Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (1993-1994)


  1. Zbysław Popławski: Dzieje Politechniki Lwowskiej 1844-1945.
  2. Serce wydarte z polskiej piersi. Lwów w poezji
  3. Edward Różycki: Z dziejów książki we Lwowie w XVII wieku.
  4. Barbara Mękarska-Kozłowska: Burza nad Lwowem.
  5. Adam Kozłowski: Lwów - wizja utraconego miasta
  6. Boy we Lwowie 1939-1941.
  7. PORTRETY OSSOLIŃSKIE, ANTOLOGIA WSPOMNIEŃ.
  8. Złota księga narciarstwa polskiego. Karpaty Wschodnie.
  9. Zofia Piszczek: Lwów pod rządami radzieckimi 1939-1941.
  10. Adam Żarnowski: Na bezdrożach Czarnohory
  11. Czesław E. Blicharski: Tarnopol w kadrze pamięci.
  12. Czasopismo Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich, z. l.

    Zbysław Popławski: Dzieje Politechniki Lwowskiej 1844-1945.

    Wrocław 1992,
    Ossolineum, s. 361.

    Politechnika Lwowska, jedna z najwspanialszych uczelni w dziejach Polski długo czekała na opis swych dziejów. W przeciwieństwie do Uniwersytetu, mimo tak wspaniałych kart zapisanych przez jej profesorów i studentów, ciągle pojawiały się co najwyżej szkice i zarys'. Wreszcie szacowne wydawnictwo jakim pozostaje Zakład Narodowy im. Ossolińskich zdecydowało się na uzupełnienie tego poważnego braku w historiografii nauki.

    Lektura obszernego dzieła Zbysław Popławskiego nasuwa wiele refleksji. Jedną z najważniejszych jest pytanie, co to jest historia instytucji, takiej jak np. wyższa uczelnia? Czy są o dzieje budynków, zbiorów i osób piastujących w niej jakieś funkcje? Na pewno też, ale przede wszystkim są to splatane dzieje i układające się w pewne cykle wznoszące, opadające, a czasami tylko przebiegające liniowo losy przede wszystkim ludzi i to takich, których łączy coś wspólnego, w tym przypadku Wyższa Uczelnia. Istotnym i ważnym, ale jednak już nieco, być może, mniej ważnym są rzeczy materialne (budynki, ubiory czy fotografie... etc), ale też łączące się z tymi ludźmi i tą instytucją. To jest też sprawa ważna; próba odtworzenia, na ile i o ile to możliwe, atmosfery, klimatu emocjonalnego i intelektualnego- Na pewno też nie może to być spisywanie li tylko po kolei poszczególnych wydarzeń. Opisywanie dziejów instytucji, która trwa sto lat, musi być też próbą ukazania charakterystyk sekwencji czasowych, składających się na jej historię.

    W pracy Z. Popławskiego, właściwie żaden ze wspomnianych elementów nie został przedstawiony w sposób zadowalający czytelnika, dla którego Politechnika Lwowska jest nieznana. W swym sposobie wewnętrznej konstrukcji jest to kronika przede wszystkim formalnych wydarzeń. Awanse, mianowania, daty rozpoczęcia lub zakończenia jakichś prac. Przypomina nieco wydaną w 1894 r. autorstwa Ludwika Finkla i Stanisława Straszewicza "Historię Uniwersytetu Lwowskiego", jest jednak od tamtej, mimo pozornego podobieństwa, bardzo odległa. Nie tylko dlatego, że autorzy pracy o Uniwersytecie pisali sto lat temu, ale ich wyczucie spraw uczelni, którą dosłownie wówczas żyli, dawało im tzw. wiedzę pozaźródłową niedostępną w tym wymiarze autorom działającym w innej perspektywie czasowej i w zupełnie innej sytuacji źródłowej. Piękno języka wspomnianych autorów, polegało na tym że był to jeżyk tamtych czasów i przemawiał najdobitniej do współczesnych. Zastosowany dziś, jak to uczynił Z. Popławski, sprawia raczej wrażenie anachroniczne.

    Z powyższym kłóci się zastosowanie przez autora modnego ostatnio zwyczaju oznaczania poszczególnych wykorzystanych w pracy pozycji numerem. W tekście, aby nie powtarzać danych bibliograficznych, czytelnika odsyła się wyłącznie do odpowiedniego numeru w bibliografii. I to wszystko, na pozór proste i klarowne, ale jeśli jesteśmy odsyłani do konkretnej informacji w pracy liczącej kilkaset stron, czy też czasopisma ukazującego się przez lat kilkadziesiąt, stajemy bezradni, bez szansy sprawdzenia tego, co podaje nam autor. Tak więc nie tylko nas nie informuje, ale raczej dezorientuje.

    Na pierwszy rzut oka bibliografia, z której korzystał autor wydaje się być bardzo obszerna. Zauważa się w niej jednak brak archiwaliów. Oczywistym jest, że najważniejsze archiwalia dotyczące Politechniki Lwowskiej pozostały w Lwim grodzie i możemy mieć nadzieję, że nie uległy zagładzie i kiedyś zostaną udostępnione, by świadczyć o uczelni. To jednak nie zwalnia badacza od konieczności poszukiwania archiwaliów, tym bardziej, że sporo z nich znajduje się w różnych miejscach dostępnych w Polsce. W pewnym sensie właśnie niedostępność najważniejszych źródeł winna zmuszać i pobudzać do poszukiwania wszelkich innych źródeł informacji, wszak obowiązkiem historyka jest starać się dotrzeć do możliwie wszystkich źródeł i opracowań interesującego go tematu. By nie być gołosłownym, pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów dokumentacji archiwalnej dotyczącej dziejów Politechniki Lwowskiej, nie wykorzystanych przez autora, Z ogromnych i relatywnie łatwo dostępnych, choćby w postaci mikrofilmów, zasobów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich autor wykorzystał tylko jedną pracę pozostającą w maszynopisie, a jest nią... Popławski Zbysław. Wykaz pracowników naukowych Politechniki Lwowskiej w latach 1844-1945, ss. 233, dział rękopisów Biblioteki Ossolineum we Wrocławiu, 1989 (s. 336). A można tam znaleźć takie prace jak np.: Materiały do historii Politechniki Lwowskiej (1872-1945) w opracowaniu profesorów: Bohdana Stefanowskiego (lata 1872-1914), Jana Dyduszyńskiego (lata 1914-1921), Józefa Zagórskiego (lata 1921-1935) i Adama Kuryłły (lata 1935-1946) [sygn. ZNiO 15717/IIj; jest tam również zbiór ulotek organizacji młodzieżowych Uniwersytetu Jana Kazimierza i Politechniki Lwowskiej z lat 1931-1939 [sygn. ZNiO 13509/111]; również wiele wspomnień, jak np.: Adama Skałkowskiego "Wspomnienia artylerzysty" a w nich m.in. wspomnienia ze studiów na Politechnice Lwowskiej w latach 1912-14 [sygn. ZNiO 14092/II], Wawrzyńca Dayczaka: Z dni wielkich przemian. Wspomnienia architekta [sygn. ZNiO 14093/II]; Witolda Zagórskiego: Na zakrętach życia i historii, t. II lata 1919-21, a tam studia na Politechnice Lwowskiej [sygn. ZNiO 15351/II]; Kazimierza Mińskiego: Wspomnienia, Kraków 1965, w tym i studia na Politechnice lwowskiej przed 1901 r. [sygn. ZNiO 15423/II], ...etc, etc. Nie podaję tu pojedynczych dokumentów czy listów do i z Politechniki Lwowskiej.

    Niestety nie było to jedyne archiwum., którego autor nie zauważył. W Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie znajduje się zbiór dokumentów dotyczących austriackiego, galicyjskiego c.k. ministerstwa wyznań i nauczania. Też brak o nim w książce nawet wspomnienia. Za dziwne należy uznać pominięcie przez Z. Popławskiego grupy zespołów znajdujących się w Archiwum Akt Nowych w Warszawie pod nazwą Państwowe Wyższe Kursy Zawodowe i Szkoły we Lwowie z lat 1941-1944, czyli Fachkursów. W Archiwum Polskiej Akademii Nauk i jego oddziałach można znaleźć również sporo materiałów źródłowych. I tak w Warszawie, znajduje się kolekcja dokumentów nosząca tytuł: "Politechnika Lwowska. Zakład Ochrony Lasu i Entomologii" (2) a ponadto materiały po następujących profesorach Politechniki Lwowskiej: Kazimierza Aleksandra Bartoszewicza (1886-1945, budownictwo ogólne); Stanisława Fryze (1885-1964, elektrotechnika); Adolfa Joszta (1889-1957, gospodarka wodna, chemia, i technologia rolnicza); Dezydorego Zymkiewicza (1885-1948, botanika i fizjologia roślin) czy Władysława Wojtana (1878-1936, miernictwo). W Archiwum PAN w Poznaniu znajdują się papiery profesora Aleksandra Kozikowskiego (1879-1956, leśnika i entomologa). Sądzę, że można by jeszcze znaleźć sporo innych archiwów, czyli zespołów archiwalnych, których zawartość pomogłaby naświetlić pełniej wiele spraw z dziejów Politechniki Lwowskiej.

