Mariusz Olbromski

REDUTA POLSKIEJ KULTURY

W 45-LECIE POLSKIEGO TEATRU WE LWOWIE

Rocznik Lwowski 2003

Instytut Lwowski, Warszawa
ISSN 1230-0829

O! Sztuko — Wiecznej tęczo Jeruzalem,
Tyś jest przymierza łukiem —po potopach
Historii

C. K. Norwid — Promethidion

U ALEKSANDRA FREDRY

Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy pierwszy raz ujrzałem Polski Teatr ze Lwowa. Oto widzę postać o szlachetnych, ujmujących rysach, która wolno, na widowni zapala świece i kiedy wchodzi na scenę — podnosi się kurtyna. Widzę postacie w kontuszach, panie w pięknych strojach. Zaczyna się Dawny spór Mariana Hemara, ta polemika między Fredrą a Sewerynem Goszczyńskim, o to, czy godzi się śmiać, pisać komedie, gdy kraj jest w niewoli... Z każdą chwilą spektakl coraz bardziej mi się podoba, coraz bardziej przemawia do mnie gra aktorów, i osobno — ich śpiewna, lwowska polszczyzna. Nie tylko ja jestem poruszony, zachwycony, bo sceny i poszczególne kwestie aktorów przerywane są burzliwymi oklaskami.

A miejsce tego pierwszego spotkania z Teatrem jest szczególne, bo to Rudki, odległe od Przemyśla, skąd przyjechałem, zaledwie o trzydzieści kilka kilometrów. Rudki — miejsce pochówku Aleksandra Fredry. Małe miasto, rynek ze starą, ciekawą zabudową, trochę przypominający mój Lubaczów, a dalej szare, betonowe bloki — dzieła architektów sowieckiego komunizmu. Pierwszy dzień tego pierwszego spotkania z Teatrem też jest wyjątkowy, 29 września 1990 r. To dzień ponownego pochówku Aleksandra Fredry, którego sarkofag i szczątki zostały wcześniej sprofanowane za czasów totalnego systemu. Dzień przywrócenia Fredrze prawa do godnego wiecznego spoczynku. Świadectwo o tym, że pamiętamy o nim.

Bo oto przed spektaklem Teatru byliśmy w tutejszym kościele. Świątynia stara, murowana, z cegły, dopiero co udostępniona wiernym. Jeszcze z dziurawym dachem, w rynnach wyrosły brzozy i tańczą na wietrze. Wnętrze zniszczone, na sklepieniach ślady po zaciekach. Jedynie pozostał ołtarz główny, ale też wymaga konserwacji. Nie zachowały się freski, więc ściany pobielono na tę uroczystość, pachnie wapnem. Świątynia wypełniona wiernymi. Msza święta. Piękna homilia księdza biskupa Stefana Moskwy z Przemyśla. Przemawia wiceminister kultury RP, następnie wojewoda lwowski, a po nim prof. Bogdan Zakrzewski z Wrocławia, znawca twórczości Fredry, inicjator tej uroczystości. Później idziemy do kaplicy Fredrów, która jakimś cudem ocalała. Pięknie zaprojektowana, marmurowe tablice, popiersia, napisy po łacinie i po polsku. Z niej schodzimy do krypty wąskimi, starymi schodami. Nowy sarkofag Fredry jest skromny, kamienny. Odmawiamy Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie. Składamy kwiaty, chwila milczenia. Zapalamy znicze.

Po uroczystościach kościelnych, po spektaklu Teatru udajemy się do Beńkowej Wiszni odległej od Rudek o dwa kilometry, do pałacu Aleksandra Fredry, w którym mieszkał i tworzył. Wspaniały gmach zachował się dobrze, choć wnętrza zamieniono na klasy szkoły rolniczej. Pozostały jeszcze stare, ozdobne parkiety i piece z epoki. I właśnie w tym pałacu spotykam twórców Teatru, poznajemy się. Idziemy na długi spacer do otaczającego pałac rozległego parku. Jest słoneczny, jesienny dzień. Ze starych drzew lecą złote liście. Chodzimy po alejach z Rejentem, Cześnikiem, Hrabią, Goszczyńskim... Rozmawiamy, zaprzyjaźniamy się. Schodzimy do wąwozu, gdzie płynie spokojnie mała rzeczka Wiszeńka. Lustro wody odbija nasze twarze, postacie. Nurt wodny lśni, przepływa...

SPOTKANIA

Później przez ponad dziesięć lat mogłem przeżywać kolejne premiery Teatru, które potwierdziły moje pierwsze olśnienie nim i przekonanie o tym, że jest to zjawisko w naszej kulturze wyjątkowe, że Teatr ten ma swoją niepowtarzalną poetykę i wielką siłę oddziaływania.

