Dostojna, bo w owym czasie osiemdziesięciolecie swego istnienia obchodząca Akademia Rolnicza w Dublanach, włączona w 1919 r. do Politechniki Lwowskiej jako jej Oddział Rolniczy, nie przypominała w niczym dzisiejszych gigantycznych i wspaniałych "kombinatów naukowych", jak choćby Kortowo pod Olsztynem czy wiele innych. Posiadała jednopiętrowy budynek, zwany uroczyście "gmachem głównym", wzniesiony w 1888 r., mieszczący kilka niezbyt wielkich sal wykładowych, gabinety profesorskie, parę salek do ćwiczeń i kancelarię, oraz drugi budynek, wzniesiony w 1900 r., w którym mieściły się laboratoria chemii rolnej, gleboznawstwa, technologii rolniczej, a także stacja chemiczno-rolnicza.
Na szczęście jednak nie wielkość budynków decyduje o wielkości i znaczeniu uczelni - decyduje o tym poziom nauki i atmosfera stworzona przez zespół profesorów i studentów. Świadectwem wielkości i znaczenia uczelni są osiągnięcia jej wychowanków. Warto tedy przypomnieć, że to w Dublanach studiowali i dyplomy tej uczelni uzyskali m.in. liczni profesorowie wyższych szkół rolniczych w Polsce Ludowej, jak:
Maria Wszelaczyńska - profesor Akademii Medycznej w Gdańsku.
Można by jeszcze długo wymieniać wychowanków uczelni w Dublanach, którzy wywarli znaczący wpływ na rozwój nauk rolniczych w Polsce, na organizację rolnictwa, na kulturę polską. Czyż można jednak nie wspomnieć organizatora i pierwszego dyrektora Lwowskiej Izby Rolniczej, Józefa Ciemnodońskiego, pioniera przemysłu bekonowego w Polsce? Albo niewątpliwie największego polskiego przyrodnika, artystę fotografika, Włodzimierza Puchalskiego, autora szeregu wspaniałych albumów i filmów, dokumentujących polską przyrodę?
A przecież uczelnia w Dublanach nie była duża: dyplomy jej ukończenia otrzymywało ledwie 20 do 30 studentów rocznie, W okresie międzywojennym stanowili oni kierowniczą i instruktorską kadrę organizacji rolniczych, organizowali spółdzielczość wiejską, administrowali majątkami ziemskimi, dając przykład wzorowej i nowoczesnej gospodarki rolniczej i hodowlanej. Wprowadzanie postępu w rolnictwie umożliwiała im gruntowna wiedza i zapał do pracy, wyniesione ze swej Almae Matris, jaką była dla nich uczelnia zwana po prostu - Dublany.
Na północny wschód od Lwowa, coś ponad 8 kilometrów za rogatką Żółkiewską, na wale ciągnącym się od wzgórz Grzybowickich ku południowemu wschodowi leży wieś Dublany. Od strony północnej - od Brzuchowic i Grzędy - w kierunku Jaryczowa i Zadwórza1 ciągnie się rozległy pas torfowisk; od strony południowej - żyzna dolina nadpełtwiańska.
Do tej to sławnej wsi Dublany dojechać możesz końmi lub samochodem (jeśli oczywiście masz takowy) - szosą przez Zniesienie, Zboiska, potem na prawo przez Malechów, albo przejść tę drogę pieszo. Ale to spacer nieciekawy. Więc lepiej wsiądź na Podzamczu w pociąg i dojedź nim do stacji Dublany-Laszki; do celu masz stąd jeszcze trzy kilometry, a przewiezie cię za parę groszy dublańska zakładowa ..buda". Przy dobrej pogodzie możesz i pójść spacerkiem: do początku pięknej alejki brzozowej dojdziesz od stacji rychło,. zaś alejka doprowadzi cię do lasku zwanego maliniakiem.
Skoro miniesz maliniak, otworzy się przed Tobą widok na niezbyt już stąd odległe obiekty naszej dublańskiej uczelni. Więc najpierw na prawo od drogi, bokiem do niej ustawiony, spory dwupiętrowy internat; nieco dalej, frontem do drogi zwrócony, a stąd po części wysokimi świerkami przysłonięty, jednopiętrowy dziewiętnastowieczny "gmach główny" Akademii; za nim wyłania się dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły - to tzw. "stacja doświadczalna". A na lewo od drogi, w zieleni wysokich drzew kryje się kaplica; za nią ogródkami otoczone profesorskie wille.
