako elita władzy wykonawczej". Mianowicie, Tadeusz Czacki został powołany przez króla Stanisława Augusta na komisarza tej komisji rządowej - którą można pojmować według dzisiejszych pojęć jako ministerium gospodarki i skarbu. Pisząc studium o owym ministerium, które zarządzało dochodami państwa i administracją skarbową, sprawowało nadzór nad przemysłem, handlem, komunikacją, polityką celną, podatkami, pełniło też funkcje sądownicze w sprawach skarbowych, trudno było nie zwrócić uwagi na skład osobowy tej komisji i pominąć postać Tadeusza Czackiego, który - jak się okazało - pełnił w tej instytucji rolę znaczącą, wyróżniając się wielkim zakresem swych działań odnośnie m.in. lustracji dóbr, badania funkcjonowania komór celnych w prowincjach celnych ustanowionych po rozbiorze 1773 roku (prowincja krakowska, wielkopolska, mazowiecka, ruska i ukraińska), systemu menniczego, rozwoju handlu (np. z Mołdawią, gdzie prowadził odpowiednie pertraktacje); przygotowywał analizy dotyczące handlu z Galicją, z Rosją; rozpoznawał tereny zasobne w sól na obszarach dzisiejszej Małopolski i możliwości jej wydobycia w kontekście zagranicznej konkurencji. Działalność T. Czackiego w tych zakresach omawia autorka w obszernym rozdziale II „W Komisji Skarbu Koronnego". Dotychczasowe piśmiennictwo nader jednostronnie przedstawiało Czackiego, skupiając uwagę niemal wyłącznie na jego działalności oświatowej, co miało miejsce dopiero tuż po 1800 roku, w ostatnim okresie życia. Tymczasem sygnalizowana monografia pokazuje nam młodzieńca (z chwilą powołania do Komisji ma 21 lat), który ma przygotowanie sądownicze, czynnie uczestniczy w życiu publicznym pełniąc różne urzędy, zdobywa kwalifikacje „eksperta" gospodarczego i skarbowo-podatkowego, uczestniczy w powoływaniu pierwszych w Rzeczypospolitej spółek akcyjnych, przedstawia projekty powoływania kompanii handlowych. Jak przystało na współczesną monografię, rozdział I („Nazwiska swego nie splamili żadną brudną sprawą") prezentuje genealogię rodu Czackich (od XIV wieku), koligacje rodzinne zapoczątkowujące linię Czackich na Wołyniu (od XVII wieku), kariery członków rodu na urzędach, szczegółowiej zwracając uwagę na osobę ojca Tadeusza Czackiego, wielokrotnego posła za czasów Augusta III z województwa wołyńskiego, podolskiego, bełskiego, czy Ziemi Halickiej. Na przykładzie postawy politycznej i ogólnej orientacji „światopoglądu szlacheckiego" ojca a następnie ogólnej postawy życiowej syna, nie sprawdza się porzekadło „niedaleko pada jabłko od jabłoni". Ojcu -przypisane jest określenie (w ślad za opinią prof. Z. Zielińskiej) „relikt saskiej Polski" -przeciwnik reform, obrońca „złotej wolności szlacheckiej", wróg tolerancji religijnej, ale jednocześnie jawił się w opinii szlacheckiej jako obrońca wiary katolickiej (i w tym kontekście wikłał się konflikt z ówczesną polityczną „orientacją rosyjską", która domagała się pod naciskiem carycy Katarzyny II praw politycznych dla innowierców-niekatolików), a nie idąc na ustępstwa wobec dygnitarzy rosyjskich, wywierających na niego presję co do zmiany generalnej postawy politycznej, oraz żądając uwolnienia kraju od obecności obcych wojsk, i uwięziony przez nie w „areszcie domowym" w swej rodowej posiadłości w Porycku - urastał w oczach mas szlachty jako obrońca nie tylko wiary, ale i ojczyzny. Można powiedzieć, że ojciec Tadeusza był typowym przedstawicielem szlachty epoki dynastii saskiej, z jej ciasnymi horyzontami intelektualnymi, obrońcami zastanego stanu rzeczy w królestwie polskim, jakby zdominowany w swej generalnej postawie zasadą „żadnych zmian". W przeciwieństwie do ojca - Tadeusz prezentuje inną sylwetkę - żądny wiedzy, innowacji w życiu gospodarczym kraju, „otwarty umysł", pełen wielorakich pasji naukowych, rzutki organizator. Tych cech nie wyniósł z domu rodzinnego, co autorka nie stawiając przysłowiowej „kropki nad i" - wykazuje jakby mimo woli. Z kart tego studium T. Czacki ujawnia się jako samorodny talent, bo przecież i nie uzyskał zbyt ekskluzywnego wykształcenia; pogłębiał je zaś nieustannie swoją własną pasją poznawczą, rozległymi lekturami, korzystając z biblioteki Stanisława Augusta i bpa Załuskiego, twórcy pierwszej publicznej książnicy narodowej. Rozdział IV („Czasy Sejmu Czteroletniego") omawia intensywną działalność komisarza Komisji Skarbu Koronnego w okresie obrad tego wiekopomnego sejmu, później nazywanego w historiografii polskiej „Wielkim". Udział T. Czackiego w pracach tego sejmu w dotychczasowym piśmiennictwie traktowany był również dość ogólnikowo, toteż sygnalizowana książka stanowi wyłom w jednostronnym spojrzeniu na całokształt działań tego na swój sposób niezwykłego człowieka. Wobec ogromnej literatury poświęconej dziejom tego sejmu, autorka, jak należy sądzić, słusznie koncentruje uwagę na tych tylko wątkach problemowych, które bezpośrednio wiążą się z udziałem Czackiego w konkretnych sprawach gospodarczych rozpatrywanych przez sejm. Uczestniczył on w pracach sejmu nie jako poseł „sejmikowy", ale oddelegowany przez Komisję, i występował - można powiedzieć - jako ekspert w debatach podatkowych (m.in. na cel powiększenia siły zbrojnej), na temat bicia monety i ustalania kursu złotego względem monety pruskiej, rosyjskiej i austriackiej. Wystąpił też jako publicysta, analizując polityczne i gospodarcze stosunki Rzeczypospolitej z innymi państwami (m.in. z Anglią, Szwecją, Portą Otomańską), postulował swobodę handlu międzynarodowego, akcentując np. znaczenie handlu czarnomorskiego dla gospodarczych interesów Polski. Dla Deputacji Interesów Zagranicznych wnosił uwagi do projektu traktatu handlowego z Prusami. Kiedy sejm uchwalił przyjęcie na skarb państwa dóbr wakującego biskupstwa krakowskiego i Księstwa Siewierskiego, stanowiącego własność biskupów krakowskich, z przeznaczeniem dochodów z tych dóbr na cele wojskowe, Czacki jest skierowany przez Komisję Skarbu Koronnego do Krakowa, celem wizytacji owych dóbr, oceny stanu wawelskiego zamku i katastrofalnej gospodarczej sytuacji dawnej stolicy Królestwa Polskiego. Autorka referuje wyniki tych prac na podstawie zachowanych raportów, charakteryzując też końcowe wnioski - Czacki jawi się w świetle odpowiednich danych jako wnikliwy i niezwykle rzetelny analityk sytuacji gospodarczej dóbr biskupich, miasta, stanu handlu i przemysłu, rekomendując sejmowi konkretne działania „naprawcze". Rozdział ten kończy się omówieniem złożonego stosunku Czackiego do Konstytucji 3 maja - złożył na nią lojalnie przysięgę, zachowując jednak jeśli nie krytyczny, to „wstrzemięźliwy" osąd niektórych jej postanowień. Kres działalności publicznej w tym okresie czasu przyniosła Konfederacja Targowicka - Czacki do niej nie przystąpił i odmówił złożenia przysięgi wierności wobec niej - mimo groźby traktowania wszystkich odstępców od Targowicy jako wrogów ojczyzny. W liście do króla Stanisława Augusta zadeklarował powrót do służby ojczyźnie, kiedy przywrócona zostanie niepodległość Polski. Zwrócić wypada uwagę na pointę tego rozdziału - zawarta jest ona w cytacie z listu Czackiego, stwierdzającym pojmowanie przez niego znaczenia pełnienia urzędu publicznego -jako „środek służenia krajowi". W kolejnym rozdziale („Odtąd żył więcej w zaciszu domowym") zarysowany został obraz życia prywatnego - rodzinnego; rozwijania słynnej pasji kolekcjonerskiej, która potem przybrała legendarne wręcz wymiary - zbierania ksiąg, rękopisów, numizmatów, pamiątek narodowych - najrozmaitszego rodzaju; penetrował biblioteki zwłaszcza klasztorne, archiwa, niekiedy wykupywał księgozbiory z dworów szlacheckich lub na aukcjach, co było szczególnie interesujące -wypożyczał, ale i często nie zwracał, tworzył prawymi, ale i niezbyt prawymi metodami słynną potem swą bibliotekę w Porycku; już jego współcześni oceniali, że nie miał skrupułów w gromadzeniu zbiorów. Oprócz zaspokojenia osobistej pasji bibliofilskiej, która służyła także jako podstawa podejmowania prac naukowych w wielu zakresach tematycznych - ta dążność kolekcjonerska miała jeszcze dodatkowy aspekt - tworzył wielki księgozbiór dla powstającego potem Gimnazjum Wołyńskiego; zabiegał o dary biblioteczne u rozmaitych możnych tego świata; gdzie nie było darów - kupował, tak jak