Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2010-11)
Oprócz cennego, omówionego już na łamach „Rocznika Lwowskiego" studium o Wydziale Teologii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, opracowań korespondencji pomiędzy arcybiskupem lwowskim obrządku rzymskiego Bolesławem Twardowskim z arcybiskupem lwowskim obrządku greckiego Andrzejem Szeptyckim z lat 1943-1944 (1993) oraz nieznanej wcześniej korespondencji pomiędzy arcybiskupami metropolitami lwowskimi Józefem Bilczewskim i Andrzejem Szeptyckim z lat 1918-1919 (1997), źródłowych opracowań na temat sytuacji Kościoła Rzymskokatolickiego na Ukrainie po 1939 r., w ostatnich latach ksiądz prof. Józef Wołczańskii, dziekan Wydziału Historii i Dziedzictwa Kulturowego Papieskiego Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, wydaje także I nadzwyczaj cenne inwentarze do zasobów dotyczących spraw polskich współczesnych archiwów we Lwowie. Przykładem tej działalności uczonego jest prezentowane dzieło. Książka zawiera inwentarze siedmiu zespołów dotyczących głównych instytucji archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego, które znajdują się w zasobie Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Ukrainy we Lwowie, czyli w tzw. archiwum bernardyńskim - znajdującym się w budynku dawnego klasztoru bernardyńskiego, gdzie przed I wojną światową miało siedzibę największe lwowskie archiwum - Archiwum Krajowe Akt Grodzkich i Ziemskich we Lwowie, od 1919 r. - Archiwum Ziemskie, a po śmierci wieloletniego dyrektora prof. Oswalda Balzera w 1933 r. - Archiwum Państwowe we Lwowie.
Owe siedem zespołów to:
Inwentarze zostały opublikowane w powyższym układzie w językach ukraińskim lub rosyjskim (tak jak w oryginalnym inwentarzu), w takim brzmieniu, jakie nadano im po II wojnie światowej, bez ingerencji w błędną pisownię i określenia nazw osobowych jak też instytucji - jak wydawca wyjaśnił we Wprowadzeniu. Należy w tym miejscu podkreślić, że większość materiałów archiwalnych dotyczących działalności kurii lwowskiej zostało przewiezionych w lipcu 1946 r. w granice powojenne Polski, a obecnie stanowią one Archiwum im. Abp. Eugeniusza Baziaka w Krakowie. Materiały pozostałe we Lwowie to jedynie część zasobu dawnego archiwum kurialnego, które władze sowieckie wiele lat po wojnie zdeponowały w Centralnym Historycznym Archiwum. Wszystkie inwentarze poprzedzone zostały autorskim omówieniem zespołu, oczywiście w języku polskim, co pozwala zorientować się w jego zawartości, zarówno chronologicznej, jak i rzeczowej. Dla przykładu, z opisu do inwentarza „Rzymskokatolicki Konsystorz Metropolitalny we Lwowie" (fond 618, op. 1 i 2) dowiadujemy się, że akta są związane z działalnością jednego z najważniejszych urzędów centralnych diecezji, w skład którego wchodził trybunał oraz grono współpracowników biskupa odpowiedzialnych za sprawy administracyjne sensu largo. Nazwa „konsystorz" przyjęła się w Galicji po 1772 r., czyli po włączeniu tych ziem do Austrii. Był to organ doradczy biskupa i dlatego odbywał najczęściej posiedzenia cotygodniowe. Na czele jego stał biskup ordynariusz, a zastępcami tegoż byli oficjał i wikariusz generalny, referentami zaś poszczególnych dziedzin życia diecezji członkowie kapituł katedralnych, a od drugiej połowy XIX w. także duchowni spoza tego gremium. Po wejściu w życie Kodeksu prawa kanonicznego z 1917 r. wprowadzono nazwę „kuria biskupia" (do dziś jest to określenie centralnego urzędu administracyjnego diecezji), która wyparła nazwę „konsystorz". Zespół składa się z dwóch części. Pierwsza (opis 1) obejmuje 151 jednostek za lata 1790-1939, opracowanych w języku ukraińskim, a składają się na nią: sprawy szkolne, materiały dotyczące spraw finansowo-administracyjnych parafii, materiały personalne duchowieństwa i inne. Z kolei na część drugą (opis 2) składają się księgi metrykalne, których chronologię oznaczono na przedział lat 1600-1948. Część ta, to 2657 jednostek odnoszących się do kilkudziesięciu parafii. Do zespołu włączono też miejscowości z diecezji przemyskiej, które po 1945 r. wcielono do ZSRR, a czasami także inne materiały, o czym szerzej we wstępie do inwentarza. Godne zauważanie jest, że w oryginalnym wykazie (opisie) istnieją pewne pominięcia numeracji. Z kolei we wprowadzeniu do inwentarza „Rzymskokatolickie Seminarium Duchowne we Lwowie" (fond 832) przeczytamy m.in. o początkach seminarium, które sięgają trzeciego dziesięciolecia XVIII stulecia, a dokładnie 27 marca 1724 r., kiedy to wystawiono dekret erekcyjny. Z trudnościami działało ono do likwidacji przez władze austriackie. Po wznowieniu działalności seminarium we Lwowie funkcjonowało do II wojny światowej, w ostatnim okresie z siedzibą przy ul. Czarnieckiego 30 - w gmachu pokarmelickim. Formalnie zlikwidowane zostało w 1950 r., ale od września 1945 r. siedziba seminarium znajdowała się w klasztorze OO. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Na zespół składa się 68 jednostek z okresu 1790-1945 podzielonych na cztery działy, działalność Seminarium Duchownego, Koło Abstynentów Alumnów, biblioteka i materiały różne. W dalszej części omówiono: Rzymskokatolicką Kapitułę Metropolitalne we Lwowie (sięgającą początku XV wieku) - inwentarz ten (jako jedyny) opracowany jest po rosyjsku i zawiera w opisie pierwszym 1977 jednostek archiwalnych, a w opisie drugim 1279, zaś materiały sięgają XV w; Rzymskokatolicki Urząd Parafialny w Jaworowie - którego dzieje sięgają 1454 r., zaś zgromadzone w zespole jednostki archiwalne w liczbie 258 obejmują okres 1561-1798; Rzymskokatolicki Urząd Dziekański w Żółkwi, który powstał w 1787 r., ale zespół obejmuje 73 jednostki archiwalne z lat 1819-1853; oraz Rzymskokatolicki Urząd Parafialny w Glinianach, parafii powstałej z fundacji Jagiełły w 1397 r., ale zespół obejmuje 23 jednostek archiwalnych z lat 1813-1890. Na koniec zamieszczono indeksy - osobowy i geograficzny, w układzie alfabetycznym według alfabetu ukraińskiego, ale wpisano też wersje polską i rosyjską, zarówno nazwisk, jak i miejscowości. Inwentarz stanowić będzie z pewnością cenne źródło informacji dla badaczy dziejów Kościoła: w Archidiecezji Lwowskiej. Adam Redzik
