Lwowiak doktorem honoris causa Politechniki Gdańskiej



19 października 2001 roku odbyło się uroczyste otwarte posiedzenie Senatu Politechniki Gdańskiej, poświęcone nadaniu tytułu i godności Doktora Honoris Causa PG profesorowi Wacławowi Szybalskiemu.

W połowie ubiegłego roku wstąpiłem do grupy internetowej Polski Lwów, grupującej ludzi związanych z Lwowem. Z jednym z nich, Stanisławem Szybalskim mieszkającym od 1957 roku w Stanach Zjednoczonych (jego strona internetowa z ciekawymi wspomnieniami - także lwowskimi - jest pod adresem: http://www.geocities.com/julsta2002) prowadzimy od tego czasu bardzo ożywioną korespondencję. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jego brat - Wacław Szybalski - zostanie wkrótce uhonorowanym zaszczytnym tytułem Doktora Honoris Causa uczelni, na której w 1971 roku rozpocząłem studia. Ja zaczynałem studia w Gdańsku, skończyłem we Lwowie, On zaś zaczynał we Lwowie, skończył zaś w Gdańsku. Może niezbyt prezycyjnie to wyraziłem, bo ze Lwowa przyjechał do Gdańska już inżynier Szybalski.
Z ogromną przyjemnością więc odebrałem zaproszenie Rektora PG na uroczystość, która z udziałem Laureata odbyła się 19 października 2001 roku. Nie ukrywam, że byłem ogromnie ciekawy tego spotkania, choć zdawałem sobie sprawę, że pośród tylu znakomitości ciężko będzie znależć Mu choćby chwilę na rozmowę ze mną. Mile byłem zaskoczony, gdy po uroczystym wejściu odświętnie ubranych profesorów, po odśpiewaniu przez chór Politechniki "Gaudeamus igitur", po przemówieniach rektora Aleksandra Kołodziejczyka, recenzenta - profesora Józefa Kura, wstąpił na mównicę profesor Wacław Szybalski, który pośród znakomitych gości wymienił także mnie - "przedstawiciela internetowej społeczności Lwowa". Czułem się więc wśród chemików, biologów i biotechnologów oraz przedstawicieli rodziny Profesora, przedstawicielem Lwowa , który tak wielką rolę - o czym poniżej - odegrał w karierze naukowej Profesora. Słowa, które padły z ust Laureata, zadziwiły mnie otwartością spojrzenia na naukę, bezkompromisowością wobec zakusów polityków i działaczy na ograniczenie samodzielności naukowców, wreszcie bardzo żywym i gorącym przesłaniem do tych, którzy stoją na początku swej naukowej drogi, by nie ustawali w poszukiwaniu nowych rozwiązań w tej bardzo obecnie wysoko cenionej dziedzinie nauki, jaką jest biotechnologia. Z przemówienia rektora PG dowiedziałem się, że profesor Wacław Szybalski był doradcą naukowym prezydenta Jimmy Cartera, udzielał tez konsultacji naukowych Papieżowi Janowi Pawłowi II. Rektor wspomniał też, że Laureat jeszcze jako dziecko planował swoją karierę naukową, z tym, że w dziedzinie konstruowania samolotów. Przytoczył też słowa Profesora, który - na pytanie, czy nie boi się podróżować samolotem w tak bliskim po ataku terrorystycznym w Nowym Jorku czasie, odpowiedział z właściwą sobie werwą: "Dziękuję też za życzenia "pomyślnych lotów i dużo sił". Siły potrzebuję do walki jeśli ktoś by chciał porwać nasz samolot... "Żadni terroryści nie przestraszą mnie" bo przeżyłem Stalina i Hitlera, a mając ponad 80 lat, straciłem też szanse aby 'młodo zginąć".

Po oficjalnych uroczystościach zostaliśmy zaproszeni na wykwintny poczęstunek, gdzie jeszcze raz zostałem mile zaskoczony zasadami Laureata: z racji piątku zaserwowano między innymi pyszne dania rybne na wiele sposobów.
Udało mi się zamienić kilka słów z Profesorem, uścisnąć mu dłoń i pogratulować zaszczytu. Porozmawialiśmy krótką chwilę także o Lwowie. Wyraziłem nadzieję, że może uda się, by macierzysta uczelnia Profesora uhonorowała Go podobnym tytułem.