    Jednak nie braki warsztatowe są, jak sądzę, najbardziej dyskusyjnymi w recenzowanej pracy. Wspomniany kronikarski sposób narracji wydarzeń dotyczących dziejów uczelni może prowadzić do wrażenia, że Dzieje Politechniki Lwowskiej autorstwa Z. Popławskiego są martwe. Wszystkie z postaci umieszczonych na kartach tej książki znalazły się tam, ponieważ zajmowały jakieś stanowiska, pełniły jakieś funkcje, odprawiały jakieś misteria. Nie ma tam nawet próby opisu np. życia studentów Politechniki. Bez skutku szukałem choć jednej anegdoty o profesorach, jednego opisu działalności artystycznej studentów i tym podobnych wydarzeń, nie wspominając o atmosferze wykładów i seminariów. Być może przyjęty sposób narracji był świadomą rezygnacją z podstawowego zadania autorskiego, jakim jest nie tylko przedstawienie wydarzeń, ale i wyjaśnienie dlaczego coś działo się tak a nie inaczej i jakie to niosło konsekwencje.

    Dzieje Politechniki tylko w luźny sposób zostały związane z dziejami Lwowa jako takiego, a przy tym właściwie zostało pominięte takie ważne wydarzenie jak wprowadzenie autonomii, zaś rozdział tego momentu dotyczący (rozdz. 3.14 s. 51) jest już opisem nowej, zmienionej właśnie w skutek autonomii rzeczywistości. Tu też zabrakło interpretacji sprawy rywalizacji Krakowa i Lwowa na szerszym tle. Ta rywalizacja, była m.in. próbą obrony przedrozbiorowej stołeczności Krakowa wobec nowej stołeczności Lwowa narzuconej przez zaborcę. Całą winą obarcza autor wyłącznie Wiedeń, który knuje (s. 52) i poprzez swą działalność antypolską powoduje słaby rozwój uczelni. Jakby nie było wówczas biedy w kraju, niskiej kondycji nauki, komplikacji społecznych. wpływających na brak zapotrzebowania na ludzi z technicznym wykształceniem... etc.

    Podobnym wyrywaniem z rzeczywistości jest np. przypisywanie całej zasługi wprowadzenia języka polskiego Agenorowi Gołuchowskiemu (s. 54-55). Był to przecież efekt nie tylko układów politycznych, starań i zamierzeń różnych ugrupowań politycznych, ale przede wszystkim codziennej pracy wielu dziesiątków i setek ludzi kultury w całej ówczesnej Galicji. Ludzi, którzy potrafili przekuć literę zapisu w czyn.

    Do najpoważniejszych zarzutów jakie można postawić Z. Popławskiemu jest jego stosunek do ludzi innej narodowości. Czy się chce, czy nie, trzeba pamiętać, że ówczesną Galicję zamieszkiwały różne narodowości. Ta sytuacja była przedmiotem rozlicznych gier politycznych ze wszystkich stron; wykorzystywała ją Austria, wykorzystywały polskie i ukraińskie ugrupowania polityczne. Niosło to w sobie zarówno możliwość konfliktu, jak i olbrzymi potencjał tworzenia nowego, nawiązującego do niejednego przykładu w przeszłości. Z. Popławski nadzwyczaj ostro ocenia ludzi nie przyznających się do polskiego pochodzenia. Kluczowym oczywiście pozostaje stosunek do Ukraińców i Żydów. Ukraińcy występują najczęściej jako trochę bezwolne narzędzie Wiednia skierowane przeciw Polakom. Brak jest zrozumienia, że równie często Polacy byli przez ten Wiedeń wykorzystywani przeciw Ukraińcom. Oczywistym jest, że nurt nacjonalistyczny wśród Rusinów się rozwijał, ale trzeba zadać pytanie, czy rozwinąłby się bez Wiednia? A może trzeba wręcz postawić pytanie, jaka była rola Polaków w powstaniu i rozwoju tego nurtu politycznego ówczesnej Galicji? A może warto by się zastanowić dlaczego nie potrafiliśmy jako Polacy przekonać Rusinów-Ukraińców, że razem możemy pozbyć się tego trzeciego?

    Autor, jak sądzę, nie potrafi oderwać się od swoich poglądów politycznych przy ocenianiu innych. Prowadzi to, w moim przekonaniu do nieprawdziwego obrazu. Tak właśnie dzieje się m.in. przy opisywaniu stosunków polsko-żydowskich. Autor nie rozumie, lub nie chce rozumieć, że każda społeczność zawsze składa się z jednostek o różnych charakterach, różnych doświadczeniach i różnych sposobach reagowania na otaczającą rzeczywistość. Ocena działania jednostki nie może być oceną całej społeczności. Np. w odniesieniu do społeczności żydowskiej, żyjącej w Galicji, autor stosuje jednoznacznie negatywną jej ocenę. Jednym z zarzutów podnoszonych jest używanie przez Żydów języka niemieckiego w autonomicznej Galicji. Pomijam fakt, że autonomia nadana tej prowincji nie likwidowała języka niemieckiego, a tylko na tym obszarze czyniła równoprawny z nim jeżyk polski. Na dowód autor przytacza następujące fakty "Na jednym z zebrań robotniczych w roku 1889 student Żyd powiedział "wir sind eine juedische Nation und wir wollen eine solche bleiben" (jesteśmy narodem żydowskim i takim pragniemy pozostać)" (s. 118). Z. Popławski nie podaje, że właśnie w końcu XIX wieku nadal w monarchii Habsburskiej Żydzi nie byli uznawani za narodowość, a tylko za wyznanie. Konsekwencją tego było zacieranie ich tożsamości narodowej.. Niestety on sam podaje przykłady, że postawa taka znalazła swych kontynuatorów i w okresach późniejszych, już w Niepodległej Polsce, kiedy to funkcjonowały ostracyzmy narodowe (s. 189).

    Jako pewnikami posługuje się autor plotkami antysemickimi (s. 212), i nadzwyczaj dowolnie interpretuje wydarzenia. Walkę o wolność uczelni w okresie międzywojennym przedstawia jako próbę opanowania Politechniki przez elementy antynarodowe (s. 213). Niestety, nawet wydarzenia II wojny światowej nie zmieniły poglądów autora na sprawy stosunków polsko-żydowskich. Z powyższych powodów, pomimo zamieszczenia w pracy bardzo użytecznych załączników zawierających wykazy rektorów, dyrektorów czy dziekanów, trudno jest oceniać pracę pozytywnie. Stało się wielką szkodą, że wydania tej książki podjęło się właśnie Wydawnictwo Ossolineum. Prawdopodobnie nieprędko zobaczymy nową, znacznie bardziej prawdziwą historię Politechniki Lwowskiej.

    Krzysztof Smolona

    PRZYPISY

    1. zob. np. Jan Marcinkiewicz; Krótki zarys dziejów Politechniki Lwowskiej,

    2. Wyższe uczelnie polskie na kresach wschodnich Rzeczypospolitej, Londyn 1989, Polskie Towarzystwo Naukowe na Obczyźnie s. 37-82.

    3. Przewodnik po zespołach i zbiorach Archiwum PAN. Stan na dzień l stycznia 1977 r. Opracowanie zespołowe pod kierunkiem Zygmunta Kolankowskiego. Wrocław 1978, Ossolineum, s. 10.


    Na początek strony


    Serce wydarte z polskiej piersi. Lwów w poezji

    Warszawa 1993,
    Polska Fundacja Kościuszkowska, s. 364 (seria "Biblioteka Lwowska", tom X).

    Wydany został kolejny, dziesiąty już tom serii "Biblioteka Lwowska", owoc pracy niestrudzonej propagatorki Lwowa, Danuty E. Łomaczewskiej. Jest to zarazem drugi tom tej serii oficjalnie, osiem poprzednich ukazało się bowiem w drugim obiegu w latach 1985-1989. Tym razem mamy do czynienia z dziełem pionierskim; antologia opracowana przez D. B. Łomaczewską jest pierwszą w naszych dziejach tak obszerną (blisko 400 stron) prezentacją wierszy o Lwowie będących dorobkiem poetów polskich. Wydana na 75-lecie Obrony Lwowa (co zaznaczono na karcie tytułowej) stanowi piękne uhonorowanie tej rocznicy.

    Lwów w twórczości poetyckiej jest tematem, którym Autorka omawianej antologii zajmuje się od dawna. Już w latach osiemdziesiątych opublikowała (pod pseudonimem Jerzy Wereszyca) w ramach "Biblioteki Lwowskiej" dwa drugoobiegowe, skromniejsze objętościowo wydania antologii pt. "Semper Fidelis - wiersze o Lwowie".