wykupił bibliotekę Stanisława Augusta dla owego gimnazjum (potem liceum). Losy tych nabytków ułożyły się różnie - bibliotekę „prywatną" Czackiego kupił po jego śmierci ks. Adam Czartoryski, zwłaszcza kiedy okazało się, że majątek rodzinny jest w katastrofalnym stanie, zadłużony - pasje założyciela gimnazjum były kosztowne. Biblioteka przewieziona potem do Puław, ostatecznie trafiła do Krakowa, i przetrwała, stanowiąc dziś część zbiorów Biblioteki im. Czartoryskich. Niezwykle cenny księgozbiór gimnazjalny, w tym w całości biblioteka ostatniego króla Polski, po zlikwidowaniu Liceum Wołyńskiego w 1833 roku ukazem carskim Mikołaja I, przeniesiona została wraz z całym pozostałym wyposażeniem szkoły do Kijowa, tworząc podstawę materialną dla powstającego następnie Uniwersytetu św. Włodzimierza, i pozostaje do dziś w stolicy Ukrainy, jako własność uniwersytetu, będąc dopiero od stosunkowo niedawno dostępna dla uczonych z Polski. Nawiasem mówiąc, o zlikwidowaniu Liceum autorka mówi tak oględnie (str. 332), jakby to jeszcze dzisiaj temat był „trudny" i politycznie niewygodny. A przecież była to jedna z form represji po powstaniu listopadowym, kiedy to sejm powstaniowy ośmielił się zdetronizować cara jako króla polskiego, a część uczniów uciekła do powstańców, podobnie jak uciekła wcześniej do armii Księstwa Warszawskiego. Nie uszło to uwadze władz rosyjskich. W świetle swej twórczości naukowej, której poświęcony jest rozdział VI „Naukowe i inne zatrudnienia", Czacki może być pojmowany jako polihistor, o bardzo wszechstronnych zainteresowaniach. Pewien ogólny pogląd na to daje zestawienie tytułowego prac, umieszczone w Bibliografii, a więc w tej części monografii naukowych, tradycyjnie je zamykającej. Współzałożyciel i członek czynny Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, autor wielu opracowań dotyczących dziejów Polski, historii prawa polskiego (zwłaszcza podstawowe dzieło „O litewskich i polskich prawach"), początkowego dziejopisarstwa (Gall i Kadłubek), prawa chełmińskiego, językoznawstwa (O nazwisku Ukrainy i początku Kozaków), etnografii (rozprawy o Żydach, Karaimach, Cyganach), z zakresu numizmatyki (O monecie polskiej i litewskiej). Podejmował rozmaite inicjatywy z zakresu kartografii, planując także wydanie całościowego „zdjęcia kartograficznego" wszystkich ziem Polski dla celów naukowych i zarazem gospodarczych, czym realizacyjnie miałby się zająć Jan Śniadecki. Ten zaś domagał się w tej sprawie uchwały sejmowej, ze względu na wielką wagę tego przedsięwzięcia, jego wysokie koszty, które mogą być pokryte tylko ze skarbu koronnego („państwowego"); sądził też, że tylko uchwała taka może zapewnić ciągłość realizowania przedsięwzięcia, obliczanego na 15 lat. Rozdział przedostatni („Powrót na Wołyń") na tle pewnego zakresu działań reformatorskich cara Aleksandra I (w tzw. okresie liberalnym), zmierzających do modernizacji imperium rosyjskiego, a mianowicie - na tle założeń reformy systemu oświaty po części w duchu ideałów Oświecenia - przedstawia nam w ogólnym zarysie koncepcję tej reformy i współpracę ks. Adama Czartoryskiego oraz Tadeusza Czackiego w jej urzeczywistnianiu, kiedy to książę (w owym czasie jeden z zaufanych przyjaciół cara) inspirował cara do dokonywania reform. W efekcie, jak wiadomo, książę uzyskał nominację carską na kuratora okręgu szkolnego wileńskiego - czyli zwierzchnika całej sieci szkolnictwa w zachodnich guberniach Cesarstwa (gubernia wileńska, grodzieńska, mińska, wołyńska, podolska, kijowska, mohylowska, witebska), Tadeusz Czacki na tymże obszarze pełnił funkcję wizytatora. Tak więc rok 1803 rozpoczyna nowy etap jego działalności pedagogicznej, i oznacza to zarazem powrót do służby publicznej. Na tym polu osiągnął największe zasługi, w tym zakresie najbardziej zasłużył się narodowej sprawie, kulturze narodowej. Autorka syntetyzuje więc dotychczasową wiedzę o działalności wizytatorskiej Czackiego - poświęcona jest ona rozpoznaniu dotychczasowego stanu oświaty we wspomnianych guberniach, wdrażaniu założonych reform, a zwieńczeniem tej pracy jest żmudny tok przygotowań koncepcyjnych i organizacyjnych do powołania w Krzemieńcu nowej szkoły o charakterze półwyższym. Ona właśnie jest zwieńczeniem całego życia i twórczej aktywności Czackiego (rozdział VIII „Gimnazjum Wołyńskie"). Owa działalność organizatorsko-pedagogiczna określa całkiem inną koncepcję służenia sprawie narodowej. Jak wspomniano już, nie był nadmiernym entuzjastą Konstytucji 3 Maja - a przecież miała ona w swych założeniach poprzez modernizację systemu instytucji państwowych i nowych praw uchronić suwerenność Polski; nie poparł też konfederacji targowickiej, nie podzielając specyficznego „patriotyzmu" jej popleczników' wspieranych przez obcą przemoc. Wobec insurekcji kościuszkowskiej także się zdystansował. Kiedy okazuje się, że ten czyn zbrojny nie przynosi oczekiwanego efektu, w sytuacji całkowitej utraty niepodległości i ostatniego rozbioru kraju przez obce mocarstwa, wybiera inną drogę „pracy narodowej", o fundamentalnym znaczeniu - jak zachować tożsamość narodową i ducha narodowego, zakorzenionego w kulturze, w oświacie, w krzewieniu języka ojczystego w tym czasie, gdy w warunkach zaborów „ojczyzną był język i mowa". Jawi się więc Tadeusz Czacki jako prekursor pozytywistycznej koncepcji pracy organicznej, pracy u podstaw, organizującego podstawy narodowego wychowania - wykształcenia młodzieży dla narodowej przyszłości. Łudząc despotę pozorami całkowitego lojalizmu, dbając, by najmniejszymi uchybieniami w obchodach carskich dynastycznych uroczystości i świąt rocznicowych nie dać pretekstu do jakichkolwiek zadrażnień w relacjach z władzami rosyjskimi, realizował długofalowy w założeniach program kształcenia nowych pokoleń Polaków, świadomych tego, że „będziem Polakami". Służył ze wszystkich swych sił, aby zachować poczucie polskości w sytuacji braku własnego państwa, była to praca obliczona na perspektywiczne przetrwanie duchowej substancji narodowej. Trafnie więc autorka przytacza w zakończeniu swej pracy opinię Mikołaja Nowosilcowa, iż Czacki był tym, który „o sto lat oddalił Rosję od zrusyfikowania zabranych ziem". Później historycy rosyjscy z własnej - imperialnej perspektywy trafnie z kolei ocenili znaczenie „Krzemienieckich Aten", czyli fundamentalnego dzieła Czackiego, jako siedliska polskiego separatyzmu, ośrodka polonofilskiego. Monografia biograficzna poświęcona T. Czackiemu jest jak dotąd najbardziej pełnym opracowaniem w całym piśmiennictwie polskim, i można sądzić, że takim zostanie na wiele, wiele lat. Trafnie też autorka przyjęła tytuł swej pracy „Tadeusz Czacki... na pograniczu epok i ziem". Na pograniczu epok - bowiem istotnie, jego życie i działalność przypadły nie tylko na przełom wieków XVIII i XIX w sensie czysto chronologicznym, ale na przełom epok pod względem kulturowo-cywilizacyjnym, między schyłek Oświecenia i epokę klasycyzmu, a tuż przy pierwocinach epoki romantyzmu. W dziejach narodowych także wyraźna jest cezura sytuacji historyczno-politycznej - ostateczny kres państwowości polskiej w formie tego specyficznego tworu, jakim była Rzeczypospolita szlachecka, mieszany system monarchistyczno-republikański, między resztkami problematycznej suwerenności narodowej u schyłku XVIII wieku a przejściem ziem Rzeczypospolitej wraz z ludnością pod panowanie obcych mocarstw, z krótkim epizodem napoleońskim, który dawał namiastkę państwowości polskiej w formie Księstwa Warszawskiego; w innych odniesieniach - między despotyzmem a pogłosami europejskiego liberalizmu; w układzie społecznym - między warstwą szlachecką a zapoczątkowaniem kształtowania się w procesie edukacji pierwszego pokolenia inteligencji w klasycznym rozumieniu tego pojęcia, na gruncie polskim. A na pograniczu ziem - bo istotnie, Czacki był specyficznie „rozdarty" - pochodząc z Wołynia, niemal większość swego życia spędził w służbie publicznej na ziemiach koronnych, przebywając w zaborze austriackim w okresie po Targowicy i powstania kościuszkowskiego, podróżując też do Prus, by powrócić w nowej sytuacji politycznej rozbiorowej do swych rodzinnych stron - znów na Wołyń, na ziemie d. Księstwa litewskiego, gdzie nie dane mu było cieszyć się rozpoczętym dziełem, umierając na tyfus w wieku niespełna 48. lat, w 1813 roku. Jego dzieła naukowe - należą całkowicie do historii kilku dziedzin wiedzy. Jako krzewiciel ducha narodowego - wzbudził wdzięczność kilku pokoleń Polaków w dawnej i wskrzeszonej w 1918 roku Polsce. U progu XIX wieku stworzy! zręby nowoczesnej oświaty na dawnych ziemiach polsko-litewskich. To niemałe osiągnięcia. Dobrze więc, że w czasach współczesnych, kiedy społeczna pamięć historyczna jest coraz bardziej krótka i zawodna, powstała praca naukowa, która tę pamięć utrwala. Maciej Miśkowiec