Jeśli zaś drogą pójdziesz dalej, trafisz prosto w bramę folwarku naszej uczelni. Droga w lewo prowadzi stąd do wsi, w prawo - do dalszych zabudowań gospodarczych: gorzelni, elektrowni, magazynów, czworaków dla folwarcznej służby, i dalej w pola.
Z koleżankami i kolegami z naszego roku poznaliśmy się tak z grubsza jeszcze w czasach lwowskich podczas wspólnych zajęć w szacownych murach Politechniki. Ale było tego wówczas takie mrowie - mieszanina rolników i leśników, że nie sposób było rozeznać się w tym całym towarzystwie. Teraz jest nas znacznie mniej, nawet nie połowa - sami rolnicy. Teraz mamy możność poznać się lepiej, i już na ogół się wie, kto jest kto. Poznajemy też koleżanki i kolegów z wyższych lat studiów, którzy tu są jak u siebie w domu". Szybko i my wtapiamy się w dublańskie środowisko.
W przeciwieństwie do prywatnej pomaturalnej szkoły rolniczej, tzw. Kursów Turnaua, o których elitarnym towarzysko charakterze mówi już sama oficjalna nazwa "Wyższe Kursy ziemiańskie" - Dublany są uczelnią rolniczą zdecydowanie demokratyczną.
Towarzystwo w Dublanach jest różne, tak pod względem statusu społecznego i majątkowego, jak i pod względem narodowościowym i politycznym. Zaobserwować dają się nawet niekiedy relikty odmiennych zaborów - w zwyczajach, wychowaniu, mowie.
Mężczyźni są tu w znacznej przewadze. Niewiasty - jak maki i bławaty w zbożu - stanowią barwną okrasę tego szarego męskiego tłumu,
Podstawową grupę narodowościową stanowią oczywiście Polacy. Ukraińcy lub Rusini (teraz sami podkreślają tę różnicę) występują w znacznej mniejszości. Żydów na studium rolniczym na razie nie ma; ich domeną jest medycyna i prawo. Ale już rychło, bo w ostatnim roku pobytu autora w Dublanach, pojawią się pierwsi przedstawiciele. Przejdą nie lada gehennę, zanim antysemicko nastawione elementy endeckie (i nie tylko endeckie) pozwolą im tu studiować.
Dominująca klasa społeczna, z której rekrutują się studenci Dublan, to średni właściciele ziemscy, dzierżawcy lub administratorzy majątków obszar -niczych, także inteligencja pracująca wywodząca się z tego kręgu. Jak rodzynki w babie wielkanocnej trafiają się i synowie tych wielkich właścicieli ziemskich, chociaż ci z najgrubszymi złotymi sygnetami, wymawiający "r" wytwornie z francuska i patrzący z góry na "pospólstwo", wolą Kursy Turnaua, gdzie jest "lepsze towarzystwo". A w Dublanach część to studenci pochodzenia chłopskiego, z wiejskiej inteligencji, albo wprost z chłopskich gospodarstw.
Większość studentów mieszka w Dublanach w internacie. Jeśli chwilowo braknie dla kogoś miejsca, wynajmuje pokój we wsi i czeka, aż coś się w internacie zwolni. Dla przeważającej części .mieszkańców internat jest ich domem przez cały okres studiów. Robią wypady do miasta - do teatru, kina, znajomych, czy w karnawale na bal, ale wracają do Dublan, "do siebie". To przeważnie ci, których rodziny są daleko od Lwowa.
Inni mają we Lwowie bliższe czy dalsze rodziny, u których mieszkają stale lub przez okres studiów. Ci pokój w internacie traktują jako pied-a--terre; zależnie od ilości zajęć czy po prostu od humoru, część czasu spędzają w Dublanach, część czasu spędzają w Dublanach, część we Lwowie.
Są i tacy, którzy mieszkają we Lwowie u rodziny czy na stancji, a na zajęcia w Dublanach dojeżdżają co dzień. To też klasa niejednolita: jednego parą cugowych koni wozi stangret z koroną na granatowej stangreckiej czapce; drugi ma motor czy nawet skromny samochodzik. Ale to są wyjątki. Spora natomiast grupa co dzień rano maszeruje piechotą od stacji kolejowej, w pogodę czy niepogodę. Od cugowych koni do wytartych czasem podeszew droga daleka. Ale w Dublanach zadzieranie nosa nie jest ,,w dobrym tonie". Stosunki koleżeńskie są poprawne, bez dyskryminacji klasowej, majątkowej czy narodowościowej (wyjąwszy casus żydowski, o czym była wzmianka). Takiemu ze stangretem w czapce z koroną wydaje się może, że jest wspaniałym demokratą, kiedy niby jak równy z równym wita się z tym piechurem, który przymaszerował właśnie od stacji kolejowej na wykłady.