Wiktorija Fryszkowska, Stanisław Kosiński, Lwowskie początki socjologii. Warszawa 2010, Wydawnictwo Naukowe Scholar, s. 240. Ostatnimi laty coraz więcej powstaje prac na temat Lwowa, w tym także tych naukowych. Coraz dogłębniej i przede wszystkim źródłowo badane jest lwowskie środowisko historyczne, lekarskie i prawnicze. Upowszechniła się już wiedza o Lwowie jako ośrodku nauk ścisłych, technicznych, filozoficznych, historycznych, medycznych, prawniczych a także teologicznych. W roku 2010 zaintrygował piszącego te słowa tytuł prezentowanej książki, gdyż na temat socjologii we Lwowie niewiele pisano. Poza wspominkami, że związany ze Lwowem Józef Supiński opublikował prawdopodobnie pierwszą książkę, którą można uznać za socjologiczną oraz poza gruntownymi badaniami nad nurtem socjologicznym w nauce prawa karnego i jego głównego przedstawiciela prof. Juliusza Makarewicza, próżno szukać opracowań na ten temat. Z apetytem zabrałem się do lektury książki. Autorami są pracownicy Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Lublinie - doświadczony profesor socjologii, związany przez kilkadziesiąt lat z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej oraz jego uczennica, dr Wiktorija Fryszkowska - absolwentka socjologii Narodowego Uniwersytetu Iwana Franki we Lwowie, a następnie studiów doktoranckich w ramach Europejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów w Lublinie. Obydwoje są socjologami. W nocie informacyjnej zamieszczonej na czwartej stronie okładki, wykorzystywanej też dla opisu książki przez księgarnie internetowe czytamy: „W pierwszej połowie XIX wieku we Francji narodziła się nauka o społeczeństwie, nazwana - za sprawą Augusta Comtea (1798-1857) - socjologią. Z nową dyscypliną zetknął się przebywający wówczas w Paryżu Józef Supiński (1804-1893), który w 1860 roku, mieszkając już we Lwowie, opublikował Myśl ogólną fizjologii powszechnej. Praca ta została uznana za pierwszą polską rozprawę socjologiczną, a jej wydanie za symboliczne narodziny socjologii polskiej". Choć pogląd powyższy jest przyjmowany, to wielu badaczy dziejów socjologii za ojca polskiej socjologii uznałaby dopiero Floriana Znanieckiego (1882-1958) lub Ludwika Krzywickiego (1859-1941), uznając dokonania Supińskiego za „prapoczątki". We wstępie przybliżono okoliczności powstania dzieła. Dowiadujemy się, że książkę poprzedziła rozprawa doktorska Wiktorii Fryszkowskiej na temat początków socjologii polskiej i ukraińskiej we Lwowie. Z pewnością prezentowana książka jest w jakimś stopniu zmienioną wersją tejże rozprawy lub jej części. Praca składa się z czterech rozdziałów, zakończenia i bibliografii. W rozdziale pierwszym zatytułowanym Lwowski ośrodek naukowy na przełomie XIX i XX wieku zawarto informacje o mieście oraz jego życiu naukowym i akademickim, przy czym historyka nauki razi skąpość podstawy źródłowej i wykorzystana literatura - wielokrotnie popularna, przy pominięciu bardzo znaczących prac z tego zakresu i to zarówno z literatury polskiej jak i ukraińskiej. Rozdział drugi pt. Józef Supiński honorowym ojcem socjologii polskiej, zawiera biografię Supińskiego oraz omówienie jego pozytywistycznych poglądów socjologicznych, w tym teorii rozwoju społeczno-gospodarczego. Jest on wartościowy z uwagi na umiejscowienie tego nieco zapomnianego badacza we właściwym miejscu w dziejach polskiej myśli socjologicznej. Obszerny rozdział trzeci zatytułowany Polscy współtwórcy i główni reprezentanci socjologii lwowskiej zawiera biografie oraz krótkie omówienie poglądów uznanych przez Autorów za socjologiczne przedstawicieli nauki i praktyki życia społecznego i naukowego, którzy w swych publikacjach podejmowali zagadnienie socjologii jako nauki lub prezentowali poglądy, które dziś uznajemy za socjologiczne. Byli wśród nich politycy, prawniczy, ekonomiści, historycy, geografowie i działacze społeczni. Autorzy w odrębnych podrozdziałach omówili życiorysy i poglądy socjologiczne: Bolesława Limanowskiego, Leopolda Caro, Władysława Piłata, Stanisława Grabskiego, Franciszka Bujaka, Eugeniusza Romera, Juliusza Makarewicza oraz epizodycznie związanych ze Lwowem - Ludwika Kulczyckiego i Ludwika Krzywickiego. Już sam dobór postaci wzbudza wątpliwości, tym bardziej, że tak szeroko potraktowany poczet „socjologów" wydaje się dalece niekompletny. Skoro da się wydobyć poglądy socjologiczne u prof. Romera, czy Bujaka, to tym bardziej na uwagę zasługują znakomite prace ich współpracownika, wybitnego ekonomisty Wincentego Stysia. Rozdział czwarty (Kontynuacja i obecność lwowskich wątków w dawnej i współczesnej socjologii polskiej), to próba ukazania roli lwowskich socjologów w dalszych dziejach