„JADWIGA I JAGIEŁŁO" KAROLA SZAJNOCHY NA TLE JEGO ŻYCIA I TWÓRCZOŚCI NAUKOWEJ

Stefan Kuczyński

 

Habent sua fata libelli — losy utworów pisanych układają się nader różnorodnie. Jedne z nich, nieliczne, nie starzeją się nigdy. Przykładem ich mogą być szczytowe osiągnięcia epiczne czy filozoficzno-mistyczne w rodzaju Iliady, Odysei, Mahdbharaty albo dialogów Platona. Inne żyją też długo, coraz to na nowo odkrywane i pojmowane, jak na przykład sztuki Szekspira czy Lope de Vegi; inne jeszcze — giną w niepamięci niedługo po swych narodzinach. Wszelako miary czasu i poczytności utworów literatury pięknej lub filozoficznej nie można stosować do prac z dziedziny wiedzy. Dzieła naukowe mają, co jest samo przez się zrozumiałe, żywot o wiele krótszy, ponieważ nauka wciąż kroczy naprzód i przechodzi do porządku nad odkryciami i stwierdzeniami dnia poprzedniego, wymagając powstawania wciąż nowych ujęć, opracowań i ustaleń.

Trudno więc oczekiwać, aby i poszczególne monografie historyczne nie traciły wartości naukowej już po kilku dziesiątkach lat i by nadawały się do czytania nie tylko przez następne po rówieśnikach autora pokolenie, ale również przez pokolenia dalsze. Przede wszystkim bowiem coraz to nowe poszukiwania i odkrycia naukowe wzbogacają ustawicznie zasób posiadanych źródeł i umożliwiają historykom przedstawianie minionych wydarzeń i epok w sposób głębszy, prawdziwszy, a niekiedy wręcz odmienny od zobrazowania przez ich poprzedników. Ponadto każda epoka stawia uczonym swych czasów inne żądania metodologiczne, wykazuje sobie tylko właściwe zainteresowania, tak iż nawet przy tym samym zasobie źródeł każde pokolenie historyków pisze historię właściwie na nowo. I dlatego właśnie mało która z monografii historycznych okresu poprzedzającego może się chlubić poczytnością i wartością naukową w okresach późniejszych. Jadwiga i Jagiełło Karola Szajnochy, podobnie jak i niektóre inne dzieła klasyków historiografii polskiej , należą właśnie do takich wyjątków.

Wpłynęła na to niewątpliwie i piękna forma literacka dzieła, i te­mat obrazujący czasy szczególnie interesujące każde kolejne poko­lenie czytelników polskich, ale - jak wolno mniemać - przede wszystkim przejście w historii od racjonalizmu do romantyzmu, czego dokonał Szajnocha wzorując się najbardziej na Augustynie Thierry i T. B. Macaulayu. Wyczucie nastroju i potrzeb duchowych czytelników, plastyczne przedstawienie opowieści dziejowej, piękny język i dramatyczno-artystyczne niekiedy ujmowanie treści sprawiły, iż Jadwigę i Jagiełłę czytano nie tylko jako dzieło naukowe wpro­wadzające w przystępnej formie w opisywaną epokę, ale również jako pasjonującą opowieść historycznoliteracką. Piękna forma wykładu przy szerokim zarysie zarówno warunków geograficznych, społeczno-gospodarczych, politycznych, jak i kulturalnych, z niejedną paralelą ogólnoeuropejską, porywała ówczesnych czytelników i powoduje, że i dzisiaj jeszcze, po stu kilkunastu latach od ukazania się pierwszego wydania omawianego dzieła, miłośnicy historii mogą z zainteresowaniem, a nawet z pożytkiem książkę tę przeczytać. Rzecz prosta, uwzględniając poprawki do różnych, przestarzałych od dawna ustaleń autora, o których będzie jeszcze mowa niżej. Jadwiga i Jagiełło, najwybitniejsze dzieło Szajnochy, jest też pracą, która w sposób najbardziej przejrzysty obrazuje poglądy, metody, uzdolnienia i możliwości zarówno literackie, jak i naukowe autora. W książce tej Szajnocha wypowiedział się najpełniej, ukazał nie tyl­ko czasy Jadwigi i Jagiełły, ale również siebie, był zaś pośród wielu przedstawicieli naszej kultury ówczesnej człowiekiem naprawdę nie­przeciętnym. Pisząc poprzednie wyrazy zdawaliśmy sobie sprawę, że zdarzało się nieraz w literaturze historycznej, iż badacze kreślący biografię obranej postaci zatracali w jakiejś chwili obiektywny stosunek do opisywanego człowieka i poczynali dopatrywać się w nim wartości wyjątkowych, na skutek czego przysądzali mu niesłusznie wybitność nadmierną.

Zjawisko powyższe jednak nie grozi, jak wolno sądzić, przy opisie żywota i dokonań autora Jadwigi i Jagiełły, ponieważ curriculum vitae Szajnochy zawiera, samo przez się, tak wiele niezwykłości, że nawet szczególnie gorliwy zwolennik uniezwyklania biograficznego musiałby uznać zbędność takiego zabiegu w danym wypadku.

Karol Scheinoha von Wtelensky — bo takie początkowo nosił nazwisko — z pochodzenia był Czechem, a przecież stał się najlepszym, pokutującym długie miesiące w więzieniu za swój polski patriotyzm Polakiem i następnie nazwany został „ulubieńcem narodu" polskiego; kształcony w niemieckiej szkole galicyjskiej i początkowo władający mową polską „miernie" — po dwudziestu latach od chwili urzędowego stwierdzenia tej mierności uznany był za znakomitego pisarza polskiego i za „ozdobę, chlubę, prawdziwą sławę literatury naszej" ; nie dopuszczony przez władze zaborcze do studiów uniwersyteckich, własnym wysiłkiem, jako samouk, osiągnął poziom naukowy tej miary, iż został jednym ze współpracowników tomu pierwszego Pomników Dziejowych Polski (Monumenta Poloniae Historica) , a więc wydawnictwa, które skupiało najwybitniejszych ówczesnych uczonych, a nadto, że dwukrotnie, gdyż w roku 1850 oraz 1862 starano się, aby objął katedrę historii na Uniwersytecie Jagiellońskim ; wywodzący się z rodziny szlacheckiej i chowany przez matkę pochodzenia ziemiańskiego, która usiłowała wpoić w syna przekonanie o konieczności posiadania lub dzierżawienia posiadłości ziemskiej, Karol potrafił w sposób zdecydowany przeciwstawić się rodzinnym ciągotom do majątku, pisząc do matki: „Wybijmy sobie raz na zawsze te dziwne, niedorzeczne myśli o posesjach z głowy. Jest to fortuna głupców, którzy inaczej... na chleb zarobić nie umieją, a koniecznie panów udawać pragną" ; i wreszcie, chociaż utracił już w roku 1856 możność czytania, a w trzy lata później oślepł całkowicie, to jednak w ciągu dalszych wielu lat, prawie aż do zgonu, pracował naukowo nadal i pisał prace historyczne, poświęcając temu zajęciu niemal cały dzień, a czasem także część nocy każdej doby. Korzystał zaś jedynie z pomocy lektora w ciągu sześciu godzin dziennie oraz ze specjalnego urządzenia umożliwiającego pisanie ociemniałemu autorowi.

Nic też dziwnego, że Klemens Kantecki przystępując do nakreślenia życiorysu Szajnochy umieścił na pierwszej stronicy swego dzieła cytat Fr. Morawskiego: „Plutarch by nim nie wzgardził."

Karol Szajnocha, syn Wacława i Marii z Łozińskich, urodził się w Komarnie pod Samborem w dniu 20 listopada 1818 roku. Dziad jego piastował stanowisko burgrabiego u księcia Lobkowitza, ojciec, z wykształcenia lekarz, porzucił zawód medyczny i osiadł w Galicji jako tzw. mandatariusz. Inaczej niż wielu jego w tym czasie rodaków — Czechów, nie wysługiwał się władzom austriackim, zżył się ze społeczeństwem polskim, nauczył się mówić po polsku i wreszcie ożenił się z Polką i spolszczył tak dalece, że dzieci wychował na Polaków. Polakiem też czuł się od lat najmłodszych Karol, który początki nauki pobierał w domu, a następnie uczęszczał do szkół średnich w Samborze i we Lwowie. W szkole średniej już starał się młody Karol zatrzeć ślady swego niepolskiego pochodzenia, zmieniając z wolna pisownię nazwiska. Jednego roku podpisywał się jeszcze: „Scheynoha de Wtellensky", w następnym zaś już: „Szejnoha de Wtellensky", aż z czasem przeszedł na demokratycznego i bardziej po polsku brzmiącego Szajnochę.