Kolejka gości oczekujących na złożenie uszanowania Profesorowi skłoniła mnie do zakończenia rozmowy i pożegnania się, tym niemniej bardzo mile wspominam to osobiste spotkanie.


Oto informacja z „Serwisu Informacyjnego Politechniki Gdańskiej”

Senat Politechniki Gdańskiej na posiedzeniu 25 kwietnia, na wniosek Wydziału Chemicznego nadał godność, przywileje i tytuł prof. Wacławowi SZYBALSKIEMU, "który przez wiele lat był ściśle związany z Politechniką Gdańską, gdyż tutaj rozpoczął swoją karierę na­ukową. Tu też otrzymał stopień doktora i tę Uczelnię traktował jako macierzystą. Przyniósł chwałę naszej Alma Mater i Polsce. Będąc naukowcem światowej sławy zawsze podkreślał z jaką Uczelnią jest związany i że jest Polakiem.
Swoją Polskość nieustannie demonstrował. "Przyniósł pożytek światu, gdyż Jego twórcze dzieło, szczególnie w dziedzinie inżynierii genetycznej, wniosło istotny wkład w rozwój cywilizacyjny świata" (fragment tekstu z dyplomu - przetłumaczony z oryginału łacińskiego).
Promotorem doktoratu jest prof. Edward BOROWSKI z Wydziału Chemicznego PG.
Recenzje przygotowali: prof. Zbigniew LORKIEKWICZ z UMCS j prof. Adam JAWORSKI z Centrum Mikrobiologii i Wirusologii PAN w Łodzi i prof. Józef KUR z Wydz. Chemicznego PG.

Profesor Wacław Szybalski urodził się 9 września 1921 r. we Lwowie. Ojciec, Stefan, był inżynierem, a matka Michalina krystalografem.
W okresie lwowskim W. Szybalski praco­wał w słynnym Instytucie Tyfu­sowym prof. Weigla i jednocześnie studiował chemię na Politechnice Lwowskiej.
Bezpośrednio po zakończeniu wojny przyjechał do Trójmiasta. Nostryfikuje dyplom inżyniera na Politechnice Śląskiej i dysponu­jąc wykształceniem biotechnologicznym zdobytym we Lwowie, inż. Szybalski organizuje Katedrę Technologii Środków Spożywczych Politechniki Gdańskiej. Tutaj też w 1949 r otrzymał tytuł doktora nauk chemicznych. Promotorem był prof. Ernest Sym.
W tym samym roku wyjechał do Kopenhagi, a potem do USA, gdzie pracował w sławnym laboratorium w Cold Spring Harbor (1951-1955), a potem w Instytucie Mikrobiologii Uniwersytetu w New Brunswick.
Od roku 1960 do dzisiaj jest profesorem na Uniwersytecie Wisconsin w Madison. Szereg jego odkryć naukowych stanowi oryginalny wkład w rozwój nauki światowej.