polskiej socjologii oraz sformułowania problemu badawczego, jakim był (nie jest) wielokulturowy Lwów dla tzw. socjologii pogranicza. Już układ pokazuje, że książka jest przede wszystkim historyczno-biograficzną, a w mniejszym stopniu analizującą poglądy socjologiczne omawianych uczonych. Dlatego też naraża się na krytykę przedstawicieli nauk historycznych i historyczno-prawnych. Tym bardziej, że warsztat naukowy pracy w tej materii, czyli w części historycznej nie zadawala. Nie wykorzystano wielu dostępnych opracowań, w tym podstawowej literatury biograficznej dotyczącej prezentowanych postaci, a przede wszystkim prawników: Leopolda Caro, Władysława Pilata, Władysława Ochenkowskiego i Juliusza Makarewicza. Oparcie się wyłącznie na Słowniku biograficznym socjologii polskiej Włodzimierza Wiencławskiego (trzy tomy, Warszawa, 2001, 2004 i 2007) wydaje się niewystarczające. Tym bardziej, że literatura na ich temat jest dość obszerna. Część materiałów wskazanych jako źródła archiwalne to dzieła już dawno opublikowane, jak chociażby Kronika Uniwersytetu Lwowskiego, t. 2 (lata 1898-1910) opracowana przez Wiktora Hahna, która ukazała się w 1912 r. Wypada odnotować, że omawiając dokonania Julilisza Makarewicza autorzy nie raczyli odnotować dzieła Marka Wąsowicza na temat nurtu socjologicznego w nauce prawa karnego1 a także nowszych prac Józefa Koredczuka2, opracowań piszącego te słowa3, czy interesujących socjologicznych rozważań na temat Przebudowy społecznej Makarewicza, pióra Olgierda Sochackiego4. Mimo tych kilku uwag książka jest opracowaniem wartościowym i z pewnością zainteresuje znawców przedmiotu, a także zainteresowanych dziejami nauki i kultury lwowskiej. Adam Redzik PRZYPISY
Nauki prawne pomiędzy tradycją a współczesnością. Prace dedykowane Profesorowi Romanowi Longchamps de Berier w 70. rocznicę śmierci; red. Antoni Dębiński, Magdalena Pyter, Bożena Czech-Jezierska, KUL -Wydział Prawa, Prawa Kanonicznego i Administracji, Wydawnictwo KUL -Lublin 2011, ss. 292. Miał lat 58, kiedy świtem 4 lipca 1941 roku jako ostatni polski rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza schodził zboczem Wzgórz Wuleckich we Lwowie na miejsce, gdzie został zastrzelony. W tej samej egzekucji, w kilka dni po zajęciu miasta przez wojska niemieckie, zginęli trzej jego synowie a także inni wybitni profesorowie UJK, niektórzy wraz z członkami rodzin (razem ok. 40 osób). Od tej zbrodni w ub. roku minęło 70. lat. Mimo wielu dociekań (szczególnie zob. Zygmunt Albert, Kaźń profesorów lwowskich lipiec 1941 studia, relacje, dokumenty, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1989), nie znamy dokładnie wszystkich okoliczności tej zbrodni. W wielu dawniejszych publikacjach (acz nader rozproszonych na ogół w różnych naukowych czasopismach) utrwalono pamięć o zamordowanych profesorach. Teraz otrzymaliśmy księgę rocznicową, poświęconą przypomnieniu postaci jednego z najwybitniejszych w II Rzeczypospolitej znawców prawa, Profesora Romana Longchamps de Berier, uczonego, którego zasługi dla rozwoju nauk prawnych i ustawodawstwa polskiego tego okresu są nieprzemijające. W części pierwszej dzieła przedstawiono dzieje kilku pokoleń rodu de Berier, działalność dydaktyczną j i organizatorską profesora w Uniwersytecie Lwowskim na Wydziale Prawa, jego związki naukowo-dydaktyczne z powstałym w 1918 r. Katolickim Uniwersytetem w Lublinie oraz przeglądowo scharakteryzowano dokonania naukowe z zakresu prawa cywilnego, prawa rodzinnego, z teorii prawa, ze szczególnym uwzględnieniem koncepcji „osoby prawnej". Zaprezentowano też udział uczonego w pracach Komisji Kodyfikacyjnej Rzeczypospolitej Polskiej, działającej w latach 1919-1939, powołanej dla opracowania projektów aktów prawnych dla niepodległego Państwa Polskiego. Tę kilkuwątkową tematykę prezentują opracowania: Grażyna Połuszejko - Dzieje rodziny Romana Longchamps de Berier; Marzena Dyakowska - Roman Longchamps de Berier, profesor lwowski i lubelski; Grzegorz Jędrzejek, Publikacje Romana Longchamps de Berier z zakresu prawa rodzinnego; Adam Redzik - Romana Longchamps de Berier udział w pracach Komisji Kodyfikacyjnej Rzeczypospolitej Polskiej; Andrzej Herbet - Romana Longchamps de Berier koncepcja osoby prawnej. W stulecie publikacji „Studyum nad istotą osoby prawniczej". Choć księga owa przygotowana została w akademickim środowisku prawniczym, a kilka studiów ma charakter bardziej specjalistyczny, przedstawiając lwowskiego uczonego koncepcje i dokonania naukowe w zakresie prawa, jednak wartość informacyjna dzieła znacznie wykracza poza zawodowe kręgi prawnicze. Dlatego też i czytelnik nie będący adeptem nauk prawnych może wynieść z lektury wiele korzyści, przynajmniej w dwóch zakresach. Jeden ma charakter genealogiczno-biograficzny - dotyczy dziejów rodu, z którego wywodził się ów wybitny uczony. W drugim zakresie uzyskujemy generalny pogląd na ogólnopolską rangę nauk prawnych i Wydziału Prawa lwowskiego uniwersytetu na przełomie XIX i XX wieku oraz w pierwszej połowie XX wieku. Wątek genealogiczny uwydatnia przede wszystkim, jak dzieje rodu od początku XVIII wieku powiązane są ze Lwowem. W tym mieście osiada hugenocki uchodźca z Francji, Jan Longchamps de Berier. Od jego syna Franciszka, lwowskiego kupca, bankiera i rajcy miejskiego wywodzić się będzie polska linia starofrancuskiego szlacheckiego rodu. Kolejne pokolenia również są związane z Lwowem - uzyskiwanym