W szkole uczył się doskonale i uzyskiwał nagrody, a uczęszczając jeszcze do ostatniej klasy gimnazjum we Lwowie bywał także na uniwersytecie. I słuchał wykładów historii profesora Józefa Maussa prowadząc, jedyny wśród obecnych, pilne notatki kursowe. Od lat dziecinnych bowiem czuł pociąg do historii i to go niewątpliwie skłoniło, iż w gronie kolegów szkolnych jesienią 1834 r. założył konspiracyjne „Towarzystwo Starożytności" mające na celu gromadzenie i referowanie wiadomości o istniejących w kraju zabytkach przeszłości, czyli o ruinach historycznych. „Towarzystwo" Szajnochy, acz niewątpliwie wywodzące się duchowo z wzorów filomacko-filareckich, nie miało zajmować się polityką, tym bardziej że członkami jego byli nie tylko uczniowie Polacy, ale również, i to w większości, Niemcy i Rusini. Szajnocha ułożył statut „Towarzystwa" i pierwszy przygotował materiały do odczytania na tajnych zebraniach. Wszelako rzecz się wydała i dyrektor gimnazjum, Niemiec, zamiast załatwić sprawę we własnym zakresie, z nadmiaru gorliwości wiernopoddańczej przekazał ją prezydium gubernialnemu. Prezydent, Franciszek baron Krieg, zlecił przeprowadzenie formalnego śledztwa dyrektorowi policji Sacher-Masochowi, i to w obecności specjalnego delegata z prezydium. Szajnocha przyznał się od razu do swej inicjatywy i tym samym odciążył kolegów. Wywarł też swoją postawą i charakterem tak korzystne wrażenie na dyrektorze policji, że Sacher-Masoch przedstawił w prezydium całą sprawę jako pozbawioną cech przestępczych zarówno w znaczeniu moralnym, jak i politycznym. Jednakże ze względu na tajny charakter organizacji, co było szczególnie źle widziane przez władzę dyrektor policji zaproponował dyscyplinarne ukaranie Szajnochy i pozostałych członków „Towarzystwa" przez szkołę. Prawdopodobnie więc młodzi konspiratorzy otrzymali od władz gimnazjalnych naganę lub karcer i sprawa na tym się zakończyła. Nie zasługiwałaby wobec tego na wspomnienie, gdyby nie fakt, że przy innej sprawie i następnym śledztwie w roku 1836 przyczyniła się do obciążenia młodego Szajnochy w sposób dla niego fatalny.

Ukończywszy bowiem szkołę średnią Karol Szajnocha zapisał się w 1835 r. na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Lwowskiego, ale po kilku miesiącach, 21 stycznia 1836 r., został aresztowany i odstawiony do więzienia śledczego. Oskarżony był tym razem o pisanie kartek i wierszy podburzającej, antyrządowej treści. Kartki te znaleziono na uniwersytecie i w kościele bernardyńskim w ławkach, które podczas mszy szkolnej zajmowali uczniowie najwyższej klasy gimnazjalnej. U jednego z kolegów Szajnochy, Bolberitza, przy rewizji wykryto przepisaną biografię Zana i nieprawomyślne zapiski, u drugiego, Rylskiego, dwa wiersze: jeden wyszydzający władze austriackie, drugi wspominający z patriotycznym akcentem powstanie listopadowe 1830 r.

Szajnocha i tym razem nie szukał wykrętów, ale przyznał się z miejsca, że jest autorem dwu wierszy znalezionych u Rylskiego i że jeden z tych wierszy rozpowszechniał w gmachu uniwersytetu. Nie ulegało wątpliwości, że siedemnastoletni młodzieniec, przejęty ideami demokratyczno-rewolucyjnymi napływającymi z Francji, zwłaszcza z wielkiej emigracji polskiej, zapatrzony w ideały patriotyczne wileńskich filomatów i filaretów, olśniony duchem wolności wołającym do młodych serc z kart pisarzy zachodnioeuropejskich, przede wszystkim zaś umiłowanego przez Szajnochę Schillera — ulegał w jakiejś mierze ideom wolnościowym w sensie zarówno narodowym, jak i społecznym. Jak wiele szlachetnych serc i umysłów owych czasów, nie godził się z istniejącą rzeczywistością polityczną i uciskiem. Wszelako również nie mogło ulegać wątpliwości, że przejawy dotychczasowe „buntowniczych" porywów oskarżonego młodzieńca z pewnością nie były groźne dla monarchii zaborczej ani nie były spiskiem.

Jednakże sędzia Wittmann, prowadzący śledztwo, pragnął najwyraźniej połączyć nieostrożny postępek Szajnochy z jakimś spiskiem antyrządowym lub wykazać powiązanie grupy młodzieży ze sprzysiężeniem kierowanym przez emigracyjnych emisariuszy. Próbował więc przede wszystkim ustalić związek między rozpowszechnianiem antyrządowych wierszy a dawną sprawą „Towarzystwa Starożytności", grożąc oskarżonemu nawet chłostą, ale Szajnocha nie splamił się słabością i nie ratował siebie podaniem żądanych nazwisk kolegów, za co sędzia obiecywał więźniowi łaskawszy wyrok. Całą i wyłączną winę wziął na siebie. „Pobudkę do niechęci — zeznał — która odnosiła się nie tylko do tutejszego, lecz w ogóle do wszelkiego rządu monarchicznego, dala mi lektura. Czytałem różne dzieła rewolucyjne i wchłonąłem z nich zasady w ułożonych przeze mnie wierszach. Te zasady starałem się także w innych wszczepić i dlatego rozpowszechniałem wiersze. O innym celu, mianowicie o jawnym powstaniu przeciw rządowi, nie myślałem. A muszę tutaj dodać, że z nikim nie pozostawałem w takich stosunkach, żebym stąd mógł sobie te zasady przyswoić."

Takie stanowisko drażniło sędziego, który przesłuchiwał Szajnochę wiele razy. Nie tylko jednak surowe śledztwo przynosiło młodzieńcowi udrękę. Po kilku tygodniach, które spędził w więzieniu zwyczajnym, przeniesiono go do więzienia specjalnego i tam trzymano w kajdanach założonych na nogi i ręce, w zupełnej przeważnie ciemności we dnie i w nocy. Nie dawano mu przy tym ani światła, ani książek. Stęchłe powietrze, ustawiczna wilgoć i mrok oddziaływały szkodliwie na młody organizm więźnia. Gdy zaś dla zapełnienia rozpaczliwej bezczynności w godzinach od dziewiątej rano do drugiej po południu, tzn. w czasie gdy było coś w celi widać, wyrabiał sobie igły z kości i drutu siatkowego, wydobywał nitki z prześcieradła lub szpilką pisał na ścianie utwory poetyckie, osłabił sobie na stałe wzrok tak dalece, że odbiło się to zgubnie na nim w przyszłości.

Dopiero po sześciu miesiącach takich męczarni sędzia Wittmann przekazał sprawę Szajnochy lwowskiemu sądowi kryminalnemu z wnioskiem o ukaranie autora wierszy „tchnących duchem karbonaryzmu, zaprawionych wściekłym jadem jakobinizmu i krwiożerczą tendencją" dwuletnim ciężkim więzieniem. Dnia 13 czerwca 1833 r. sąd orzekł dla Szajnochy karę jednorocznego więzienia ciężkiego. Wyrok nie był jednak jeszcze prawomocny, gdyż sprawa winna była z urzędu przejść przez wyższe instancje. Najwyższy trybunał wyrokiem z 21 stycznia 1837 r. zniżył, co prawda, oskarżonemu karę na sześć miesięcy ciężkiego więzienia, jednakże licząc dopiero od 27 grudnia 1836 r. Na owe 6 miesięcy kary musiał zatem Szajnocha czekać 12 miesięcy w zabójczych dla zdrowia i umysłu warunkach, w więzieniu śledczym, w którym znęcano się nad więźniem różnymi karami. Dopiero w styczniu 1837 r. przewieziono skazańca do właściwego więzienia karnego, gdzie odsiedział wyznaczone mu sześć dalszych miesięcy. Na próżno rodzina Karola czyniła starania. Prezydent gubernialny, baron Krieg, nie zawahał się nawet powiedzieć matce młodzieńca, Marii Szajnochowej, że takie głowy, jak jej syna, trzeba zgniatać: Solche Köpfe muss mann drücken!

