Patrz także: Włodzimierz Bonusiak - "Kto zabił Profesorów Lwowskich?" Instytut Pamięci Narodowej - wznowienie śledztwa Zbrodnia lwowska na stronie Polonia.org prowadzonej przez pana Zbigniewa Kosteckiego, syna jednej z ofiar. Relacja z obchodów 60 rocznicy we Lwowie |
Wersja polska
English version
German version
Russian version
4 lipca minęła kolejna rocznica tragicznego wydarzenia - aresztowania i rozstrzelania przez
hitlerowców na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie, w 1941 roku, kilkudziesięciu profesorów Uniwersytetu, Politechniki i Akademii Weterynarii. Najwięcej wiadomości o tym tragicznym wydarzeniu znalazłem w
książce Stanisława Sterkowicza pt. "Tadeusz Boy-Żeleński - lekarz - pisarz -
społecznik", wydanej przez PZWL w 1974 roku. Podaję więc je poniżej: [...]"Po wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej Lwów został zajęty przez hitlerowców 30 czerwca 1941 roku, lecz już na 7 godzin przed zajęciem miasta przez dywizję strzelców alpejskich, wkroczyła do miasta niemiecko-ukraińska grupa Abwehry, pozostająca pod osobistym dowództwem Teodora Oberlaendera. Oddział ten, przeznaczony do wykonywania zadań sabotażu i dywersji, odegrał główną rolę w tragicznych pogromach ludności lwowskiej. W skład grupy, oprócz oddziałów wojska i policji niemieckiej, wchodził także batalion ukraiński "Nachtigall" pod dowództwem niemieckim por. Herznera i ukraińskim Romana Szuchewycza, z oficerami będącymi w bliskich kontaktach ze Stepanem Banderą - ks.Iwanem Hryniochem i Jurijem Łopatynśkym a także grupą cywilów z kierownictwa radykalnego skrzydła OUN: Jarosławem Stećko (desygnowanym przez Banderę na szefa rządu wyzwolonej Ukrainy), Lwem Rebetem, Jarosławem Staruchem, Iwanem Rawłykiem, Stepanem Pawłykiem, Stepanem Łemkowśkym, Dmytro Jaciwem. Batalion
"Nachtigall" wchodził w skład Legionu Ukraińskiego, utworzonego przez
hitlerowców z ukraińskich nacjonalistów. Batalion był ubrany w mundury niemieckie.
W okresie poprzedzającym wojnę z ZSRR był specjalnie szkolony do zadań sabotażu
i dywersji w Neuhammer. Szkolenia te nadzorował osobiście profesor niemieckiego
uniwersytetu im. Karola IV w Pradze, dziekan wydziału nauk politycznych,
porucznik Abwehry - Teodor Oberlaender.Po zajęciu Lwowa przez Niemców nastąpił
szczególnie okrutny pogrom ludności, szczególnie żydowskiej. Obok grupy
Oberlaendera brały w nich udział jednostki Sicherheistdienstu, tzw.