    Tom wydany w 1993 r. stanowi więc ukoronowanie wieloletnie) pracy Autorki, której ambicją było pokazanie Miasta Zawsze Wiernego, jego dziejów i ludzi z nim związanych przez pryzmat słowa poetyckiego. A trzeba tu dodać, że miasto, to, choć wielokrotnie opiewane przez poetów, przez długi czas nie było dostrzegane przez autorów antologii. Właściwie raz tylko - w 1919 r. ukazała się niewielka książeczka opracowana przez Kazimierza Bukowskiego zatytułowana "Lwów w pieśń poetów lwowskich. Antologia l XI 1918 - l V 1919". W publikacji tej zamieszczone zostały jedynie utwory związane tematycznie z Obroną Lwowa w latach 1918-1919. "Serce wydarte z polskiej piersi" jest więc dziełem prekursorskim. Ramy czasowe antologii obejmują ponad cztery wieki - od "Roxolanii" Sebastiana Klonowica aż do czasów współczesnych.

    Przyjrzyjmy się bliżej strukturze i zawartości tej książki. Zaraz za wzruszającym mottem "Pamięci Orląt i Wszystkich, którzy przez wieki walczyli o polskość Miasta..." umieszczona została, jako swego rodzaju wstęp, poetycka apoteoza autorstwa Kornela Makuszyńskiego pt. "Grodzie Lwi bądź szczęśliwy" będąca wyrazem niemal modlitewnego kultu dla miasta.

    Autorka podzieliła antologię na sześć rozdziałów sygnalizujących tytułami swą treść. Przyczynia się to do przejrzystości dzieła i pozwala czytelnikowi na szybkie odszukanie utworów o określonej tematyce.

    Parę słów o autorach wierszy: jest ich 97 i obejmują zarówno nazwiska szerzej znane (wymienię tu przykładowo oprócz wspomnianych już Sebastiana Klonowicza i Kornela Makuszyńskiego, także np. Stanisława Wyspiańskiego, Ignacego Krasickiego, Juliana Ursyna Niemcewicza, Jana Kasprowicza, Marylę Wolską, Władysława Broniewskiego, Kazimierza Wierzyńskiego, Zbigniewa Herberta, Mariana Hemara, czy Adama Zagajewskiego), jak i postacie mniej popularne, a często niesłusznie zapomniane.

    Antologia D. B. Łomaczewskiej jest dziełem odkrywczym. Autorka z jednej strony ukazuje wątki lwowskie w twórczości znanych poetów, których przeciętny czytelnik nie podejrzewałby o związki z miastem nad Pełtwią z drugiej zaś - odkrywa przed nami nie znane szerszemu ogółowi dokonania poetyckie, nierzadko urzekające swą dojrzałością i polotem.

    Dzięki omawianej książce możemy też obcować z najnowszą twórczością poetycką o Lwowie pióra autorów już po II wojnie światowej. Jest to najbardziej przekonywujący dowód żywej fascynacji tym miastem u niektórych poetów tej generacji, a są wśród nich również autorzy nadal zamieszkali we Lwowie. Krzepiące to zjawisko.

    Wiele pracy wniosła Autorka w opracowanie not biograficznych większości poetów ( w kilku przypadkach ustalenie dokładniejszych danych biograficznych okazało się niemożliwe). Wzbogacają one naszą wiedzę o wielu mało znanych lub zgoła zapomnianych autorach.

    Z całością antologii znakomicie harmonizują oryginalne i ciekawe artystycznie rysunki prezentujące architekturę i życie Lwowa. Autorem ich jest dr med. Jerzy Masior, również poeta, twórca kilku wierszy zamieszczonych w tej publikacji. Danuta B. Łomaczewska dobrze zasłużyła się Miastu Semper Fidelis, które - trawestując tytuł książki - tak okrutnie niczym serce wydarte zostało z polskiej piersi.

    Zasłużyła sobie również na wdzięczność nas - czytelników.

    Andrzej Mierzejewski


    Na początek strony


    Edward Różycki: Z dziejów książki we Lwowie w XVII wieku.

    Katowice 1991,
    Muzeum Śląskie, s. 268, ilustr.

    Problematyce kultury książki we Lwowie nie poświęcono jak dotychczas zbyt wiele miejsca ani w literaturze pięknej, ani w polskim piśmiennictwie bibliologicznym. Dlatego też z dużym uznaniem należy odnotować ukazanie się (w serii "Rozprawy i studia Muzeum Śląskiego") pracy E. Różyckiego Z dziejów książki we Lwowie w XVII wieku. Studia nad introligatorstwem i handlem książką.

    Praca ta zasługuje na baczną uwagę z tego chociażby powodu, iż w bogatej skądinąd w ostatnich latach literaturze dotyczącej Lwowa stanowi jedno z nielicznych, poważnych oraz rzetelnych i wartościowych opracowań naukowych. Autor książki jest już dobrze znany środowisku bibliologicznemu z licznie publikowanych, doskonale opracowanych przyczynków do dziejów książki lwowskiej w okresie staropolskim, w tym także prac ogłoszonych w języku ukraińskim. Swoje zainteresowania tematyką kultury książki we Lwowie w XVII w. ukoronował solidną monografią, która jest pierwszym obszernym podjęciem tematu od ponad sześćdziesięciu lat, tj. od czasu ukazania się Książki polskiej we Lwowie w XVI wieku Anny Jędrzejowskiej (1928).

    Monografia E. Różyckiego składa się z obszernego liczącego 22 stronice wstępu, trzech rozdziałów tworzących zrąb główny publikacji zakończenia, bibliografii, aneksów, indeksu nazwisk i streszczeń obcojęzycznych (rosyjskiego i niemieckiego).

    We wstępie przedstawił Autor cel i metodę pracy oraz obszernie omówił stan badań nad niektórymi aspektami dziejów książki na ziemiach polskich (w tym głównie historii introligatorstwa), ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji we Lwowie w XVII wieku. Ponieważ introligatorstwo jest rzemiosłem Autor wzbogacił tok rozważań również o omówienie piśmiennictwa z tej dziedziny. Wywody Autora mają też charakter częściowo postulatywny. Pozwalają na wychwycenie luk w badaniach, swoistych "białych plam", które nauka w przyszłości winna zapełnić w zakresie dziejów książki i jej rozpowszechniania.

    Rozdział pierwszy nosi tytuł "Lwów jako ośrodek produkcji i zapotrzebowania na książkę". Podzielił go Autor na następujące zagadnienia: ludność miasta, rzemiosło i handel, oświata i kultura, drukarnie Lwowa, księgarstwo nakładowe i repertuar lwowskich oficyn wydawniczych, cenzura, czytelnicy i miłośnicy książek. Rozdział ten ma charakter wprowadzenia do kultury miasta Lwowa omawianego okresu i zasadniczo spełnia swoje zadanie. Aczkolwiek Autor zaznacza iż "nie jest łatwo naszkicować zwięzły obraz Lwowa XVII wieku" i sobie przypisuje jedynie zasługę dokonania wyboru i przedstawienia rozproszonych materiałów, to w rzeczywistości dokonał jednak więcej dając jasny, syntetyczny i krytyczny przegląd sytuacji demograficznej, gospodarczej oraz kulturalnej miasta. Wszystko to zaś oparte jest na niezwykle bogatej literaturze przedmiotu i udokumentowane wzorowym aparatem naukowym w postaci licznych przypisów źródłowych: faktograficznych i bibliograficznych.

    Obszerny rozdział drugi (s. 49-135) zatytułowany "Introligatorzy i oprawy książek poza króciutkim wprowadzeniem zawiera następujące zagadnienia: organizację zawodową introligatorów, produkcję lwowskich warsztatów, ceny usług introligatorskich, lwowscy introligatorzy - bibliofile w XVII wieku, rozwój i rozmieszczenie warsztatów introligatorskich, charakterystykę oprawy lwowskiej, oprawy luksusowe książek mieszczan lwowskich. Rozdział ten wydaje się najcenniejszą częścią publikacji, przynosi bowiem ustalenia całkowicie nowe, dotychczas w piśmiennictwie fachowym - księgoznawczym mało lub zupełnie nieznane. Podziwiać należy pracowitość z jaką Autor zgromadził materiały dokumentacyjne, na które składają się setki nazwisk, dziesiątki firm, oficyn, warsztatów, ogromna liczba faktów, z jakich Autor zgrabnie maluje obraz ówczesnego introligatorstwa lwowskiego.

    Miłośnik Lwowa zapewne też z zainteresowaniem przeczyta to wszystko, co ma związek z dawną społecznością miasta, uprawianymi zawodami, blaskami i cieniami życia codziennego, konkurencją a zarazem współistnieniem grup narodowościowych i wyznaniowych, wreszcie wysoką kulturą materialną i duchową licznej części ludności miasta, przejawiającą się w miłośnictwie i poszanowaniu książki jako ogniwa procesu komunikacji społecznej.

    Trzeci rozdział nazwany jest "Handel książką" i obejmuje następujące tematy: handel książką w Rzeczypospolitej ze szczególnym uwzględnieniem Krakowa, źródła i sposoby nabywania książek oraz zorganizowany handel księgarski, bibliofile uprzywilejowani i inni sprzedawcy książek, księgarnia Dobrzyca, handel książką ruską, działalność księgami Bractwa Stauropigialnego, udział w handlu książką przedstawicieli ruskiej społeczności, działalność handlową Michała Śloski, zysk producentów i koszty własne produkcji książki ruskiej, ceny książek, kontakty Lwowa z innymi miastami i państwami, handel książką żydowską.