Nawet już jako student Politechniki Lwowskiej, jako pierwszy wprowadził do technik labo­ratoryjnych chromatografię bibułową jako alternatywę chromatografii z użyciem tlenku glinu. Pod wrażeniem znakomitych wykładów biotechnologicznych prowadzonych przez prof Adolfa Joszta na Politechnice Lwowskiej w latach 1941-42, naukowe zainteresowania prof. Szybalskiego przesunęły się w kierunku genetyki drobnoustrojów.
Z okresu „gdańskiego" ciekawym wątkiem są badania Profesora dotyczące szkodliwych bakterii dla prze­mysłu spożywczego Wyizolował i sklasyfikował nowy podgatunek Pseudomonas, który na cześć miasta Gdańska nazwał Pseudomonas perolens var Gdańsk (opublikowane w Nature i włączone do Bergey's Manual). W latach 1950-1955 Profesor stworzył podstawy genetycznej oporności bakterii na leki. Jest odkrywcą i propagatorem terapii wielolekowej w leczeniu chorób infekcyjnych. W latach 1958-1965 stworzył podstawy terapii genowej, dzięki opracowaniu słynnej pożywki HAT, umożliwiającej selekcję rzadkich transformantów, powstających po wprowadzeniu DNA. Te eksperymenty były pierwszymi na świecie eksperymentami tzw. genowej terapii, którą to nazwę prof. Szybalski używał już od 1962 roku, kiedy jeszcze nikt nie doceniał znaczenia wykonanych przez niego wówczas doświadczeń. Pożywka HAT pozwoliła też na selekcję hybryd komórkowych w produkcji przeciwciał monoklonalnych.
Doświadczenia wyko­nywane na ludzkich liniach komórkowych doprowa­dziły także do wykazania przez prof. Szybalskiego, że replikacja ludzkiego DNA jest semikonserwatywna (kanon biologii molekularnej).
W latach 1957-1964, w pracach nad mutagenezą, prof. Szybalski wykazał możliwość „uwrażliwienia komórek nowotworowych" hodowanych in vitro na promieniowanie jonizujące poprzez wbudowywanie halogenowych analogów zasad do DNA tychże komórek.
Typowym początkiem wielu odkryć prof. Szybalskiego było wprowadzanie przez niego szeregu oryginalnych technik badawczych. Metody wirowania i rozdzielania kwasów nukleino­wych w chlorku i siarczanie cezu, elektronowo-mikroskopowe badanie tzw. „hetero dupleksów" w mapowaniu DNA, opracowanie zasad wykrywania mutagenności związków chemicznych na bakteriach, nazywane obecnie testem Amesa - to wszystko jego odkrycia.
Wiele lat pracował nad mechanizmami chemicznej mutagenezy i jako pierwszy dostarczył bezpo­średnich dowodów na przyczynowy związek między mutagenezą a karcinogenzą. Również jego laborato­rium stworzyło podstawy mapowania transkrypcji w bakteriofagu lambda. Ostatnie lata pracy Profesora to poszukiwanie metod do fizycznego mapowania genomu, modyfikacji enzymów restrykcyjnych, a szczególnie sekwencjonowania dużych genomów.
Profesor aktywnie uczestniczy w realizacji światowego projektu poznania ludzkiego genomu. Dorobek naukowy obejmuje ponad 360 publikacji z zakresu mikrobiologii, genetyki ogólnej, mutagenezy oraz biologii molekularnej. Jest to bez wątpliwości dorobek wybitny i pionierski we wprowadzaniu nowych technik biologii mole­kularnej.
Kariera naukowa prof. Szybalskiego jest niezwykła także z tego względu, że wniósł ogromny wkład w bardzo wiele dziedzin - nie był człowiekiem jednego tematu. Jego prace naukowe - nadal powstające - były prawdziwymi odkryciami naukowymi, które wpływały i nadal wpływają - na rozwój nauki.
Po­nad 30 osób z Polski (w tym duża grupa osób ze śro­dowiska gdańskiego) kształconych było w Jego laboratorium. Może dlatego prof. Szybalski otrzymał już trzy doktoraty honoris causa na Uniwersytecie UMCS w Lublinie, Uniwersytecie w Gdańsku i Akademii Me­dycznej w Gdańsku. Jest członkiem zagranicznym Polskiej Akademii Nauk, honorowym członkiem Włoskiego Towarzystwa Biologii Doświadczalnej i Polskiego Towarzystwa Mikrobiologicznego. Jest laureatem Medalu Hilldale Uniwersytetu Wisconsin oraz Złotego Medalu Grzegorza Mendla, przyznawanego przez Akademię Nauk Republiki Czeskiej. Założył i był wieloletnim naczelnym redaktorem czasopisma GENE oraz jest członkiem redakcji licznych czasopism naukowych.
Profesor Szybalski jest reprezentantem części tego pokolenia inteligencji polskiej, które rozpoczynając przed wojną studia na polskich uczelniach, pomimo olbrzymich strat w okresie wojny, trwa i jest wzorem dla nas. Chociaż ma już ponad 80 lat, nie przeszedł jeszcze na emeryturę i jest wciąż bardzo aktywny. Wybitne osiągnięcia naukowe prof. Szybalskiego, jego pozycja w światowej nauce, jego stały kontakt z nauką polską sprawia, że nasza Uczelnia przyznała Mu najwyższą godność, jaką może przyznać: tytuł doktora honoris causa. Jego obecność w gronie doktorów honoris causa naszej Uczelni przyniesie nam olbrzymi zaszczyt.