tu wykształceniem, pracą zawodową, w wielu wypadkach - zamieszkaniem, walką (o Lwów w 1918 r), działalnością organizatorską, społeczno-patriotyczną, przemysłową. Łącznie 7 pokoleń (do 1945 r.) w różnorodny sposób zaznaczy znamiennie swój związek z Lwowem. Przedstawiciele rodu tu wykonywać będą zawód lekarza, prawnika, aptekarza. Z inicjatywy „rodowej" powstawać będą różne stowarzyszenia, jak Komisja Lwowska Towarzystwa Opieki Weteranów 1863 roku, Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania 1863/1864, a na Cmentarzu Łyczakowskim utworzona będzie specjalna kwatera powstańców listopadowych o znanej nazwie „Żelazna Kompania". Z tego rodu wywodzą się też pionierzy rozwoju przemysłu wydobywczego ropy naftowej w Galicji: wiercenia prowadzone przez Franciszka III de Berier w Rypnem i Słobodzie Tunguskiej zapoczątkowały powstanie ważnych ośrodków przemysłu naftowego. Historia rodu ze Lwowa uzmysławia szczególny fenomen, jakim jest wpisywanie się w dzieje Polski innych, podobnie wybitnych „dynastii" wywodzących się od cudzoziemskich przybyszów, jak Bacciarellich, Estreicherów, Zollów. Ich protoplaści, przybywając do Rzeczypospolitej z Włoch, Francji, krajów monarchii habsburskiej, w innych znaczących przypadkach - z Niemiec, polonizują się. Kolejne zaś pokolenia pełnią ważną rolę w polskiej kulturze i nauce do dziś, uczestniczą też w dziejowych wydarzeniach. Wyraźnie zaznacza się to w wypadku rodu de Berier - jego członkowie biorą udział w powstaniach narodowych, w walce o niepodległość, w kampanii wrześniowej 1939 r., w ruchu oporu i w Polsce, i we Francji. O tej tradycji patriotycznej świadczą m. in. wspomnienia z okresu 1884-1918 Bogusława de Berier opatrzone jakże znamiennym tytułem „Ochrzczony na szablach powstańczych" (wydane w 1983 roku przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich). W aspekcie socjologicznym interesujące jest, jak w tych dynastiach dominuje dziedziczenie tradycji zawodowej - zwłaszcza naukowej lub artystycznej. W wypadku rodu de Berier jest to głównie tradycja prawnicza, kontynuowana do dziś: ks. Prof. Franciszek V jest obecnie kierownikiem Zakładu Prawa Rzymskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z tego rodu wywodzą się uczeni innych dyscyplin, ale także poeta Wincenty Pol, artyści dramatyczni jak znana w swym czasie aktorka Janina Romanówna). W księdze uwydatniono ważną rolę kobiet w dziejach rodziny, które nade wszystko przez wychowanie utrwalały tradycje polskości i patriotyczne, pełniąc jednocześnie własne role zawodowe, w tym na niwie żeńskiego szkolnictwa we Lwowie. Zakorzenienie rodu we Lwowie zaznaczone jest również w wymiarze „materialnym" i symbolicznym. Na lwowskim rynku zachowała się kamienica zw. Wenecką, związana z osobą francuskiego przybysza do Lwowa. Jej nazwa nie jest przypadkowa: Jan Longchamp de Berier osiedlając się w tym mieście w 1700 roku nosił miano „reprezentant Rzeczypospolitej Weneckiej przy Królestwie Rzeczypospolitej Polskiej". Na Cmentarzu Łyczakowskim znajduje się grób rodzinny. A wszystkim prawdziwym lwowiakom znana jest nazwa Lonszanówka-Kaiserwald, oznaczająca niegdyś malowniczy ogród z drzewostanem, posiadłość rodową wówczas na obrzeżu miasta; nazwa nawiązująca wprost do nazwiska rodowego utrwalona została w lwowskim piśmiennictwie pamiętnikarskim, zaś drugi człon nazwy upamiętnia wizytę cesarza Józefa II, w związku z którą Franciszek de Berier wzniósł posąg Minerwy. Odwiedzając katedrę ormiańską, warto zwrócić uwagę na freski Jana Rosena „Hołd pasterzy betlejemskich" i „Ostatnia wieczerza". Artysta umieścił na nich trzech przedstawicieli rodu w wizerunkach anioła, pasterza i jednego z apostołów. Lwowskie dzieje kilku pokoleń rodu dobiegną końca w 1946 r, kiedy miasto straci polską przynależność państwową; odtąd życie rodziny toczy się w różnych miastach Polski, w tym a jakże - we Wrocławiu, który - rzecz to znana - przyjął wielu de facto wysiedlonych ze Lwowa Polaków. Załączona do opracowania tablica - Drzewo genealogiczne rodu orientuje czytelników w niezmiernym jego rozgałęzieniu i w odpowiednich koligacjach. Szkic o R. Longchamp de Berier jako profesorze prawa w UJK i w KUL charakteryzuje obszerny zakres tematyczny jego wykładów, ćwiczeń, seminariów prowadzonych w obu uczelniach. Zachowane archiwalia umożliwiają ustalić nazwiska wielu jego uczniów i tematy ich prac. Przedstawiono profesora nie tylko jako wybitnego uczonego, ale także znakomitego dydaktyka, cenionego pedagoga. Obarczany był także wieloma funkcjami w obu uczelniach, był m.in. członkiem różnych komisji senackich, dziekanem, prorektorem. Obowiązki rektora UJK objął 1 września 1939 r. W pierwszych dniach wojny i rozpoczynającej się okupacji dążył do tego, by rok akademicki toczył się normalnym trybem, według dawniej ustalonych programów i zasad organizacji. Proces ukrainizacji/ sowietyzacji uczelni tym zamiarom, jak wiadomo, położył kres. Uzasadnione jest stwierdzenie, że był współtwórcą lwowskiego i lubelskiego ośrodka prawa cywilnego, a na obu uczelniach wykształcił liczne grono prawników, z którego wywodzili się uczeni rozwijający działalność w okresie międzywojennym i powojennym. W charakterystyce twórczości naukowej zwracają uwagę szczególne aspekty: wywarł istotny wpływ na kształt polskiego prawa cywilnego. Powołany na członka Komisji Kodyfikacyjnej RP był współtwórcą polskiego Kodeksu Zobowiązań. Działalność profesora