    Podobnie, jak w poprzednim rozdziale, również i tu stykamy się z wielką liczbą nowych faktów i ustaleń, czasem śmiałych hipotez, które mogą i powinny zainspirować do dalszych dociekań. Niekwestionowaną zasługą E. Różyckiego jest wielostronność spojrzenia oraz obiektywizm w opisywaniu zdarzeń i wyciąganiu wniosków. Po raz pierwszy w polskim piśmiennictwie spotykamy tak klarownie i szeroko nakreślony wątek przenikania się kultur, wpływów a często i współpracy w produkcji i rozpowszechnianiu książki polskiej, ruskiej, ormiańskiej i żydowskiej, tak charakterystyczny dla Lwowa w ciągu jego dziejów.

    Książka E. Różyckiego wyróżnia się ponadto jasnością myśli i piękną opisowo-narratywną formą wykładu. Autor zasadniczo unika wyliczania i schematycznego uporządkowania faktów na rzecz omawiania zjawisk. Opis jest płynny i potoczysty, a chociaż tekst nie jest nazbyt zwięzły to Autorowi udało się uniknąć nadmiaru słów i powtórzeń. Dzięki temu książkę czyta się z dużym zainteresowaniem, bez znużenia psychicznego, właściwego niektórym innym opracowaniom naukowym. Bibliografia zawiera 89 pozycji (w tym 19 obcojęzycznych, przeważnie ukraińskich). Jest to jednak tylko zapewne niewielka część wykorzystanego piśmiennictwa, czego Autor skromnie nie zaznacza, przypisy bowiem wykazują, że E. Różycki z literaturą przedmiotu zaznajomiony jest wybornie i podkreślić musimy rzetelność i skrupulatność z jaką dobrał i wykorzystał zarówno źródła, jak i opracowania.

    Integralną część publikacji stanowią aneksy. Składają się nań tabele bądź wykresy tyczące: rozwoju introligatorstwa lwowskiego w XVII wieku, imiennego wykazu introligatorów, cen usług introligatorskich w latach 1601-1685, cen opraw książek ruskich, cen niektórych towarów i zarobków we Lwowie w XVII stuleciu itp.

    Dopełnieniem części dokumentacyjnej jest pięć przykładowych ilustracji ciekawszych opraw lwowskich.

    Korzystanie z dzieła ułatwia alfabetyczny indeks nazwisk autorów oraz osób będących przedmiotem opracowania, zawierający 1567 haseł. W książce zamieszczono 1175 przypisów będących cennym materiałem źródłowym.

    Przypuszczam, że nakład 800 egzemplarzy już dawno się rozszedł, co powinno Autora zachęcić do opracowania następnego wydania, być może znacznie rozszerzonego, jeśli idzie o zasięg chronologiczny pracy. Interesujący jest bowiem poczet mistrzów zawodu introligatorskiego wieków XVII-XX, z których wielu zainspirowało rozwój tego rzemiosła w innych regionach i miastach.

    Przewertowałem pracę bardzo dokładnie w poszukiwaniu ewentualnych usterek merytorycznych lub formalnych. Ta próba ogniowa wypadła dla tekstu nader pomyślnie, ale zgodnie z powiedzeniem "szukajcie a znajdziecie" znalazłem i ja pewne miejsca niejasne lub sporne, których tu nie przytaczam, gdyż interesujące są wyłącznie dla księgoznawców.*

    Społeczeństwo oczekuje od nauki nie tylko rozwiązania zadań i wskazywania kierunków dalszych badań, lecz także przykładu współżycia i współpracy międzynarodowej. Jak wiemy współpraca ukraińsko-polska na różnych polach, w tym także w dziedzinie nauki, nie była dotychczas szerzej uprawiana. Książka E. Różyckiego oparta w znacznej mierze na kwerendzie archiwalnej lwowskiej, jest drogą do dalszych osiągnięć i tworzy dobry przykład dla innych.

    Omawiane wydawnictwo jest dowodem, że w Katowicach docenia się w pełni historię kultury, której dziedziną jedną z ważniejszych jest historia książki. Dyscyplina ta nie cieszy się u nas poparciem, a nawet zamiera. Przeciwnikom historii księgarstwa trzeba życzyć, aby im wpadła w ręce omawiana publikacja. Przekonają się wówczas, jak interesujące były dzieje książki lwowskiej trzysta lat temu.

    Praca E. Różyckiego jest skierowana do wielu kategorii odbiorców. Dzieło to może być pożyteczną lekturą nie tylko dla miłośników Lwowa, ale i dla księgoznawców, historyków rzemiosła artystycznego i miłośników opraw zabytkowych, którym z pewnością czytanie tych "studiów nad introligatorstwem i handlem książką" sprawi wiele przyjemności.

    Wyczerpujący charakter, powaga z jaką Autor podjął trudny temat i wreszcie problematyka lwowska czynią z tej publikacji pozycję wyjątkowo cenną w kolekcji leopolitanów.

    Andrzej Skrzypczak


    Na początek strony


    Barbara Mękarska-Kozłowska: Burza nad Lwowem

    Reportaż z lat wojennych 1939-1945 we Lwowie. Kartki z pamiętnika.
    Londyn 1992,
    Polska Fundacja Kulturalna, s. 360, il.

    Książka ta jest pozycją szczególnie znaczącą w bogatym dorobku wydawniczym Polskiej

    * Rozszerzona wersja tej recenzji została ogłoszona w "Roczniku Biblioteki Narodowej" Warszawa 1994.

    Fundacji Kulturalnej w Londynie, tak bardzo od lat zasłużonej w upowszechnieniu tematyki lwowskiej. Zamierzeniem autorki, Barbary Mękarskiej-Kozłowskiej, znanej skądinąd pisarki emigracyjnej, zmarłej w 1990 r. w Londynie, było przedstawienie relacji o tragicznych czasach okupacji sowieckiej i niemieckiej jej rodzinnego miasta. W rezultacie powstała książka wstrząsająca, a jednocześnie napawająca otuchą, książka będąca w swej strukturze i reportażem, i wspomnieniem, i wreszcie - kroniką życia codziennego Lwowa w latach II wojny światowej. Autorka na straszną rzeczywistość okupacyjną grodu Orląt, zawsze od wieków wiernego Polsce, patrzy przez łzy, patrzy z przerażeniem, ale nie z bezsilną rozpaczą, wierzy bowiem niezachwianie, iż historia nie wypowiedziała tu jeszcze ostatniego słowa.

    Przed oczami czytelnika roztacza się obraz zniewolonego polskiego miasta i codziennej udręki jego rdzennych mieszkańców, bezlitośnie gnębionych przez obu okupantów. Autorka z godnym pochwały obiektywizmem przedstawia postawę społeczeństwa lwowskiego wobec czerwonego i brunatnego terroru, który czynił niekiedy znaczne spustoszenie wśród mniej odpornych jednostek, ludzi o słabszych charakterach, zmuszając ich do kolaboracji. Bezkompromisowy opór wobec władz okupacyjnych był w tych czasach aktem wielkiej odwagi, na którą nie każdego było stać. Dlatego też warto przytoczyć tu kilka z odnotowanych przez Mękarską-Kozłowską faktów, świadczących o przypadkach prawdziwego heroizmu, szczególnie młodzieży lwowskiej, która niejednokrotnie postawą swą dowodziła, iż jest godną spadkobierczynią bohaterskich Orląt.

    Oto w czasie mityngu w szkole, do której chodziła autorka, zostaje odczytany projekt listu do Stalina z wyrazami wdzięczności za przyłączenie Lwowa do ZSRR. Treść listu ma zostać aprobowana przez każdego z uczniów podniesieniem ręki, ale w niemym odruchu protestu ręki nikt nie podnosi, i to pomimo wielokrotnych poleceń i gróźb prowadzących zebranie.

    Jedna z uczennic tejże szkoły, Marysia B. i za zerwanie afisza propagującego antypolski film i publiczne wzywanie do zbojkotowania go została po aresztowaniu przez Sowietów zamordowana w więzieniu przy ul. Łąckiego.

    A oto inny przykład solidarnego oporu:

    w czasie drugiej okupacji sowieckiej wydano zarządzenie, iż w okresie świąt Bożego Narodzenia na Politechnice Lwowskiej mają odbywać się normalne wykłady i ćwiczenia, jak w dzień powszechni. Otóż wszyscy studenci Polacy zdecydowali się na bojkot tego rozporządzenia i w rezultacie w ciągu dwóch dni świąt Politechnika świeciła pustkami.

    Heroiczną postacią jest też Alina, przez kilka lat prowadząca tajną radiostację, do końca wierna Polsce i swemu miastu, po aresztowaniu przez NKWD okrutnie zbita i prawdopodobnie zamordowana w więzieniu.