Einsatzkommanda, dowodzone przez personel gestapo, SD i policji kryminalnej. Na
terenie Lwowa działały - niezależnie od siebie - dwie grupy: jednostki Abwehry,
wspomagane przez nacjonalistów ukraińskich z batalionu Nachigall, formacje
Sicherheistdienstu wpomagane przez milicję ukraińską i oddziały Wehrmachtu. Nastały straszne, tragiczne dni i noce dla miasta. Ślepa nienawiść, okrucieństwo, bestialstwo zaczęły prześcigać się w masowych zbrodniach na bezbronnej, niewinnej i przelęknionej ludności
Lwowa. Morderstwa pojedyncze i grupowe rozpoczęły się nazajutrz po zajęciu
Lwowa przez hitlerowców. Razem z Niemcami wkroczył do Lwowa oddział w mundurach niemieckich, ale składający się z Ukraińców. Była to grupa odnosząca się wyjątkowo wrogo w stosunku do ludności polskiej i
żydowskiej. Nie widziałem, aby grupa ta w zwartych jednostkach dokonywała
ulicznych pogromów, ale za to w każdej prawie większej łapance, egzekucji,
pogromie, brali udział żołnierze z tego oddziału. Grupa ta jednak
przeprowadzała we własnym zakresie zorganizowane aresztowania i egzekucje. Ich
to właśnie nazywano "Ptasznikami". Nazwa pochodziła prawdopodobnie od symboli
ptaków wymalowanych na jej wozach i motocyklach. Wkrótce po zajęciu Lwowa mieszkańcy wiedzieli już, że grupy niezorganizowanych nacjonalistów
ukraińskich, ukraińska milicja i Niemcy dokonują aresztowań z przygotowanych
uprzednio list. Aresztowano w pierwszych dniach mnóstwo inteligencji -
profesorów, artystów, nauczycieli szkół powszechnych, młodych księży związanych
z ruchem akademickim i co aktywniejszych studentów. Aresztowanych wożono do
kilku miejsc: do gmachu Gestapo (ul. Pełczyńska), do więzienia (Brygidki), do
dawnego więzienia wojskowego na Zamarstynowie i na dziedziniec więzienia przy
ulicy Łąckiego. Osoby aresztowane już wieczorem 30 czerwca i w następne dni
wywożono do kilku miejsc i rozstrzeliwano. Zdarzało się, że aresztowanych bito
przed egzekucją. Miejscami straceń były Winniki pod Lwowem, Wzgórze Kortumówki,
Żydowski Cmentarz. Mordowano również przy ulicy Zamarstynowskiej. Egzekucje masowe (pogromy Polaków i Żydów) trwały do około 2 lipca. Później nadal trwały egzekucje poszczególnych osób i grup. Ludzie mówili, że "ptasznicy" mordowali czterema sposobami: rozstrzeliwali, zabijali młotem, bagnetem, bądź bili aż do zabicia. Od ludzi, którzy byli świadkami aresztowań w bloku przy ulicy Arciszewskiego, Kurkowej, Teatyńskiej,
Legionów i Kazimierzowskiej, wiem, że "ptasznicy" w czasie aresztowań nosili
mundury Wehrmachtu. Przez cały ten czas widziałem tylko jednego oficera Niemca,
a przynajmniej mówiącego po niemiecku, z naszywkami SS [...]" 2 lipca 1941 roku około godziny 15-tej hitlerowcy, prawdopodobnie z Einsatzkommando, aresztowali Kazimierza Bartla, kilkukrotnego przedwojennego premiera rządu RP, profesora Politechniki Lwowskiej.
|
Kazimierz Bartel, pięciokrotny premier Rządu RP, profesor Politechniki Lwowskiej.
Fotografia z 1929 ofiarowana prof. Wojciechowi Rubinowiczowi
(dzięki uprzejmości pana Jana Rubinowicza)
Aresztowanych profesorów przewożono do Zakładu Wychowawczego im. Abrahamowiczów - w kompleksie
akademików Politechniki, skąd później zabrano ich na rozstrzelanie. Ogółem w
nocy z 3 na 4 lipca aresztowanych zostało 28 uczonych. Z tej listy ocalał
jedynie prof. Groer dzięki temu, że jego żona była Angielką.