Opracował: prof. Józef Kur


Wystąpienie doktora h.c. profesora Wacława Szybalskiego z Uniwersytetu Wisconsin w Madison, USA

Jego Magnificencjo, Wysoki Senacie, Szanowni Goście, Panie i Panowie, łącznie z moją rodziną- profesorem Wacławem Królikowskim i moją bratanicą Ewą Szybalską,

Po pierwsze, chcę serdecznie podziękować za to wyróżnienie:


    - JM Rektorowi Politechniki Gdańskiej prof. Aleksandrowi Kołodziejczykowi,
    - dziekanowi Wydziału Chemicznego - prof. Jackowi Namieśnikowi,
    - profesorom: Borowskiemu, Kurowi i Konopie, którzy w tej sprawie spotkali się ze mną rok temu,
    - profesorom Lorkiewiczowi (niestety, nieżyjącemu) i Jaworskiemu - za udział w przewodzie,
    - i wszystkim moim polskim i gdańskim studentom, doktorantom, kolegom, poczynając od niestety nieżyjących,
    - profesorom Lorkiewiczowi i Taylorowi oraz doktorowi Tabaczyńskiemu z Warszawy, a kończąc na obecnych tu: dr Grażynie Konopie, prof. Jagodzie Podhajskiej i jej kolejnym pracownikom, którzy pracowali w moim zakładzie w Madison prof. Kaczorowskiemu, prof. Kurowi, prof. Sęktasowi, dr. Skowronowi i innych, o których być może zapomniałem.

Jak zwykle, niby-moje zasługi nie są wyłącznie moje; są zasługami również moich nauczycieli, profesorów i kolegów ze Lwowa, Gdańska, Kopenhagi i Stanów Zjednoczonych. Mój wykład chcę poświęcić moim profesorom, a szczególnie profesorowi Ernestowi Aleksandrowi Symowi, którego syn jest tutaj z nami.

We Lwowie było to Gimnazjum VIII, a nauczycielami chemii i fizyki byli Turkiewicz i Halaubrenner.

Potem była Politechnika Lwowska, Wydział Chemii i bardzo wybitni profesorowie: Jakub, Sucharda, Pilat, Kuczyński, Leśniański, Bartel, a szczególnie Joszt, którego wykłady i ćwiczenia przestawiły mnie z czystej chemii na technologię fermentacji, biotechnologię, genetykę mikroorganizmów, szczególnie drożdży.

We Lwowie otrzymałem stopień inżyniera chemii Politechniki Lwowskiej.

Szczególnie dużo zawdzięczam również prof. Rudolfowi Weiglowi, w którego instytucie przeciwtyfusowym we Lwowie pracowałem kilka lat.

Niestety, ostatecznie straciliśmy polski Lwów w r. 1944 (jest tu chyba na sali przedstawiciel stron intemetowych: polski Lwów). Straciliśmy wszystko, co rektor Kołodziejczyk opisuje w artykule „Zbrodnia Katyńska" w „Piśmie PG" nr 6/2001.

Mam nadzieję, że każdy to przeczytał lub przeczyta! Ja znalazłem ten egzemplarz „Pisma PG" na targach innowacyjnych w Gdańsku dwa dni temu. No i znalazłem się w Gdańsku w maju roku 1945. Pierwsze moje wizyty w Politechnice nie udały się, bo stacjonowało tu wojsko sowieckie, a w budynku Chemii trzymano dużo koni! Moją pierwszą posadą na terenie Gdańska była praca w Wydziale Przemysłu Spożywczego Urzędu Wojewódzkiego, gdzie organizowałem przejmowanie przez władze polskie przemysłu spożywczego w Trójmieście i na „dzikim zachodzie".

