Semper Fidelis 4-5/2004

Lwowowi grozi zagłada

Rozmowa z dyrektorem naczelnym Instytutu Lwowskiego w Warszawie Januszem Wasylkowskim

(Przedruk z: „Dziennik Kijowski" Nr 14 (237), lipiec 2004)

Eugeniusz Tuzow-Lubański

- Co dla Pana znaczy Lwów?

- Lwów to jest moje miasto rodzinne i moja „mała ojczyzna". Niezależnie od tego, czy Lwów jest polski czy nie - nasza zbiorowa polska pamięć o tym mieście musi być utrwalana i przekazywana kolejnym pokoleniom. Losy miast i losy narodów są skomplikowane. Utraciliśmy jako Polacy Lwów - zyskując Wrocław. Utraciliśmy Wilno - zyskując Szczecin i Pomorze, ale to nie zmienia faktu, że kultura polska pozostała na Ziemiach Wschodnich. We Wrocławiu czy Szczecinie nie ma historii Polski, tam jest historia Niemiec, o którą Niemcy na tych ziemiach dbają. Natomiast my, jako Polacy, zdajemy sobie z tego sprawę, że to jest nasze wspólne dziedzictwo. Tak samo musi dziać się na naszych Ziemiach Wschodnich.

- Czy strona ukraińska postępuje tak samo jak Niemcy i dba o to wspólne dziedzictwo polsko-ukraińskie?

- To dotyczy, rzecz jasna, przede wszystkim Lwowa. Od pewnego czasu zauważam zainteresowanie wydawnictw ukraińskich we Lwowie tym wspólnym dziedzictwem. Została np. wydana piękna książka o secesji lwowskiej. Są także publikowane wspomnienia Iwowia-ków o starym Lwowie. Dziś to są już książki autorów ukraińskich, następuje więc powoli pewna równowaga. Teraz już w mniejszym stopniu zacierane są ślady polskie we Lwowie i nie mówi się już tylko o śladach ukraińskich i niemieckich. Mówienie obecnie, że we Lwowie nigdy nie było Polaków jest, łagodnie mówiąc, nieprawdą. Przecież każda kamienica, każdy kawałek bruku lwowskiego świadczy o tym, że tu żyli Polacy. Ukraińcy w przedwojennym Lwowie stanowili tylko 14-15% ogółu mieszkańców. Polacy natomiast stanowili we Lwowie ponad 50% ludności. Dlatego ta polskość wyryła się na architekturze, historii, literaturze i życiu społecznym. We Lwowie powstała taka swoista mieszanka wielonarodowościowa, niezwykle twórcza. W tym cudownym mieście powstawały dzieła sztuki i kultury. To jest niepowtarzalne w żadnym innym mieście na świecie. Dlatego zadaniem mego pokolenia, które jeszcze pamięta ten przedwojenny polski Lwów, jest przypominanie i ocalanie tego, co świadczy o wyjątkowym kolorycie tego miasta. Wartości historyczne i kulturowe warto ocalić od zapomnienia, bo tu nadal istnieje sporo przekłamań.

- Jak głęboko w pamięć sięga Pański życiorys?

- Urodziłem się we Lwowie w 1933 roku. Kiedy wybuchła wojna miałem 6 lat. Pamiętam ten dzień. Akurat w tym dniu moja mama na ulicy Wernyhory kupowała od jakiejś baby gęś. Nagle zaczęły spadać niemieckie bomby. Potem widziałem przy ulicy Krótkiej pierwsze ślady wojny - rozbitą od góry do dołu kamienicę. Przed wojną mój dziadek, były legionista i doskonale znający Lwów, oprowadzał mnie po różnych zakamarkach. Bardzo to lubiłem i bardzo szanowałem mojego dziada. W samej Panoramie Racławickiej byliśmy z dziadkiem chyba z sześć razy. To właśnie on wzbudził we mnie te pierwsze zainteresowania Lwowem. Park Stryjski znałem przed wojną jak własną kieszeń. W czasie wojny lubiłem chodzić do kina „Roxy" przy tzw. domkach kolejowych na ulicy Gródeckiej. W czasie okupacji Niemcy wyświetlali w kinach wszystkie polskie przedwojenne filmy komediowe. To była wtedy jedyna możliwość kontaktu z kulturą polską.

