Rudolf Weigl - pogromca tyfusu Bolesną stratę poniosła nauka polska, zmarł jeden z najwybitniejszych jej przedstawicieli, prof. dr Rudolf Weigl. Niezwykłe były koleje losu tego człowieka, który, chociaż nie lekarz, sławą okrył polską naukę lekarską, miliony ludzi ratując od śmierci. Rudolf Weigl urodził się 2 września 1883 r. w Przerowie na Morawach. W 4. roku życia traci ojca. Do gimnazjum uczęszcza w Jaśle i Stryju, wychowywany w duchu polskości przez znanego pedagoga i przyjaciela młodzieży, późniejszego dyrektora gimnazjum J. Trojnara. W r. 1903 rozpoczyna studia na wydziale przyrodniczym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Lwów w tym okresie był jednym z głównych centrów nauki polskiej. Młodzi przyrodnicy otaczali czcią swego seniora, Benedykta Dybowskiego, powstańca, długoletniego zesłańca na Sybir, wybitnego przyrodnika, pierwszego, który opisał faunę Bajkału i Kamczatki. W 1907 r. Weigl zostaje mianowany asystentem przy katedrze zoologii prof. Józefa Nusbaum-Hilarowicza, z którego pracowni wyszła cała plejada wybitnych przyrodników. Od pierwszych chwil pociąga Weigla praca laboratoryjna. Już jako student opracowuje cały szereg zagadnień z dziedziny cytologii. Dziś jeszcze budzą zainteresowanie prace Weigla z tego okresu nad transplantacją, aparatem Golgi-Kopscha i mitochondriami. W r.1907 Weigl promował się na doktora filozofii, w 1913 r. otrzymuje tytuł, docenta zoologii, anatomii porównawczej i histologii na lwowskim uniwersytecie. W czasie pierwszej wojny światowej młody zoolog zostaje powołany do armii, otrzymuje przydział do pracowni bakteriologicznej, gdzie pod kierunkiem późniejszego profesora Filipa Eisenberga - zaznajamia się z mikrobiologią. Był to okres, kiedy tyfus plamisty, ta plaga wszystkich wojen, pochłaniał tysiące ofiar budząc strach największy nawet wśród lekarzy. Ku zdziwieniu kolegów i przełożonych Weigl prosi o przydział do szpitali tyfusowych. W obozach uchodźców na Morawach rozpoczyna swe badania kontynuowane następnie w Przemyślu i w Tarnowie. Wziął się do tych badań z całą sumiennością doświadczonego przyrodnika, przy czym poprzednie wykształcenie cytologiczne i histologiczne okazało się wielce pomocne. W latach wojny wiedziano jedynie, że tyfus plamisty przenoszą wszy. Twierdzenie to sformułował w 1910 r. uczony francuski Charles Nicolle, za co później otrzymał nagrodę Nobla. Kwestia jednak zarazka duru plamistego była rzeczą sporną. Znane podówczas zarazki innych chorób zakaźnych: tyfusu brzusznego, czerwonki, cholery rosną na bulionie czy sztucznych pożywkach. To samo więc myślano i o tyfusie plamistym przypisując rolę zarazka tej choroby całemu szeregowi drobnoustrojów, wyhodowanych przez różnych autorów z krwi chorych na tyfus. Zagadnienie komplikował fakt, że cały szereg mikroorganizmów dawał specyficzne reakcje z surowicą chorych na tyfus (odmieniec proteus Xl9 - reakcja Weil-Felixa). Uczony brazylijski, Rocha-Lima, dochodzi w tym czasie do wniosku, że zarazek tyfusu plamistego nie rośnie na zwykłych pożywkach, a rozmnaża się jedynie wewnątrz komórek nabłonkowych jelita wszy: na cześć dwu badaczy zmarłych od tyfusu plamistego nazywa go Rickettsia Prowazeki. Znalezione jednak później drobnoustroje tego typu - pozbawione chorobotwórczego działania, stawiają wyniki tych badań pod znakiem zapytania. Weigl przystępuje do badań jak biolog. Bada zarazki w warunkach w jakich występują w przyrodzie, tj. we wszach. Jednak wesz żywi się tylko krwią ludzką. Weigl opracowuje metodę hodowli wszy w laboratorium. Umieszcza je w drewnianych klateczkach, przykrytych z jednej strony jedwabną gazą, przez której oczka wszy, po przymocowaniu klatki do skóry ludzkiej, mogą wysuwać swój aparat ssący i ssać krew karmiciela. W karmieniu tych stworzeń pomaga mu żona i najbliżsi