Nieco później władze polskie przejęły Politechnikę Gdańską i dziekan Wawryk zaczął organizować Wydział Chemii. Był z nim inż. Pompowski, troszkę później prof. Rodziewicz.

Ja dołączyłem do tej wczesnej grupy i zacząłem organizować Zakład Przemysłu Spożywczego, ponieważ z jednej strony byłem stale pod wpływem prof. Joszta, który ten dział reprezentował, a z drugiej strony byłem kierownikiem Działu Przemysłu Spożywczego w Urzędzie Wojewódzkim i miałem nadzieję otrzymać stamtąd jakieś pieniądze na organizację zakładu w Politechnice Gdańskiej.

Profesora Joszta, który w tym czasie przeniósł się na Politechnikę Śląską, odwiedzałem kilka razy w Gliwicach, prosząc go o różne rady. Zorganizował on tam specjalną Komisję, która nostryfikowała mój lwowski dyplom i zostałem inżynierem chemikiem Politechniki Śląskiej, na dodatek do Lwowskiej.

W tym czasie przyjechał do Gdańska doświadczony pedagog, prof. Leon Kamieński, który zaczął organizować Zakład Chemii Organicznej: tam spotykaliśmy się z prof. Sokołowską (ani ona, ani ja oczywiście nie byliśmy wtedy profesorami!).

We wrześniu 1946 r. przybył do nas z Łodzi światowej sławy uczony prof. Ernest Aleksander Sym. Objął dwa stanowiska: kierownika Zakładu Chemii Spożywczej w PG oraz kierownika działu naukowego Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej, oddalonego od Politechniki o 15 minut drogi na piechotę. I w ten sposób wiązało się moje życie z profesorem Symem. Był on dwa razy starszy ode mnie, światowo i naukowo doświadczony i był nadzwyczajnym człowiekiem, którego podziwiałem! Miał czarującą żonę, Twoją matkę (te słowa skierowane były do obecnego prof. Antoniego Syma, przyp. red.) i małego synka, który jest obecnie profesorem fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, i który jest tu obecny.

Prof. Sym kierował moją karierą naukową i tylko dlatego tu jestem!

On mi dawał dobre rady. A rady były następujące:


    • natychmiast robić doktorat! (i oferował mi swoje promotorstwo),
    • wybrać dobry i szybki temat doktoratu! Trzeba się śpieszyć!
    • spędzić jak najwięcej czasu w laboratoriach zagranicznych (tak jak On robił to w młodości),
    • wybrać jak najlepsze laboratoria naukowe i tam pracować dzień i noc, i tam zaskarbić sobie dobrą opinię, wcześnie w karierze naukowej. I nie obijać się"

Ja to wszystko głęboko wziąłem sobie do serca. On zaproponował mi dwa tematy doktorskie do wyboru:
1. Studia nad reakcjami enzymatycznymi esterazy, ligazy i innych hydrolaz (czyli kontynuację tematyki jego przedwojennych prac), lub
2. Metabolizm prątka gruźlicy (opracowanie metod badania).

Ja zapytałem prof. Syma, który temat on mi radzi i z których ze swoich osiągnięć jest najbardziej dumny? Profesor odpowiedział, że jego najważniejszym odkryciem, jak mu się zdaje, jest odkrycie, że enzymy działają nawet w temperaturze -30°C.

Zapytałem Go: jak to możliwe, przecież w tej temperaturze mamy fazę stałą, lód?

Profesor odpowiedział: wcale nie, ja prowadziłem reakcje w rozpuszczalnikach organicznych, w acetonie, butanolu i wielu innych.

Ten temat mnie zaintrygował, ale w dalszej rozmowie prof. Sym powiedział mi, że więcej mu pomogę jako inżynier, jeśli zaprojektuję i zbuduję aparaturę do badania metabolizmu prątków gruźliczych. Ten temat doprowadził do mego doktoratu w r. 1949, pod jego kierownictwem.