    Książka Mękarskiej-Kozłowskiej przynosi ogromne bogactwo informacji o życiu codziennym Lwowa lat 1939-1945 i męczeństwie jego mieszkańców, niszczonych terrorem stalinowskim i hitlerowskim, mordowanych przez nacjonalistów ukraińskich, wywożonych masowo w głąb sowieckiej nieludzkiej ziemi, wreszcie w połowie lat czterdziestych zmuszanych perfidnymi metodami do "dobrowolnego" opuszczania ojczystych stron i przenoszenia się na zachód od narzuconej granicy jałtańskiej, sankcjonującej IV rozbiór Polski. Warto tu zacytować fragment relacji autorki z jej odjazdu w 1945 roku z rodzinnego miasta wraz z transportem innych ekspatriowanych lwowian:

    "Pociąg rusza powoli. W drzwiach wagonów, w okienkach widać ludzkie twarze. Oczy skierowane w stronę miasta. Jeszcze widać Kopiec... Jeszcze wieże kościoła Elżbiety... Z każdego wagonu płynie pieśń, łącząca się w jedną całość:
    W dzień deszczowy i ponury
    z Cytadeli idą góry
    szeregami lwowskie dzieci,
    idą tułać się po świecie"
    .

    Tak to żegnali lwowianie swe miasto bezlitośnie i okrutnie im odebrane. Z kart omawianej książki emanuje ogromna miłość do Miasta Zawsze Wiernego, połączona z nadzieją pięknie wyrażoną w znanym refrenie cytowanej wyżej pieśni:
    "Może uda
    Się...".

    Andrzej Mierzejewski


    Na początek strony


    Adam Kozłowski: Lwów - wizja utraconego miasta

    Wstępem i uwagami opatrzył Ignacy Szenfeld,
    New York 1991.
    Bicentenniel Publishing Corp. Inc. "Nowy Dziennik", s. 240,48 fot., plan miasta z 1933 r. Cena $ 15.50.

    Czas mija, świat się kręci
    Lwów jak "Titanic" tonie,
    W ciemnościach niepamięci.
    A cień zdaje się rosnąć,
    Nie maleć, lecz ogromnieć -
    Im nie wolno pamiętać,
    Nam nie wolno zapomnieć...

    - pisał M. Hemar w Londynie, w swym wierszowanym testamencie poetyckim pt. "Trzy powody", na kilkanaście miesięcy przed śmiercią w 1972 r.

    Dwanaście lat później, w jeszcze bardziej od Lwowa odległym Rio de Janeiro, na kilkanaście miesięcy przed nagłym zgonem w 1985 r., pisał równie 70-letni lwowski Adolf Kozłowski, b. makler giełdowy, absolwent AHZ i Wydz. Prawa U.J.K. swą pierwszą i ostatnią w życiu księgę wspomnień o lwowskim "Titanicu", co pełną parą, z pokładem wypełnionym po brzegi, różnobarwnym, różnojęzycznym tłumem rozgadanych tubylców, przeróżnych osobowości i szacownych osobliwości, płynął ku swemu niezaprzeczalnemu przeznaczeniu.

    Ze skołatanym sercem, w pośpiechu i gorączce spowodowanej przeczuciem rychłej śmierci, przeżył raz jeszcze młodość w ukochanym Mieście i utrwalał dla potomnych obraz lwowskiej, niepowtarzalnej fatamorgany. Ostatni sen sienkiewiczowskiego latarnika, na brazylijskim przyczółku morskim. Sen w XXII rozdziałach, realna utopia o mieście, w którym liczne, różnorodne nacje mieszkańców żyły w przykładnej zgodzie aż do początków XX w., pod pieczołowitą opieką duchową 3 metropolitów katolickich różnych obrządków. Pisze o aktorkach, poetach, uczonych i prostaczkach, odtwarza osobliwy klimat miasta, jego architektury i typologię lwowiaków; w baciarskim zacięciem opowiada historię 600 polskich lat Lwowa, przetykając często gęsto bałak klasyczną łaciną; prowadzi kronikę zdarzeń towarzyskich, cytuje daty, czerpie z boga tych zasobów anegdot, szmoncesów i dowcipów lwowskiego przedmieścia. Razem z L. Schillerem i W. Horzycą przeżywa najpiękniejsze lata międzywojennego teatru lwowskiego i śmieje się z kumplami z Wesołej Fali, którą nazywa zwierciadłem duszy Lwiego Grodu. Pamięć ma znakomitą, narrację potoczystą i bogaty język. Czy można się dziwić, że w natłoku tematów, osób i rodzimych cudowności, które się pchają drzwiami i oknami pamięci, zdarzają się pomyłki, nieścisłości w datach i fantastyczne "przesadyzmy" ?... Nie było dane autorowi dokonać za życia poprawek, czy konfrontacji ze świadkami historii. Dokonał tego po jego śmierci kolejny batiar-koneser wszystkiego co lwowskie - Ignacy Szenfeld, emigrant, zamieszkały w Monachium.

    Jedźmy więc razem z autorem na pokładzie lwowskiego "Titanica", z wypiekami na twarzy i z tą bolesną świadomością, że to jego ostatni rejs, że płynie na pełnych żaglach ku unicestwieniu polskości Miasta "zawsze wiernego"! Orkiestra na pokładzie grała do końca skoczne melodie. "Requiem" bowiem dla polskiego Lwowa nigdy nie zostało napisane!.

    Książka wydana w N. Yorku, wyceniona w twardych dolarach, powinna być udostępniona w drodze wypożyczeń lwowiakom, skupionym w największych ośrodkach terenowych. T.M.Lw. Warto się także postarać o jej wydanie w kraju. Znajdzie swych wiernych czytelników, jest to bowiem książka niezwykła, niezwykłego Autora. Poeta "unius libri"!

    Tadeusz Krzyżewski


    Na początek strony


    Boy we Lwowie 1939-1941.

    Antologia tekstów o pobycie Tadeusza Żeleńskiego (Boya) we Lwowie 1939-1941,
    w opracowaniu Barbary Winklowej,
    Warszawa 1992,
    Oficyna Wydawnicza "Pokolenie", Oficyna Wydawnicza "RYTM",
    s. 264, liczne, mało znane fotografie - "Biblioteka Lwowska" tom IX, pod red. Danuty B. Łomaczewskiej).

    Książkę tę należy powitać ze szczególną satysfakcją. Oto po ponad dwuletniej przerwie odradza się seria pn. "Biblioteka Lwowska", wydawana w latach 1985-1989 w drugim obiegu przez podziemną Oficynę Wydawniczą "POKOLENIE". Wielu czytelników publikacji wydawanych w PRL poza zasięgiem cenzury oczekiwało z zainteresowaniem i niecierpliwością każdego kolejnego tomu tej serii, by po jego niełatwym często zdobyciu delektować się nową lekturą, wzbogacającą wiedzę o grodzie nadpełtwiańskim.

    Zainteresowanych bardziej szczegółowymi informacjami o podziemnej serii "Biblioteka Lwowska" wypada odesłać do artykułu pt. Lwów w drugim obiegu, zamieszczonego w "Roczniku Lwowskim", 1991.

    Tom IX "Biblioteki Lwowskiej", opublikowany tym razem wspólnie przez dwie oficyny "POKOLENIE" i "RYTM" (ta ostatnia również znana z wielu publikacji podziemnych), należy uznać za wydarzenie wydawnicze. Książka Barbary Winklowej jest ważna, autorka bowiem stara się wypełnić w niej jedną ze szczególnie przykrych "białych plam" w historii Lwowa w czasie drugiej wojny światowej: jest nią los środowiska kulturalnego miasta i w konsekwencji sytuacja, w jakiej znalazł się Boy w okresie pierwszej okupacji sowieckiej.

    Omawiana praca ma formę antologii tekstów źródłowych, przede wszystkim wspomnień bezpośrednich świadków wydarzeń, a także opracowań powstałych po wojnie (tu szczególny walor ma cykl artykułów, rozpraw i komentarzy Władysława Żeleńskiego, bratanka autora Słówek). Autorka zadała sobie niemały trud dotarcia do materiałów rozproszonych w wielu, często trudno dostępnych publikacjach (głównie w czasopismach) i tematycznego ich uporządkowania. W rezultacie powstała książka, mająca pierwszorzędne znaczenie poznawcze i będąca podstawowym źródłem wiedzy o tragicznym czasie terroru stalinowskiego we Lwowie do połowy 1941 roku.

    Postacią centralną tej publikacji jest oczywiście Tadeusz Żeleński (Boy), warto jednak podkreślić, że przedstawia ona jego życie i działalność na tle szeroko zarysowanego obrazu sytuacji i doświadczeń wielu innych ludzi kultury i nauki, którzy znaleźli się we Lwowie w okresie pierwszych dwóch lat okupacji sowieckiej

    Smutne były czasy. Reżim stalinowski czynił spustoszenie wśród wielu mniej odpornych jednostek, zastraszeni ludzie szli niekiedy na zbyt daleko idące kompromisy z nową władzą. Na tym tle w środowisku literackim pięknie rysuje się prawdziwie heroiczna postawa Ostapa Ortwina, prezesa Lwowskiego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich, który zdecydowanie i jednoznacznie przeciwstawił się okupantowi.