Więzienie nie złamało ani nie zmieniło Szajnochy. Przymusowa samotność, do tego niemal w ciemnościach, spotęgowała w młodym człowieku wrodzoną skłonność do rozmyślań, do głębokiej analizy. Stał się tylko ostrożniejszy w wypowiedziach, bardziej zamknięty. Zawsze szlachetny i obdarzony silną wolą, spotęgował tę wolę i wytrwałość w sposób niezwykły. Sam miał mawiać w latach dalszych, iż „więzienie stało się dlań dobrodziejstwem, że odtąd dopiero ukochał pracę całą duszą i zaślubił ją na wszystkie dni swoje". Zgubnie jednak odbił się okres więzienny na zdrowiu, nerwach (stąd niezwykle później drażliwego) i wzroku Szajnochy.

Odcierpienie kary nie stało się właściwie tej kary końcem, ponieważ jako politycznemu skazańcowi nie dozwolono Szajnosze kontynuować przerwanych studiów na uniwersytecie. Dla uzyskania środków do życia musiał stać się nauczycielem po domach prywatnych oraz pełnić obowiązki korektorskie i literackie w redakcjach ówczesnych czasopism lwowskich, jak „Dziennik Mód Paryskich", „Lwowianin", „Rozmaitości" — dodatek do „Gazety Lwowskiej". Jako korepetytor pańskich dzieci (gdyż przeważnie znajdował pracę po zamożnych domach szlacheckich) czuł się źle i wciąż marzył o stanowisku bibliotekarza przy instytucji naukowej. Od czasu do czasu bawił u matki, która owdowiawszy oczekiwała od najstarszego syna pomocy dla siebie i młodszych dzieci. Pomagał też, jak umiał, matce w prowadzeniu dzierżawy w Żydaczowie, ale ze swą przeszłością ideową nie zerwał. W 1838 r. włączył się znowu do działalności spiskowej stając się członkiem nowej organizacji konspiracyjnej, Młodej Sarmacji, ugrupowania przeciwstawiającego się idei zbrojnego powstania. Mimo swych ciężkich przed rokiem doświadczeń Szajnocha pragnął pracować w organizacji aktywnie, na co jednak nie zgodziło się kierownictwo Młodej Sarmacji, słusznie się obawiając, iż niedawny skazaniec może być pod szczególnym nadzorem policji i zaszkodzić całemu związkowi.

Na skutek ciężkiej walki o byt, a zwłaszcza zajęć korektorskich, już w 1847 uskarżał się w liście do matki, że w związku z chorobą oczu musiał wziąć młodego chłopca do codziennego, kilkugodzinnego czytania i pisania i że „po ukończeniu rozpoczętej pracy przez kilka miesięcy od wszelkiego czytania i pisania koniecznie spocząć przyjdzie".

Choroba oczu była dla Szajnochy złowrogą zapowiedzią. Od roku 1839 drukował już swoje utwory literackie, a właśnie tegoż samego roku 1847, w którym zawiadamiał matkę o niedomaganiu wzroku, opublikował w „Bibliotece Zakładu Ossolińskich" pierwszą swą pracę naukową pt. Pogląd na ogół dziejów polskich. Świat literatury i nauki stawał otworem przed byłym więźniem stanu i Szajnocha, czując się w pełni sił twórczych, snuł wielorakie projekty dalszych dzieł w obydwu wymienionych dziedzinach. Wszelako wykonanie zamierzonych projektów skazywało ich autora na nieuchronne ślęczenie w archiwach i bibliotekach nad stosami manuskryptów oraz książek, na czynienie tysięcy notatek, na zapisywanie setek stronic, czyli na ustawiczne męczenie bolących oczu. Szajnocha bez wątpienia zdawał sobie sprawę ze musi dokonać wyboru; albo wyrzec się umiłowanej pracy pisarskiej i zmienić zawód, albo narazić się na utratę wzroku w przyszłości. I, jak się wydaje, autor Jadwigi i Jagiełły zdecydował, iż żyć bez badań naukowych i pisania nie potrafi, a tym samym przesądził świadomie swe przyszłe kalectwo. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie spodziewał się jednak, że kalectwu temu ulegnie już w czterdziestym drugim roku życia.

Mimo zatem ostrzeżeń lekarzy i przykro odczuwanych dolegliwości ocznych pracował dalej. A pracować umiał, jak mało kto. Bez względu na porę roku wstawał o trzeciej nad ranem i zajęty bywał do późnej nocy. Według wiarygodnego oświadczenia jednego z jego współpracowników, Kalickiego, Szajnocha „przez długie lata czytał, uczył się i studiował... dosłownie po całych dniach i nocach, odrywał się zupełnie od świata i życia towarzyskiego, nie wyłączając najbliższych nawet stosunków koleżeństwa i przyjaźni".

Pisał też wiele dla kilku powodów. Przede wszystkim uczył się pisać dobrą polszczyzną z pism polskich Złotego Wieku, nadrabiając językowe zaległości z lat dziecinnych i mozolnie wykuwając sobie oryginalny, pełen wyrazistości oraz polotu, choć nieraz i nowotworów, własny język literacki. Po drugie — tworzył rzeczy z dziedziny literatury pięknej: wiersze, powieści, utwory dramatyczne. Przekładał pieśni serbskie. Po trzecie - utrzymując się przez wiele lat z dawania lekcji opracowywał do własnego użytku dzieje różnych krajów i epok. Po czwarte — zajmował się piśmiennictwem historycznym, poczynając od wymienionego 1847 roku publikować własne dzieła historiograficzne.

Chociaż nie sądzone mu było zdobycie wielkiego imienia na niwie literatury pięknej, jednak do roku 1847 znany był już jako literat tak dalece, iż Wojciech Kętrzyński nie zawahał się wymienić Szajnochy pod rokiem 1842 wśród wybitniejszych współpracowników czasopisma „Biblioteka Naukowa Zakładu im. Ossolińskich".

Jednakże Szajnocha w latach czterdziestych XIX w. sam nie był jeszcze przeświadczony o słuszności kierunku swej drogi życiowej. Szukał jej. Był czas, gdy pragnął sławy poetyckiej i zazdrościł laurów wieszcza Mickiewiczowi. Później sam począł oceniać krytycznie wartość swych płodów literackich. W tym rozdwojeniu zamiłowań i chęci nie był, jak wiadomo, w owym czasie wyjątkiem. Pomijając już Mickiewicza, poetę i profesora najpierw w Lozannie, a następnie w College de France, twórczość naukową z twórczością artystyczno-literacką łączyło wielu współczesnych Szajnochy. Dość wymienić nazwiska: Augusta Bielowskiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Ludwika Łętowskiego, Józefa Łukaszewicza, Antoniego Małeckiego, Aleksandra Przezdzieckiego, Henryka Schmitta, Władysława Łozińskiego, Józefa Szujskiego i in. Zresztą w obecnych czasach wielu spośród pracowników naukowych w mniejszym czy większym stopniu tworzy również dzieła literackoartystyczne. Dość dla przykładu wymienić z okresu międzywojennego rumuńskiego profesora N. Iorge, który będąc historykiem jednocześnie wydawał utwory beletrystyczne i wystawiał na scenie swe sztuki, a w naszym kraju nie jest tajemnicą, że wybitny filozof i propagator „dobrej roboty", prof. Tadeusz Kotarbiński, pisze także wiersze.

Szajnocha długie lata, aż do roku 1850, miał nadzieję, że obok twórczości naukowej zdoła być także dramaturgiem. Zaczął od utworów dramatycznych obyczajowych i społecznych (Stasio, Panicz i dziewczyna (Zonia), Poświęcenie, Koneksje), ponieważ jednak ani grany na scenie i wydany drukiem Stasio, ani nie opublikowane trzy pozostałe nie zadowoliły krytyki i samego autora, spróbował pisać dramaty historyczne. Napisał ich sześć: z dziejów serbskich — Bitwa na Kosowym Polu (Wuk zdrajca); ze stosunków polsko-mołdawskich — (Iwo) z historii polskiej — Wincenty z Szamotuł, Kochanka Kazimierza Wielkiego (Jej pamiątka), Wojewodzianka sędomirska, oraz Jerzy Lubomirski. Ten ostatni utwór był drukowany w 1850 r., a jego fragmenty nawet w latach wcześniejszych. Jednakże, podobnie jak i Stasio, nie znalazł uznania krytyki, a — co ważniejsze — przekonał samego autora, że nie powinien zajmować się pisaniem dramatów, lecz jedynie pracami naukowohistorycznymi. Nie ulega wątpliwości, że powzięcie takiej decyzji nie przyszło Szajnosze łatwo. Czuł się historykiem, ale również literatem. Uważał zaś, że literatura piękna jest „kwiatem narodu", a „literaci — głową". Jednakże rozsądek zwyciężył i autor Jerzego Lubomirskiego od 1850 r. skupił się niemal wyłącznie na historii, przystępując w wymienionym roku do pisania swego największego i najbardziej poczytnego dzieła — Jadwigi i Jagiełły. Wszelako jego zamiłowania i zdolności literackie nie zostały zmarnowane. Z pisania nieudanych dramatów historycznych „wyniósł znaczne korzyści do dalszego zawodu historycznego: nauczył się wgłębiać w serca ludzkie...", „z utworów dramatycznych... przejął też polot myśli, piękny, naprawdę poetyczny styl, stanowiący znamienną cechę jego prac historycznych". Nie mogąc poświęcić się literaturze pięknej postanowił nadawać piękną formę pisarstwu historycznemu. Uważał, że historia jest nie tylko nauką, ale również i sztuką. Dostrzegł powinowactwo między twórczą pracą historyka a twórczością artystyczną.