W r. 1947 studenci starszych lat Wydziałów Chemii Politechnik Gdańskiej, Łódzkiej i Warszawskiej zostali zaproszeni na spędzenie lata w uczelniach w Kopenhadze.

Wyjechałem wraz z nimi i tam nawiązałem dużo stosunków naukowych, które pozwoliły mi spędzić tam trochę czasu podczas mego przewodu doktorskiego. Pojechałem tam ponownie po ukończeniu doktoratu.

W Kopenhadze zupełnie przestawiłem moje zainteresowania na inżynierię genetyczną. Genetyka była wtedy w Polsce niestety tępiona, dzięki panu Łysence, protegowanemu przez Stalina.

Profesor Sym zginął śmiercią tragiczną w r. 1950, gdy ja byłem w Kopenhadze. I ta tragedia, i destrukcyjny wpływ Łysenki spowodowały, że nie wróciłem wtedy do Gdańska. Na dodatek dostałem wtedy nieoficjalną radę ambasadora Polski w Kopenhadze, żeby nie wracać. Ja mu wierzyłem, bo był jako pediatra moim lekarzem w dzieciństwie. Powiedział mi, że ma ponad 70 lat i nie boi się dać mi taką radę!

Nie zdawałem sobie sprawy w latach 1946-49 z zasług profesora Syma, Ale teraz rozumiem, że prof. Sym stworzył podstawy zastosowań reakcji enzymatycznych w rozpuszczalnikach organicznych. Zrobił wiele innych rzeczy, ale z tego jest na świecie najbardziej znany!

Chyba do roku 1970, 1980 wszyscy myśleli, że enzymy działają tylko w roztworach wodnych. Ale nie zauważyli wielu prac Syma z lat trzydziestych, chociaż były opublikowane w bardzo dobrych, międzynarodowych czasopismach!!

Teraz jednak ogromny przemysł produkcji czystych enancjomerów i określonych form chiralnych opiera się na odkryciu prof. Syma, profesora naszej Politechniki Gdańskiej!

Jego zasługi w tej dziedzinie zostały opracowane i przedstawione, rok czy dwa lata temu, w czasopiśmie „Trends in Biotechnogy" (w skrócie TIBTECH) przez Anglika Petera Hallinga i Norweżkę Lisę Kvittingen, w artykule pt.: „Dlaczego dziedzina biokatalizy nie rozwinęła się w latach trzydziestych?" (tzn. wtedy, kiedy została odkryta przez Syma).

Dlaczego? Bo prof. Sym zrobił swoje odkrycie za wcześnie! Mnie, niestety, też się to parę razy zdarzyło. A profesor ostrzegał mnie, że nie jest wskazane robić odkrycia za wcześnie! Jako ostateczne mogę wysnuć takie wnioski:

- Wielkie odkrycia trzeba robić we właściwym czasie! Nie za wcześnie i na pewno nie za późno. Np. Gregor Mendel odkrył podstawy genetyki o 30 czy 40 lat za wcześnie. Profesor Sym należy do tej samej kategorii, co Mendel, bo od lat trzydziestych do osiemdziesiątych, gdy rozwinęła się ta dziedzina, minęło pół wieku!

- Mój drugi wniosek jest następujący: polscy uczeni i historycy nauki mają święty obowiązek podkreślać zasługi naukowe swoich ziomków! Jeśli sami nie będziemy się chwalić, to nikt tego ZA nas nie zrobi. Tym razem nam się udało, że prof. Syma „odkryli" uczeni zagraniczni, ale to rzadkość!

To wstyd, że ponad pół wieku minęło, a dopiero Anglik i Norweżka odkryli zasługi profesora Syma i ogłosili je światu. Ale szczęśliwie mamy tutaj prof. Sokołowską, która pracuje i pracowała, nawet przed Anglikiem i Norweżką, nad upamiętnieniem zasług prof. Syma. Politechnika Gdańska powinna być jej ogromnie wdzięczna za tę pracę.