"Pożegnałem się z płaczącymi kobietami i wyszedłem pod konwojem na ulicę. Tutaj w zupełnej ciemności stał załadowany samochód, wokół którego tłoczyli się gestapowcy. Było dwóch albo trzech cywilnych agentów. Posadzono mnie do samochodu razem z profesorem interny Janem Grekiem. Mieszkał on pod numerem 7, naprzeciw mego mieszkania. Obok posadzono także członka związku radzieckich pisarzy, prof. fil. Tadeusza Boya-Żeleńskiego, którego zabrano z mieszkania prof. Jana Greka. W korytarzu stało już od 15 do 20 osób ze spuszczonymi głowami. Faszyści ordynarnie trącali nas kolbami karabinów i kazali nam stać rzędem, twarzami zwróconymi do ściany. Korytarz i podwórze zapełnione były uzbrojonymi gestapowcami. Zauważyłem wśród nich dwóch lub trzech cywilów. Wydawali się oni agentami lub tłumaczami, ponieważ rozmawiali po ukraińsku; [...] poznałem lwowskiego chirurga prof. Tadeusza Ostrowskiego, twarzy pozostałych więźniów trudno mi było poznać, gdyż stali oni wszyscy z opuszczonymi głowami, ponadto w korytarzu było dość ciemno. Jeżeli ktokolwiek z zatrzymanych poruszył się lub podniósł głowę, był bity kolbą, a pod jego adresem sypały się doborowe przekleństwa. Liczba więźniów stale wzrastała, słychać było jak podjeżdżają nowe samochody. Wkrótce zatrzymanych było 36-40 osób, staliśmy z opuszczonymi głowami, i słychać było, jak przebiegają po korytarzach i schodach urzędnicy Gestapo. Otwierały i zamykały się drzwi, ktoś przebiegł do piwnicy. Prawie każdy przechodzący gestapowiec po zrównaniu się z nami targał nas za włosy lub bił kolbą, równocześnie w piwnicy bursy słychać było przekleństwa gestapowców, krzyki i wystrzały. Odpowiadałem z początku bardzo spokojnie, jednak widząc, że mnie nie słuchają - głośniej, że nie jestem Niemcem, a Polakiem, bez względu na to, że ukończyłem niemiecki uniwersytet, że byłem docentem we Wiedniu i że mówię po niemiecku. Po czym szybko wyszedł z pokoju. Pozostałem w towarzystwie oficera, który poinformował mnie, że on nie ma żadnego dowódcy, gdyż sam jest dowódcą i wszystko od niego zależy. Za chwilę wszedł dowódca i oświadczył mi, że mam iść na korytarz i czekać, być może uda mu się coś dla mnie zrobić. Wyszedłem na korytarz, w którym stali już. Prof. Rencki i Sołowij, ten ostatni już emeryt mający ponad osiemdziesiąt lat. Pozostałem w korytarzu około 1/3 godziny, po czym wezwał mnie dowódca i oświadczył: Jesteście wolni, idźcie na podwórze, spacerujcie i nie róbcie wrażenia aresztowanego. Do domu odejdziecie o godzinie 6 rano" (Od dziewiątej wieczorem do godziny 6 rano we Lwowie okupowanym przez hitlerowców nie wolno było chodzić bez specjalnego zezwolenia - okres ten nazywał się godziną policyjną.) Wyszedłem na podwórze, pozostawiając Renckego i Sołowija na korytarzu, zapaliłem papierosa i zacząłem spaserować, podwórze było strzezone przez gestapowców, zaczynało świtać. Odpowiedziałem, że otrzymałem rozkaz nie robić wrażenia aresztowanego. Pozostawili mnie w spokoju udając się do budynku, a ja spacerowałem dalej po podwórzu wypalając papierosa za papierosem. W tym czasie z budynku wyprowadzono 5 czy 6 kobiet, okazało się, że to słuzba profesorów Ostrowskiego i Greka, aresztowanych razem z ich rodzinami i gośćmi, która podobnie jak ja była zwolniona, stała małą grupką na podwórzu. Po upływie paru minut gestapowcy wyprowadzili z budynku małą grupę profesorów liczącą 10-15 osób, cztery z nich, chronione ścisłym konwojem, niosły okrwawione zwłoki