- Jak długo mieszkaliście we Lwowie i gdzie?

- W 1944 roku wyjechaliśmy z rodziną ze Lwowa do Zakopanego, żeby z mamą i babcią przeczekać zawieruchę wojenną, a potem za dwa, trzy miesiące znowu wrócić do naszego miasta. Niestety, sytuacja na froncie szybko się zmieniła i Lwów został oddzielony od Polski granicą. Z ojcem spotkaliśmy się tylko pod koniec kwietnia 1945 roku w Krakowie. We Lwowie moja rodzina mieszkała przy ulicy Reymonta. To jest boczna od ulicy Potockiego w dzielnicy, gdzie kiedyś była szkoła Marii Magdaleny i kościół pod tymże wezwaniem. Dziś, już wiele lat po wojnie, kiedy przyjeżdżam do Lwowa czuję się znacznie lepiej. Nawet jak piję we Lwowie wódkę, to nigdy nie mam kaca.

- Co dziś łączy Polaków-lwowian w kraju?

- Miłość do tego miasta. Lwów ma swoją magię. Żadne inne miasto na świecie nie ma takiej ilości parków. Miasto jest położone na zielonych wzgórzach. To wszystko połączone razem z cudowną architekturą stworzyło ten niepowtarzalny nastrój Lwowa. Nie zapominajmy o klimacie kultury miejskiej. Nie mam na myśli tej wielkiej uniwersyteckiej lub związanej z Politechniką Lwowską, bo to był już zasięg nauki i kultury światowej. Czy Pan wie, że we Lwowie przed wojną ulica śpiewała wciąż nowe piosenki, które tworzyli przypadkowi uliczni autorzy. Każda piosenka we Lwowie miała kilka wariantów, bo każda dzielnica śpiewała ją inaczej, po swojemu. W tamtym czasie naliczyłem ponad 130 piosenek o Lwowie. Piosenki śpiewano na ulicy z podwórkowymi kapelami lub w ślicznych kabaretach. Co ciekawe, jak Lwów przestał być polski, powstało o nim kilka razy więcej piosenek z tej bezmiernej tęsknoty za tym pięknym miastem. W tej chwili mogę powiedzieć, że piosenek o Lwowie jest ponad 300, a ja wciąż znajduję nowe.

- Czy te piosenki są wydawane drukiem?

- Niewielkie zbiorki tych piosenek drukuję w swoim wydawnictwie warszawskim. Pierwszy wydałem w 1977 roku pt. „Piosenki lwowskiej ulicy". Kolejno ujrzał świat „Śpiewnik lwowski" z ładnymi rysunkami i zdjęciami miasta. Trzecią książkę wydałem niedawno pt. „Lwowska piosenka na wojennym szlaku". Oprócz tych wydanych i zebranych przeze mnie zbiorków piosenek zostały wydane podobne książki w środowisku polskiej emigracji w Londynie. Tam też wyszły, wprawdzie niekompletne, piosenki lwowskie Hemara, który napisał około stu piosenek lwowskich. Mój zbiór piosenek był pierwszym wydanym w Polsce po wojnie. Ta książeczka była rozchwytywana, sprzedawano ją nawet spod lad. Według tego zbiorku piosenek Teatr „Kalambur" zrealizował bardzo specjalne przedstawienie. Kabaretów, które powstały na bazie piosenek lwowskich było kilkanaście w całej Polsce. Zaczęły również powstawać uliczne kapele lwowskie. Wśród tych muzykantów nierzadko grali jeszcze przedwojenni grajkowie lwowscy. W Przemyślu do dnia dzisiejszego istnieje taka kapela lwowska. W samym Lwowie „Teatr Polski" także prezentuje kabaret poświęcony folklorowi ulicznemu.