Skład studentów jest zróżnicowany. Z czasem, po bliższym poznaniu się, tworzą się grupki bardziej jednolite, bliższe sobie środowiskiem, kulturą, zwyczajami, zainteresowaniami - grupki "naukowców", bridżystów, amatorów wyrobów Baczewskiego2, których nocne wrzaski na korytarzach internatu przerywają nierzadko błogi sen spokojnych mieszkańców, oraz inne. Jak wszędzie, tak i tu trafia się jeden czy drugi samotnik, który jak kot chadza własnymi drogami i nie dba o to, gdzie.
Odrębność wykazuje grupa ukraińska, a w każdym razie jej radykalne nacjonalistyczne skrzydło. Grupa ta jako całość trzyma się wyraźnie na boku, chociaż z poszczególnymi członkami tej grupy stosunki są normalne, koleżeńskie, a z niektórymi wręcz przyjacielskie.
Wspólne zamieszkiwanie w internacie sprzyja zawiązywaniu się bliższych znajomości i przyjaźni, które przetrwają przez lata. Bo przebywamy ze sobą nie tylko na wykładach, podczas ćwiczeń czy seminariów, ale i po zajęciach. Razem przygotowujemy się do egzaminów, przeważnie razem spędzamy wolny czas: w klubie - przy bridżu, bilardzie czy pianinie, albo w internatowych pokojach - na poważnych dyskusjach, lekkich rozmowach, czy nawet na głupawych figlach...
Na innych latach, podobnie jak na naszym roku, towarzystwo też jest bardzo różne; są "panicze" nie ustępujący naszemu Jasiowi P., niekiedy wytrwale studiujący, bo po co się śpieszyć, skoro ojciec przysyła pieniądze? A specjalnych rygorów nie ma; można studiować i dziesięć lat, jeśli to komu dogadza (i jeśli ktoś za to płaci). Trafia się też dla odmiany, chociaż rzadziej, jeden czy drugi przyszły "kandydat nauk", jak nie przymierzając choćby ,,Jankiel" ("z domu" Jan Kielanowski), o którym z góry wiadomo, że będzie nie byle jakim profesorem.
Są i "panny na wydaniu", które studiują i studiują, czekając aż trafi się jakiś nienajgorszy kandydat na męża.
Ale lwia część to studenci rzec można zwyczajni. Są na studiach, by zdobyć trochę wiedzy oraz zawód na swoje dorosłe życie.
Hej, wy Dublany, Dublany! Dobrze mówi o was piosenka:
"Dublany, Dublany, sławna dziura w kraju, kto tu rok przemieszkał, pójdzie wprost do raju." Semestr biegnie tu za semestrem - wykłady, ćwiczenia, seminaria, kolokwia i egzaminy - trochę poważnej pracy, trochę żartów i zabawy, przyjaźnie nawiązane na lata - to są Dublany, niezapomniane Dublany.
A do końca coraz bliżej. Jeszcze ostatnie powtórki z Tunkiem, jeszcze ostatnie spacery z tą "Czarną Kotką" w jesiennym słońcu... i już ranek 22 października.
Granatowe ubranie, biała koszula, granatowy krawat w białe kropki, starannie wyczyszczone czarne buciki. W piątkę zasiadamy do egzaminu dyplomowego: Marysia Wszelaczyńska, Tunek Dzieduszycki, Zenek Lenko, Jaś Potworowski i ja. Wielka trema, ale i wielka nadzieja. To już! To ukoronowanie czteroletniej pracy!
Komisji przewodniczy profesor Karol Różycki. Po jego prawej i lewej ręce nasi profesorowie: senior Karol Maisburg, Jan Łopuszański, Kazimierz Miczyński, Arkadiusz Musierowicz, Henryk Romanowski. To już nie zwykły szkolny egzamin, jakich było wiele: to dyskusja poważnych profesorów z młodymi, ale już przygotowanymi do samodzielnej pracy ludźmi. Mijają godziny pełne napięcia. A potem odprężenie...to już koniec! Profesor Maisburg pierwszy podchodzi do mnie i składa mi gratulacje.
Le roi est mort, vive le roi!
Żegnaj beztroska młodości, witaj dorosłe życie!
1 Miejsce słynnej bitwy z armią konną Budionnego w dniu 17 sierpnia 1920 r.
2 Mowa tu o wyrobach znanej wówczas fabryki wódek i likierów Baczewskiego, znajdującej się przy rogatce Żółkiewskiej, a więc przy drodze do Dublan.
Copyright © 1993 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.