Wczoraj, podczas „Biomillenium 2001", sympozjum zorganizowanego przez prof. Kura na PG, prof. Stanisław Bielecki powiedział w jednym z referatów, że obserwacja Syma o możliwości stosowania enzymów w rozpuszczalnikach organicznych była wielkim przełomem. Również Janina Kamieńska z Łodzi mówiła o tym w swoim wystąpieniu. Po jej wykładzie prof. Bielecki dyskutował zasługi Syma.

Istnieje angielskie przysłowie mówiące, że „stoimy na barkach gigantów".

Prof. Sym, profesor Politechniki Gdańskiej, był właśnie takim gigantem!

I dzięki niemu ja dziś tu jestem!

I cieszę się, że jego wybitny syn też jest tu dziś razem z nami. To znaczy, że połowa kodu genetycznego Ernesta Syma siedzi tu w pierwszym rzędzie!

I na zakończenie: nie mogę się opanować, aby tego nie powiedzieć. Na końcu sesji studenckiej „Biomillenium 2001" usłyszałem, i to mnie ogromnie wzburzyło, że w listopadzie ma wejść w życie nowa ustawa antynaukowa, utrudniająca, a czasem uniemożliwiająca postęp biotechnologii. Za każdy organizm wyprodukowany metodami inżynierii genetycznej trzeba będzie płacić „karę"!

Uważam, że każde polityczne ograniczenie wolności nauki należy zwalczać, pamiętając Hitlera, Stalina, Łysenkę i innych!

Proszę Was, młodych, byście walczyli o wolność nauki!

Wacław Szybalski

spisała z nagrania magnetofonowego Teresa Sokołowska, autoryzował dnia 23. X. 2001 prof. Wacław Szybalski

Źródło: Politechnika Gdańska- Pismo PG - listopad 2001


Informacja z nr 9/2005 Pisma Politechniki Gdańskiej

W ostatnim czasie Politechnika Gdańska gościła dwóch gigantów światowej nauki. Profesor Aleksander Wolszczan, to odkrywca pierwszego pozasłonecznego układu planetarnego. Jego teoria pozwoliła odnaleźć kolejne układy tego typu. W dalekiej przyszłości kolonizacja kosmosu będzie łączyć się z jego nazwiskiem.

Druga osoba wywodzi się z naszej uczelni. Profesor Wacław Szybalski jest dla biotechnologii tym, kim Pele dla piłki. Ma w dorobku mnóstwo istotnych odkryć. Mimo 84 lat nadal pracuje naukowo i podróżuje po świecie. Urodził się we Lwowie, gdzie - jak wspomina - do wybuchu wojny spędził wspaniałe lata. Okres okupacji, to była „szkoła życia". Od 1949 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Zaraz po wojnie brał udział w odbudowie Politechniki Gdańskiej, tutaj uzyskał tytuł doktora i do dziś chętnie ją odwiedza.

Podczas październikowej wizyty znalazł czas, aby opowiedzieć studentom o swoim życiu. Okazał się osobą o wszechstronnych zainteresowaniach, o wielkiej energii i pogodzie ducha. Nie sposób nakreślać biografię, gdyż jest bardzo obszerna, ale kilka anegdot przybliży postać Profesora.

Dzięki swojej bogatej wiedzy i przyjaznemu charakterowi Profesor od dawna jest bardzo ceniony w środowisku naukowym. Również poza nim. Pewnego razu Profesor przybył do Rzymu na konferencję biotechnologów. W recepcji hotelu, w którym się zatrzymał, posłaniec wręczył mu list opatrzony pieczęcią Kancelarii Papieskiej. Znajomy Profesora z uśmiechem stwierdził, że to z pewnością sprawka jednego z naukowców, znanego żartownisia, w nawiązaniu do wspólnego pochodzenia Papieża i Profesora. Koperta zawierała zaproszenie na prywatną audiencję i - jak mówi Profesor - wtedy pierwszy raz wykorzystał znajomość łaciny z gimnazjum. Papież krótko po zamachu na Niego przygotowywał encyklikę, która poruszała sprawy etyki w badaniach genetycznych. Rozmowa z rodakiem, niewątpliwym znawcą tematyki, była znakomitą pomocą. Profesor ułożył sobie w głowie piękny wstęp i podczas spotkania na spodziewane pytanie o inżynierię genetyczną bez wahania odpowiedział:
- Święty Ojcze, to jest dar od Boga. Żebyśmy mogli leczyć chorych. Żebyśmy mogli nakarmić głodnych i żeby oczyścić świat.
Jan Paweł II uciął:
- Nie dawaj mi kazania.
Obaj roześmiali się i rozmowa natychmiast przybrała mniej oficjalny charakter. Profesor zaprezentował się jako zwolennik szerokiego zastosowania metod inżynierii genetycznej, a przedstawione argumenty chyba przekonały Papieża, bo opublikowana encyklika oceniała je przychylnie.