Lata dziewięćdziesiąte i późniejsze były dla Teatru czasem wytężonej pracy, niezliczonych podróży po Ukrainie, po Polsce, a także peregrynacji dalekich, jak np. do Londynu.

Cieszyłem się każdym sukcesem lwowian. A mieli ich wiele. Wyrazy uznania dla Teatru były różnorodne — od zwykłych widzów w zagubionych małych miasteczkach poprzez wielkie centra kultury —jak Warszawa czy Kijów — do gratulacji od prezydenta RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, czy podziękowań i odznaczeń od prezydenta Lecha Wałęsy w czasie jego historycznej wizyty we Lwowie.

Teatr też gościł na moje zaproszenie w Lubaczowie, uświetniając tam Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej, a także zaprezentował sztukę Karola Wojtyły Przed sklepem jubilera w czasie pamiętnej wizyty papieża w 1991 r. w tym mieście. Wielokrotnie występował w Przemyślu w sali teatralnej na Zamku Kazimierzowskim. Zawsze były to spotkania, które trafiały do serca. W domu dzieliliśmy się wrażeniami z przeżytych spektakli, Teatr niejako wszedł w nasz dom w przenośni i dosłownie. Często bowiem gościliśmy aktorów i twórców Teatru. Były to zawsze wizyty, które sprawiały nam radość.

Któregoś dnia, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Arboretum w Bolestraszycach, w pięknym parku otaczającym dwór, w którym niegdyś gospodarował i tworzył Piotr Michałowski, odwiedził nas nagle, nie uprzedzając, cały Teatr. Kilkanaście osób. Jakoś pomieścili się w naszym największym pokoju, jakoś żona potrafiła przygotować dla wszystkich skromną kolację, a potem były rozmowy, żarty i śpiewy — istny spektakl tworzony na żywo — który skończył się dopiero rano. Byliśmy z nimi szczęśliwi. Podobna atmosfera panowała w czasie nocy sylwestrowej trzy lata temu, którą spędziliśmy we Lwowie, bawiąc się w siedzibie Teatru razem z zespołem i zaproszonymi gośćmi.

Na Warsztaty Kulturowo-Artystyczne organizowane przez ostatnie siedem lat przez moją żonę, zawsze byli zapraszani współtwórcy Teatru: aktorki, które są zarazem utalentowanymi malarkami — Krzysia Grzegocka, Jadzia Pechaty oraz aktor, Jarek Sosnowski. Kierownikiem artystycznym tych plenerów był przez wiele lat Walery Bortiakow, znakomity malarz i pedagog, a zarazem aktor i świetny scenograf Teatru. Często odwiedzał nas też Stanisław Czerkas, prezes Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej, który również współtworzył Teatr i ma w swym dorobku wiele ciekawych kreacji scenicznych. Wielka gwiazda Teatru Jola Martynowicz, pełna subtelności Lidka Chrzanowska-Iłku oraz charakterystyczny aktor Janusz Tysson zostawiali po każdej swojej u nas wizycie coś z niepowtarzalnej aury Lwowa. Łubka Lewak oraz matkująca wszystkim Halina Pechaty, obdarzona czystym sopranem (m.in. niezapomniana odtwórczyni Łyczakowskiej Madonny autorstwa Jerzego Michotka) wprowadzały zawsze atmosferę subtelnego humoru i pogody. Osobą, która dźwiga przez dziesięciolecia cały trud organizacyjny, a przede wszystkim artystyczny, która buduje Teatr swym talentem, wiedzą, ciągłą pracą jest Zbigniew Chrzanowski — reżyser, aktor, dyrektor artystyczny i menager. Wszystko to czyni oczywiście społecznie. Tak zresztą pracuje cały zespół. Z nim przyszło nam się zaprzyjaźnić szczególnie, już to dlatego, że na stałe mieszka w Przemyślu (w każdą sobotę i niedzielę dojeżdża jednak do Lwowa, by brać udział w próbach), to dlatego, że przez wiele lat współpracowaliśmy, organizując wiele ważnych imprez na Kresach. Zbigniew Chrzanowski — jakże znacząca postać w naszej kulturze.