Przekonaniom powyższym dał wyraz w dedykacji swych Szkiców historycznych Józefowi Korzeniowskiemu, pisząc: „Zdziwisz się może, kochany mistrzu, widząc imię swoje na tej karcie. Książka ścisłej nauki nie jest najwłaściwszym miejscem dla imienia poety. Z wielu jednak względów jesteś bliższym autorowi tych szkiców, niżby ktoś mniemał. On stara się opowiadać, a od ciebie uczyć się nam tej sztuki. On zamiłował historię, a któraż z historii potrafi być głębszą i wierniejszą od historii serca ludzkiego, jaką ty opowiadasz? On jako historyk ceni nad wszystko prawdę, a powieść twoja świeci tak niezrównanie jej światłem. Na mocy takiego powinowactwa naszych zawodów pozwalam sobie spoić imię twoje z tą książką..." Szajnocha pisał szczerze. W twórczości swej starał się opowiadać zbadane prawdy historyczne, przenikając najgłębszą treść serc opisywanych bohaterów, łączył sumienność uczonego z namaszczeniem literackim, z przekonaniem, iż „dobrego pisarza wszyscy rozumieć powinni", jako że w pełni wartościowym twórcą jest taki autor, który potrafi przemówić „do wszystkich".

I autor Jadwigi i Jagiełły przemówił istotnie do wszystkich. „Szajnocha — pisał o nim J. Bartoszewicz — należy do liczby naszych dzisiaj najwięcej wziętych, najwięcej zdolnych pisarzy. Na to jego prawo do szacunku publicznego złożył się talent poetyczny znakomity i zasób niepospolitej erudycji, które stworzyły tyle dzieł pięknych."

W dziełach jego czerpano — stwierdzał WŁ Zawadzki — nie tylko znajomość dziejów, ale zarazem coraz większe naukowej wiedzy pragnienie. Przeszłość umiejętnie odtworzona w obrazach tak wyrazistych i tak żywym zawsze nałożonych kolorytem przemawiała szczególniejszym urokiem do tych nawet czytelników, którzy nie byli w stanie pojąć naukowej prac tych wartości. Stąd też dzieła Szajnochy mają podwójne znaczenie, którym oceniać należy stanowisko jego w naszej literaturze."« Jako erudytę, pierwszorzędnego pisarza, człowieka o wielkim talencie i wielkim sercu określał Szajnochę Julian Klaczko.

Przytoczone trzy wypowiedzi — a wypowiedzi takich było mnóstwo — wskazują, że cele, jakie autor Jadwigi i Jagiełły wyznaczył sobie, znalazły należyty wyraz w jego historiograficznej twórczości. Ta zaś nie była nazbyt wielka, a to dla dwu powodów: ze względu na obciążenie pisarza pracami zarobkowymi — pedagogicznymi, korektorskimi, redakcyjnymi, a wreszcie bibliotekarskimi — oraz dlatego, że już w czterdziestym drugim roku życia utracił wzrok.

Dorobek naukowy Szajnochy obejmuje zarówno jogo dzieła drukowane, jak i prace, które po dziś dzień istnieją jedynie w rękopisie. Podatny na wpływy filozoficzne, naukowe i estetyczne Europy zachodniej Szajnocha kolejno poddawał się inspiracjom różnych ówczesnych wielkości. Wymienić więc należy wybitnego historyka szwajcarskiego, Jana Müllera, z którego dzieł przyszły historyk polski nauczył się patriotyzmu i kultu heroicznych patriotów, a nadto obrazowania przeszłości w sposób artystyczny. Szajnocha w latach późniejszych wzorował się też na A. Thierry'm i T. Macaulayu, ale pierwszą zachętę do malowniczego ujmowania faktów i wydarzeń historycznych znalazł bez wątpienia u Müllera. Prócz Mullera wywierał na Szajnochę wyraźny wpływ niemiecki uczony, Henryk Leo , skłaniając młodego człowieka do snucia rozważań historiozoficznych nad sensem dziejów. Dziełami Lea posługiwał się też Szajnocha pisząc zarys historii starożytnej , jesienią 1840 r., i średniowiecznej. W zależności od modnej podówczas idealistycznej filozofii niemieckiej, a w oparciu głównie o rozważania Schellinga Szajnocha napisał Wstęp do historii powszechnej, który jednak opublikowany nie został. We Wstępie tym pragnął opisać „harmonię dziejów" na tle historii uniwersalnej, czyli ukazać „zanalogizowanie historii materialnego i duchowego wszechżycia". W pracy tej autor Wstępu dokonał ciekawej próby zużytkowania dla swych rozważań odkrytych przez Mikołaja Kopernika i „objawionych światu dziejów materii", przenosząc prawa astronomiczne w dziedzinę życia umysłowego ludzkości.

Nie uniknął przyszły autor Jadwigi i Jagiełły spotkania z filozofią Hegla. Jak trafnie dostrzegł H. Barycz , wpływ heglizmu szczególnie wyraźnie występuje u Szajnochy w nie drukowanej również rozprawie pt. Prolog do panowania Stanisława Augusta , w której autor próbuje zastosować do historii Polski dialektyczną metodę Heglowską (teza, antyteza, synteza), dzieląc nasze dzieje na trzy odpowiednie epoki, a każdą z nich znowu na okresy wzrostu, szczytu rozwojowego i upadku. Filozofia Hegla nie odpowiadała jednak autorowi Prologu. Raził go w niej brak wszelkiego romantyzmu, demokratyzmu, raziło dopatrywanie się w państwie najwyższego szczebla ustroju społecznego, a na skutek tego uznanie za najlepszy wzór —? państwowości pruskiej. Toteż wkrótce wyzwolił się ze stosowania w historii Hegliańskiej dialektyki rozwojowej. Spróbował wszakże raz jeszcze swych sił w dziele o podkładzie historiozoficznym, które opublikował w 1847 roku pt. Pogląd na ogół dziejów Polski . W wymienionej rozprawie autor ujął historię Polski jako całość rozwojową, będącą jednocześnie częścią historii powszechnej. Usiłował też wykryć prawidłowość procesów historycznych tak w Polsce, jak i na Zachodzie, stwierdzając ich identyczność z taką tylko różnicą, że jesteśmy nieco opóźnieni w stosunku do rozwoju świata zachodniego, a to z uwagi na wpływ czynników geograficznych, np. takich, jak położenie terytorialne czy różnice w naświetleniu słonecznym, i demograficznych.

Zastanawiając się nad genezą tej rozprawy H. Barycz słusznie dostrzegł w niej ślady wpływu Joachima Lelewela, a zwłaszcza jego historycznej paraleli Hiszpanii z Polską, L. Finkel zaś stwierdził oddziaływanie również Dziejów cywilizacji europejskiej Fr. Guizota . Mimo bowiem, że Szajnocha w Poglądzie wystąpił raz jeszcze jako myśliciel i historiozof, takie stanowisko odpowiadało coraz mniej jego temperamentowi naukowemu i zamiłowaniom artystycznym. Rosła zaś w nim potrzeba twórczości ściśle historycznej, odtwarzającej w sposób dynamiczny, a jednocześnie malowniczy przeszłość narodową. W tym wypadku wzorów dla siebie szukał już nie na terenie niemieckim, lecz u historyków francuskich, nadających zresztą w tych latach ton całej historiografii europejskiej, i to nie tylko u takich, jak suchy i ścisły Guizot, ale przede wszystkim takich, jak A. Thierry czy J. Michelet, lub też jak angielski uczony T. Babington Macaulay.