w dziedzinie kodyfikacji prawa polskiego miała ważne znaczenie - szło wszak o stworzenie jednolitego systemu prawa, przezwyciężającego różnice odrębnych regulacji prawnych funkcjonujących na obszarze trzech zaborów, scalanych w państwo jednolite. Jednolite prawo miało być zatem jednym z fundamentów integracji niepodległego państwa polskiego. We współczesnej ocenie kodeks ten jest najwyższym osiągnięciem polskiej myśli prawniczej XX wieku. Rozwiązania prawne określone przez profesora mają również znaczenie aktualne: trzecia księga obowiązującego obecnie Kodeksu cywilnego oparta jest właśnie na wspomnianym Kodeksie Zobowiązań. Cenione podręczniki akademickie kilkakrotnie wznawiane jeszcze w 1999 r. wydano podręcznik „Zobowiązania") pisane były nie tylko z dbałością o wysoki poziom naukowy, ale nade wszystko z intencją obywatelsko-dydaktyczną: miały służyć kształceniu prawników świadomych swej roli w służbie państwa i społeczeństwa. Część druga księgi pamiątkowej ma walor bardziej ogólny. Przedstawiono w niej na tle historycznym rozwój lwowskiego środowiska uniwersyteckiego od przełomu XIX i XX wieku oraz w kilku aspektach związek Lwowa i Lublina na niwie naukowej, rj. w dziedzinie nauk prawnych. W szkicu otwierającym tę część tomu zaakcentowano wielką rangę UJK w różnych dziedzinach nauk humanistycznych (szczególnie filozofia--logika, filologie, prawo i historia) i w nieco mniej znanym ogółowi zakresie - nauk matematyczno-przyrodniczych, i to zarówno w odniesieniu ogólnopolskim, jak i europejskim. W kolejnych szkicach zaprezentowano wpływ lwowskich uczonych na kształtowanie się lubelskiego ośrodka studiów prawa (w Uniwersytecie Lubelskim, zwanym następnie Katolickim Uniwersytetem Lubelskim), zwłaszcza w zakresie historii prawa, która to dyscyplina cieszyła się w UJK szczególnie wielką renomą. Studium prawa w Lublinie przetrwało do 1949 r., kiedy to zostało państwową decyzją zlikwidowane. Rok ten nie jest całkiem przypadkowy, powoli rozpoczyna się antykościelna polityka „ludowego państwa". W rozwoju tego ośrodka decydującą rolę odegrała lwowska szkoła historyczna Oswalda Balzera i Przemysława Dąbkowskiego - z grona ich uczniów wywodzi się wielu wybitnych uczonych. Obejmując katedry historycznoprawne w Polsce w okresie międzywojennym, jak i po II wojnie światowej, przenieśli oni tradycje lwowskich mistrzów w nowe czasy, tworząc zarazem własne obszary badań w zakresie historii prawa, państwa i dziejów ustroju. Omówiono współpracę obu ośrodków (Lwów-Lublin) w dziedzinie nauczania prawa rzymskiego, którego tradycja jest wszak nadal podstawą europejskiej kultury prawnej i uznawana jest jako jeden z głównych fundamentów kultury i cywilizacji europejskiej (wraz z filozofią grecką i chrześcijańską tradycją etyczną). Ważny jest punkt wyjścia tej prezentacji: przedstawiono system organizacji nauk prawnych w uczelniach u narodzin II Rzeczypospolitej, generalną koncepcję programową studiów prawa i eksponowane w nich miejsce romanistyki. Nawiązano w tym do tradycji badań nad prawem rzymskim w uniwersytecie lwowskim, rozpoczętych jeszcze w okresie galicyjskim, w XIX wieku. Uczeni lwowscy zapoczątkowali w ośrodku lubelskim studia nad tym prawem, wsparli w tym zakresie proces dydaktyczny. Główną rolę odegrali tu Wacław Osuchowski i Leszek Winowski, zatem przedstawiono ich działalność naukową. Z kolei wielka tradycja lwowska badań nad historią prawa kościelnego zapoczątkowana przez Władysława Abrahama także przeniesiona została w okresie międzywojennym do KUL. Po wojnie kontynuowana była na utworzonym tam pod koniec lat 50. ub. wieku Wydziale Prawa Kanonicznego, a potem w latach 80. na Wydziale Prawa Kanonicznego i Nauk Prawnych. Scharakteryzowano więc profesorów, którzy rozpoczęli ten proces, ich ważniejsze dzieła, zakres badań. Inne opracowanie poświęcone jest organizacji i funkcjonowaniu Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych w KUL (do 1949 r.) pod kierunkiem lwowskich prawników-profesorów sprawujących tam funkcje administracyjne (dziekanów). Ich rola była tak doniosła, że w tekście określono wprost: Wydział Prawa -pod rządami lwowskich prawników. Istotnie, 7 dziekanów wywodziło się z UJK. Wśród nich był także Roman Longchamps de Berier (w roku ak. 1922/1923). Bujny rozwój tego wydziału, kształcącego i kształtującego zastępy osób przygotowanych do pracy na niwie państwowej (prawników, ekonomistów, specjalistów administracji) został przerwany decyzją „nowej władzy" w 1949 r., likwidującą ów wydział; przypadła ona na końcowy okres sprawowania funkcji dziekana wydziału przez prof. Leona Halbana ze Lwowa, m. in. ucznia O. Balzera (historia) i Kazimierza Twardowskiego (filozofia), do tego roku był profesorem kościelnego prawa publicznego; po wspomnianej likwidacji podjął działalność naukową w powstającym państwowym Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, kierując katedrą powszechnej historii państwa. Dwa ostatnie szkice w tej części księgi referują udział UJK w tworzeniu Państwowej Komisji Egzaminacyjnej dla studentów prawa KUL oraz rolę Lublina i Lwowa jako historycznych ośrodków kształtowania adwokatury polskiej. W pierwszym zakresie - szło o państwowe uznanie kwalifikacji adeptów prawa KUL traktowanego początkowo jako uczelnia prywatna. Egzaminy przed ową komisją miały być rękojmią wysokiego poziomu fachowego studentów Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych. Zróżnicowana