Książka nie jest nowością. Autor, prof. Politechniki Opolskiej Roman Nowacki, napisał ją i opublikował po raz pierwszy w roku 2002, wówczas jako profesor Uniwersytetu Opolskiego. Można by rzec: nic szczególnego, ot drugie wydanie, choć tytuły obydwu są zupełnie inne1. Skoro drugie wydanie, to zapewne nakład pierwszego szybko się wyczerpał. Tak można by pomyśleć. Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją odmienną. Książkę wydaną w 2002 r. można ciągle nabyć w Wydawnictwie Uniwersytetu Opolskiego (od 2008 r. w niższej cenie). Zatem po co drugie wydanie? Czy autor chciał uzupełnić wcześniejsze np. poprzez uwzględnienie uwag z recenzji? Mógł to zrobić. Ale nie. Już pobieżne porównanie obydwu wersji książki zaskakuje, gdyż poza tytułem, formatem, okładką, brakiem w drugim wydaniu fotografii oraz indeksu osób, tekst pozostał ten sam - z dwoma niewielkimi zmianami (we wstępie i w ostatnim rozdziale). Ale po kolei. Na początku - gwoli przypomnienia -krótko o konstrukcji książki. Podzielona została ona na pięć chronologicznie ułożonych, rozdziałów:
Pierwszemu wydaniu książki poświęcono dwie krótkie recenzje2 oraz obszerny artykuł recenzyjny pióra Jacka Matuszewskiego, profesora Uniwersytetu Łódzkiego3. Tego ostatniego jednak Roman Nowacki nie odnotował w drugim wydaniu swojego dzieła, mimo iż ukazał się on w zeszycie pierwszym „Czasopisma Historyczno-Prawnego" z 2005 r, czyli około połowy tegoż roku, a nowa edycja książki Nowackiego opublikowana została w 2006 r. Uzasadnionym wydaje się więc przywołanie kilku uwag prof. Matuszewskiego. Już na wstępie Autor ten pisze, że „znaczna część pracy to streszczenie, i to kiepskie, publikacji Dąbkowskiego" (s. 381). Matuszewski podnosi też wiele kwestii szczegółowych, jak: niemal pominięcie opisu małżeństwa z Marią Dąbkowską, błędne interpretacje działalności Dąbkowskiego na forum akademickim (finansista?), czy też przemilczenie kwestii współpracy z „niepolskimi władzami lwowskiej uczelni" (s. 384) . Recenzent zauważa, że bohater książki Nowackiego, to postać, która nie popełnia błędów i nie doznaje niepowodzeń, a sama książka to „laur pochwalny dla człowieka doskonałego i nieomylnego naukowca" (s. 385) . Ponadto dodaje: „Z biografii Romana Nowackiego nie poznajemy osoby Przemysława Dąbkowskiego. Z książki wyłania się postać bezbarwna, nużąca, papierowa. W taki jednostronny sposób opisuje człowieka urzędnik wypełniający formularz, ale tak nie powinien pisać historyk" (s. 384). Za istotny mankament całego studium uznaje Matuszewski „brak samodzielności autora" (s. 398). Zupełny sprzeciw Recenzenta wywołuje sposób prezentacji dorobku naukowego Dąbkowskiego, czemu daje wyraz w drobiazgowej analizie pracy i porównywaniu jej z tekstami autorstwa Dąbkowskiego (wskazuje przy tym wiele ewidentnych błędów)4. Jeżeli nawet nie zgadzamy się z niektórymi twierdzeniami Recenzenta, to przyznać musimy, że znaczna ich część jest uzasadniana, a ogólna ocena pracy Nowackiego z naszej perspektywy będzie bardzo podobna5. Pominąwszy szczegółowy rozbiór książki, który - w związku ze wspomnianą recenzją prof. Matuszewskiego - nie wydaje się konieczny, zasygnalizujemy tylko kilka kwestii, które w sposób szczególny rzucają się w oczy w wydaniu drugim. Niewątpliwie tematyka, której podjął się prof. Nowacki pracując nad pierwszym wydaniem książki była godna uwagi6. Postać prof. Przemysława Dąbkowskiego (1877-1950), znanego i cenionego historyka prawa z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, nie stała się wcześniej przedmiotem szczegółowych badań. Istniało kilka wspomnień mu poświęconych, ale nikt nie zdecydował się na napisanie dokładnej biografii naukowej. Mimo to postać i dokonania prof. Dąbkowskiego były i są środowisku historyków i historyków prawa dość dobrze znane. Przyczynił się do tego sam Dąbkowski, który w sposób nadzwyczaj skrupulatny dokumentował i upowszechniał w licznych publikacjach wszelką swoją działalność - podróże naukowe, prace archiwalne, działalność społeczną. Nieco gorzej było z materiałami dotyczącymi historii rodziny oraz działalności dydaktycznej i organizacyjnej na Uniwersytecie Lwowskim. Najmniej wiedziano o działalności uczonego po wybuchu II wojny światowej. Wszystkie owe „mało zbadane karty" życiorysu Profesora wymagały drobiazgowych badań archiwalnych, prowadzonych nie tylko w Polsce, ale i w archiwach zagranicznych, w tym przede wszystkim lwowskich. Tam znajduje się bardzo bogaty materiał źródłowy dotyczący Uniwersytetu Jana Kazimierza, w tym również zakładów naukowych kierowanych przez prof. Dąbkowskiego. Do archiwów tych Autor jednak nie dotarł ani przed pierwszym, ani przed drugim wydaniem. Zapewnił natomiast czytelnika, że przez lata prowadził „żmudne badania". Dlaczego więc nie ujawnia w pełni wyników tych badań, a jedynie informuje, że „nie sposób wszystkich źródeł wymienić". Jak wiemy, dla każdego odbiorcy, a historyka w szczególności, kompletne zestawienie źródeł byłoby bardzo pożyteczne, a i znacznie uwiarygodniłoby pracę. Tymczasem potraktowano ten problem „wybiórczo". Przyznać trzeba, że metoda to nieco dziwna, tym bardziej, że w wykazie źródeł i literatury znajdziemy informacje o prywatnych listach do Autora. Podobnie rzecz się ma z wykazem publikacji prof. Dąbkowskiego. Nie wiedzieć czemu Nowacki zestawił tylko „wybrane publikacje", a nie dokonał tego, co wydawać by się mogło moralnym obowiązkiem wobec bohatera książki, czyli zebrania pełnej jego bibliografii. Byłaby to rzecz z pewnością bardzo cenna. Pozostając przy bibliografii. Rzuca się w oczy pewien szczegół. Otóż Autor przywołuje (podobnie jak w pierwszym wydaniu) zagadkową pozycję Ludwika Finkla pt. Historia Uniwersytetu Lwowskiego (Lwów 1904). Zaskakujące jest, że chyba nikt z zajmujących się dziejami Uniwersytetu Lwowskiego takiej pozycji nie zna i nie przywołuje"7. Może Autor pomylił się i w taki sposób zapisał słynne dzieło Ludwika Finkla i Stanisława Starzyńskiego z 1894 r. pt. Historya Uniwersytetu Lwowskiego8. Tylko, że tego ostatniego w ogóle nie przywołuje w pracy - co zdaje się być poważnym zaniedbaniem dla badacza zajmującego się - bądź co bądź - dziejami profesora Uniwersytetu Lwowskiego. Gdyby Autor poznał opracowanie Finkla i Starzyńskiego (a w szczególności część drugą - autorstwa Starzyńskiego) może uniknąłby przykrych pomyłek w charakterystyce uczonych, z którymi zetknął się Dąbkowski podczas studiów na Uniwersytecie Lwowskim (wyd. 1 - s. 24, wyd. 2 - s. 37). Nawiasem mówiąc, mało profesjonalnie wydaje się też częste przywoływanie bardzo niedoskonałej pracy Leszka Podhorodeckiego pt. Dzieje Lwowa (Warszawa 1993)9. Uzasadniając podjęcie tematu Autor podkreślił we Wstępie (nieco zmieniona wersja Wstępu z pierwszego wydania), że prof. Dąbkowski był jednym z najwybitniejszych historyków prawa przełomu XIX i XX w." Taka motywacja wydaje się wystarczająca. Jednakże - zważywszy a to, że Wstęp Autor przeredagował w drugim wydaniu - zdanie informujące, że „o tym wybitnym przedstawicielu kultury europejskiej napisano dotąd niewiele", brzmi jak lapsus, gdyż w międzyczasie sam Autor opublikował kilka tekstów na jego temat. W końcowej części Wstępu Nowacki ujawnia właściwy cel, w jakim po raz drugi wydał książkę, choć nie jest to cel przekonujący, tym bardziej, że można było go osiągnąć poprzez napisanie artykułu. Otóż publikacja ta jest próbą walki ze „skandaliczną" zdaniem Nowackiego książką Anetty Rybickiej o Ostinstytucie10 oraz powstałym na jej kanwie słynnym niegdyś artykułem Sławomira Sieradzkiego pt. Instytut kolaboracji, opublikowanym na łamach tygodnika „Wprost"". Z książką tą, która uprzednio była podstawą