Na przełomie bowiem XVIII i XIX stulecia zaszedł w europejskim życiu i literaturze zwrot od wyłącznego panowania rozumu do uznania praw serca i wyobraźni, czyli od racjonalizmu do romantyzmu. Zwrot ten żywił się też sokami patriotycznych i rewolucyjnych idei owych czasów, a idee rozpalali swymi utworami nie tylko mówcy w rodzaju Dantona, ale także pisarze i poeci: Schiller w Niemczech, Chateaubriand we Francji, a nade wszystko Walter Scott w Anglii. Powieści historyczne Scotta wywarły szczególny wpływ na historiografię epoki romantycznej. Pobudziły wyobraźnię uczonych i zachęciły ich do ukazywania dziejów w pełni ich kultury narodowej i lokalnych barw. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, słynne dzieło A. Thierry'ego Histoire de la conąuete de V'Angleterre par les Normands (1825), napisane zostało pod wpływem powieści W. Scotta Ivanhoe (1820).

A. Thierry stwierdzał wyraźnie w przedmowie do Recits des temps merovingiens, że każdemu wiekowi przeszłości należy zwracać jego właściwe miejsce, jego koloryt i znaczenie. Zalecał również zachować zawsze przy pisaniu formę opowiadającą (narrative), a nie rozprawiającą, dodawał wreszcie, że „każda kompozycja historyczna jest pracą tyleż sztuki, co i erudycji: staranie o formę i styl nie jest mniej potrzebne jak poszukiwanie i krytyka faktów".

Podobnie J. Michelet kładł nacisk na zbliżenie literatury historycznej do literatury pięknej i poszukiwał przy obrazowaniu wydarzeń historycznych wielkich uczuć, potężnych namiętności i nastrojów lirycznych, wysnuwając z kanwy dziejów momenty napięć dramatycznych. . .

Wreszcie T. B. Macaulay w swych pracach historycznych (np. Critical and Historial Essays) demonstrował możliwość połączenia bystrości i trafności historycznego badania z artystyczną formą ujęcia i barwnością tła dziejowego. Od wymienionych mistrzów, poddając się w pełni urokowi ich poglądów, Szajnocha przejął metodę pracy, jak również manierę pisarską, tak zresztą odpowiadającą jego własnym zdolnościom i upodobaniom. A ponieważ uczynił to pierwszy — stał się na polskim gruncie nie tyle naśladowcą, ile głosicielem nowych kierunków w naszym dziejopisarstwie i śmiałym nowatorem. Spozierał na twórczość współczesną okiem zarówno literata, jak i historyka. Jako literat nie wahał się rozważać nawet wartości osiągnięć A. Mickiewicza w poezji polskiej, jako historyk wyłożył swe poglądy metodologiczne na wzór J. Müllera i A. Thierry'ego , tworząc niejako program nowego kierunku w polskiej historiografii. „Praca niniejsza — pisał Szajnocha w przedmowie do Bolesława Chrobrego ma być próbką potocznego opowiadania dziejów ojczystych." Opowiadań takich, zdaniem Szajnochy, literaturze historycznej brak, gdyż to, co jest, tzn. prace analityczne lub podręczniki „nie malują życia historycznego w całej pełni szczegółów, w właściwej każdemu wiekowi barwie, w nadobnym zaokrągleniu kształtów...", „... nie mamy historii dla wyobraźni, dla ogółu publiczności, który... żąda przecież ciągłego, o ile możności łatwego, powabnego kształcenia swej wiedzy historycznej, żąda — opowiadania".

Temu to żądaniu, temu ogółowi poświęca autor swą pracę. Przeto jednak — jak pisze — nie ubywa jej bynajmniej obowiązków. Lubo tylko opowiadaniem nazwana, stara się ona odpowiedzieć wszelkim warunkom ściśle umiejętnego dzieła", a więc oparta jest na źródłach krytycznie odczytanych. Ponieważ jednak źródła współczesne są nader ubogie, „...stąd po większej części zdało się najstosowniejszą rzeczą dozwolić, aby same źródła opowiadały, a cała książka utworzyła tak wreszcie tylko mozaikę zespolonych ze sobą cytat źródłowych". I właśnie „w tym podaniu samej wiarogodnej treści dziejowej" upatruje autor „walną pracy swojej zasługę". Gdyby zaś trafiały się kwestie sporne, autor usuwa je, nie chcąc płynnego toku opowiadania przerywać analitycznymi przypuszczeniami i hipotezami. Ma bowiem zamiar wprowadzenia „w naszą literaturę historyczną nieco krąglejszego, artystycznego przedstawienia wypadków".

Zdaniem bowiem Szajnochy, jedynie zgodna z wymienionymi wyżej zasadami praca dziejopisarska „otworzy talentowi historycznemu możność odwrócenia swej uwagi i pracy od spornych dziś kwestii i studiów genealogicznych, terytorialnych, chronologicznych itp., tj. od wątpliwości zewnętrznych, a skierowania onych ku zbadaniu wątpliwości wewnętrznych, ku łatwiejszemu podówczas rozświeceniu niezrozumiałego dziś znaczenia wielu wypadków i zjawisk historycznych, ku odmalowaniu właściwej fizjonomii każdego czasu, ku odsłonięciu tego, co pospolicie, acz przedwcześnie nazywają duchem historii. Dopiero też naówczas zamieni się dziejopisarstwo w kunszt prawdziwy, a umniczo traktowana, swoim drugim okiem, okiem wewnętrznego widzenia uzbrojona historia stanie się w rzeczy «pochodnią prawdy, mistrzynią życia»". „Dziejopisarstwo dopełni swojego obowiązku świecenia pochodnią prawdy, przewodnią życia. Dopełni go szerokimi obrazami obyczajów, stanu oświaty i moralności w różnych epokach."

Wypowiedziawszy swe credo Szajnocha wiernie wcielał je w tworzone przez siebie prace. Pierwszą z nich, pisaną całkowicie na wzór J. Micheleta, był nakreślony w 1845 r. Obraz Europy za czasów Kazimierza Wielkiego, opublikowany w r. 1848 pod zmienionym tytułem: Wiek Kazimierza Wielkiego . Następnym dziełem, które przyniosło autorowi szeroki rozgłos, był Bolesław Chrobry (1849), napisany w 1848 r. na wzór Thierry'ego nie tylko według średniowiecznych źródeł, ale w miarę możności ich słowami, jednakże bez krytyki tych źródeł i bez oceny ich wiarygodności. Z dzisiejszego punktu widzenia pracy tej można by zarzucić niejedno, ale na owe czasy była dziełem wybitnym. J. I. Kraszewski recenzując Bolesława nazwał Szajnochę „pełnym talentu pisarzem", a zarzucił mu jedynie, że „uwiązł zbyt wyłącznie w źródłach współczesnych" i że „niekiedy, tak szczęśliwy w swych wyrażeniach, wysilał się w opowiadaniu na styl niełatwy, ostry". Zaś bardzo wymagający J. Bartoszewicz, który dopatrywał się różnych usterek w innych pracach Szajnochy, napisał: „Prawdziwym za to arcydziełem jest Bolesław Chrobry, arcydziełem, któremu nic zarzucić nie można."

Wkrótce po Bolesławie Chrobrym Szajnocha napisał pracę: Synowie Kazimierza, czyli pierwsze odrodzenie się Polski, wydaną w 1849 r. pt. Pierwsze odrodzenie się Polski, 1279—1333. Dzieło to na wzór Micheletowski rozplanowane było jako dramat dziejowy w siedmiu obrazach-rozdziałach, z których pierwszy nosił nawet miano prologu, a ostatni epilogu.

W roku 1850 Szajnocha przystąpił do systematycznego opracowywania swego głównego dzieła pt. Jadwiga i Jagiełło, którego pierwsze wydanie ukazało się w r. 1855/1856 — do czego za chwilę powrócimy — a w roku 1858 opublikował Lechicki początek Polski. Praca ta, z powodu choroby oczu nie dokończona, pisana była pod natchnieniem A. Thierry'ego i jego Zdobycia Anglii przez Normanów. Mimo błędnego założenia, które obecna historiografia odrzuciła w zupełności, Lechicki początek Polski napisany był świetnie. Oceniający książkę tę Tadeusz Wojciechowski wyraził zdanie, że: „Teoria normańska Szajnochy jest prawdziwym arcydziełem literackim pod względem nagromadzenia szczegółów, wyszukania podobieństw, a szczególnie pod względem dialektyki. Dowody są olśniewające; widać, że Szajnocha był w stanie dowieść wszystkiego, czego by zapragnął. Prócz tego, książkę pełną gruntownej erudycji napisał stylem tak przyjemnym, że się czyta jak powieść. Dzieło to zasługuje na krytyczną odpowiedź; byłaby to wyborna wprawa ścisłości dla historiografii polskiej. Ale patrząc bliżej na logiczny układ dowodów nie można się nadziwić dowolności bez granic i fantazji bez hamulca."