bowiem była sytuacja prawna i uprawnienia tego wydziału oraz Wydziału Prawa Kanonicznego i Nauk Moralnych Uniwersytetu Lubelskiego (potem KUL). W swoim czasie studia na pierwszym wymienionym wydziale kończyły się tylko uzyskaniem absolutorium, bez dyplomu i tytułu magistra prawa. Drugi wydział nadawał natomiast stopnie naukowe licencjata i doktora z mocy uprawnień miejscowego biskupa-ordynariusza. Z biegiem czasu uprawnienia obu wydziałów zostały zrównane, dzięki także wsparciu UJK. Zanim jednak tak się stało, potrzebą chwili było określenie procedury, mocą której absolwenci prawa mogliby uzyskać odpowiedni dyplom i tytuł. Powołana zatem została owa komisja, w jej skład wchodzili lwowscy profesorowie (także Roman Longchamps de Berier), przeprowadzająca (niełatwe ) egzaminy kwalifikacyjne-dyplomowe, a w ich pozytywnym wyniku dyplomy wydawał Wydział Prawa i Umiejętności Politycznych UJK. Prezentacja działań tej komisji, jej składów osobowych, kończy się sformułowaniem: „Uczelnia lubelska winna jest zatem bez wątpienia wdzięczność za wsparcie, jakie udzielił Uniwersytet Jana Kazimierza podczas starań młodej wszechnicy o dorównanie poziomem naukowym państwowym ośrodkom uniwersyteckim kształcących prawników... status w środowisku naukowym, jaki osiągnął KUL przed wybuchem II wojny światowej, bezsprzecznie był pokłosiem współpracy z uczelnią lwowską, zwłaszcza z jej wydziałem prawniczym". W drugim zakresie - wskazano na wyjątkową rolę Lublina i Lwowa w powstaniu współczesnej polskiej adwokatury. Tradycja lubelska w tej sferze wiąże się szczególnie z funkcjonowaniem w tym mieście naczelnej instancji sądowniczej w dawnej Rzeczypospolitej, jaką był Trybunał Koronny (1578-1795) [na marginesie: w książce występuje w pierwszej dacie oczywisty błąd - podano rok 1678]. Do tej tradycji (instytucjonalnej) nawiązywać będą naczelne trybunały w Polsce po 1918 r. i współcześnie. W szkicu omówiono początki adwokatury polskiej, związane z kilku wiekowym tokiem powstawania m.in. zawodu „pełnomocnika procesowego" (zastępcy procesowego), potem zwanego już adwokatem; rolę adwokatury lubelskiej w dobie Sejmu Wielkiego, a w tym wątku przedstawiono sylwetki niektórych wybitniejszych prawników. W kolejnych częściach opracowania przedstawiono początki adwokatury lwowskiej, jej rozwój w okresie poprzedzającym autonomię galicyjską, w okresie autonomii, powstawanie samorządu adwokackiego w Galicji, udział adwokatów lwowskich w życiu naukowym, ich działalność publicystyczną i wydawniczą, oraz sytuację adwokatury galicyjskiej po powstaniu niepodległego państwa polskiego, kiedy to na plan pierwszy wysunął się już ośrodek warszawski. Jednakże to adwokaci najliczniejszej w kraju lwowskiej izby adwokackiej zasilili kadry tworzącej się administracji, sądownictwa i prokuratury. Proces ten był tak bardzo intensywny, iż zjawisko przesiedlania się adwokatów z kresów południowo--wschodnich nazywano uszczypliwie „inwazją świętej Galilei na Kongresówkę". Wraz z odrodzeniem państwa polskiego, Lwów utracił rangę centralnego ośrodka korporacji polskich adwokatów. Trzecia część księgi ma inny charakter. Związki Lublina i Lwowa wskutek znanych okoliczności historyczno-politycznych zostały zerwane. W obecnych jednak uwarunkowaniach europejskich - autorzy trzech ostatnich szkiców przedstawiają możliwości rozwoju nowych kontaktów międzyregionalnych - transgranicznych polsko-białorusko-ukraińskich w zakresie polityki regionalnej, stosunków gospodarczych, a nade wszystko w sferze wspólnych inicjatyw naukowych, w tym uczelni Lublina i Lwowa, w nawiązaniu do różnorakich programów współfinansowanych ze środków Unii Europejskiej. Księgę zamyka „Nota o autorach", co jest dobrym obyczajem edytorskim, dzięki któremu i autorzy opracowań są bardziej uhonorowani, a i czytelnik ma lepszy pogląd na to, kto jest kim. Maciej Miśkowiec
Profesor Stanisław S. Nicieja, znakomity badacz dziejów i kultury Lwowa, ma w swym bogatym dorobku szereg prac dotyczących Cmentarza Łyczakowskiego. Wymieńmy tu przykładowo kilka z nich: „Cmentarz Łyczakowski we Lwowie 1786-1986" (Wrocław 1988 i 1989). „Łyczaków - dzielnica nad Styksem" (Wrocław 1998), Cmentarz Łyczakowski w fotogram" (Warszawa 2002). Dodajmy do tego książki o Nekropolii Orląt: Cmentarz Obrońców Lwowa" (Wrocław 1990). „Panteon Orląt Lwowskich. Powstanie - unicestwienie-odbudowa" (Warszawa 1992) oraz „Tam gdzie lwowskie śpią Orlęta" (Warszawa 2002). Ostatnio ukazało się nowe dzieło Profesora, przedstawiające dzieje Cmentarza na Łyczakowie i ludzi tam pochowanych aż do czasów współczesnych. Jak stwierdza we wstępie autor, omawiana tu książka zamyka jego 30-letnie badania historii tej nekropolii. Trwająca dotąd fascynacja Lwowem zaczęła się od przypadku. Autor trafił po raz pierwszy do miasta nad Pełtwią w roku 1978, jadąc na wycieczkę turystyczną do Bułgarii. Wówczas - jak sam przyznaje - dopadł go „wirus lwowski". Znakomicie opisał tę sytuację Jerzy Janicki w swym „Alfabecie lwowskim" pisząc: „Choroba miała przebieg gwałtowny i okazała się przypadkiem nieuleczalnym. St. S. Nicieja, pogodzony z losem, sam sobie wkrótce postawił diagnozę, świadom, że padł ofiarą klinicznego przypadku i że śladem Augusta Bielowskiego i Wojciecha Kętrzyńskiego, którzy też kiedyś byli tu niby tylko przejazdem, popadnie jak oni w stan chronicznej zaćmy, spoza której tylko Lwów widać". Wróćmy jednak do tematu, czyli do