współpracownicy. Weigl wykazuje, że Rickettsia Prowazeki, to rzeczywiście zarazek tyfusu plamistego, który z krwią chorego dostaje się do nabłonka jelitowego wszy. Weigl bada biologię zarazka w organizmie wszy. Zarazek uszkadza jelito zarażonej wszy, która ginie w rezultacie infekcji, zakażenie nie przenosi się na drugie pokolenie. Jak utrzymać więc hodowlę tego zarazka? - Weigl, który nie był molem książkowym, lecz typem urodzonego badacza, który własnymi rękoma wykonuje wszystkie swe doświadczenia, wpada na genialnie prosty ale doniosły w dalszych konsekwencjach pomysł: zawiesinę zarazków z jelita zakażonej wszy wprowadza cieniutką szklaną kapilarą w odbyt zdrowej wszy i w ten sposób otrzymuje pierwszą czystą hodowlę zarazka tyfusu plamistego. Miało to epokowe znaczenie dla kultywowania mikroorganizmów nie rosnących na zwykłych pożywkach - kultura w żywej tkance, prototyp późniejszych metod hodowli rickettsii i wirusów w tkankach. Weigl wykazuje, że hodowany w ten sposób drobnoustrój jest rzeczywiście zarazkiem tyfusu plamistego. Wywołuje zarażenie laboratoryjnych zwierząt, w szczególności świnek morskich, przy czym zarazek hodowany w ten sposób, przez szereg przeszczepień zachowuje swe chorobotwórcze działanie. Prowadząc w odosobnionej pracowni pracę z hodowanym w ten sposób zarazkiem, Weigl ulega laboratoryjnemu zarażeniu i przez liczne dni walczy ze śmiercią. Uzyskana hodowla zarazka daje uczonemu możność rozwiązania całego szeregu zagadnień. Weigl opracowuje metodę diagnostyki tyfusu plamistego, odczyn zlepny rickettsii z surowicą chorych, znany w nauce pod nazwą odczynu Weigla (nazwa wprowadzona przez Ch. Nicolle’a). Dzięki dokładnemu zbadaniu zarazka tyfusu Weigl opracowuje metody odróżnienia go od innych drobnoustrojów. W swej skromności zbadane przez siebie mikroorganizmy, niezmiernie podobne do zarazków tyfusu plamistego, nazywa nie swoim imieniem, lecz imieniem brazylijskiego uczonego Rocha-Limy. Własną metodą hoduje Weigl we wszach zarazki innych chorób grupy durowej, co umożliwia ich dokładniejsze zbadanie, np. zarazki tyfusu Gór Skalistych w Ameryce, bardzo ciężkiego schorzenia przenoszonego przez kleszcze, tyfusu meksykańskiego przenoszonego przez pchły szczurze, gorączki okopowej i innych. Co zaś praktycznie okazało się najbardziej cenne - to spożytkowanie hodowli zarazka dla sporządzenia zapobiegawczej szczepionki. Dzięki szczepionce uczeni we wszystkich laboratoriach mogli bezpiecznie prowadzić badania nad schorzeniem, od którego zginęło najwięcej badaczy i lekarzy (Ricketts, Prowazek, czeski uczony Weil, który zaraził się w pracowni Weigla i szereg innych). Dzięki szczepionce księża, misjonarze i siostry w Afryce i na Dalekim Wschodzie, mogli bezpiecznie prowadzić swą misyjną i charytatywną pracę. Mało kto wie o tej stronie działalności naszego uczonego. W Mongolii i Chinach tyfus plamisty to schorzenie dla Europejczyka - prawie z reguły śmiertelne. W jednej prowincji obsługiwanej przez misjonarzy z Belgii i Holandii (kongregacja Scheut) w latach 1920-31 spośród 130 misjonarzy - 88 zmarło na tyfus plamisty. Zmarli w młodym wieku, w pełni sił, niektórzy już po krótkiej, kilkumiesięcznej pracy misyjnej. Ojciec Rutten, szef tych misji, ksiądz, lekarz i farmaceuta w jednej osobie, zwraca się do Weigla o pomoc. Otrzymuje 100 porcji szczepionek - wśród szczepionych nikt nie zachoruje, chociaż tyfus szerzy się w tym rejonie. Misje wysyłają na naukę do Lwowa swego wychowanka Chińczyka - dr Tchanga, który następnie organizuje w Pekinie produkcję szczepionki Weigla. Wśród szczepionych, jak pisze w swoim raporcie ojciec Rutten, w latach 1930- 1940 nikt nie umarł na tyfus, który w tym rejonie stale pochłania liczne ofiary. Jak obliczył ojciec Rutten, szczepionka Weigla zabezpieczyła tysiące lat pracy