    Wróćmy jednak do głównego tematu książki: pobytu Boya we Lwowie w latach 1939-1941. Jak wiadomo, brał on w tym czasie czynny udział w oficjalnym życiu kulturalnym i naukowym miasta, oczywiście takim, na jakie pozwalały władze okupacyjne (przyjął m.in. stanowisko profesora literatury francuskiej na Uniwersytecie, działał w Związku Pisarzy, publikował w miejscowej prasie recenzje teatralne i artykuły, przede wszystkim na tematy literackie, był też przewodniczącym komitetu obchodów 85-lecia śmierci Adama Mickiewicza). Ta ożywiona działalność publiczna spowodowała wiele zarzutów co do "wysługiwania się" Boya sowieckim okupantom. Jak wynika z materiałów opublikowanych w omawianej antologii, zarzuty te można w licznych przypadkach odeprzeć, podważając wiarygodność ich źródeł. Nierzadko też to samo wydarzenie relacjonowane przez różnych świadków nabiera diametralnie różnego wydźwięku (raz pozytywnego, a drugim negatywnego dla Boya). Można przecież i tak spojrzeć na to zagadnienie, iż Boy przez swą działalność publiczną przyczynił się do podtrzymania życia kulturalnego Polaków we Lwowie w omawianym okresie. Jest faktem, że musiał przy tym iść wobec władz sowieckich na pewne koncesje, bez nich jednak nie byłby w stanie realizować swych działań. A nie należy zapominać, iż był on w owym czasie jedną z najbardziej znanych postaci w polskim środowisku intelektualnym Lwowa, co predestynowało go niejako do podjęcia roli promotora kultury, szczególnie w sferach inteligenckich. Trudno tu ferować wyroki, nie czyni tego też autorka antologii, przedstawiając obiektywnie dostępne materiały, które ukazują ogromną złożoność sytuacji samego Boya, jak i w ogóle polskiego środowiska twórczego i kulturalnego w okupowanym Lwowie wczesnych lat czterdziestych.

    Cenna to, pouczająca i potrzebna książka.

    Andrzej Mierzejewski


    Na początek strony


    PORTRETY OSSOLIŃSKIE, ANTOLOGIA WSPOMNIEŃ.

    Wybrał, opracował i biogramami opatrzył Eugeniusz Adamczak,
    Wrocław 1992 r.
    Ossolineum, s. 274.

    W roku 1992, tj. w 175 rocznicę powstania Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie ukazała się staraniem tego wydawnictwa we Wrocławiu antologia wspomnień pt. Portrety Ossolińskie, w wyborze i opracowaniu Eugeniusza Adamczaka. Jego też autorstwa są krótkie biogramy poprzedzające zbiór sylwetek ossolińczyków wydanych uprzednio przez różnych autorów, zaczerpniętych z periodyków literackich i naukowych, a także fragmentów z niektórych książek - przepisanych bezkrytycznie.

    Poczet rozpoczyna sylwetka Samuela Bogumiła Lindego, współpracownika Józefa Maksymiliana Ossolińskiego. Samemu założycielowi tej wspaniałej kuźni polskości we Lwowie - poza kilku ciepłymi wyrazami we wstępie nie poświęcono oddzielnego opracowania może ze szkodą dla całości wydawnictwa uwypuklając tylko zasługi jego kontynuatorów.

    Wśród godnych chwały ossolińczyków został przeprowadzony wybór, do czego autor opracowania przyznaje się dwukrotnie we wstępie, tłumacząc to brakiem miejsca i materiałów biograficznych. Zdaje więc sobie sprawę z nie-pełności zbioru. Celem niniejszej antologii jest - jak sam podaje - "przypomnienie w roku 175 istnienia Zakładu niektórych sylwetek nie żyjących ossolińczyków". Wspomina ich 45, w tym jedną kobietę, Janinę Kelles-Krauz, uszeregowując wszystkich w porządku chronologicznym. Pozycja więc bardzo potrzebna, lecz trochę nie dopracowana. Selekcja "portretów" nie została dokonana pod względem wartości wkładu indywidualnego w dzieło Ossolińskiego, lecz przeważnie na podstawie dostępności gotowych danych o poszczególnych ossolińczykach.

    Wśród opuszczonych znalazła się zupełnie pominięta milczeniem postać ostatniego przedwojennego dyrektora Wydawnictwa Ossolineum w latach 1928-1939, Antoniego Lewaka, który placówkę edytorską wyprowadził na nowe, szerokie tory, a na początku II wojny światowej, po upadku niepodległości Polski, był jednym z członków Zarządu Zakładu Narodowego po śmierci Ludwika Bernackiego, razem z trzema kustoszami: Tyszkowskim, Wisłockim i Gębarowiczem. Podlegała mu aż do chwili aresztowania i uwięzienia całość spraw administracyjno-gospodarczych i wydawniczych (Księga pamiątkowa Ossolineum 1817-1967, Wrocław 1967, s. 151). Nieobecność w antologii ossolińczyków choćby krótkiego wspomnienia tak zasłużonego edytora, którego osobowość wywarła silny wpływ nie tylko na rozwój i rozkwit Wydawnictwa ZNiO, lecz także na rozszerzenie działalności kulturalno-socjalnej jest niewybaczalna, i to tym bardziej, że dzisiaj już można mówić i pisać, że Antoni Lewak oddał swe życie na posterunku w walce z okupantem sowieckim o skarby ossolińskie.

    Poza wspomnianymi 31 przedrukami wspomnień o wybitnych ossolińczykach antologia zawiera 14 nowych, dotąd me wydanych. Nie zawsze w odzwierciedleniach postaci omawianych został odtworzony klimat, w jakim przyszło im działać i wyczuwa się trudność wczucia się w atmosferę lwowską. "Portrety" nie zdołały otrząsnąć się z wpływów epoki stalinowskiej, która narzuciła pewną, obcą terminologię właściwą okresowi ich powstawania. Uderza nadmierne stosowanie hasła "ukraiński" w miejsce "ruski", choćby na przykładzie grecko-katolickiego kapłana, Rusina Jana Wagilewicza. Stosowanie do ludzi pierwszej polowy XIX w. i działających w latach pięćdziesiątych tego stulecia określenia narodowości ukraińskiej jest niezbyt właściwe. W tych czasach Lwów stosował nazwę "Ukraińców" w odniesieniu do ludzi z dalekich Kresów Wschodnich. Ukraińcami byli wszyscy pochodzący z tamtych terenów, bez względu na narodowość: tatarską, kozacką, wołoską itd. Ukraina była pojęciem geograficznym - jak pisał w swym "Marszu za Bug" Seweryn Goszczyński - "polska Ukraina" (nazwa urobiona od położenia). Lwów zamieszkiwali, oprócz Polaków, Rusini i inne mniejszości. Ossolineum otwierało swe wrota wszystkim światłym obywatelom. I tak też było z Rusinem Janem Wagilewiczem, związanym serdeczną przyjaźnią z Augustem Bielowskim. Doszedł on do godności kustosza. Sam Wagilewicz używał w odniesieniu do siebie, swoich prac i swoich rodaków tylko określenia "ruski" ("Dnewnyk Ruski", Hołowna Rada Ruska, Sobór Ruski itd.) Nigdy nie czuł się Ukraińcem, co jest późniejszym dopiero określeniem narodowości, lecz był Rusinem. Zaznaczał to w swojej twórczości i życiu. Miasto Lwów jedną z ulic łączących ulice Kochanowskiego z Zieloną nazwało jego imieniem, chcąc uszanować i oddać cześć pamięci tego Rusina, tak zasłużonego i bliskiego duchowo Polakom. Wszystkie przewodniki, tak polskie, jak i niemieckie oraz plany Lwowa aż do wybuchu II wojny światowej podają jego nazwisko jako Wagilewicz. To samo odnosi się do innych oświeconych pisarzy ruskich (np. "Ruska trójca", Szaszkiewicz, Gołowacki i wspomniany wyżej Wagilewicz).

    Charakter całej antologii, bezwzględnie potrzebnej, opartej na wspomnieniach pochodzących spod różnych piór i z różnych czasów, w których jeszcze nie można było z powodu cenzury ujawnić prawdziwej wersji faktów, nie jest jednolity. Niektóre błędy rzeczowe można było skorygować, choćby przez wprowadzenie odsyłaczy i przypisów, łatwych do sformułowania przez konfrontacją z innymi życiorysami, nawet z pracami samych ossolińczyków, zawartymi chociażby w Księdze pamiątkowej Ossolineum 1817-1967. Wnikliwa korekta mogła wychwycić np. w przypadku przedruku fragmentów z artykułu Ostatni Galicjanin z miesięcznika "Opole", poświęconego prof. M. Gębarowiczowi, rażący błąd w użyciu nazwy Trembowli (s. 207) i podobny błąd w nazwisku słynnego rzeźbiarza z Wrocławia Jana Pfistera (s. 210). autora - między innymi - nagrobków w lwowskiej katedrze rzymsko-katolickiej, w kościele Dominikanów i w kaplicy Boimów.