omówienia najnowszego dzieła Profesora. Otwiera je rozdział przedstawiający Cmentarz na Łyczakowie na tle innych znanych europejskich nekropolii krajobrazowo-parkowych. W tej perspektywie łyczakowskie Campo Santo wyróżnia się bogactwem i wartością artystyczną nagrobków oraz malowniczą i urozmaiconą rzeźbą terenu. Rozdział drugi zatytułowany „Rzeźbiarze, nagrobki, epitafia" zawiera biografie kilkudziesięciu artystów polskich i zagranicznych, którzy swymi rzeźbami nagrobnymi znacząco przyczynili się do niezwykłej urody tego jedynego w swoim rodzaju miejsca wiecznego spoczynku kilkuset tysięcy ludzi, znanych i nieznanych. Do biografii wielu z nich często nawiązują epitafia, obficie cytowane w książce. Wiele uwagi poświęca autor ponad dwudziestu kaplicom grobowym, zachowanym do naszych czasów niestety często w opłakanym stanie. Są to w istocie małe kościółki o ciekawej architekturze. Kolejny rozdział książki nosi znamienny tytuł „Non omnis moriar" (Nie wszystek umrę). Znajdujemy tu noty biograficzne kilkuset osób pochowanych na Łyczakowie. Są wśród nich ludzie wielu profesji: naukowcy, aktorzy, wojskowi, rzemieślnicy, kupcy, literaci, malarze, rzeźbiarze a także duchowni i politycy. Na uwagę zasługuje bogata szata graficzna, która sprawia, iż „Lwów ogród snu i pamięci" jest też quasi albumem. Starannie opracowany indeks nazwisk ułatwia czytelnikowi korzystanie z tej ważnej publikacji. Doceniając ogromne zasługi prof. Stanisława S. Niciei w dziedzinie popularyzacji dziejów i kultury Lwowa, oczekiwać będziemy kolejnych jego dzieł, tak wydatnie wzbogacających naszą wiedzę o Mieście Zawsze Wiernym. Andrzej Mierzejewski
Andrzej Betlej, Katarzyna Brzezina-Scheuerer, Piotr Goszczanowski (red.), Między Wrocławiem a Lwowem. Sztuka na Śląsku, w Małopolsce i na Rusi Koronnej w czasach nowożytnych Acta Universitatis Wratislaviensis No 3291 - Historia Sztuki XXXI, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2011, ss. 437, indeks osób i nazw geograficznych, 72 ilustr. kolor, (w bloku), ilustr. cz.-b. Dzieło jest efektem współpracy Instytutów Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wrocławskiego; zawarto w nim 43 studia poświęcone sztuce trzech regionów artystycznych - Śląska, Małopolski i Kresów Południowo-Wschodnich w czasach nowożytnych. Główną intencją autorów jest ukazanie wzajemnych więzi artystycznych owych regionów, wyrażających się m.in. w funkcjonowaniu na ich obszarach podobnych schematów kompozycyjnych, wzorów, migracji artystów i dzieł sztuki. Na sztukę Śląska i Kresów - piszą we Wstępie redaktorzy dzieła - spojrzano jako na tereny pogranicza kulturowego, a w niektórych przypadkach jako na swoisty pomost łączący wraz z Małopolską cały ten obszar z odleglejszymi obszarami Europy. Sztuka w tych regionach historyczno-geograficznych niezmiennie wykazywała związki z wielką sztuką europejską. Trzy główne centra miejskie - Wrocław, Kraków i Lwów leżące na ważnym europejskim szlaku komunikacyjnym (tzw. Wysoka Droga - Droga Królewska: Via Regia lub Hohe Strasse) przez stulecia łączyła sieć różnorodnych kontaktów politycznych i gospodarczych, wzmacnianych szeroko pojętą wymianą artystyczną, ułatwiając dzięki niej promieniowanie sztuki z obszarów Europy Środkowej (Czechy, Austria, Niemcy), a także z odleglejszych krajów, jak Włochy czy Niderlandy. Ze względu na profil „Rocznika Lwowskiego" z konieczności należy wskazać tylko teksty dotyczące sztuki na wschodnio-południowych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Zatem opublikowano rozprawy: Jan Wrabiec - Profesora Zbigniewa Hornunga pomiędzy Lwowem a Wrocławiem przypadki; Michał Wardzyński - "Alabastry ruskie" - dzieje eksploatacji i zastosowania w małej architekturze i rzeźbie na Rusi, w Koronie i na Śląsku w XVI wieku; Aleksandra Lipińska - Dwa niderlandyzmy - wrocławski i lwowski - na przykładzie rzeźby 1550-1625. Pytania i dezyderaty: Michał Kurzej -Uwagi o badaniach nad twórczością Jana Pfistera; Piotr Oszczanowski -Wrocławski rodowód Jana Pfistera; Arkadiusz Wojtyła - „Ogłoś tryumfalny Grobu Chrystusowego" w sztuce zakonu bożogrobców w Małopolsce, na Rusi Koronnej i na Śląsku w czasach nowożytnych; Jakub Adamski -Osiemnastowieczne wyposażenie dawnego kościoła Pijarów w Międzyrzeczu Koreckim na Wołyniu; Jakub Sito, Rafał Nesterow - Stolarz czy architekt? - Przypadek Konrada Kotschenrauttera; Andrzej Betlej - Nowe źródła do Kaplicy Wiśniowieckich we Lwowie; Irena Rolska - Fundacje generała Wilhelma hrabiego Miera (1678-1758) w Wożuczynie; Tomasz Niklas - Cudowne wizerunki maryjne w grafice Jana Józefa Filipowicza; Barbara Hryszko - „Zeuxis Moravici". Przyczynek do badań nad twórczością Franciszka Ecksteina na Śląsku Opawskim, w Krakowie i we Lwowie. Tom zamyka tekst w języku ukraińskim Petro Riczkowa nt. międzywyznaniowych wpływów (wyznanie rzymsko-katolickie, prawosławne, greckokatolickie) na ukształtowanie architektury kościelnej na Wołyniu. Tom otwiera szkic przypominający profesora Zbigniewa Hornunga ze Lwowa osiadłego po tzw. akcji repatriacyjnej 1945-46 najpierw na krótko w Warszawie, a potem na stałe we Wrocławiu. Należy sądzić, że takie „otwarcie" nie jest dziełem przypadku; znaczenie ma nie tyle więc 30. rocznica śmierci (przypadająca właśnie w 2011 roku, roku edycji dzieła), ale przede wszystkim całokształt dokonań Profesora w tworzeniu wrocławskiego ośrodka badań naukowych w dziedzinie historii sztuki, wrocławskiego