zabitego człowieka - dowiedziałem się później od służącej profesora Ostrowskiego, że był to młody Ruff, syn znanego we Lwowie chirurga. Rodzina Ruffów mieszkała u prof. Ostrowskiego i wspólnie z nim i ks. Komornickim oraz gośćmi bawiącymi wówczas u prof. Ostrowskiego zostali przez Gestapo zabrani. Młodego Ruffa zabili gestapowcy na śledztwie, w czasie gdy dostał ataku epileptycznego. Rozpoznałem ludzi, którzy nieśli zwłoki młodego Ruffa, bez żadne wątpliwości byli to profesorowie: kierownik anatomii patologicznej Medycznego Instytutu, prof. Witold Nowicki, prof. Politechniki Włodzimierz Krukowski, prof. Politechniki Stanisław Pilat i jeszcze ktoś czwarty, zdaje się, że prof. matematyki Włodzimierz Stożek. Grupę tę wyprowadzono na podwórze za budynek, w którym poprzednio znajdowaliśmy się: gdy oni znikli z widoku, zobaczyłem, jak gestapowcy zmusili żonę prof. Ostrowskiego, Jadwigę, oraz matkę młodego Ruffa do zmywania krwi ze schodów, którymi przenosili krwawiące zwłoki jej syna. Przeszło jeszcze pół godziny, gdy usłyszałem z punktu, do którego udali się profesorowie, niosący zwłoki młodego Ruffa, kilka seriiz broni maszynowej (automatów). Pochwili wyprowadzono z bursy znowu kilka osób, nie więcej jak 15-20 ludzi, których ustawiono pod murem twarzą do ściany. Wśród nich poznałem profesora ginekologii Stanisława Mączewskiego. W ślad za tą grupą wyszedł dowódca z opuchniętą twarzą, znany mi ze śledztwa, zwrócił się do konwoju ze słowami: "Ci pójdą do więzienia", wskazując na aresztowanych. Miałem wrażenie, że słowa te były wypowiedziane wyłącznie do mojej wiadomości. Równocześnie zwrócił się do grupy służby z zapytaniem: "Tutaj co? Wszyscy służba?" - "Nie, ja jestem nauczycielka" odpowiedziała jedna z kobiet i zrobiła krok naprzód. "Nauczycielka? - zapytał dowódca - wobec tego marsz pod ścianę!" I przyłączył ją do stojących pod ścianą profesorów. Zaczął spacerować po podwórzu śpiewając piosenki, wziął od strażnika karabin i zaczął strzelać do wron, które w dużej ilości krążyły nad nami. W miarę zbliżania się końca godziny policyjnej, naprzód wypuścił służbę, a potem mnie. Gdy wychodziłem, profesorowie stali jeszcze pod ścianą, z podniesionymi rękami" Aresztowanych uczonych oraz ich rodziny wymordowano jeszcze tej samej nocy na zboczu Kadeckiej Góry, koło ul. Wuleckiej. Egzekucje odbywały się pośpiesznie we wczesnych godzinach rannych, żeby zdążyć przed końcem godziny policyjnej i mieć tę sprawę zakończoną. Mimo tego pośpiechu i ostrożności znaleźli się jednak świadkowie zbrodni - z pobliskich domów obserwowali egzekucje widoczne wyraźnie we wczesnych godzinach letniego świtu. Wiele danych wskazuje na to, że odbyły się prawdopodobnie dwie egzekucje, dokonane przez dwie różne formacje wojskowe. Z wersji prof. Groera wynika, że obserwował wyprowadzanie pierwszej grupy skazanych z bursy Abramowiczów, a później widział, jak oprawcy postawili pod murem dziedzińca drugą grupe skazanych. Prawdopodobnie egzekucję swojego męża, nie przeczuwając tego, obserwowała z okien swego mieszkania pani Maria Łomnicka. Oto jej przeżycia tej tragicznej nocy: "W tę straszną noc po aresztowaniu męża pani Maria Łomnicka (zamieszkała przy ulicy Nabielaka, naprzeciw Wzgórz Wuleckich) chodziła do samego świtu w pustym mieszkaniu, męczona strasznym przeczuciem, a potem, kiedy pierwsze zapowiedzi dnia zaczęły przesiąkac przez niebieskie story do pokoju, podniosła je i otworzyła okno skierowane w