    Ważniejsze merytorycznie dwa błędy dotyczące sylwetki Stanisława Pazyry, powtórzone w publikacji Mieczysława Fuksiewicza w "Księgarzu" 1975 nr l-2. Pierwszy dotyczy sprawy prowadzących przez niego "ćwiczeń poligraficznych". Takich na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie w ogóle nie było. Chodzi o "ćwiczenia paleograficzne" przy katedrze nauk pomocniczych historii, wdrażające w umiejętność odczytywania średniowiecznych źródeł łacińskich (s. 231). Drugi błąd znacznie ważniejszy dotyczy działalności ZNiO w czasie II wojny światowej, która jest mało znana. Sprzedaż przez Pazyrę - jako pełnomocnika Zakładu - księgarni Ossolineum byłemu kierownikowi filii warszawskiej Juliuszowi Goźlińskiemu (s. 232) była antydatowana notarialnym aktem fikcyjnym, podyktowanym koniecznością, ze względu na okupanta, przy równoczesnym sporządzeniu drugiego aktu notarialnego tej samej daty i u tego samego notariusza, w którym rzekomy właściciel "Inhaber Buchhandlung Ossolineum" J. Goźliński czynił Pazyrę swym generalnym plenipotentem o nieograniczonej swobodzie działania i rozporządzania zasobami Ossolińskimi (Księga pamiątkowa..., s. 254-255). W działalności instytucji nic się nie zmieniło. Tylko dzięki temu manewrowi: pozornej sprzedaży i prywatyzacji księgarni - jedynie dla władz niemieckich - Ossolineum nie przestało istnieć i mogło przetrwać razem z filią krakowską do końca II wojny światowej oraz pełnić wszystkie funkcje w niebywale trudnych warunkach, łącznie z pomocą finansową dla centrali we Lwowie.

    Helena Olszewska-Pazyrzyna


    Na początek strony


    Złota księga narciarstwa polskiego. Karpaty Wschodnie.

    Zebrał i oprac. Zenobiusz Pręgowski.
    Warszawa 1992, nakładem Zdzisława Pręgowskiego, Wydawnictwo PTTK "Kraj", s. 451, nlb. 5, m. l, ilustr.

    Książka ta, to jedyny w swoim rodzaju zbiór wspomnień o odkrywaniu zimowym Karpat Wschodnich - dziś krainy niemalże legendarnej. Ówcześnie (tj. do 1914 r.) narciarstwo w niczym nie przypominało obecnej formy wyczynowo-sportowej. Były to par excellence wyprawy eksploracyjne - często kilkudniowe - których celem były "pierwsze wyjścia" na szczyty i przejścia całych grani czy pasm, z noclegami pod gołym niebem i noszeniem ciężkich worków-plecaków z ubraniem i żywnością. W okresie międzywojennym tylko nieliczni już kontynuowali ten sposób uprawiania narciarstwa, a po 1945 r. zanikł on prawie całkowicie.

    Autor i redaktor tej antologii-monografii, Zenobiusz Pręgowski (1894-1971), należał właśnie do tego grona narciarzy - "Kolumbów". Urodzony na nizinach, w Czerwińsku n. Wisłą, losem historii po II wojnie rzucony do odległej i również nizinnej Szprotawy, górami był oczarowany od młodzieńczych lat, poświęcając im każdą wolną chwilę. Materiały do "Księgi" gromadził już przed wojną. Na jego apel uczestnicy poszczególnych wypraw sporządzali ich krótsze lub dłuższe opisy. A więc są to teksty powstałe specjalnie dla potrzeb "Księgi". Tylko niewielka ich część stanowi przedruki zamieszczone gdzieś wcześniej; najczęściej w czasopismach i sprawozdaniach. Wybuch wojny przeszkodził w publikacji dzieła. Obecnie wydanie ukazało się nakładem syna autora, pana Zdzisława Pręgowskiego. Teksty wspomnieniowe poprzedzone są obszernym wstępem autorskim. Rozważa w nim kontrowersje wokół nazewnictwa geograficznego ("Karpaty czy Beskidy?"), podaje w największym skrócie historię narciarstwa oraz syntetyczny obraz regionu i turystyki ("Karpaty Wschodnie i Rodniańskie w zarysie"). Należy zaznaczyć, że proponowany przez autora podział Karpat Wschodnich, nazwy pasm i granice nie pokrywają się z obecnie przyjętymi ustaleniami.

    Wspomnienia ujęte są w dwu grupach chronologicznych: 8 XII 1894-31 I 1907 i l II 1907-15 IV 1914. Cezurą jest powstanie Karpackiego Towarzystwa Narciarzy we Lwowie (koniec stycznia 1907); data końcowa to oczywiście ostatni sezon zimowy przed wybuchem Wielkiej Wojny. W sumie uwiecznionych zostało 98 wypraw. Każda z nich poprzedzona jest swoistą "metryczką", w której podana jest nazwa grupy górskiej, nazwy szczytów, termin wyprawy oraz jej uczestnicy. W tekście liczne przypisy autora antologii.

    "Księgę" zamykają wykazy, w których syntetycznie zebrano materiał zawarty we wspomnieniach (wykazy szczytów, daty, nazwiska). To kapitalne źródło dla przyszłego historyka tego tematu. Wzbogacona jest ponadto zdjęciami z wypraw, często dotąd nie publikowanymi, oraz słowniczkiem terminów górskich i narciarskich oraz indeksami.

    Należy podkreślić wyjątkowość tej publikacji, nie mającej chyba dotychczas w tej dziedzinie żadnego porównywalnego odpowiednika, a dla miłośników narciarstwa i Karpat Wschodnich w szczególności - ciekawa i poznawcza lektura.

    Janusz Szymański


    Na początek strony


    Zofia Piszczek: Lwów pod rządami radzieckimi 1939-1941.


    Praca magisterska pod kier. dr hab. Andrzeja Pankowicza,
    Maszynopis. Kraków 1991, s. 158. (bibliografia s. 6)

    Pierwsza w kraju praca o podejściu naukowym, ujmująca całościowo najbardziej dramatyczny, sowiecki okres okupacji Lwowa 1939-1941, o którym były prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Andrzej Braun napisał w "Tygodniku Powszechnym" nr 11 z 18.3.1990); "Było to piekło, ów przerażający "taniec na grobach", splot infernalnych sprzeczności narodowościowych, historycznych, ideologicznych, etycznych wreszcie. Nikt nie chce napisać sumiennej i w miarę obiektywnej historii tych czasów"...

    Podjęła się tego zadania właśnie 22-letnia krakowianka, studentka Instytutu Historii UJ, Z. Piszczek. W pracy napisanej w 1990 r. pod kier. doc. Pankowicza, członka krak. oddz. T.M.Lw., w 6 rozdziałach wnikliwej i na miarę swego wieku obiektywnej rozprawie opisała zagadnienia związane z wkroczeniem wojsk sowieckich do Lwowa we wrześniu 1939 po bohaterskiej obronie przeciw hitlerowskim najeźdźcom, ustanowieniem władzy radzieckiej i wyborami, z 22.X.1939; szkicuje próby tworzenia ruchu oporu i szczegółowo opisuje życie codzienne Lwowa, jego szkolnictwo, ruch naukowy i życie kulturalne. Kończy straszliwym akordem ludobójstwa dokonanym przez siepaczy z NKWD, wycofujących się z miasta, którzy w czerwcu 1941 wymordowali w więzieniach Brygidek, Łąckiego i Zamarstynowa 8 tysięcy niepokornych patriotów, zapoczątkowując masakrą, nie ustępującą Katyniowi - proces ujarzmiania narodowości polskiej i zaboru Lwowa. Z rozważań tych wieje autentyczna groza sytuacji wojennej okupowanego miasta, którego mieszkańcy zaskoczeni zostali niespodziewanym najazdem barbarzyńców ze wschodu i oczekują w śmiertelnej trwodze wywózek na syberyjską katorgę, poprzedzonych nocnymi wizytami zwyrodniałych Azjatów.

    Zasługą Z. Piszczek jest także zebranie najważniejszej literatury, opisującej ten najbardziej ponury okres w dziejach miasta, przy czym wszechstronny, należycie wyważony obraz sowieckiej okupacji wojennej Lwowa narysowany przez nią, równoważy pewne nieporadności językowe i stylistyczne młodej, ale na pewno utalentowanej autorki-historyka.

    Została otwarta droga do opracowania wielkiej, badawczej pracy naukowej, obejmującej całość okupacji sowieckiej i niemieckiej Lwowa 1939-1944.

    T. Krzyż.


    Na początek strony


    Adam Żarnowski: Na bezdrożach Czarnohory

    wyd. I, Wydawnictwo Miniatura,
    Kraków 1992, s. 79, ii. 64.

    Otrzymaliśmy oto kolejną książkę wspomnieniową poświęconą południowo-wschodnim kresom II Rzeczypospolitej. W kilku migawkach obrazkach utrwalił Adam Żarnowski swój pobyt w okolicach Mikuliczyna w latach 1939-1942. Jest to więc (przynajmniej w części) nostalgiczna opowieść o latach spędzonych w obcym dla autora środowisku, w trudnym wojennym okresie, pisana w oparciu o młodzieńczy pamiętnik. Wspomnienia zabaw i wędrówek, przedsiębranych, w gronie Hucułów i Polaków, w dolinie Prutu, pracy przy obsłudze wyrębu lasu, kolejnych wojennych Sylwestrów, uciążliwych wypraw po żywność, wypełniają drugą część książki. Wyłania się z niej obraz przestrzeni obcej, wrogiej dla Polaków, Huculszczyzny, obszaru inicjacji, dojrzewania, wzrastania w odpowiedzialność, a jednocześnie przestrzeni, która żywi i zagraża. To "ziemia nieobiecana", jak określa ją sam autor w chwili refleksji przed powrotem do sanockiego domu.