doktoratu „rozprawiło się" już środowisko historyków (i nie tylko), w części powiązane z postaciami, których nazwiska pojawiły się w książce jako współpracownicy lub pracownicy Ostinstytutu. Dyskusja nie zawsze była merytoryczna. Nie doprowadziła też do jednoznacznych wniosków, a niektórzy jej uczestnicy chyba nieco przesadzali w swoich postulatach12. Można zrozumieć, że po tym jak Roman Nowacki odnalazł w książce Rybickiej nazwisko prof. Dąbkowskiego, jako współpracownika filii lwowskiej Ostinstytutu, stanął w obronie „zszarganego" imienia Uczonego. Zauważyć wypada w tym miejscu, że w pierwszym wydaniu książki nie odnotował problemu rzekomej (lub nie) współpracy Dąbkowskiego z Ostinstytutem. Tym razem opisuje to zagadnienie w dodanym krótkim tytule - Po upływie 52 lat (s. 370-377). Niestety podrozdział ten nic nie wnosi do naszej wiedzy. Autor w sposób erudycyjny próbuje jedynie po raz kolejny pokazać patriotyzm i wielkość Dąbkowskiego. Zanim jednak to czyni powtarza zdanie o swoich zasługach i znaczeniu swojej pracy o Dąbkowskim: „Dopiero w 2002 r. - po wielu latach żmudnych badań naukowych - ogłoszona została drukiem biografia Przemysława Dąbkowskiego mojego autorstwa [...], w której starałem się objąć wszystkie dziedziny jego życia, przede wszystkim bliżej przyjrzeć się treści jego prac, działalności dydaktycznej i organizacyjnej, by określić rolę jaką odegrał w dziejach nauki polskiej". Szkoda, że Autor znów nie określił na czym polegały owe „żmudne badania", bo to o czym pisze w omawianym wyżej Wstępie, to normalny warsztat historyka. Niestety w przypadku Autora ów warsztat jest dalece niedoskonały. Każdy historyk, każdy student historii winien wiedzieć na czym polegają badania historyczne i jak je prowadzić. Tego się od nas wymaga. Pomijając kwestię zasadniczą, polegającą na tym, że Autor wielokrotnie popełnia błędy w interpretacji i ocenie dorobku Dąbkowskiego i nie jest w stanie odpowiednio ocenić znaczenia jego prac dla współczesnej nauki, bo o tym obszernie pisał we wspomnianej recenzji prof. Matuszewski zastanawia dlaczego - skoro jednym z głównych celów jaki sobie Autor postawił było ukazanie działalności dydaktycznej - nie uczynił tego nawet w minimalnym stopniu13. W dalszej części dodanego podrozdziału Autor pisze min.: „O wartości tej książki [tj. pierwszego wydania - AR] wypowiedziało się bardzo pozytywnie wielu wybitnych uczonych polskich i zagranicznych (w recenzjach i listach, które od nich otrzymałem)". Następnie uzasadnia tezę o tym jak ważne jest dla danego narodu prowadzenie badań nad wybitnymi jego przedstawicielami. Pisze, że krótkie wzmianki o „luminarzu polskiej nauki" nie wystarczą, „gdy ktoś rzuci cień na postawę patriotyczną takiej postaci. Nawet wtedy, gdy swych podejrzeń nie poprze dowodami". Za taki cień uznaje to, co zrobiła Anetta Rybicka. Cytuje obszerne fragmenty wstępu prof. Jerzego Wyrozumskiego do książki „Stanisław Kutrzeba. W obronie spotwarzonej instytucji", która ukazała się w 2003 r.14, w odpowiedzi na pracę Rybickiej. Profesor Wyrozumski podnosi w cytowanym fragmencie wady warsztatowe książki Rybickiej. Nowacki przyłącza się do tej krytyki. Aż się prosi o postawienie Mu pytania, czy zupełne pominięcie w pierwszym wydaniu swojej całościowej biografii prof. Dąbkowskiego wątku potencjalnej kolaboracji bohatera z Ostinstytutem nie jest istotnym błędem? Wydaje się, że Autor powinien wiedzieć o tej sprawie. Dlaczego więc nie odniósł się do niej? Przecież znane są meldunki podziemia, w których dość ogólnikowo podnoszono ten problem. Zapewne sam Dąbkowski nie czuł się z tym dobrze, gdyż kolega z wydziału prof. Juliusz Makarewicz do końca życia wyrzucał mu ową pracę w Ostinstytucie, i jeśli wierzyć relacji ukraińskiego świadka pogrzebu Dąbkowskiego, wspomniał o tym nawet w czasie pogrzebu kolegi15. Studenci Tajnego UJK dr Ryszard Wolak i zmarły 9 kwietnia 2009 r. prof. Kazimierz Orzechowski wspominali, że w związku z pracą w Ostinstytucie odwracało się od prof. Dąbkowskiego polskie środowisko naukowe. Ów chłodny stosunek polskiego środowiska przebija nawet z bardzo oszczędnej i wyważonej relacji Kazimierza Przybyłowskiego16, który sygnalizuje, że prof. Dąbkowski pierwszy zaczął nauczać po ukraińsku w 1940 r, a w latach 1941-1944 „w zasadzie" nie brał udziału w tajnym nauczaniu. Powyższe uwagi w żadnym stopniu nie umniejszają znaczenia postaci prof. Przemysława Dąbkowskiego w polskiej nauce historii prawa. Pozycja uczonego pozostaje niekwestionowana. Nie można jednak nie zauważyć, że na jego sylwetce istnieje pewna rysa. Nie można jej usunąć przemilczeniem, bo - podobnie jak na obrazie Madonny Częstochowskiej - fakt niemówienia o cięciach na twarzy wizerunku nie oznacza, że ich nie ma. Historyk winien je opisać i zinterpretować, a nie pomijać. Na koniec czujemy się w obowiązku podnieść niezwykle ważny problem związany z drugim wydaniem pracy Nowackiego. Nieporozumieniem, a wręcz nadużyciem jest to, co Autor uczynił w końcowej części Wstępu i powtórzył w skróconej wersji w omówionym wyżej podrozdziale rozdziału V - Po upływie 52 lat. Otóż zacytował on fragmenty prywatnych listów od kilku znanych uczonych na potwierdzenie tezy, "jaką to znakomitą książkę napisał". Nawet te wybrane przez Autora fragmenty dowodzą tylko tego, że listy są uprzejme, nie są zaś recenzjami17. Gdyby takowe uczeni zechcieli napisać, to by to uczynili. Z kolei recenzje, które się ukazały wcale nie były tak jednoznaczne, zaś jedna z nich - najbardziej pochlebna -wyszła spod pióra uczennicy prof. Romana Nowackiego - Joanny Góreckiej18. W ostatnich latach profesor Nowacki zajmuje się historią turystyki. Fakt posiadania katedry ukierunkowanej na ten przedmiot wskazywałby na to, że zaniechał dalszych prób pisania o prawnikach. Czy to strata dla polskiej nauki historii prawa? Adam Redzik
PRZYPISY
Niezapomniany piewca i bard Lwowa Marian Hemar w swych „Strofach lwowskich" zawarł takie znamienne przesłanie:
W słowach tych nawiązał autor do historycznych tradycji Lwowa i do własnych wspomnień o rodzinnym mieście, które przez wieki było ważnym ośrodkiem polskiej myśli twórczej - wyrażanej często z poetyckim polotem. Na tym tle rodzi się pytanie, czy po pojałtańskiej zmianie wschodnich granic Polski, w wyniku których Lwów znalazł się poza jej terytorium, pozostały tam jeszcze jakieś ślady tradycji tak pięknie przedstawionej w „Strofach lwowskich". Odpowiedzią - i to pozytywną - na tak postawione pytanie jest omawiana tu antologia „My, ludzie Lwowa". Książka przygotowana przez Teresę Kulikowicz-Dutkiewicz ma wielkie znaczenie, zarówno literackie, jak i dokumentacyjne. Prezentuje ona wiersze prawie pięćdziesięciu autorów polskich (w większości żyjących) nadal trwających w grodzie nad Pełtwią a także mieszkających poza nim, ale wciąż utrzymujących serdeczne związki z miastem rodzinnym. Prawie połowa poetów reprezentowanych w antologii to absolwenci szkół polskich działających współcześnie we Lwowie. Wartość literacka wierszy zamieszczonych w omawianej książce jest nierówna -jak to zwykle bywa w przypadku antologii - a ich forma bardzo różnorodna: od twórczości tradycyjnie rymowanej po wiersz biały a niekiedy utwory bliższe formule prozy poetyckiej. Książka zawiera zwięzłe noty biograficzne wszystkich uwzględnionych w niej autorów, co znakomicie wzbogaca jej wartości poznawcze. Tematyka utworów umieszczonych w antologii jest bardzo różnorodna: wiele tu wierszy o tematyce religijnej, mających niekiedy formę modlitwy, nie brak też refleksji filozoficznej nad życiem, przemijaniem i martyrologią wojenną, która tak okrutnie dotknęła Polaków na Kresach Wschodnich. Kolejny wątek - to zachwyt nad wspaniałością natury. Nie brak w antologii wierszy miłosnych, zarówno typowych erotyków będących emanacją uczuć międzyludzkich, jak i utworów sławiących ukochane miasto Semper Fidelis. Warto tu podkreślić, że wiersze poświęcone miłości do Lwowa obecne są w twórczości niemal wszystkich poetów włączonych do antologii. Pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu kilka cytatów z celniejszych utworów reprezentujących ten gatunek poezji:
„Moje najdroższe miasto:
Miasto jedyne na świecie,
„Ziemio Czerwieńska!
Ziemio rodzinna!