W r. 1860 pracując usilnie nad drugim wydaniem Jadwigi i Jagiełły i nad Szkicami historycznymi niewidomy już zupełnie Szajnocha opublikował z cyklu zamierzonych opowiadań o Janie III Sobieskim pierwsze z nich pt. Mściciel, zdaniem A. Kuliczkowskiego „utwór pyszny, istny poemat".

W roku 1865 ukazał się tom pierwszy Dwóch lat dziejów naszych pt. Polska w roku 1646. Tom drugi tego dzieła pt. Polska w roku 1648 opublikowano już po śmierci autora w r. 1869. W ciągu wielu lat wychodziły nadto drobne prace Szajnochy w „Dzienniku Literackim", w „Rozmaitościach", dodatku tygodniowym do „Gazety Lwowskiej", w „Dzienniku Mód", w „Bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich", w „Tygodniku Lwowskim". Te z nich, które nie należały do literatury pięknej czy publicystyki, ale mogły być zakwalifikowane jako historyczne, wydawane były tomami jako Szkice historyczne.

Tom pierwszy Szkiców, który wyszedł we Lwowie w 1854 r., zawierał artykuły: 1) Święta Kinga, 2) Szlak Batu-chana, 3) Wiek Kazimierza Wielkiego, 4) Do historii Krakowa, 5) Brody krzyżackie, 6) Barbara Radziwiłłówna, 7) Stanisław i Anna Oświęcimowie, 8) Próbka podań historycznych, 9) Wacław Potocki — autor „Wojny chocimskiej", 10) Wnuka króla Jana II .

Tom drugi Szkiców, opublikowany we Lwowie 1857 r., przyniósł artykuły: 1) Walgierz Wdały, 2) Przed 600 laty, 3) Wojna o cześć kobiety, 4) Matka Jagiellonów, 5) Jadwiga Jagiellonka, 6)Zwycięstwo roku 1675 pod Lwowem, 7)OO. Trynitarze, 8) Kopia husarska, 9) O myszach króla Popiela, 10) O łaźni Boleslawa Chrobrego, 11) Nastanie szlachty i herbów w Polsce.

Tom trzeci Szkiców, wydany w r. 1861, mieścił w sobie prace: 1) Słowianie w Andaluzji, 2) Zdobycze pługa polskiego, 3) Powieść o niewoli na Wschodzie, 4) Miecznik koronny Jabłonowski, 5) Urazy królewiąt polskich, 6) Krzysztof Opaliński, 7) Śmierć Stefana Czarnieckiego, 8) Jan III banitą i pielgrzymem.

I wreszcie tom czwarty Szkiców, który ukazał się już po śmierci autora, w r. 1869, zawierał prace: 1) Donna Rozanda, 2) Hieronim i Elżbieta Radziejowscy, 3)Jak Ruś polszczała, 4)Rozbiór dzieła Kostomarowa „Bohdan Chmielnicki", 5) Swiętowit, 6) Obyczaje starożytnych Słowian, 7) Siostra Kazimierza Wielkiego we Włoszech, 8) Diabeł wenecki, 9) Szlachcic chodaczkowy, 10) Staropolskie wyobrażenia dla kobiet.

Szkice historyczne były dla owych czasów nową formą dziejopisarską, naśladowaną przez późniejszych historyków, a podziwianą zarówno przez szerokie rzesze czytelników Szajnochy, jak i przez krytykę. „Brylancikami literatury" nazwał Szkice J. Bartoszewicz i podkreślał, że Szajnocha „w artykułach mniejszych jest nie naśladowany, czarujący... Krytykę faktów umie tak doskonale połączyć z artystycznością, że nie wiadomo, czemu się wprzód dziwić, czy trafności spostrzeżeń, czy sile talentu w opowiadaniu".

Określenie „brylanciki literatury" o Szkicach powtórzył za Bartoszewiczem A. Kuliczkowski , a „klejnocikami, łączącymi lekkość formy, wdzięk i artystyczne przedstawienie z trafnością charakterystyki, polotem i przenikliwością historycznego spojrzenia" nazwał je ostatnio, w sto lat po ich ukazaniu się na półkach księgarskich, H. Barycz.

Szkicami też kończymy wyliczenie dziejopisarskiego dorobku Szajnochy opublikowanego i niektórych pozycji rękopiśmiennych.

Wszystkie wymienione wyżej dzieła tworzył Szajnocha w trudnych warunkach swego pracowitego żywota. Biograf autora Szkiców, Kantecki, wspomina, że Szajnocha „najczęściej kładł się spać wczesnym wieczorem, a wstawał niedługo po północy, aby pracować twórczo, jak mawiał, z myślą świeżą, z siłami pokrzepionymi kilkogodzinnym wypoczynkiem" . Praca ta przy świetle sztucznym miała mu szczególnie zaszkodzić na oczy , zwłaszcza że często pisał „przy bladym świetle łojówki" . Gdy zaś u życzliwych mu hr. Dzieduszyckich Szajnocha mógł sypiać nawet do dziewiątej, to z kolei rozpoczynał swe naukowe zajęcia wieczorem i „pracował zwykle do trzeciej rano, czasami do czwartej i piątej".

Mimo licznych kontaktów z ludźmi w wyborze przyjaciół był raczej ostrożny. Prócz kuzynów Łozińskich za przyjaciół autora Szkiców można uznać Augusta Bielowskiego, Kornela Ujejskiego, Eustachego Rylskiego. Żywą przyjaźń okazywali też Szajnosze Józefostwo Jakubowiczowie, Włodzimierzostwo Dzieduszyccy, Karolostwo Wildowie i in. Wszelako młodemu sercu Szajnochy nie mogła wystarczyć li tylko praca i przyjaźń. I w dwudziestym czwartym roku życia autora Szkiców serce to upomniało się o swe prawa. Karol pokochał prawdziwie i gorąco Leopoldynę Bobrowską, „kobietę godną pod każdym względem" jego miłości . Wybranka podzielała uczucia Szajnochy, ale jej rodzice sprzeciwili się stanowczo zamążpójściu córki za człowieka, który nie mógł zapewnić żonie najskromniejszej chociażby, ale stałej egzystencji, ponieważ nie miał posady. Szajnocha starał się o stanowisko skryptora w bibliotece im. Ossolińskich, ale bezskutecznie, i po kilku latach musiał się wyrzec myśli o poślubieniu ukochanej.

Matka Karola zachęcała go jednak do małżeństwa nie chcąc, by syn jej został samotny na starsze lata. Pod wpływem tych nalegań w 1848 r. Szajnocha gotów już był uczynić zadość prośbom chorej matki i ożenić się. Bez miłości, na zimno. „Prawdopodobnie ożenię się niezadługo — pisał 1 lipca 1848 r. — Ale z najzimniejszą krwią w świecie, bez strzelistych afektów miłosnych, idąc głównie za przyjacielskim głosem rozsądku. Z czego jednak niechaj Mama nie wnosi, że o tak zwanym rozsądkowym, to jest majętnym ożenieniu się myślę. Owszem, osoba, z którą taki bezmiłosny, a przynajmniej beznamiętny kontrakt chcę zawrzeć... jest to panna uboga, która już jako guwernantka sługiwała po cudzych domach, a zatem obeznana z dolegliwościami życia, z samotnym odosobnieniem, słowem, ze stanem, jaki by ją w pożyciu ze mną czekał... Jest to młoda, przystojna dziewczyna, krakowianka, a tym samym żywa i miła, z samego obowiązku ukształcona i pracowita, chociaż, najszczerzej to mówię, głównym jej wdziękiem w moich oczach jest właśnie jej sieroce, samotne położenie w świecie, przemawiające najgłośniej do mojego uczucia, które zanadto o świat już otarte, aby się dać uwieść mamiącym pozorom piękności, egzaltacji, nawet zewnętrznej błyskotliwości rozumu i dowcipu... Zresztą jestem wcale spokojny, ledwie nie obojętny przy niej i bez niej..."

Brzmienie listu, w którym Szajnocha wspominał nadto o swym uczuciu dla kobiety dawniej kochanej, z którą postanowił ostatecznie zerwać , zaniepokoiło matkę tak dalece, że odmówiła przyjęcia ofiary syna i przestała nalegać na zawarcie przez niego małżeństwa. I minęło siedem lat, nim ponownie odezwało się serce Karola. W r. 1855 zakochał się w pannie Joannie Bilińskiej i za zgodą jej rodziców poślubił ją w październiku wymienionego roku. Nie było to małżeństwo z rozsądku, lecz z gorącego uczucia . Joanna Szajnochowa dała też swemu mężowi pełnię szczęścia. „Wszyscy, co mieli szczęście znać tę niezwykłą, wyjątkowej dobroci kobietę, wyrażają się o niej z uczuciem najwyższego uwielbienia" — pisał o małżonce mistrza Kantecki Z większym jeszcze zachwytem wyraził się o niej Walery Łoziński: „Pani Karolowa... «smukła, nadobna, z drobną rączką», jak ją opisywano w Warszawie, to jedyny egzemplarz na całym Bożym świecie... Jak prócz Karola nie ma ludzi, tylko stare dzieci, tak nad panią Karolowa nie ma idealniejszego charakteru kobiety. Serce, umysł, piękność... wszystko, wszystko idealne... a nadto to serce, ten rozum!"