TEATR MAŁY — TEATR WIELKI

Teatr Polski we Lwowie to zjawisko wyjątkowe w sensie artystycznym i socjologicznym. Budują go dużej miary indywidualności twórcze, jakże różnorodne. Jedni, jak Zbigniew Chrzanowski czy Walery Bortiakow, obdarzeni zostali nie tylko talentami, ale posiadają również przygotowanie profesjonalne do pracy w teatrze. Inni dopiero jednak tam poprzez uporczywą pracę budują swą osobowość artystyczną. Bo mała sala w siedzibie Teatru, mieszczącego się przy ul. Kopernika, w dawnym pałacu hrabiów Bielskich (obecnie Obwodowy Dom Nauczyciela), to nie tylko miejsce spektakli, ale także uporczywych prób, to w jakimś sensie — prywatna szkoła teatralna Zbigniewa Chrzanowskiego, który godzinami uczy młodych, a także starszych, gestu, ruchu, całego kunsztu aktorskiego. Do Teatru przyjmowani są ci, którzy zafascynowani kulturą polską — i nie tylko — zgłaszają się jeszcze niepewni, czy dobrze czynią i zazwyczaj — zostają w nim na zawsze. Teatr jest polski, ale przez lata pracowali w nim także Ukraińcy, Rosjanin, artyści pochodzenia żydowskiego. Wszyscy z wielką pasją i zaangażowaniem, dla samej satysfakcji artystycznej. W repertuarze — a w ciągu 45 lat działalności to ponad 60 premier — znajdziemy głównie dramaty polskie, ale nie tylko. Teatr grał np. sztuki Szewczenki, wtedy, gdy nie ośmielił się tego zrobić żaden inny teatr we Lwowie. O czym dziś Ukraińcy dobrze pamiętają.

Gdybym miał określić formułę tego Teatru, nazwałbym ją stylem „Rzetelnego Artyzmu". Nie szuka on bowiem jakiejkolwiek formuły jakże dzisiaj modnego teatru awangardy. I choć jego twórcy potrafią się posłużyć wszystkimi środkami, jakie tym teatrom służą, wybrali przecież inną drogę. Sądzę, że wynika to z kilku przesłanek.

Po pierwsze: z artystycznej — jakże cennej — pokory. Pokory czy szacunku dla tekstu, np. Słowackiego, Szekspira czy Różewicza, z którym nie należy zbytnio eksperymentować, tylko przyjąć go w całym jego przesłaniu. Nie manipulować nim w imię własnych koncepcji. Niech Słowacki zostanie Słowackim, Fredro — Fredrą.

Po drugie: z zaufania dla inteligencji widza, który potrafi sobie znakomicie sam „dopisać" współczesny kontekst przedstawienia. Cóż bowiem znaczy Odprawa posłów greckich Jana Kochanowskiego —jakże tradycyjny tekst — grany przez Teatr na początku nowego tysiąclecia w Zamościu czy Warszawie?

Wreszcie jak można się domyślać — konwencja ta wynika z uznania dla wielkiej tradycji teatralnej Lwowa — teatru Schillera, Horzycy, innych — jest próbą, na miarę możliwości, podtrzymania jej i rozwinięcia. Każdy więc spektakl w ciągu 45 lat działalności to osobny, często znakomity pomysł artystyczny — reżyserski, scenograficzny, to osobne kreacje aktorskie i często znakomita realizacja mieszcząca się wszelako w szeroko rozumianej formule teatru tradycyjnego, teatru, gdzie słowo odgrywa szczególną rolę, ale ważny jest też dźwięk, światło, gest, mimika...

I jeszcze jedna refleksja. Jest to w zasadzie teatr kameralny. Tworzy go bowiem zespół zaledwie kilkunastu osób — indywidualności. W swej siedzibie artyści grają na małej scenie dla niezbyt wielkiego grona widzów. Teatr mały — jeśli brać pod uwagę liczbę aktorów, wielkość sceny, możliwości finansowe. Teatr, w którym jest niezwykły scenograf— Walery Bortiakow — wyczarowuje prawie z niczego niepowtarzalne światy i ubiera aktorów w pełne fantazji kostiumy.

Teatr wielki — jeśli brać pod uwagę głębię artystyczną — ideową, tudzież wytężoną, żmudną wieloletnią pracę, która konstytuuje znakomicie osiągnięcia. Czyż skromny nauczyciel języka polskiego Piotr Hausvater, kiedy jesienią 1957 r. zakładał we Lwowie ten Teatr mógł się spodziewać, że jego dzieło w trudnych i często dramatycznych warunkach przetrwa dziesiątki lat i tak się wspaniale rozwinie?

MAGICZNY WEHIKUŁ

Teatr — magiczny wehikuł... Niech jedzie od przeszłości, od dawnej świetności polskich teatrów we Lwowie, przez teraźniejszą przestrzeń naszych myśli i serc — ku przyszłości. Niech tę przestrzeń porusza i ubogaca. Naucza, bawi, oświeca, jakby spełniając czy realizując przesłanie z wiersza Testament mój Juliusza Słowackiego: 

Lecz zaklinam — niech żywi nie tracą nadziei 
I przed narodem niosą oświaty kaganiec; 

Nauczanie przecież odbywa się także przez słowo, obraz, dźwięk, gest, światło — właśnie przez Teatr ten w sposób szczególny.

Copyright 2003 Instytut Lwowski
Warszawa
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


Powrót

  Licznik