„Wędruję po ulicach
czas liże rany
Antologię zamyka rodzaj śpiewnika, składającego się z kilkudziesięciu piosenek (wraz z nutami) oraz z kompozycji Andrzeja Nikodemowicza i Władysława Kuryluka. Na zakończenie pozwalam sobie przytoczyć słowa Konsula Generalnego RP we Lwowie Ambasadora Wiesława Osuchowskiego, który w czasie uroczystej promocji antologii „My, ludzie Lwowa" tak ocenił to imponujące dzieło: „Przed nami bohaterowie, przedstawiciele trzech pokoleń. To historia pokoleń, ich życie, historia Lwowa. Każdy wiersz - to niezwykła miłość do Lwowa, do Ojczyzny... Jestem przekonany, że do tej książki będą sięgać następne pokolenia". Andrzej Mierzejewski
Lwów, mimo iż wielokrotnie jego urok i wspaniałość były opiewane w wierszach, przez długie lata nie miał swej odrębnej i reprezentatywnej antologii poetyckiej, choć niewątpliwie na nią zasługiwał. Tę dotkliwą lukę wypełniła dopiero niestrudzona propagatorka Miasta Zawsze Wiernego Danuta B. Łomaczewska wydając w roku 1993 w Polskiej Fundacji Kościuszkowskiej w Warszawie obszerną (prawie 400 stron druku) antologię zatytułowaną „Serce wydarte z polskiej piersi. Lwów w poezji". Miałem okazję omówić to dzieło w „Roczniku Lwowskim" 1993-1994. Wydana przez firmę BOSZ książka pt. „Moje serce zostało we Lwowie" ma odmienny charakter, stanowi ona bowiem swoiste połączenie antologii poetyckiej z albumem fotograficznym. Pomysł to oryginalny i zrealizowany konsekwentnie: wiersze i zdjęcia wypełniają niemal idealnie po połowie zawartość tej publikacji. Obejmuje ona wiersze 32 poetów (od Sebastiana Klonowi-ca do twórców współczesnych), dwa utwory anonimowe oraz kilkadziesiąt barwnych fotografii Lwowa wykonanych przez Adama Bujaka. Warto dodać, że ten wybitny artysta-fotografik jest też autorem dwóch albumów ukazujących niepowtarzalne piękno tego Miasta, które ukazały się w Wydawnictwie BOSZ w latach 1997 i 2000 (z tekstami Jerzego Janickiego). Pierwszy rozdział omawianej tu antologii nosi tytuł „Miasto i ludzie". Zawarte w nim wiersze tworzą swoisty poetycki obraz Lwowa i jego mieszkańców, widziany głównie z perspektywy XIX i XX wieku. Rozdział drugi zatytułowany „...Boże igrzysko" przypomina walki o polskość Miasta w listopadzie 1918 roku i tragiczne losy jego mieszkańców mordowanych i deportowanych przez okupantów po klęsce wrześniowej 1939 roku. Wreszcie rozdział trzeci pt. „Pamięć" ewokuje nieustanną tęsknotę za Miastem Semper Fidelis i żal z powodu jego utraty przez Polskę. Doskonałym wprowadzeniem do tematyki książki jest zamieszczone na wstępie wzruszające wspomnienie Janusza Majewskiego, znanego reżysera filmowego, scenarzysty i rodowitego lwowianina. Warto zatrzymać się na chwilę nad tą wypowiedzią. Autor przyznaje, że w latach swej młodości przeżył okres kompletnej utraty zainteresowania swymi lwowskimi korzeniami, co zaowocowało całkowitym zobojętnieniem i w efekcie nawet niechęcią do okazywanych przez rodziców przejawów nostalgii za Lwowem. Przełom nastąpił w połowie lat osiemdziesiątych, po obejrzeniu w Warszawie występu zespołu artystycznego prezentującego piosenki i tańce lwowskie. Oglądając ten koncert autor bardzo się wzruszył, nie mogąc powstrzymać łez. W rezultacie zaczął psychicznie powracać do swego lwowskiego edenu. Własną pamięć o kraju lat dziecinnych wspierał lekturami (w tym kontekście ze szczególnym sentymentem wspomina ośmioksiąg pt. „Tamten Lwów" Witolda Szolgini, którego poznał osobiście). Odwiedził też kilkakrotnie swoje miasto rodzinne. A oto lwowskie credo Janusza Majewskiego kończące te poruszające wyznania: „Zrozumiałem, że ta moja wstydliwa łza była sekretną przepustką do świata wtajemniczonych, do bractwa wygnańców z jedynej na świecie filii raju, z miejsca, które wybrałby każdy, „gdyby się jeszcze urodzić miał znów". Była łzą syna marnotrawnego, który wraca na kolanach do swojego domu, błaga, aby nie zamykać przed nim drzwi i obiecuje poprawę. Może mu wybaczono". Książka została bardzo starannie opracowana edytorsko, zawiera noty biograficzne autorów umieszczonych w niej wierszy a także dane bibliograficzne dotyczące pierwodruków. Piękno frazy poetyckiej sąsiaduje tu ze znakomitymi zdjęciami Adama Bujaka. Zapewnia to czytelnikowi szczególną satysfakcję i wiele wzruszeń. Andrzej Mierzejewski
Pięć lat temu przyjaciel z Lublina, wówczas doktor, dziś już profesor i znakomity hispanista podarował mi egzemplarz noweli „Koń na wzgórzu" autorstwa nieznanego mi wówczas pisarza Eugeniusza Małaczewskiego. Lektura tego wstrząsającego utworu, napisanego pięknym i barwnym językiem zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Trzy lata później, w czasie jednej z rozmów wspomniałem o Małaczewskim i jego dziele znanemu adwokatowi i działaczowi społecznemu, wiceprzewodniczącemu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wrażenia Mecenasa po lekturze były podobne do moich, czego ślady widzimy we wzruszającym felietonie1. To dzięki Jego zaangażowaniu czytelnicy mogą dziś zagłębić się w wydany po raz pierwszy tom utworów zebranych porucznika Eugeniusza Małaczewskiego, w jego „hiperpatriotyczną" poezję i prozę. Lektura to z pewnością godna i ważna. Uporządkowania i zanalizowania twórczości Małaczewskiego podjął się dr Krzysztof Polechoński z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego, który sylwetkę poety przedstawił też w wydaniu rocznicowym „Biuletynu IPN" z listopada 2008 r. Prof. Maciej Urbanowski (UJ), który przybliżył recenzowaną książkę czytelnikom „Rzeczypospolitej" zauważył, że dr Polechoński wykonał „świetną robotę" i dodał m.in., że książka: „pozwala zapoznać się z całością dorobku Małaczewskiego i zastanowić się nad jego legendą. Właściwie dwiema legendami. Pierwsza chciała w nim widzieć tragicznie niespełnionego następcę Sienkiewicza i Żeromskiego, a nawet najmłodszego i zarazem ostatniego wieszcza. Druga legenda, czarna, wyrzucała Małaczewskiego z literatury polskiej jako pisarza reakcyjnego, ukazującego rewolucję w sposób wypaczony, od strony interesów burżuazyjno-obszarniczych, jak pisał w roku 1953 Ryszard Matuszewski"2. W tomie zgromadzone zostało w zasadzie wszystko, co Małaczewski w ciągu swojego krótkiego dwudziestopięcioletniego życia zdążył napisać. W pierwszej części, po przedmowie dr. Polechońskiego, znalazła się poezja, zarówno ta z opublikowanych zbiorków, jak i ta rozrzucona po wielu czasopismach, a także przekłady poezji rosyjskiej poetki Mirry Łochwickiej (1868-1905). W następnej kolejności zamieszczono dramat „Wigilia", potem nowele i opowiadania, w końcu krytykę literacką i publicystykę. Spośród nowel z pewnością najbardziej znane są: wspomniana we wstępie „Koń na wzgórzu" oraz zabawna i tragiczna: „Dzieje Baśki Murmańskiej". Z mniej znanych na szczególną uwagę zasługują: nowela wojenna „Trzynasty pocisk" oraz uważane przez krytyków za „świetne", wzruszające „Miłosierdzie ziemi" (o umierającym sowieckim komisarzu, rannym od polskich kul w wojnie 1920). Szczególny urok posiadają utwory historyczne, jak przenosząca nas w czasy napoleońskie nowela „Westchnienie Cesarza", czy wspomniany poemat napoleoński pt. „Wigilia", a także nowele ilustrujące przebytą katorgę wojenną. Interesujące są też autobiograficzne rozważania z nutą filozoficzną pt. „Niesamowitej gęsi". Spójrzmy pokrótce na życiorys naszego bohatera. Jest on bez wątpienia znakomitym materiałem na dobry film historyczno-przygodowy. Eugeniusz Małaczewski, a właściwie „Korwin" Małaczewski urodził się w kresowej rodzinie szlacheckiej w okolicach Humania ok. 1896 r. (podawane są też lata 1895 i 1897)3. Ojca stracił w wieku dziecięcym. Od młodzieńczych lat musiał sam się utrzymywać. Pracował m.in. jako dependent w kancelarii adwokackiej. Mimo braku „instytucjonalnego" wykształcenia był ponadprzeciętnie oczytany. Znał znakomicie prawo, historię, literaturę. Potrafił w krótkim czasie opanować obce języki, w tym rosyjski, angielki i francuski. Tak upłynął mu czas do wybuchu I wojny światowej. W późniejszym życiorysie Małaczewskiego kryła się niezwykłość twórczości kresowego