stronę Wzgórz Wuleckich. Gdy zrobiło się już całkiem widno, Maria Łomnicka zobaczyła grupę ludzi w ciemnych ubraniach, schodzących ścieżynką do wąwozu, gdzie była wykopana świeża gliniasta jama. Jeden z idących po ścieżce od Bursy Abrahamowiczów w dół do ulicy Wuleckiej miał na sobie czarną sutannę. Później zostało wyjaśnione, że był to ksiądz Komornicki, gość profesora Tadeusza Ostrowskiego. Grupa cywilów była otoczona ze wszystkich stron przez gestapowców uzbrojonych w automaty. Gestapowcy zaprowadzili ich do wąwozu i ustawili nad brzegiem jamy, wydawszy polecenie zwrócenia się twarzę w kierunku Bursy Abrahamowiczów, zasłoniętej przez pasmo wzgórz. Dopiero kiedy pierwsza salwa z automatów wstrząsnęła powietrzem i przerwała ciszę wczesnego poranka, Maria Łomnicka, widząc jak padają do jamy ludzie w cywilnych ubraniach, zrozumiała, co odbywa się na jej oczach. Widziała, jak naziści przyprowadzili nową partię aresztowanych i powtórzyli to samo, co zrobili z pierwszą grupą" (W.Bielajew, M.Rudnycki, "Pod czużymi znamienami"). Profesor Zygmunt Albert po wojnie zebrał świadków bestialskiego mordu. Dane z tych zeznań - zamieszczone w artykule pt."Zamordowanie 25 profesorów wyższych uczelni we Lwowie przez hitlerowców w lipcu 1941 r." ("Przegląd Lekarski 1964, nr1)- wskazują na to, że w masowym grobie Niemcy zakopywali ofiary, które mogły jeszcze żyć po egzekucjach. Bestialstwo opraców przechodziło wszelkie granice. Warto tu przytoczyć fragmenty wspomnianych zeznań, obrazujących potworność mordu, dokonanego na niewinnych ludziach, których całym przestępstwem wobec III Rzeszy było to, że byli Polakami i profesorami wyższych uczelni. Inżynier Karol Cieszkowski obserwował wypadki ze swego mieszkania i tak opisuje mord dokonany na zboczach Kadeckiej Góry: " O godzinie 4 nad ranem usłyszałem strzały od strony Wzgórza Wuleckiego. Szarzało wówczas i zaczęło być widno. Na krawędzi Wzgórza ujrzałem kilkadziesiąt cywilnych osób, stojących w jednym rzędzie, a nieco dalej od nich, na prawo i lewo, stali bardzo szykownie, powiedziałbym: elegancko, ubrani oficerowie niemieccy z rewolwerami w ręku. Nie liczyłem tych cywilnych osób, ale oceniałem ich na 40 do 50 osób. W połowie zbocza ujrzałem nad wykopaną jamą 4 cywilne osoby, zwrócone twarzą do zbocza, a plecami do mnie. Za plecami tych osób stali 4 żołnierze niemieccy z karabinami w ręku, a obok nich oficer. Zapewne na słowną komendę tego oficera żołnierze rónocześnie strzelili i wsztstkie 4 osoby wpadły do jamy. Wówczas sprowadzono z góry ścieżką cztery nowe osoby i cała scena powtórzyła się. Trwało to tak długo, aż wszystkie osoby zostało zastrzelone. Ostatnią osobą rozstrzelana była kobieta w długiej czarnej sukni. Schodziła ona sama, słaniając się. Gdy przyprowadzono ją nad jamę pełną trupów, zachwiała się, ale oficer podtrzymał ją, żołnież strzelił i wpadła do jamy. Niektóre z rozstrzelanych osób rozpoznałem bardzo dokładnie. Zapamiętałem, że jeden ze skazańców na ułamek sekundy przed wystrzałem wpadł do jamy (przypuszczam, że zrobił to celowo, by się ratować) i zaraz po wystrzale wyskoczył z jamy, ale żołnierz strzelił, ten się zachwiał i wpadł do jamy. Jama była wykopana w kształcie prostokąta podzielonego w poprzek nie przekopanym pomostem, wobec czego skazaniec na nim stojący, padając po strzale czy to w przód czy też w tył - zawsze wpadał do jamy. Raz tylko zdarzyło się, że jeden z synów prof. Stożka, stojący na kraju czwórki, padł