Szajnocha czuł się też nad wyraz szczęśliwy, ale i z podwójną energią przystąpił do pracy. Cytowany wyżej kuzyn, Walery Łoziński, w niedługim czasie po ślubie krewniaka pisał do rodziców: „Karol zakończył już dnie miodowe i wrócił do dawnego trybu życia, to jest kładzie się spać o ósmej godzinie wieczór, a wstaje o drugiej rano i pracuje to u siebie, to w biurze do szóstej wieczór. Człowieka z tak żelazną wolą, tak niezmordowaną pilnością niepodobna napotkać nigdzie."

Jakoż nie mógł więcej czasu nad dwie, trzy godziny dziennie poświęcać życiu rodzinnemu i odpoczynkowi, gdyż od 1 II 1853 był zastępcą kustosza w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Lwowie, od 1856 r. redaktorem „Rozmaitości" i historykiem piszącym prace własne. Zresztą nasilenie wszystkich tych zajęć nie miało trwać długo. Jak wspomniano już uprzednio, długoletnie przemęczanie oczu przyniosło dość rychło po ślubie Szajnochy wyniki. Na wiosnę 1857 r. widział już tak źle, że nie mógł już pracować w Ossolineum, a wedle słów Władysława Łozińskiego: „Nowo narodzonego syna obaczył już tylko przez mgłę zasuwającą gasnące źrenice."

Mimo prób leczenia choroby proces zanikania wzroku postępował nieubłaganie i w r. 1860 Szajnocha sam nazwał się „ślepcem". Ślepotę swą przyjął w sposób godny uwiecznienia przez pióro Plutarcha. Pisał bowiem 26 czerwca 1860 r. do Karola Wilda: „...nic a nic już nie widzę. Wszakże od lat blisko dwudziestu zmierzając do tego kresu można się było jakoś oswoić. Toż przy Bożej pomocy pociągniemy dalej po ciemku."

I nie były to tylko próżne słowa, gdyż mimo kalectwa wzrokowego i innych nękających go chorób Szajnocha pracował bez przerwy i w miarę swych sił. Słuchał lektora, dyktował, ale pisał sam również, posługując się przy tym dość prostym przyrządem. Według relacji Władysława Łozińskiego: „Była to tablica nieduża, ujęta z trzech stron w niskie, wystające ramki. Na dnie tej tabliczki kładł się arkusz białego papieru, a papier ten pokrywał się drewnianymi linijkami o szerokości odstępu, jaki się zwykle robi w manuskrypcie między wierszem a wierszem. Gdy linijki te ułożone były jedna obok drugiej, tak że cały papier pokryty był nimi, wówczas odrzucał Szajnocha pierwszą linijkę z wierzchu i na odkrytym tym sposobem pasku papieru pisał prosto i równo. Po napisaniu całego pierwszego wiersza, odrzucał drugą linijkę i pisał wzdłuż trzeciej i tak aż do końca."

Tak napisany rękopis odczytywano autorowi, który dokonywał ręką pomocnika koniecznych poprawek i uzupełnień, a następnie dawano do przepisania. W taki sposób napisał niewidomy Szajnocha Mściciela, Dwa lata dziejów naszych i kilka mniejszych prac historycznych; w taki sposób, sam lub z lektorem, pracował Szajnocha z niewielkimi przerwami cały dzień, a często i znaczną część nocy, która dla ociemniałego niczym nie różniła się od dnia.

W ostatnich latach przed śmiercią autor Szkiców nie mógł już pisać, gdyż reumatyzm ubezwładnił mu nogi, a następnie ruchy ramion, tak iż z trudnością kreślił ołówkiem po papierze tylko nieczytelne znaki. Mimo że od maja 1865 r. na skutek osłabienia umysłu niezdolny był już do pracy twórczej, marzył jeszcze w roku 1866 o napisaniu dużej rozprawy pt. Wojna szwedzka od r. 1655 do oliwskiego pokoju i dalszych prac o królu Janie III. Były to jednak tylko marzenia. Dnia 10 stycznia 1868 r. Karol Szajnocha zmarł, osierocając w tej samej mierze żonę i syna, Władysława, co i naukę polską.

Prócz pomnika, wystawionego przez wdowę na cmentarzu łyczakowskim we Lwowie, pozostały od pomnika tego trwalsze pisma świetnego dziejopisa, a wśród nich najcenniejsze: Szkice historyczne oraz Jadwiga i Jagiełło.

Epoką Jadwigi i Jagiełły interesował się Szajnocha już od lat młodzieńczych. Dowodem tego były notatki dotyczące panowania wielkiego Litwina i Andegawenki, odnalezione przez policję austriacką w mieszkaniu siedemnastoletniego Karola w grudniu 1835 r.

Wydarzenia, jakie po wspomnianej rewizji wciągnęły w swój wir autora notatek, a więc: uwięzienie, sąd, trudności związane z wyszukiwaniem różnorakiej pracy zarobkowej i wreszcie konieczność dokształcania się historycznego, sprawiły, iż Szajnocha na kilka lat musiał poniechać myśli o realizacji swych jagiellońskich zainteresowań. Wszelako nigdy o nich nie zapomniał. Siódmego sierpnia 1850 r. w liście do Józefa Łepkowskiego pisał: „Zacząłem... inną pracę, która mnie zanadto blisko obchodzi i zanadto długo zajmuje, abym się teraz od niej odrywał. Jest to potoczne opowiadanie historii dwóch wieków jagiellońskich... Zaledwie w następnym roku będę w stanie ogłosić część tego opowiadania: panowanie Władysława Jagiełły i Warneńczyka."

Jak to się często zdarza piszącym, Szajnocha przecenił szybkość powstawania pracy, która w zwężonym zakresie, gdyż tylko do roku 1413, a nie do 1444, opublikowana została w latach 1855-1856. Ale w danym wypadku chodzi nie o termin realizacji dzieła, lecz o określenie wyrazu „długo". Otóż na podstawie zapiski K. Estreichera z grudnia 1856 r. i słów samego Szajnochy daje się ustalić, iż wspomniane określenie oznaczało w 1850 r. lat sześć , czyli że pierwsze przygotowania do Jadwigi i Jagiełły, lektury i zbieranie materiałów źródłowych rozpoczął Szajnocha już w roku 1844. W tych też zapewne latach musiał ustalać Szajnocha ostateczną koncepcję dzieła, która ogólnikowo mogła mu się zarysować nawet o wiele wcześniej. Pisze bowiem B. Kalicki, jeden ze współpracowników Szajnochy, iż: „W podobnym stosunku, jaki łączy Lechicki początek Polski z Bolesławem Chrobrym, zostają dalsze dwa dzieła Szajnochy, mianowicie Odrodzenie się Polski i Jadwiga i Jagiełło. Przedstawiają one początek i zakończenie najpiękniejszej i najważniejszej epoki dziejów polskich, epoki organizacji Rzeczypospolitej. Bolesław Chrobry założył Polskę; Łokietek, Kazimierz Wielki i Jadwiga z Jagiełłą ugruntowali ów gmach polityczny, który pod godłem jednej wspólnej ojczyzny zawarł dzieje Polski, Litwy i Rusi. Myśl tę rozwija Szajnocha w obu dziełach... Odrodzenie się Polski przedstawia nam pierwszy ustęp epoki organizacyjnej — Jadwiga i Jagiełło jej ustęp trzeci i ostatni. Ustępu średniego, dziejów Kazimierza Wielkiego brakuje w tej wspaniałej trylogii."