żołnierza poety, powołanego do rosyjskiej armii. Sam szlak bojowy, jaki przebył zdumiewa. Najpierw służba w armii rosyjskiej (1914-1917), z którą przemierzył ogromne połacie europejskiej części Rosji. Po rewolucji bolszewickiej walki w Korpusie gen. Dowbór-Muśnickiego. Gdy tenże rozbrojono, Małaczewski rozpoczął fascynującą wędrówkę ku wojskom alianckim nad Morzem Białym. W czasie owej wędrówki poeta-żołnierz był kilkakrotnie aresztowany, nawet skazany na rozstrzelanie. Niemal cudem uniknął wówczas śmierci (jak wspominał - pomogła mu znajomość technik, które poznał w kancelariach adwokackich). Gdy dotarł do Archangielska miasto było opanowane już przez bolszewików. Przez pewien czas żył jak włóczęga, utrzymywał się z wróżenia z kart i znachorstwa. W Archangielsku wstąpił do małego polskiego oddziału, który wkrótce przejął miasto z rąk bolszewików. Oddział ten nazwano potem „murmańczykami", a Anglicy ochrzcili ich nawet „Lwami północy", gdyż ponoć nie było bardziej odważnych, bardziej wytrzymałych i bardziej skutecznych żołnierzy. Małaczewski ujawnił w tym czasie swoje talenty poetyckie i muzyczne. Pisał nawet frywolne wierszyki i piosenki żołnierskie. Jak wspominano - lubił wieść prym. Po zakończeniu wojny oddział Małaczewskiego został ewakuowany do Francji, skąd powrócił do Polski z błękitną armią gen. Józefa Hallera, by wziąć udział w wojnie z bolszewikami 1920 r. Porucznikowi Małaczewskiemu siły już nie pozwoliły walczyć na froncie. Rozwinęła się gruźlica. Znano jednak jego znakomite talenty literackie i skierowano go do Wydziału Propagandy sztabu generalnego Armii Ochotniczej, gdzie jego podkomendnym był m.in. Kornel Makuszyński. Po wojnie, w celu kuracji zdrowotnych osiadł w Zakopanym. Stan zdrowia jednak nie poprawiał się. Mimo to w latach 1920-1922 opublikował większość swoich dzieł. W 1921 r. ukazał się debiut książkowy Małaczewskiego - zbiór dziesięciu nowel pt. „Koń na wzgórzu", który został przyjęty z ogromnym entuzjazmem, a młodego literata uznano za wybitnego. Jak zauważa się, poruszenie jakie wywołał „Koń na wzgórzu", było powszechne. Makuszyński uznał tę pozycję za „arcyksiążkę" i jeden ze „spiżowych pomników mowy polskiej". Niezwykły list do Małaczewskiego skierował wówczas, w podzięce za książkę Stefan Żeromski: „Co ja przeżyłem w fantazji, pisząc »Popioły«, to Pan przecierpiał kościami, żebrami, przeleżał w kryminałach i bił się nie tylko na kartach książki, lecz na rzeczywistym polu. To różnica. Toż jaki ja tam prekursor. Chudziak sobie jestem i prostak. Może tę tylko mam zasługę, że przeczuwałem to pokolenie rycerskie, do którego Pan należy, gdy inni nic nie tylko nie przeczuwali, ale nawet nie czuli". Z kolei Adam Drzymała-Siedlecki w szkicu na temat prozy Małaczewskiego pisał: „To jakby młody Żeromski dodany do młodego Sienkiewicza." Oprócz wspomnianego zbiorku w prezentowanych „Utworach zebranych" znalazły się nowele rozproszone po czasopismach. Niestety nie odnaleziono utworu pt. „Morfa", poświęconemu stosunkom na Ukrainie (rękopis zaginął). Obok nowel, w 1922 r. Małaczewski opublikował zbiór poezji pt. „Pod lazurową strzechą". Dziś podnosi się, że proza Małaczewskiego jest znacznie lepsza od poezji, ale wówczas, wspomniany tomik poezji spotkał się ze znakomitym przyjęciem, nawet wielkiego lwowskiego kreatora Ostapa Ortwina. Porucznik Eugeniusz Małaczewski zmarł 19 kwietnia 1922 r. w Zakopanem i tam na cmentarzu przy ul. Nowotarskiej został pochowany. Słynny międzywojenny „Skamander", z którym Małaczewski był związany, tak go żegnał: „To, co zostało z pisarstwa Eugeniusza Małaczewskiego - wszystko prawie skrojone doskonałą miarą talentu i umiejętności, wszystko dyszące świętą wewnętrzną walką, naprawdę karta w literaturze - jakże jednak mała, jak ułomnie mówi o zmarłym - zmierzone z tym, co obiecywały jego duchowe bogactwo i piękno, jego przedziwna wola doskonalenia się, jego prawdziwe w literaturze żołnierstwo". W Drugiej Rzeczypospolitej twórczość Małaczewskiego była dość dobrze znana, a zbiorek „Kofi na wzgórzu" był lekturą szkolną. W czasie II wojny światowej Małaczewski był w zasadzie zakazany, ale i wykorzystywany przez Niemców w propagandzie antysowieckiej. Drukowano go na emigracji. W Polsce Ludowej objęty został objęty zakazem, książki polecono wycofać z bibliotek, a samego autora tępiono na różne sposoby. Mimo to w nielicznym gronie przetrwał, do czego w znacznej mierze przyczynił się Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński, który niejednokrotnie odwoływał się do Małaczewskiego, a nawet jeden z wyborów swoich kazań zatytułował za autorem „Konia na wzgórzu" - „Idzie nowych ludzi plemię...". W 1980 r. wydano po raz pierwszy Małaczewskiego w podziemiu. Okres Polski Ludowej był jednak na tyle skuteczny, że dziś o pisarzu wie niewielu. Nawet wśród inteligencji twórczość jego nie jest znana. Na zakończenie dodać wypada, że prezentowany tom ukazał się nakładem zasłużonego Wydawnictwa LTW, dzięki wsparciu finansowemu Narodowego Centrum Kultury, przy poparciu wiceministra Tomasza Merty, ale przede wszystkim przy ogromnym zaangażowaniu adwokata Stanisława Mikke - wiceprzewodniczącego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i redaktora naczelnego miesięcznika „Palestra". Promocja pachnącej jeszcze farbą drukarską książki odbyła się w Zakopanem 22 listopada 2008 r. i połączona została z uroczystym odsłonięciem wyremontowanego dzięki środkom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa nagrobka por. Eugeniusza Małaczewskiego. Odsłonięcia dokonał Biskup Polowy Wojska Polskiego gen. Tadeusz Płoski, a list do zebranych skierował min. marszałek sejmu Bronisław Komorowski, który w latach osiemdziesiątych uczestniczył w podziemnym wydaniu Małaczewskiego4. Dodać wypada, że Wydawnictwo LTW wydało już wcześniej zbiór nowel „Koń na wzgórzu" w wersji polskiej oraz w wersji dwujęzycznej (polskiej i angielskiej)5. Z kolei zaraz po opublikowaniu „Utworów zebranych" LTW opublikowało „Konia na wzgórzu" na podstawie wydania z roku 1922, uzupełniając je o nowele „Miłosierdzi ziemi", „Trzynasty pocisk", „Niesamowita gęś" i „Westchnienie Cesarza"6. Adam Redzik PRZYPISY
Jak nazwać trójkę autorów skromnego, ale jakże pełnego treści, tomiku wierszy? Poeci? Stanowczo zbyt skromnie. Ludzie pióra? Już lepiej, ale ciągle zacieśniające ich twórczą działalność, która granic nie zna. Sądzę, że określenie artyści jest jak najbardziej na miejscu. Co łączy trzech urodzonych na Górnym Śląsku: Marcina Hałasia, Bogdana Stanisława Kasprowicza, wreszcie Lesława Nowarę, twórców o jakże różnych temperamentach i poetyckich wizjach? Miasto. Z ich marzeń i snów. Z opowieści do poduszki, pożółkłych fotografii, pamiątek z pietyzmem przechowywanych na dnie szuflad. Los rzucił ich rodziców na Śląsk, ale w każdym miejscu na ziemi, ich miastem byłby Lwów. Z mojej wiedzy wynika, że zobaczyli je na własne oczy dopiero w latach 90. minionego wieku. A przecież znali je i przemierzali jego ulice, place i parki od zawsze. Niewielki tomik „Daleko od Lwowa" to niezwykle ważna pozycja na naszym rynku wydawniczym. I nie ma w tym słowa przesady. Jest bowiem oczywistym dowodem, że wyrosło na Śląsku, a i w całej Polsce, nowe pokolenie najprawdziwszych lwowiaków. Jest więc komu oddać chorągwi drzewce, aby ją cało niósł do domu, gdy czas nadejdzie. Niech mistrz Hemar wybaczy, trawestację Jego wielkiego wiersza. Myślę, że mając takich Nauczycieli jak Hałas, Kasprowicz i Nowara, kolejne - trzecie już - pokolenie trwać będzie przy Lwowie i wiedzieć, gdy przyjdzie epoka wielkiej zjednoczonej Europy, że jest w niej miasto z naszej krwi i łez, choć kaprysem mocarzy oderwane od Macierzy, przecież polskie na wieki. Wydany przez warszawski Instytut Lwowski tomik jest tej prawdy kolejnym potwierdzeniem. Nie podejmuję się recenzowania lwowskich poezji ze Śląska. Niewątpliwie ich wspólnym mianownikiem jest ogromny ładunek dramatyzmu, emocji i jakże niemodnych (nawet wśród poetów) uczuć. Dlatego tak pięknie się te strofy czyta. Dlatego każdy, dla kogo Lwów nie jest pustym słowem, powinien mieć tomik na półce. Ilekroć po niego sięgnie odbędzie podróż do świata, który trwa na przekór wszelkim przeciwnościom. Adam Daszewski