po strzale poza - i wówczas żołnierze ściągnęli go do jamy. Po zakończeniu egzekucji koło jamy pozostał pluton egzekucyjny z oficerem. Żołnierze zdjęli płaszcze, zakasali rękawy i zaczęli zasypywać jamę. Robili to początkowo bardzo ostrożnie, ponieważ ziemia dookoła była zbryzgana krwią, którą widziałem w postaci dużych czerwonych plam" Inny świadek, inż. mech. Tadeusz Gumowski, relacjonował wydarzenia tej tragicznej nocy następująco: "W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku obudziło nas gwałtowne dobijanie się do bramy. Bramę otworzyłem ja w obecności ojca i siostry. Do sieni wpadło około 5 osób, w tym 3 umundurowanych gestapowców. [Zeznający mówiąc o gestapowcach mieli na myśli umundurowanych hitlerowców - nie rozrózniając formacji, do których należeli]. Zajechali autami. Cywilni mówili do nas po ukraińsku, z gestapowcami dość biegle po niemiecku. Będąc pod wrażeniem wizyty, nie kładlismy się spać. Po pewnym czasie zobaczyliśmy, że w willi prof. Witkiewicza zapaliły się światła, a w chwilę potem usłyszeliśmy dwa strzały. Rewizja trwała około 15 minut. Jak się wszystko uspokoiło, podszedłem pod okna willi prof. Witkiewicza i dowiedziałem się, że profesora wraz z woźnym, który u niego mieszkał, aresztowano. Zranili psa. Kilka chwil przesiedziałem w ogrodzie. Zaczęło świtać i wtedy zauważyłem, że na stokach wzgórz wuleckich żołnierze kopią dół. Zaniepokoiło mnie to ogromnie. Powiadomiłem rodzinę i od tego czasu nie opuszczaliśmy okna. Dół był wykopany w ciągu 30 minut. Skazanych przyprowadzano czwórkami od strony zabudowań "Abrahamów" (bo tak, o ile sobie przypominam, te zabudowania się nazywały) i ustawiano ich nad samym brzegiem dołu twarzą do nas. Pluton egzekucyjny stał po drugiej stronie grobu. Po salwie prawie wszyscy wpadali bezpośrednio do dołu. Prof. Witkiewicz przeżegnał się i wtym momencie runął. Skazani nie byli skuci. Liczyliśmy czwórki. O ile sobie przypominam było ich około 5. Między skazanymi były, zdaje się, 3 kobiety. Całość trwała niedługo, bo następne czwórki czekały swojej kolejki w pobliżu. Po egzekucji szybko zasypano grób i ubito ziemię. Grób zakopywali żołnierze. Żaden ze skazanych nie otrzymał po salwie strzału z rewolweru. Jest zatem prawdopodobne, że niektórzy zostali zasypani zywcem. Na drugi dzień lub trzeci po egzekucji z siostrą lub zoną poszliśmy na grób. Grób był stosunkowo mało widoczny i znaleźliśmy go tylko dlatego, że znaliśmy miejsce. Leżała tam wiązanka kwiató. Być może, że to było wskazówką dla Niemców, że miejsce grobu jest znane, i dlatego w ciągu paru dni zwłoki zostały prawdopodobnie wykopane i gdzieś przewiezione. Ekshumacji nie widziałem. Domyślaliśmy się tylko, ponieważ po paru dniach znać było, że grób został przekopany. We Lwowie głośno było o tej zbrodni i istniała lista pomordowanych, która była zgodna z naszą obserwacją. Prof. Bartla, którego dobrze znam osobiście i którego śmierć łączono z tą grupą, miedzy rozstrzelanymi nie zauważyłem. Miał on zostać stracony w miesiąc później, ponoć na Łęckiego. Również nie zauważyłem Boya-Żeleńskiego, którego twarz znałem z fotografii" Druga egzekucja odbyła się prawdopodobnie w niedługi czas po pierwszej. Prawdopodobnie właśnie w tej drugiej egzekucji został rozstrzelany Boy. Przemawia za tym fakt, że inż. Gumowski nie zauważył go wśród rozstrzeliwanych. Natomiast Maria Kucharowa poznała wśród rozstrzelanych panią Grekową, szwagierkę Boya. Prawdopodobnie