O Kazimierzu Wielkim Szajnocha musiał myśleć swego czasu, skoro w 1845 napisał Wiek Kazimierza Wielkiego, później jednak bądź ze względu na ogrom zamierzenia, bądź przez to, że czasy Jadwigi -wydały mu się ciekawsze i — z powodu warunków politycznych pod zaborami — pilniejsze, zajął się epoką przełomu XIV i XV w. Sam zresztą głosił zasadę, że „najlepiej ścieśniać o ile możności ramy, a potem dawać w nich najwięcej obrazu" . Uwaga zaś Kalickiego, iż w koncepcji Szajnochy książka o Jadwidze i Jagielle miała na celu ukazać nie tyle całość ich panowania, ile epokę organizacji państwa polskiego jako ojczyzny trzech narodów — zgadza się z wypowiedzią Szajnochy we „Wstępie" do drugiego wydania omawianego dzieła . Albowiem autor Jadwigi i Jagiełły dopatrywał się w akcie unii horodelskiej roku 1413 końca organizacji dawnego, wielonarodowościowego państwa Jagiellonów. I właśnie dlatego w głównej mierze na tym roku, a nie na dacie zgonu Jagiełły (1434) zakończył dzieło, co mu wytknęła niechętna krytyka.

Ale to, co Szajnocha napisał we „Wstępie" w roku 1860, nie było wynikiem jakichkolwiek jego nowych ustaleń czy przemyśleń. Jeszcze w 1851 r. w liście do Edwarda Rastawieckiego pisał: „Pracuję... od kilkunastu miesięcy nad nowym, obszerniejszym od dotychczasowych historycznym obrazem, przedstawiającym dzieje Jadwigi i Jagiełły, czyli połączenie się Polski z Litwą. Pojmuję te dzieje jako jedną z najpiękniejszych próbek powszechnego zbliżania się, łączenia, bratania wszystkich cząstek ludzkości w jedną kiedyś rodzinę, mianowicie jako próbkę takiegoż przybliżonego złączenia z sobą Okcydentu i Orientu, Europy i Azji. Stosownie do tego pojęcia dzielę cały obraz na trzy widoki... z których I, zawierający wypadki od śmierci Ludwika (1382) do koronacji i ślubu Jagiełły w Krakowie, ma nam odmalować w kilkuletnich polskich wypadkach tegoż przeciągu polską, okcydentalną stronę całego obrazu; II, zawierający zdarzenia od 1386 do śmierci Jadwigi 1399, w przeważających w tym przeciągu wypadkach litewskich, ruskich, tatarskich, litewsko-ruską orientalną stronę; wreszcie III, opisujący dalsze, do 1415 lata , widok dojrzewającej w istocie unii obydwóch stron, objawiający się w unii horodelskiej, w tryumfie grunwaldzkim, w wzajemnym rozświetleniu i spotężnieniu Polski przez Litwę, Litwy przez Polskę."

Z wypowiedzi Szajnochy wynika jasno, że Jadwiga i Jagiełło nie mieli być studium o dziejach tytułowych osób królewskich, lecz jedynie obrazem pewnej epoki z historii Polski i Litwy, na tle której mieli wystąpić także Jadwiga i Jagiełło .

Do pisania omawianego dzieła Szajnocha przygotowywał się nad wyraz starannie, o czym świadczyć może rękopis z notatkami i wypisami bibliograficznymi Szajnochy, znajdujący się w Bibliotece PAN w Krakowie. Rękopis ten zawiera 5602 wypisków z dokumentów i ksiąg, nie licząc kopii oraz wariantów tych dokumentów, i wymienia około 180 pozycji archiwalnych i drukowanych, z których wypiski te zostały zaczerpnięte. Przy pisaniu i publikacji pierwszego wydania autor pomnożył te 180 pozycji, co łatwo daje się stwierdzić przez uważne przejrzenie przypisów. Przy wydaniu drugim dzieła Szajnocha pomnożył jeszcze bardziej materiały naukowe pracy, tak iż z całą słusznością mógł napisać do wydawcy, Gebethnera i Wolffa, o mającym się ukazać w końcu 1860 r. pierwszym tomie nowej edycji informując, że znajduje się tam „Wstęp", którego uprzednio nie było, oraz bardzo liczne zmiany, „które razem czynią ten tom nawet dla posiadaczów pierwszego wydania rzeczą poniekąd nową" . Nowe wydanie liczyło istotnie o cały tom więcej od pierwszego, a więc cztery, a nie trzy tomy, i wymieniało w przypisach nie około 180 pozycji, jak rękopis z wypiskami, lecz 506, a więc niemal trzykrotnie więcej.

Pierwsze, trzytomowe wydanie Jadwigi i Jagiełły ukazało się we Lwowie w latach 1855—1856, drugie, które autor uznał za jedynie poprawne, czterotomowe ze „Wstępem" — tamże w r. 1861. Wydanie obecne jest przedrukiem tej właśnie edycji. Wrażenie, jakie to dzieło wywarło, i jego poczytność były niezwykłe. Czytali je z zainteresowaniem, a niekiedy wprost z zachwytem zarówno ludzie uczeni, jak i najszersze koła mniej przygotowanych odbiorców. Wymagający Franciszek Wężyk pisał o nim do Kajetana Koźmiana: „Czytam dziś tom drugi Szajnochy Jadwiga i Władysław (sic!) i tę pracę wyżej cenię od Oleśnickiego" ; krytyczny Julian Bartoszewicz określał Jadwigę i Jagiełłę jako „najcelniejsze i największe dzieło Szajnochy"; Teofil Lenartowicz unosił się nad omawianym dziełem, iż „wieszcz tylko, i to na miarę starożytnych, podobne rzeczy pisać może", i stawiał Szajnochę wyżej nad A. Thierry'ego . Podobnie klasyfikował autora Jadwigi i Jagiełły K. Kantecki, widząc w nim pisarza „torującego nowe drogi w literaturze czy umiejętności", którego „nie zaćmiłby... blask bijący od koryfeuszów nowoczesnej historiografii, Macaulaya i A. Thierry'ego..." A. Kuliczkowski sądził, że „najznakomitszym jednak, pomnikowym dziełem naszego dziejopisa jest Jadwiga i Jagiełło, zdobycz 12-letniej, sumiennej pracy, przepyszne malowidło wielce ciekawego wieku". W naszych czasach H. Barycz stwierdził także, iż „świetność talentu Szajnochy znalazła najdoskonalszy wyraz i wcielenie", m. in. w Jadwidze i Jagiełłę, „wielkim obrazie życia polskiego na przełomie wieku XIV i XV, dziele tyle artystycznym, co naukowobadawczym".

Ponieważ jednak niektórzy krytycy, m. in. W. A. Maciejowski, atakowali Szajnochę, uznając Jadwigę i Jagiełłę nie za dzieło nauki, lecz za „piękną obrazowo historyczną powieść" lub jedynie popularyzację, nie od rzeczy będzie przytoczyć dwie opinie. Pierwszą wybitnego historyka L. Finkla, który na zarzut, iż autor Jadwigi i Jagiełły pisał nienaukowo, stwierdził: „Obecnie, gdy posiadamy i przejrzeć możemy cały jego aparat naukowy w wypiskach i notatach rękopiśmiennych, nie jest dozwolonym powtarzać współczesne mu zarzuty o raczej powieściowym, jak badawczym charakterze jego dzieł historycznych. Jego «opowieści» i «obrazy» powstawały jak mozaiki, wykonane mozolnie z wielu drobnych, najściślej z sobą spojonych kamyczków i igiełek." Drugą opinię wypowiedział B. Kalicki, polemizując z W. A. Maciejowskim: „Jadwiga i Jagiełło jest istotnie dziełem bardzo popularnym, jak p. Maciejowski przyznaje, ale jest nim dlatego, bo jest arcydziełem... Jeżeliby przeto zdanie nasze, skutkiem którego stawiamy Jadwigę i Jagiełłę na czele utworów historycznych piśmiennictwa polskiego, mogło się komuś wydać przesadzonym — upraszamy o wskazanie dzieła, które by w takiej mierze jak powyższe odpowiadało wszystkim warunkom umiejętności i sztuki."

Maciejowski nie wskazał Kalickiemu takiego dzieła, gdyż w owych czasach wskazać nie mógł. Jak pisze Wł. Zawadzki: „Żadne dzieło w Galicji nie miało takiego pokupu, jak... Jadwiga i Jagiełło... Szajnocha urokiem opowieści historycznej, na ściśle naukowym gruncie opartej, budził zamiłowanie historii w szerokich kołach czytelniczych..." Dzieło Jadwiga i Jagiełłopodniosło sławę autorską Szajnochy do zenitu i stale utrwaliło w świecie naukowym i czytelniczym".

Można by dodać, iż popularność Szajnochy w jakiejś mierze przypominała na niwie historii popularność H. Sienkiewicza na niwie literackiej, uwzględniając, rzecz jasna, różnice, jakie istnieją między pracą naukową i powieścią. Dlatego dzieło Szajnochy ma jeszcze i w naszych czasach wartość, jeśli uwzględni się i sprostuje szereg niezgodności tego dzieła ze stanem dzisiejszej wiedzy historycznej.[...]

 

Powrót

  Licznik