Niecodzienna pozycja książkowa ukazała się z racji 200-nej rocznicy Urodzin Juliusza Słowackiego. Mariusz Olbromski, znakomity poeta kresowy, prozaik, pamiętnikarz uwiecznił w darze Słowackiemu i jego wielkiej rodzinie Kresowian w słowie literackim czar Krzemieńca. Kto nie był w Krzemieńcu i nigdy nie spotkał poety ani tam, ani w Przemyślu w Muzeum Narodowym - nie odczuje laski czasu. 2009 rok ogłoszony w Polsce rokiem Słowackiego byłby niepełny, gdyby nie dotarła ta wspaniała księga liryczna, cudownie ilustrowana fotografiami (w opracowaniu Krystyny Grzegórzeckiej). Pielgrzymowi - zmierzającemu myślą do Krzemieńca - Wołyńskich Aten, pozwoli nabrać sił do drogi i pokaże te miejsca czarowne, które nigdy nie widziane zwyczajne nazwie i pozna. Domatorowi wędrującemu myślą, pokaże taki Krzemieniec, jakim jest z historią, prawdą, pięknem i smutkiem. Jest to miasto mistyczne i nie zwyczajne - kolebka polskiego Romantyzmu i kuźnia tysięcy talentów (różnych dziedzin, nauk i upodobań). Miasto z majestatyczną Górą Bony i szczerbami zamku, setkami wąwozów i jarów, strumykami i źródełkami, dziką przyrodą i otoczone górami, jak legendą. Pełne świątynnych wież i cmentarzy różnowierców, krzyży - unickich, rzymskich i prawosławnych pod jednym nieboskłonem. A niebo w Krzemieńcu ma taki odcień błękitu, jak z perkalu, widziałem je wielokrotnie i zawsze podziwiam... Któż ukaże przestrzeń zadziwienia? Tyle świadectw: prostych wyznań Wielkich traktatów, arcydzieł... Pisze poeta w wierszu: „Zadziwienie" i jakby wskazywał wszystkim poszukującym rozmiaru zadziwienia, że jest nie do opisania. Czy ktoś piękniej pisał o Krzemieńcu, niż sam Słowacki. Jego liryczna prostota też zadziwia. A musi być w tym magicznym miejscu źródło nie wysychające skoro czerpią zeń poeci współcześni. Mistyczne postrzeganie tamtych miejsc, przenika krzemienieckie i lwowskie liryki. Nie bardzo da się pominąć i oddzielić te dwa ogromne ośrodki życia i myśli duchowej polskich Kresów, przez wieki. Te same świątynie, krzyże i obrazy, świadkowie historii ocaleniem świadczą i dzisiaj swoje wszechbycie... Chryste Milatyński cały krwią oblany gdy tutaj ranne, krwawe wstają zorze, Korona Tiva, bodiaki, zwoje dzikich ożyn, Ramiona twe oparte o horyzont —. To szczególny dowód łączenia podlwowskiego Milatyna z Krzemieńcem i tutejszymi krzyżami. Mało, z ziemią Wołyńską, tak bardzo doświadczoną strugami krwi męczenników z 1943 roku, gdzie niemal 400 polskich wsi, stało się cmentarzem podobnym do Zadwórza. To całym sobą, śpiewa - wierny Wołyń. Jak nie ulec, letnim zachwytom poety? One mają być wizytówką myśli, zachwytu i polecenia - podróżnym, aby z potrzeby serca odwiedzali Wołyń i Krzemieniec. Ikwa się zabłąkała w siwy portyk dymów, srebrzystą nicią przestrzeń czasem błyska. W drżących kurzawach dzień powoli gaśnie, A wśród bezmiaru tęskną szarfą ciągnie - nuta wysoka, nuta czysta. M. Olbromski jest jednym z nich, najbardziej wtajemniczonym przez Króla Ducha. Jego niezwykle wytrwała postawa, sprawiała, że w miejscu narodzin i dzieciństwa Wieszcza - od wielu lat trwa nieprzerwanie celebracja twórczości Juliusza Słowackiego. Wszystkie odbyte sympozja, zjazdy, wieczory autorskie i spotkania rozproszonego intelektualnego świata byłych i współczesnych Kresowian stały się opoką pamięci. Dowodem koronnym stał się tegoroczny Jubileusz i „Spotkania dwóch kultur" po raz kolejny w Krzemieńcu. Zebrane liryki Olbromskiego, opiewające miasto czaru i okolice: Podkamień, Poczajów, Wiśniowiec, Brzeżany, majestatyczne góry i romantyczne rzeki - to geografia jego twórczej Weny. Historia jest nieco smutniejsza, dotyka ruin świątyń, zamków, cmentarzy i losów ludzi, których zastała tutaj śmierć znienacka, z rąk oprawców UPA... Wszystko zapisał poeta, radość i żal, smutek i trwogę i tęczę nieboskłonu nowym pokoleniem, aby wytrwałej budować przyszłość obu narodów polskiego i ukraińskiego. Legendy i podania to snujące się opowieści zasłyszane podczas wędrówek po Krzemieńcu i okolicy, od miejscowej ludności. Tym cenniejsze, że informatorzy, często odeszli w niebiańskie zaświaty. Może zatem to jedyny zapis ich prawdy o świecie i dziwach. Nawet w XXI wieku nie da się żyć bez mgiełki historii, snującej się w legendach czasu. Poeta zapisał to z fascynacją. Urokliwe podróże krzemienieckie, prowadzają poetę i czytelnika, różnymi drogami. Nad lustrem wody jawi się klasztor murami otoczony, dawny, franciszkański ze sławą Cudownego Obrazu Matki Bożej w Międzyrzeczu Ostrogskim. To fundacja ostrogskiego księcia Janusza z 1609 r. wyrwana przez cara z rąk polskich i katolickich służy dzisiaj prawosławnym mnichom... Cudowna Ikona - uśmiecha się do podróżnych i pielgrzymów jak z tafli wody, jak z nieba łagodnie. Wreszcie drogami z Krzemieńca można trafić w inne, cudowne miejsce, do Podkamienia. Zrujnowany i zbezczeszczony w 1943 r. przez UPA potężny kościół O.O. Dominikanów z daleka widoczny, wołyńska Jasna Góra. Pamięta cuda tu dziejące się i straszne męki tysiąca mordowanych Polaków przez Ukraińców, w murach i na dziedzińcu kościoła. Dominikanów powieszonych w habitach na głównej bramie klasztoru - prześliczne chorągwie i obrazy krwią zbryzgane... To tajemnice, które ukrywają teraz Studyci, o których wie cały świat... Takie to wołyńskie wędrowanie, drogami od Krzemieńca - z poetą Olbromskim... Przy Dworku Słowackiego, w dzień Jego Urodzin, w południe 4 września 2009 r. w licznej gromadzie najwięcej stało młodzieży polskiej ze Szkół Słowackiego. Duchowo mocnej, wytrwałej, mądrej, im to należy dedykować to wspaniałe dzieło poety 01-bromskiego. Oni przeniosą legendę i prawdę Krzemienieckiego Romantyzmu w kolejne pokolenia. Wierzę, że będą organizatorami i kluczmistrzami kolejnych Rocznic Wieszcza Juliusza Słowackiego. O to ich proszę... Tym którzy nigdy nie byli w Krzemieńcu, nie odwiedzili Wołynia (często Ziemi swoich Przodków) polecam tę lekturę - aby mogli posmakować tamtejszych cudów, dziwów i samej łaski Boga - że to miasto ocalało, trwa i niech pozostanie w dziedzictwie kultury Polski i Europy... Krzysztof Kołtun
Ta cenna pozycja dla badaczy dziejów miasta Lwowa opublikowana została przez Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk oraz Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, jako tom 29 (1) serii „Wydawnictwa Źródłowe Komisji Historycznej". Wydawnictwo jest dwutomowe. Na tom pierwszy składa się obszerny wstęp pióra dr. hab. Andrzeja Janeczka z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk oraz opracowane kolejne rejestry przyjęć do prawa miejskiego. Z kolei tom drugi to indeks osób oraz indeks geograficzny. Wypada odnotować, że dzieło było podstawą habilitacji dr. Janeczka. Obydwa tomy wydane zostały w starannej formie, w twardej oprawie. Dodajmy, że na pierwszej stronie okładki umieszczono fragment weduty Lwowa z XVIII w. pochodzącej z Muzeum Prowincji OO. Bernardynów w Leżajsku. We Wstępie przeczytamy m.in. o początkach prawa miejskiego niemieckiego i kształtowaniu się obywatelstwa miasta (civilitas), które pojawiło się już w XII wieku na zachodzie Europy, a na ziemie polskie dotarło wraz z lokacjami na prawie magdeburskim. Jak zauważa Autor obywatelstwo miasta było wyłączne (nie można było mieć obywatelstwa dwóch miast), zaś istotą nadania go było odebranie przysięgi, a nie uchwała organu reprezentującego gminę. Bogata analiza porównawcza wprowadza do tematu. Jak wiemy Lwów został przyłączony do państwa Piastów przez Kazimierza Wielkiego w 1340 r., a w 1356 r. król ten lokował miasto na prawie magdeburskim (obok starego ruskiego Lwowa, założonego prawdopodobnie przez króla Daniłę Halickiego ok. 1250 r). Andrzej Janeczek zauważa, że już w okresie poprzedzającym lokację kazimierzowską we Lwowie mieszkali kupcy niemieccy i inne grupy ludnościowe. Już w XIV w. Lwów staje się największym miastem za linią Bugu i pozycję tę