oprawcy łączyli osoby z jednego miejsca aresztowania. Zapoznajmy się z zeznaniami Kucharowej" "3 lipca panował względny spokój. Po mieście krążyły wiadomości o aresztowaniach inteligencji - rzekomo jako zakładników. Podobno aresztowani byli w domach za dnia. Wieczorem położyliśmy się spać. W moim pokoju nie paliliśmy światła, więc okno było otwarte. Około godziny 4 obudziły nas strzały. Po chwili usłyszeliśmy pojedyncze strzały rewolwerowe." Sąsiedzi obserwujący z innych okien mówili nam, że dwóch mężczyzn wleczono przez łąkę. Nie mogli iść. Ci dwaj byli rozstrzelani jako ostatni. My, widząc pustą łąkę, myśleliśmy, że już wszyscy zostali zabici. Nie rozumieliśmy więc tych strzałów, wyjaśnili je nam później sąsiedzi. Na łące asysta oficerów stała do końca. Podprowadzanych eskortowali osobni żołnierze. Po zakończeniu egzekucji obserwowaliśmy ściąganie płaszczy z zabitych. Dokonywali tego asystujący oficerowie. Chodziło prawdopodobnie o przeszukanie kieszeni. Jest to nasze przypuszczenie, gdyż widzieliśmy, w momencie gdy oficerowie byli pochyleni, tylko ich głowy. Przypuszczenie to potwierdza fakt, że następnie oficerowie ci podawali sobie z ręki do ręki drobne przedmioty. Dół był wykopany zawczasu. Do niego włożono zabityh. Po egzekucji widzieliśmy ruchy łopat. Dół został zasypany." (Informacja Heleny i Karola Kucharów udzielona redakcji ZAP; cyt. za: A.Drozdzyński, J.Zaborowski, "Oberländer") Istnieje domniemanie, że pierwszej egzekucji dokonali żołnierze ukraińscy ze wspomnianego batalionu "Nachtigall" - drugiej Niemcy. Zwraca uwagę zupełnie odmienna "technika" i sceneria obu egzekucji: pierwsza pośpieszna niezgodna z "regulaminem" takich egzekucji - druga z pełną precyzją, znaną wszystkim, którzy przezyli okupację niemiecką. Warto zaznaczyć, że organizatorzy i wykonawcy masowych morderstw we Lwowie szybko opuścili teren swojego działania. Pośpieszny wymarsz "oberlaenderowców" ze Lwowa częściowo był związany z działaniami na froncie wschodnim, ale był i inny powód: niezadowolenie Hitlera z utworzenia rządu ukraińskiego. Błąd ten naprawiono bardzo szybko: kierownictwo Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów aresztowano, a grupę Oberlaendera wyprawiono przez Złoczów, Tarnopol do Winnicy, gdzie ją ostatecznie rozwiązano, odsyłając sławnych z pogromu lwowskiego "ptaszników" do macierzystego obozu. Losu pomordowanych w nocy z 3 na 4 lipca uniknął, jak wspominałem profesor Groer, w mieszkaniu którego kilka dni później pojawili się ponownie dwaj oficerowie Feldgestapo obecni poprzednio przy rewizji i aresztowaniu - Groer zapytał ich o los swoich kolegów. Odpowiedź była krótka: "Wszystkich rozstrzelano tej samej nocy" Profesor Kazimierz Bartel, aresztowany pierwszy, prawdopodobnie przez Gestapo, został zamordowany przez Niemców 26 lipca 1941 roku. Listę zamordowanych profesorów lwowskich powiększyli również dwaj profesorowie Akademii Handlu Zagranicznego: Ruziewicz i Korowicz, którzy zostali aresztowani w tydzień po opisanych wypadkach, a więc już nie przez grupę Abwehry. Ślad po nich zaginął całkowicie i można przypuszczać, że podzielili oni los profesora Bartla i innych profesorów bestialsko zamordowanych przez hitlerowców. Wielką i nikczemną rolę odegrał w mordowaniu polskich uczonych wysłannik hitlerowskiej Abwehry - Oberlaender, ale osobą patronującą jego akcji lwowskiej z dużej odległości był Hans Frank, namiestnik Hitlera na tzw. General Gouvernement.