    Jako takie, wspomnienia Żarnowskiego byłyby jednymi z wielu świadectw wojennych polskich losów. Świadectw nie najlepiej napisanych, niezbyt pogłębionych, ale chwilami zaskakujących nutą osobistej refleksji i swoistej umiejętności budowania nastroju (rozdz. "Tajemnice czarnego lasu"). Jednakże autor postawił sobie inne zadanie. Książka ma, według wstępu, przyczynić się do lepszego poznania regionu, obyczajów miejscowej ludności, jej architektury i sztuki, a także śladów, jakie pozostawili na tej ziemi Polacy. Więc przewodnik, informator, wprowadzenie do wiedzy o Huculszczyźnie? Czymże może być taka praca, jak nie kolejną komplikacją niewolniczo zależną od wykorzystywanych źródeł? Tak też się dzieje. Obficie cytując Wincentego Pola, ale głównie opierając się na pretensjonalnej Huculszczyźnie Antoniego Ossendowskiego, zupełnie nie korzystając z "poważniejszych" źródeł przed- i powojennych, prowadzi nas Żarnowski przez Worochtę, Żabie, Burkut, przełęcz Legionów. W tej części książka utrwala szereg stereotypów, jakie wytworzyły się w literaturze polskiej dotyczącej tego skrawka naszej ojczyzny. Huculszczyzna okazuje się więc arkadią, rajem nieskażonej przyrody, żywym skansenem huculskiego folkloru, polem legionowej martyrologii, mekką turystów i kuracjuszy (doskonały opis typowych dla literatury polskiej ująć tej przestrzeni przyniosła książka Jana Choro-szego Huculszczyzna w literaturze polskiej Wrocław 1991). Pierwsza więc część pracy Źarnowskiego jest niesamodzielnym, opartym na kompilacji wielu różnorodnych tekstów, pobieżnym rejestrem "osobliwości" Huculszczyzny, niewolnym od nieścisłości i błędów rzeczowych (np. kiedy autor pisze o szczytach Turku i Gmin Tomnatek jako stojących na straży przełęczy Jabłonickiej - s. 11, lub kiedy umieszcza grzbiet Czarnohory na północ od Jaremcza - (s. 55).

    O tym, że książka, w założeniu miała pełnić "poważną" funkcję poznawczą, świadczą dołączone do niej indeksy, wykaz materiałów źródłowych i spis fotografii. Chyba już "zasługą" wydawnictwa jest, że dołączone fotografie, w imponującej liczbie sześćdziesięciu czterech, są w przeważającej części fatalnie zreprodukowane i prawie nieczytelne. W założeniu autorskim miały one w poważnym stopniu uzupełnić stronę faktograficzną tekstu. Niestety tak się nie stało. Ostatecznie rangę książki obniżają liczne błędy literowe, będące wynikiem niedokładnej korekty.

    Podsumowując, można powiedzieć, że książka robi wrażenie niespójnej, niekonsekwentnej. Jej część wprowadzająca w świat Czarnohory i Huculszczyzny, przedstawia tę przestrzeń jako idylliczną, pociągającą i atrakcyjną. Nie współgra to zupełnie z wizją części drugiej, gdzie autorskie doświadczenie każe kreować obraz przestrzeni obcej i wrogiej (nie tylko za sprawą wojny). Czym że jest więc dla Źarnowskiego Huculszczyzna: rajem utraconym czy piekłem wojny? Miarę nieporozumień dopełnia tytuł książki - "Na bezdrożach Czarnohory" sugerujący opis turystyczny i odwołujący się do stereotypu Czarnohora: kraina dzika i bezkresna. Tymczasem, kompilując różne źródła, autor opisuje tereny od Gorganów po Karpaty Marmaroskie, beztrosko ignorując ustalenia współczesnej geografii. Natomiast jego osobiste doświadczenia zdają się dotyczyć okolic Mikuliczyna i doliny Prutu, toteż tytuł czarnohorski wydaje się być trochę nieadekwatny.

    Tak więc otrzymaliśmy książkę niedopracowaną, niespójną wewnętrznie. Chyba nie wejdzie ona do kanonu lektur wschodnio-karpackich, chociaż z pewnością zainteresuje zbieraczy-pasjonatów.

    Witold Waszczuk


    Na początek strony


    Czesław E. Blicharski: Tarnopol w kadrze pamięci.

    Zabrze 1992.

    Jest to album zdjęć i widokówek dawnego Tarnopola, miasta zachowanego "w sercu i w pamięci", wydany staraniem grona tarnopolan, rozsianych po całym świecie. Na 66 kartach wędrujemy przez miasto: dworzec kolejowy, ulice, szkoły, zabytki, pomniki... Większość zdjęć opatrzona jest komentarzem. Są to najczęściej cytaty - z prasy tarnopolskiej, książek, a także archiwaliów -związane z prezentowanym obiektem. Część z nich już nie istnieje (np. pomniki), inne zmieniły swe przeznaczenie, a więc zdjęcia mają dodatkowy walor ikonograficzny. Żałować jednak wypada, że nie podano autorów, miejsc przechowywania, a szczególnie czasu powstania zdjęć; informacje te na pewno podniosłyby dokumentacyjny charakter albumu.

    Pozostaje więc nam "podróż malownicza" po dawnej stolicy Podola Galicyjskiego. Prawdopodobnie niski nakład i wysoka cena zawężą jednak znacznie krąg potencjalnych odbiorców.

    Sz.


    Na początek strony


    Czasopismo Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich, z. l.

    Wrocław 1992,
    s. 305, il.
    Publikacja w 175 rocznicę Zakładu Narodowego im Ossolińskich.

    Nowe czasopismo ossolińskie, mające charakter jubileuszowy, tytułem nawiązuje do swego dziewiętnastowiecznego poprzednika, który ukazywał się od 1828 r. Jest równocześnie kontynuacją powojennego periodyku pt. "Ze skarbca kultury", którego ostatni, 51 tom ukazał się w 1991 r.

    Intencją Redakcji jest zamieszczanie materiałów, "traktujących o ZNiO na tle historii ostatnich dwóch stuleci; opartych na zbiorach ZNiO; omawiających współczesne problemy Ossolineum". Niniejszy zeszyt w pełni realizuje tę koncepcję. Poszczególne artykuły zgrupowane są w czterech działach: historia, zbiory, wspomnienia i bibliografia. Na kilka z nich chciałbym zwrócić szczególną uwagę Czytelnika.

    Tadeusz Mańkowski {Ossolineum pod rządami sowieckimi - tekst napisany w sierpniu 1941 r., a więc "na gorąco") i Maciej Matwijów (Lwowskie Ossolineum w listach Mieczysława Gębarowicza z lat 1943-1946) przybliżają nam nieznane dotychczas fragmenty dziejów Ossolineum we Lwowie podczas dwóch, a właściwie trzech okupacji - sowieckiej, niemieckiej i znów sowieckiej. Temat przedtem niemal nie poruszany z wiadomych względów, a niektóre fakty tam podane zmieniają dotychczasowe sądy i wyobrażenia o losach lwowskiej Książnicy w latach 1939-1945. Okazuje się, że to nie Niemcy dążyli do ewakuacji zbiorów na zachód, lecz kierujący wówczas Zakładem Mieczysław Gębarowicz. Ostatecznie, jak wiemy, tylko drobna część cymeliów została wywieziona na Śląsk i ta część trafiła później do Wrocławia.

    W części poświęconej zbiorom warto wspomnieć o dwóch artykułach dotyczących działu kartograficznego (R. Wytyczak, Kolekcja kartograficzna Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, W. Nawalicki, Ofiarodawcy zbiorów kartograficznych Biblioteki Ossolineum 1817- -1912) i ważnym dla historyków: Władysław Świrski i jego zbiór oryginalnych materiałów okupacyjnych z obszaru 3 AK 1942-1944 (autorstwa Łucji Częścik). Wydarzeniem 1991 r. dla Biblioteki było zapewne przekazanie w darze przez prof. Andrzeja Vincenza Archiwum Stanisława Vincenza. O jego zawartości informuje nas Elżbieta Ostromęcka. Zostało ono już wstępnie posegregowane i uporządkowane. Po naukowym opracowaniu (z Fundacją "Pro Vincenz" i Ośrodkiem Badań Vincenzowskich) ma służyć przyszłym badaczom i miłośnikom Vincenza.

    Zeszyt zamyka Bibliografia zawartości "Ze skarbca kultury" [...] zeszyty 41-51 (za lata 1986-1991) w opracowaniu Anny Winieckiej. Po tym udanym starcie. Zespołowi Redakcyjnemu i Bibliotece należy życzyć kolejnych ciekawych numerów "Czasopisma...".

    Janusz Szymański


    Na początek strony


    Copyright (c) 2001 Instytut Lwowski
    Warszawa
    Wszystkie prawa zastrzeżone.

    Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


    Powrót

    Licznik