misyjnej. Za swe zasługi Weigl otrzymuje krzyż rycerski i komandorię orderu świętego Grzegorza, odznaczenie, którym poszczycić się mogą tylko bardzo nieliczni świeccy. Dekret nominacyjny tego najwyższego odznaczenia papieskiego za zasługi Weigla na polu misyjnym podpisał w 1934 r. w imieniu papieża Piusa XI, ówczesny sekretarz stanu, obecny Ojciec św., kardynał Pacelli. Weigl ratuje życie tysiącom ludzi, zdobywa mu to rozgłos na całym świecie, otrzymuje najwyższe odznaczenia i nagrody naukowe w kraju i za granicą. Jest członkiem czynnym Polskiej Akademii Umiejętności, członkiem korespondentem Belgijskiej Królewskiej Akademii Medycznej, członkiem honorowym Nowojorskiej Akademii Nauk i szeregu innych towarzystw naukowych zagranicznych i krajowych (z wyjątkiem Polskiej Akademii Nauk). Do jego pracowni we Lwowie zjeżdżają się licznie uczeni z krajów Europy i innych kontynentów. Mimo sławy i zaszczytów Weigl zawsze zachowuje swą skromność. Wszystkich, którzy stykali się ze Zmarłym, uderzała stale niesłychanie głęboka wiedza oparta na osobistym doświadczeniu i niesłychana jego skromność. W Zmarłym straciliśmy bowiem nie tylko wielkiego uczonego, lecz i wielkiego człowieka. Ostatnie ćwierćwiecze nauczyło nas krytycznie patrzeć na różne wielkości. Widzieliśmy, jak ludzie w różnych warunkach rozmaicie się zachowują. Weigl był jednym z tych, którzy w latach zawieruchy dziejowej zawsze umieli zachować wielkie serce i godność. W okresie okupacji niemieckiej Weigl uratował życie kilku tysiącom młodzieży uniwersyteckiej, setkom uczonych, których zatrudnił w swym zakładzie ratując od wysyłki do Niemiec, za co zyskał sobie wdzięczność i uznanie wszystkich Polaków, którzy w latach okupacji przebywali we Lwowie. W 1944 roku Weigl opuszcza Lwów, udaje się do Krościenka nad Dunajcem, zakłada tam małą prywatną pracownię, w której kontynuuje niektóre swe prace. W 1945 obejmuje katedrę bakteriologii ogólnej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, zaś w 1948 otrzymuje nominację na katedrę biologii ogólnej Uniwersytetu Poznańskiego. Umiera w Zakopanem 11 sierpnia br. W pogrzebie, który odbył się w Krakowie, wzięli udział liczni znajomi i przyjaciele z ks. arcybiskupem Baziakiem na czele. U trumny Zmarłego przemówił jego długoletni uczeń i współpracownik, obecnie kierownik centrum badań nad tyfusem plamistym we Lwowie, dr Henryk Mosing. W pełnych bólu słowach skreślił sylwetkę Weigla jako wielkiego uczonego i człowieka. Oto wspomnienie, które charakteryzuje Weigla jako człowieka: Rok 1943 — rozmowa z zastępcą Himmlera generałem Kaufmanem. W tym okresie, gdy wielu dla względów materialnych przechodziło na volksdeutschów, złość i zdziwienie Niemców wywołał fakt, ze Weigl, który nie ukrywał swego niemieckiego pochodzenia, uważał się i podawał za Polaka. Dramatyczna rozmowa. Generał najpierw łagodnie przedstawia korzyści z przejścia na reichsdeutscha: katedra w Berlinie, nagroda Nobla dzięki kontaktom i wpływom niemieckim w Sztokholmie. Weigl przechodzi mimo tych perspektyw. Generał zaczyna się denerwować. Wspomina lwowskich profesorów i ich synów pomordowanych w 1941 r. w chwili wkroczenia Niemców do Lwowa, wspomina koncentracyjne obozy. Pan wie — mówi — że my umiemy zmusić. Weigl daje dostojną odpowiedź. Generale — mówi — jestem biologiem, wiem, że życie skończyć się musi, a życie stało się dziś nieznośne; w moim wieku nie mam szans na doczekanie lepszych czasów. Osobiście najchętniej popełniłbym samobójstwo, lecz wiem, że byłoby to bolesne dla bliskich. Spełniwszy swe groźby ułatwi mi Pan zadanie. Generał był zaskoczony, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Takim był Zmarły — wielki uczony i człowiek wielkiego serca. RYSZARD ROSTKOWSKI
|
O profesorze Rudolfie Weiglu:
Artykuły, wspomnienia, fotografie...