Profesor od najmłodszych lat dużo podróżował i stopniowo opanował kilka języków. W dorosłym życiu, gdy zmieniał miejsce zamieszkania, szybko przyzwyczajał się do nowego otoczenia. Po przyjeździe do Stanów profesor przyjął stanowisko kierownika jednostki badawczej i już po kilku miesiącach opatentował pierwszy wynalazek. Pewnego razu zapytał współpracownika, dlaczego penicylinę pacjentom wstrzykuje się co 4 godziny. Okazało się, że to wskutek szybkiego wydalania jej z moczem. Profesor postanowił przekształcić ją w mniej rozpuszczalną, ale ciągle aktywną formę. Na myszach modyfikacja zadziałała, wynalazek się przyjął, a pacjenci mieli styczność ze strzykawką raz dziennie. Gruntowne przygotowanie chemiczne i zdolności inżynierskie, które nabył we Lwowie i Gdańsku, dawały mu przewagę nad mocno ukierunkowanym środowiskiem mikrobiologów. W procesach biotechnologicznych z doświadczeniem stosował urządzenia, które za oceanem dopiero były wprowadzane. Na pytanie, skąd On to wie, skromnie odpowiadał:
- W Polsce wszyscy to wiedzą. To jest normalne. W szkole tego uczą. Profesor nie planował wyjazdu z Polski. Jest bardzo przywiązany do ojczyzny. W Stanach, mając pozycję i możliwości, od początku pomagał rodakom w kraju. Uważa to za swój obowiązek i podkreśla znaczenie wzajemnego wspierania się. Wiele osób dzięki Profesorowi miało okazję odbywać staż w znanych instytutach za oceanem. Pierwszą z nich był prof. Borowski, jego uczeń z PG. Prawdopodobnie na staż podoktorski do Stanów wyjechał jako pierwszy z Polski. Za rządów tow. Gomułki dostać się za żelazną kurtynę, szczególnie do USA, było równie trudno, jak na biegun polarny. Do Polski dotarła informacja, że Profesor rozpoczął pracę w instytucie u noblisty prof. Waksmana (Nagroda Nobla w 1952 za odkrycie leku przeciwgruźliczego - streptomycyny). Profesor Borowski, wówczas jako doktor, napisał list z prośbą o wstawiennictwo w uzyskaniu stażu. Po pewnym czasie do Ministerstwa dotarł list podpisany przez noblistę, w którym zapraszał na staż doktora z PG. Władza był bezradna. Profesor Borowski mógł wyjechać.

Te i wiele innych opowieści można było usłyszeć z ust Profesora podczas spotkania w Auditorium Novum. Studenci mieli okazję poznać wspaniałego człowieka, który wierzy w postęp. I choć niejednokrotnie zmaga się z przeciwnościami, to pokonuje je, będąc wierny swoim zasadom.

Gdy na koniec słuchacze tłumnie ruszyli po autograf, Profesor, pisząc słowo Wacław, kolejny raz zażartował:
- W czasie pisania nauczyłem się używać litery Ł z powrotem.

O takich ludziach Czesław Niemen śpiewał:
Lecz ludzi dobrej woli jest więcej.
I mocno wierzę w to,
że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim.

Jarosław Kotecki
Wydział Chemiczny

Powrót
Licznik