Przypomnijmy zalecenia Franka, dawane kohortom śmierci: "Omówiłem nadzwyczajny plan pacyfikacji: celem jego jest skończyć w przyśpieszonym tempie z masą wichrzycielskich polityków oporu. Przyznaję otwarcie, że kilka tysięcy Polaków, i to przede wszystkim z warstwy przywódców duchowych Polski, przypłaci to zyciem. Fuehrer powiedział mi: "Warstwy uznane przez nas obecnie za kierownicze w Polsce należy zlikwidować; co znowu narośnie, należy wykryć i w odpowiednim czasie znowu usunąć." Nie potrzebujemy tych elementów wprzód wlec do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, ponieważ wóczas mielibyśmy tylko kłopoty i niepotrzebną korespondencję z rodzinami, lecz zlikwidujemy te sprawy w kraju. Uczynimy to też w sposób najprostszy. Możemy tu lekko podpisywać setki wyroków śmierci" Istnieją uzasadnione przypuszczenia, że zwłoki osób z pierwszej egzekucji zostały po paru dniach wykopane i pochowane w nieznanym miejscu. Natomiast zwłoki rozstrzelanych w drugiej egzekucji odkopano dużo później - w którąś noc październikową 1943 roku. Hitlerowcy, przerażeni zwycięską ofensywą wojsk radzieckich, pragnęli zniszczyć dowody swych zbrodni. Na rozkaz Himmlera utworzono z młodych Żydów, pozostających w gettach, tzw. specjalne oddziały (Sonderkommanda), których zadaniem było odkopywanie grobów ludzi rozstrzelanych w masowych egzekucjach, a następnie palenie ich zwłok. W nocy z 7 na 8 października 1943 roku Sonderkommando 1005 udało się na teren pamiętnej egzekucji, na Wulkę, gdzie leżeli bestialsko pomordowani lwowscy uczeni. Tu na wskazanym miejscu polecono Żydom kopać. Wkrótce odkopano zwłoki. "Poznaliśmy od razu - mówi naoczny śiadek tych zajść, Leon Weliczker - że musieli to być jacyś wybitni ludzie. Niektórzy byli w wieczorowych strojach, inni zaś leżeli w ubraniach z drogich materiałów. Gdy tylko podniśliśmy pierwsze zwłoki, już leżały dwa złote zegarki kieszonkowe i złote pióro Watermana. Grób nie był głęboki, tak że po pół godzinie zwłoki były wyjęte i załadowane do wagonu-lodowni" (L.Weliczker, "Brygada śmierci - Sonderkommando 1005. Pamiętnik" Łódź 1946) Niedawno ukazały się "Wspomnienia wojenne" Karoliny Lanckorońskiej (wydane przez "Znak"), która przed II wojną światową była pracownikiem naukowym (docentem) Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, przeżyła tam właśnie okupację sowiecką i następnie hitlerowską. Aresztowani przez hitlerowców i straceni na Wzgórzach Wuleckich profesorowie lwowscy byli jej znajomymi - ludźmi szczególnie bliskimi, z tego samego środowiska. Tajemnica ich zniknięcia długo nurtowała nie tylko lwowskie środowisko uniwersyteckie, ale całą społeczność miasta i kraju. Wyjaśniła się zaś ostatecznie w marcu 1942 roku - w dramatycznych okolicznościach towarzyszących uwięzieniu Karoliny Lanckorońskiej w Stanisławowie za działalność w Radzie Głównej Opiekuńczej. Szef tamtejszego gestapo - Hans Krüger - postrach polskiej ludności Stanisławowa - podczas przesłuchania Lanckorońskiej, sprowokowany jej zarzutami o szykanowanie Polaków, przyznał się, że: "[...]Przecież my, kiedy wkraczamy, zawsze już mamy gotowe spisy tych osób, które mają być aresztowane. To zawsze tak jest. Wie pani, gdzie również tak było? - tu roześmiał się dziko. "We Lwowie! Czy pani wie, o czym mówię w tej chwili? We Lwowie!" znowu wydał dziki śmiech. "Tak, tak. Profesorowie Uniwersytetu! Ha, ha, to moje dzieło, moje! Dziś, gdy pani juz nie wyjdzie, mogę jej to powiedzieć! Tak, tak, w... (tu wymienił jakiś dzień tygodnia, wydaje mi się, że czwartek) - kwadrans po trzeciej rano..." Teraz patrzał mi w oczy. Mam wrażenie, że widział, że tym razem mu się udało, że strzał był celny, bo się wyraźnie cieszył. Mnie się tymczasem zdawało, że mi ktoś wbija młotkiem w mózg takie słowa: "A więc oni nie żyją, a mordercą jest TEN!". |