- Jeżeli mówimy o Lwowie polskim, to jak wyglądało życie kulturalne w tym mieście?

- W jednej ze swoich książek opisałem życie muzyczne we Lwowie w 1911-1912 roku. Zbierając materiały wierzyć mi się nie chciało jacy wybitni artyści koncertowali we Lwowie. Najwybitniejsi artyści Europy i świata mieli zaszczyt koncertować w mieście. Chciałbym tutaj opowiedzieć pewną anegdotę z tym związaną. Kiedyś pianista Artur Rubinstein przebywał we Włoszech i nie miał pieniędzy, nie było także widoków na koncerty. Zatelefonował do pana Türka - szefa biura koncertowego we Lwowie, że chce przyjechać do Lwowa z koncertem. Na to pan Türk, że teraz nie, bo niedawno występował Paderewski. Bilety były bardzo drogie i na koncert Rubinsteina w tej chwili ludzie nie przyjdą. Na co Rubinstein powiedział, że pokryje wszystkie koszty z własnej kieszeni, choć nie miał w niej ani grosza. Tylko że prosi o zadatek na drogę z Włoch do Lwowa. Gdy Rubinstein przyjechał na miejsce, na dworcu kolejowym zobaczył pana Türka z taką miną, jakby mu cała rodzina wymarła. Rubinstein zwrócił się zaniepokojony do dyrektora: Co się stało? Czy nie sprzedaliście ani jednego biletu na mój koncert? Nie - odpowiada pan Türk - wszystko sprzedałem i nawet drugi koncert mogę zamówić. Wtedy Rubinstein zapytał: Ale dlaczego pan ma taką smutną minę? Na co pan Türk odpowiedział: A z czego mam się cieszyć, jak już nie mam co sprzedawać? Po koncertach z nieustającym aplauzem publiczności, przy przepełnionych salach, światowej sławy pianista polski Artur Rubinstein powiedział: „Niech Bóg błogosławi Lwów i jego publiczność".

- Czym się różni Lwów przedwojenny od Lwowa teraźniejszego?

- To trudne pytanie, dlatego odpowiedź będzie bardzo subiektywna. Lwów przedwojenny był miastem wesołym. Lwów dzisiejszy jest miastem smutnym. Może był okres za czasów sowieckich, kiedy przez środek miasta przewalały się tłumy mieszkańców pobliskich wsi. To był dość atrakcyjny widok, jak baby wiejskie szły przez całe miasto, trzymając się po cztery za ręce. Teraz, jak przyjeżdżam od wielu lat do Lwowa, to patrzę niestety na ruiny tego kiedyś zadbanego miasta. Miejscowi dziennikarze sami piszą o tym, że ponad stu zabytkowym kamienicom grozi zawalenie. Wiem, że nie ma pieniędzy, bo Ukraina jest biedna. Do tego, nie oszukujmy się, dzisiejszy Lwów jest prowincją Ukrainy. To miasto jest na marginesie od ponad 20 lat, nie ma wody. W centrum kamienice są pomalowane na zewnątrz. W środku wszystko się sypie. W dodatku niektóre lwowskie ulice mają bruk i chodniki jeszcze przedwojenne. Jak idzie się wieczorem lub nocą, to można sobie nogi połamać. Jeżeli w ciągu 10-15 lat nie znajdą się sponsorzy, którzy zadbają o miasto, to grozi mu zagłada. Mówię to z pełną odpowiedzialnością jako znawca tego miasta. Po 1945 roku nie wybudowano we Lwowie ani jednego budynku, który mógłby być wizytówką miasta. Tę perełkę kultury europejskiej możemy stracić bezpowrotnie.

Rozmawiał Eugeniusz Tuzow-Lubański

Powrót

Powrót
Licznik