W trosce o dobre imię dr. n. med. Henryka Mosinga (dalej Doktor), dzięki uprzejmości Pana Stanisława Kosiedowskiego, zamieszczam kilka uwag do w.w. książki.
Głównie chodzi o rozdział autorstwa Andrzeja Nespiaka p.t. „Ze wspomnień” (s. 81-94), napisany ciekawie i z poczuciem humoru, niestety, autor podaje kilka przykładów zachowań Doktora, które odbieram jako uszczypliwości a może nawet złośliwości, na co z pewnością Doktor sobie nie zasłużył. Pomijam tu prawdziwość opisywanych zdarzeń.
Swoje uwagi, znacznie obszerniejsze w stosunku do tutaj przedstawionych, wysłałem do Pana Profesora Stuchlego, niestety pozostały bez odpowiedzi. Doszedłem do wniosku, że ze względu na stosunkowo już bardzo nieliczne grono dawnych weiglowców i innych osób, które mogłyby interesować się tematyką książki, zwłaszcza przedstawionymi tu szczegółami, nie ma potrzeby upubliczniania moich uwag. Ostatnio – po uroczystości odsłonięcia we Wrocławiu kamienia-pomnika ku czci prof. Weigla (8. grudnia 2005 r.) - dowiedziałem się, że omawiana książka zawędrowała do Lwowa. W związku z tym zmieniłem zdanie: liczę na to, że w ślad za książkami i te uwagi dotrą do Lwowa.
I tak na str. 85 autor podaje, że w Pracowni Doktora każdy nowo przyjęty spotykał się z lekka ironicznym przyjęciem Tadeusza Kidankiewicza [...] będącego prawą ręką doktora Mosinga oraz z zagadkowym uśmiechem szefa. Ocenie takiej podlegały szczególnie kobiety, cieszące się w rzeczywistości wyjątkowymi względami obu tych ludzi
Dalej, gdy niektórzy pracownicy zapadali na klasyczny dur plamisty (lub na tzw. „zakładówkę” - MK), wtedy biedny Mosing latał potem tylko po domach tych gorliwców (88-89). Określenia typu: biedny, latał, nie przystają do osoby Doktora i powagi opisywanych zdarzeń. Zakażenia, o których tu mowa, miały przebieg poważny i mogły zakończyć się nawet śmiercią pracownika. Takie przypadki w historii Zakładu miały miejsce.
Następnie, gdy do Pracowni przyszła nowo przyjęta pracowniczka (nb. był to dla żartu przebrany za kobietę mężczyzna), Mosing, który cmoknąwszy nowoprzybyłą w mankiet, ocenił ją lapidarnie „o, to lepszą k... Andzia nam przysłała” (Andzia – tu dr Anna Herzig – MK) (91).
Autor mógł nie darzyć Doktora sympatią, jego święte prawo. Ale przygotowując wydanie książki redakcja mogła pominąć lub choćby stonować te opisy. Prof. Zb. Stuchly w „Zamiast wstępu” pisze, że chce aby jego książka była dokumentem historii medycyny, służącym powszechnemu dobru a nie tylko literackim opisem pewnych zdarzeń.
Uszczypliwość autora nie ominęła też samego Profesora Weigla i dr Anny Herzig. Na str. 84 autor pisze: Zakład mieścił się w kilku małych, ciemnych pokojach [...]. Tam mieszkał profesor, tam „królowała” Andzia, tam koncentrował się również fraucymer dobieranych umiejętnie przez nią ładnych, ale zawsze miernie inteligentnych laborantek.
Chcę jeszcze podać przykład z tekstu A.Nespiaka, nie odnoszący się do uszczypliwości, który podważa wiarygodność i rzetelność tekstu. I tak na str. 86 Autor pisze: Ten prosty pomysł użycia tak prymitywnych sposobów hodowli [...] był jedna z przyczyn taniości całej produkcji szczepionki. Ani pomysł nie był prosty, ani sposób hodowli nie był prymitywny, a koszt produkcji szczepionki Weigla był jednym z najwyższych, jeśli nie najwyższy. To może stwierdzić nawet laik, po zapoznaniu się z opisem technologii produkcji szczepionki.
Takich dziwnych błędów w tekście jest więcej ale nie tu miejsce na ich cytowanie.
Osoby, do których odnoszą się uszczypliwości już przeszły swoją „smugę cienia” i będzie lepiej zastosować tu starożytną zasadę de mortuis nil nisi bene.
Do Instytutu Profesora Weigla zostałem przyjęty „za Niemców” we wrześniu 1942 r . jako preparator do Preparatorni przy ul. Potockiego 45. Miałem wtedy 16 lat. Pracowałem do likwidacji Instytutu przez Niemców na wiosnę 1944 r. Pracowałem zawsze na drugą zmianę, ponieważ przed południem uczęszczałem na tzw. tajne komplety. Następnie, od sierpnia 1944 r. do września 1951 r. pracowałem jako laborant w Pracowni (Oddziale) do Badań nad Tyfusem Plamistym (Sypnotifoznyj Otdeł) w Lwowskim Instytucie Epidemiologii, Mikrobiologii i Higieny (początkowo San-Bak Instytut) przy ul. Zielonej 12. Kierownikiem Pracowni był Doktor Henryk Mosing (Genrik Stanisławowicz). Od sierpnia 1944 do wiosny 1945 pełnił On jednocześnie obowiązki dyrektora całego Instytutu. Z pracy u Doktora zrezygnowałem w związku z podjęciem studiów w nowootwartym Nowowilniańskim Instytucie Nauczycielskim Lit. SRR, z polskim językiem nauczania (!).
Po ukończeniu Instytutu powróciłem do Lwowa i podjąłem pracę bardziej zgodną z moimi nowymi kwalifikacjami. W marcu 1959 razem z Żoną repatriowałem się do PRL (Kraków). Dopóki byłem we Lwowie, stale odwiedzałem Doktora w Jego Pracowni. Później, dopóki Doktor władał piórem, utrzymywałem z Nim kontakt korespondencyjny. Kilkakrotnie spotkaliśmy się we Lwowie i w Krakowie. Od kiedy został przykuty do łoża aż do Jego śmierci, za pośrednictwem osób trzecich stale interesowałem się Jego losem. Obecnie nosze się z zamiarem opracowania bibliografii przedmiotowej dot. Doktora.