utrzymał do czasów nowożytnych. Był w tym czasie najdalej wysuniętym na wschód ośrodkiem kolonizacji zachodniej i rozwiniętej organizacji miejskiej. Właśnie dlatego pozostał bogaty w treści materiał źródłowy który - dzięki Opatrzności - nie został zniszczony - w licznych perturbacjach, jakie spotkały miasto nad Pełtwią. Przygotowanie do druku rejestrów przyjęć do prawa miejskiego było pracochłonne i wymagało długoletnich solidnych badań. Metodę prowadzenia ich - przy szerokim wykorzystaniu literatury przedmiotu - przedstawia Autor we Wstępie. Zauważa, jak ważne są te źródła dla badań demograficznych, historii kultury, historii gospodarczej a przede wszystkim dziejów rozwoju miasta. Podkreśla jednako, że należy pamiętać, iż rejestry dotyczą tylko ok. 20-40% (w zależności od okresu) faktycznych mieszkańców miasta. Dzięki Andrzeja Janeczka jest pierwszą edycją przyjęć do obywatelstwa miejskiego ze Wschodu Rzeczypospolitej. Ciekawą także z tego względu, że dotyczy Lwowa -czyli miasta wówczas wielokulturowego, w którym zamieszkiwali Polacy, Niemcy, Rusini, Ormianie, Żydzi i inne społeczności. W rejestrach uwzględniano tylko chrześcijan, a faworyzowani byli katolicy, ale mimo tego rejestry są wartościowe - Autor uważa, że także dla obserwacji statusu mniejszości oraz procesu emancypacji. Odnotować wypada, że część rejestrów była już przedmiotem opracowań, ale wykorzystywano je w zasadzie dla badań statystycznych (uczony niemiecki Hugo Weczerka, który pisał o rejestrach w 1955 r. oraz polski archiwista Aleksy Gilewicz, który o przyjęciach do prawa miejskiego Lwowa w latach 1405-1604 pisał w 1931 r. w księdze poświęconej prof. Franciszkowi Bujakowi). Na koniec dodać wypada, że materiał źródłowy wykorzystany przez Autora znajduje się w Centralnym Państwowym Historycznym Archiwum Ukrainy we Lwowie, znane w Polsce jako bernardyńskie (dalej: CDIAUL) w fondzie (zespole archiwalnym) nr 52. Przed wojną zespół ten wchodził w skład Archiwum Akt Dawnych we Lwowie. Zamieszczono opisy wszystkich Ksiąg, w których znajdują się rejestry. Opisy owe są w większości autorstwa Karola Badeckiego i powstały pomiędzy 1937 a 1945 r. Dodać trzeba, że opublikowane rejestry nie są prawdopodobnie kompletne. Autor zestawił chronologicznie wszelkie zapiski, informując także o tym, w których latach nie ma żadnych. Jako ciekawostkę można dodać, że w wydanych rejestrach nie odnalazłem dokumentu potwierdzającego przyjęcie do prawa miejskiego ok. 1745 r. Franciszka Longchamps de Berier (1710-1784). A była to w drugiej połowie XVIII wieku postać powszechnie znana i odgrywająca w życiu miasta poważną rolę. W dokumentach znajdujących się w CDIAUL występuje on jako: resident (1773, 1777), proconsul (1775, 1776, 1779), proconsul reginus (1777), jeden z trzech antiqui consules (1778, 1781). W 1780 r. podpisywał się jako prezydent miasta. W tymże roku w swojej siedzibie Lonszanówce gościł cesarza Józefa III. Źródłowe dzieło Andrzeja Janeczka będzie z pewnością ważną pozycją w bibliotece każdego miłośnika Lwowa, dla licznych uczonych stanowić będzie cenne źródło do dalszych badań, a dla Autora drogocenny i trwały pomnik. Janusz Kanimir
1 CDIAUL, f. 52, op. 2, spr. 653, k. 17, 21, 25, 28, 31, 38. Szerzej zob. A. Redzik, Longchamps de Berier - zarys dziejów rodu [w:] Lwów: miasto -społeczeństwo - kultura, t. V - Ludzie Lwowa, red. K. Karolczak, Kraków 2005, s. 249-250.
Na łamach „Rocznika Lwowskiego" 2007 miałem okazję omówić poprzednie edycje tej publikacji dokumentujące polsko-ukraińskie spotkania pn. „Dialog dwóch kultur", które odbyły się w Krzemieńcu na przełomie sierpnia i września 2006. Jak wynika z podtytułu jej nowego wydania ma ona obecnie formę rocznika. Należy się więc domyślać, że zarówno spotkania krzemienieckie, jak i dokumentujący je periodyk pt. „Dialog dwóch kultur" będą kontynuowane w przyszłości. Omawiany tu nowy tom rocznika ma objętość ponad trzykrotnie większą od poprzedniego i dokumentuje następujące imprezy, które odbyły się w ramach spotkań krzemienieckich na przełomie sierpnia i września 2007 roku: sesje naukowo-literackie, spotkania muzealników, spotkania poetycko-muzyczne „W saloniku Salomei", Dzień Juliusza Słowackiego oraz sesję zabytkoznawczą, połączoną z częścią artystyczną. Całość publikacji redakcja poświęciła pamięci niedawno zmarłego prof. Stanisława Makowskiego, jednego z animatorów „Dialogu dwóch kultur". Nowe wydanie rocznika otwierają wypowiedzi wprowadzające Dyrektora Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej - Mariusza Olbromskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego - Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Warto skupić uwagę na zamieszczonych w tym periodyku ciekawszych wystąpieniach uczestników spotkania, zarówno ze strony polskiej jak i ukraińskiej. Publikację otwiera referat Mieczysława Inglota pt. „Wrześniowe spotkania krzemienieckie 2007 i moja wrocławska nad nimi refleksja". Referatowi towarzyszy wypowiedź tegoż autora w sprawie zorganizowania 200-rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego przypadającej na rok 2009. Z kolei ukraińska autorka Natalia Sobkowicz podsumowuje dotychczasowy dorobek „Dialogu dwóch kultur". Ewa Danowska poświęca swój wykład sylwetce Tadeusza Czackiego i jego związkom z Krzemieńcem. Dziejom parafii katolickiej w Krzemieńcu poświęca swoje wystąpienie Helena Haśkiewicz. Ukraińska badaczka Ludmiła Siryk pisze na temat ukrainofilstwa w twórczości Józefa Łobodowskiego. „Krzemieniec w twórczości Zygmunta Haupta" to temat prelekcji Aleksandra Madydy. Jan Wolski w swym wystąpieniu skupia uwagę na poetyckiej wizji krajobrazu Wołynia w twórczości Wacława Iwaniuka. Kresowym realiom geograficznym w dorobku pisarskim Leopolda Buczkowskiego poświęcony jest esej Jana Tomkowskiego. Tekst Aliny Szulgan pt. „Polszczyzna krzemienieckiej grupy lokalnej" ma charakter ściśle naukowej rozprawy z dziedziny językoznawstwa, a właściwie gwaroznawstwa kresowego. Jedną z literackich fascynacji Henryka Sienkiewicza była twórczość Juliusza Słowackiego. Ten temat porusza w swym referacie Lidia Putowska. Alicja Matracka-Kościelny opisuje dzieje salonu literackiego Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku. Grażyna Połuszejko przypomina kresowy poemat Wincentego Pola pt. „Mohort". Kolejne pozycje rocznika to praca badaczy ukraińskich: min. „Poryck i Tadeusz Czacki" Natalii Puszkar i tejże autorki esej o Włodzimierzu Wysockim, poecie i fotografiku z Wołynia. Pamiątkom po Juliuszu Słowackim w Muzeum Krajoznawczym w Krzemieńcu poświęca swój szkic Margerita Giecewicz. W omawianej publikacji znajdziemy też wybór wierszy Ireny Sandeckiej, Tamary Sieniny, Margerity Giecewicz, Alfa Soczyńskiego, Siergija Sinnika, Marii Inglot-Siemaszko, Mariusza Olbromskiego i Krzysztofa Kołtuna, który jest też autorem relacji z podróży do Krzemieńca. Janusz Wasylkowski dzieli się z czytelnikami wspomnieniem o swych perypetiach z cenzurą PRL w latach pięćdziesiątych w związku z prapremierą w przemyskim Teatrze „Fredreum" jego komedii satyrycznej pt. „Wszystko przepadło" (zdjętej z afisza po jednym przedstawieniu jako „antyrządowej i antyradzieckiej"). Poemat Juliusza Słowackiego „Duma o Wacławie Rzewuskim" to temat wykładu Stanisława Makowskiego. Związkom Cypriana Norwida z Juliuszem Słowackim i poglądom Norwida na temat twórczości autora „Balladyny" poświęca swój artykuł Włodzimierz Toruń. Tekstową część publikacji zamyka wypowiedź Tamary Sieniny o krzemienieckiej „małej ojczyźnie" Juliusza Słowackiego. Kilkadziesiąt fotografii ilustruje sesję zabytkoznawczą i część artystyczną. Polsko-ukraińskie spotkania pn. „Dialog dwóch kultur" w Krzemieńcu rozwijają się owocnie od kilku lat. Ich naturalnym patronem jest wielki Krzemieńczanin Juliusz Słowacki. Tematyka tych spotkań jest coraz bardziej różnorodna i bogata. Z wielkim zainteresowaniem oczekiwać będziemy następnych edycji „Dialogu dwóch kultur". Andrzej Mierzejewski
Warszawa Wszystkie prawa zastrzeżone. Materiały opublikowano za zgodą Redakcji. |