muzealnictwa, nade wszystko zaś w dziedzinie badań nad sztuką Kresów. Przedstawiono główne zakresy twórczych działań Zb. Hornunga. Od podstaw organizował Katedrę Historii Sztuki Nowożytnej na Uniwersytecie Wrocławskim, uczestniczył w tworzeniu wrocławskiego muzeum sztuki (przekształconego potem w Muzeum Narodowe, co jednak w istotny sposób zmieniło pierwotny profil wrocławskiej placówki muzealnej, eksponującej dotąd nade wszystko śląską sztukę średniowieczną i nowożytną). Był jednym z najwybitniejszych znawców sztuki lwowskiej okresu renesansu, baroku i rokoka, a jego studia m.in. o architekcie (Jan de Witte) kościoła dominikańskiego we Lwowie, katedrze św. Jura, europejskiej rangi rokokowej rzeźbie lwowskiej („Majster Pinsel snycerz") mają fundamentalne znaczenie. We wstępnej części szkicu wyraźnie wskazano na generalnie przymusowy exodus polskich uczonych z Wilna i Lwowa (szerzej - w ogóle Polaków z tych miast) i ich udział w tworzeniu uniwersyteckich ośrodków w Toruniu i Wrocławiu oraz na polityczne konteksty dążenia władz do wymazania ze zbiorowej świadomości i pamięci wszystkiego, co miało jakikolwiek związek ze „wschodnią kresowością", także w sferze nauki o sztuce. W przypisach wskazano ważniejsze publikacje profesora Zb. Hornunga i na piśmiennictwo poświęcone Jego osobie. Artykuł nt. „alabastrów ruskich" jest pierwszą próbą zasygnalizowania kompleksu zagadnień geologicznych, historycznych, ekonomicznych i artystycznych nt. szczególnej szlachetnej odmiany gipsu, występującej na obszarze Rusi, Podola i Pokucia, od Lwowa po granicę z Mołdawią, nazywanej „marmurem ruskim". Dzierżawcami złóż eksploatowanych od II poł. XVI w. byli przedsiębiorcy lubelscy, pochodzący też z Akwizgranu i z Greningen we Fryzji lub miejscowi dziedzice, w XIX w. rodzina Czartoryskich; udział w dobywaniu cenionego tworzywa mieli też artyści lwowscy pochodzący z Wrocławia. Różnokolorowy materiał wysyłany był do Lublina, Poznania, Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Siedmiogrodu i Górnych Węgier. W tekście przedstawiono wiele przykładów zastosowań alabastru ruskiego w wybitnych realizacjach artystycznych w. Kraśniku (nagrobek St. Tęczyńskiego), w kościołach krakowskich (Mariackim, Dominikanów, katedra wawelska), Tarnowie (pomnik Tarnowskich), w Rzeszowie, także w katedrze w Płocku, w Czarnkowie. Na Rusi Koronnej dzieła z różnych odmian alabastru występują m.in. w farze w Drohobyczu, w Kijowie (nagrobek ks. Konstantego Ostrogskiego), Dobromilu, Rohatynie, Żydaczowie, Brzeżanach (pomniki Sieniawskich), w Przemyślu (nagrobek Fredrów), w katedrze łacińskiej we Lwowie i w kościele Dominikanów. Generalnie - stosowany był w rzeźbie figuralnej (pomniki nagrobne), ornamentalnej oraz w detalach architektonicznych. Jedną z osobliwości tego tworzywa jest to, że w białej odmianie naśladował marmur kararyjski. Alabaster znalazł uznanie wybitnych twórców włoskich działających głównie w Krakowie (Padovano, Santi Gucci), zaś artyści z Niderlandów ustalili kanon zestawień kolorystycznych alabastru w dziełach rzeźby. Przenieśli oni też do Lwowa wzory późnorenesansowej plastyki niderlandzkiej, tak że Lwów i Gdańsk stały się głównym ośrodkiem wpływów rzeźby zachodnioeuropejskiej w Rzeczypospolitej. Alabastry ruskie jako materiał dla pomników cieszyły się uznaniem wśród elity politycznej Korony, stąd nie jest przypadkiem, że np. Wielkopolska stała się drugim po Rusi Koronnej odbiorcą alabastrowych dzieł rzeźbiarzy lwowskich. Wreszcie po stołecznym Krakowie, Poznaniu, Warszawie i Gdańsku ważnym odbiorcą alabastru stał się Wrocław; stosowany był w pomnikach rodzinnych patrycjatu miasta (w kościele św. Elżbiety) albo hierarchów kościelnych (pomnik bpa M. Gertsmanna w Nysie). Uwydatniono, że w eksporcie alabastru poza granice Rzplitej uczestniczyli wyłącznie artyści i kupcy lwowscy (bądź ich wspólnicy i kontrahenci). Po 1600 r. nastał zmierzch alabastru ruskiego; na Śląsku został wyparty przez alabaster z Turyngii (zadecydowały niższe koszty transportu bloków tworzywa, prefabrykatów i gotowych wyrobów). Wspomniana wyżej „Wysoka Droga" była szlakiem nie tylko handlowym, ale też kulturowego transferu, dzięki któremu kształtowały się nowe ośrodki artystyczne. Kolejny tekst dokumentuje to zjawisko na przykładzie przepływu wzorów sztuki niderlandzkiej najpierw do Wrocławia, a stąd wskutek dalszej migracji artystów -do Lwowa, stąd też mowa w tytule danego artykułu o dwóch „niderlandyzmach" na terenie Rzeczypospolitej. Jednym z tych migrujących artystów był wrocławianin Jan Pfister, uznawany za najwybitniejszego artystę śląskiego, działającego następnie w Małopolsce i na Rusi. W dawniejszym piśmiennictwie przyjmowano, że był najwybitniejszym lwowskim rzeźbiarzem I poł. XVII wieku, z nim wiązano niemal większość najwspanialszych rzeźb na Rusi (Lwów, Brzeżany, Olesko, także Tarnów i Rzeszów). W krytycznym przeglądzie wielu badań nad twórczością artysty autor wskazuje, że niewątpliwa jest realizacja przez J. Pfistera pomnika Tarnowskich w Tarnowie, natomiast większość dotychczasowych atrybucji budzi wątpliwości; nie potwierdzają ich dostatecznie źródła, a analiza formalna dzieł dla uznania ich autorstwa jest w tym wypadku zawodna. Konkluzja wywodów jest zaskakująca: „Przypisywanie twórcy tarnowskiego nagrobka jakichkolwiek prac na Rusi należy traktować z daleko idącą ostrożnością". Pomijając tu szczegóły argumentacji, podważono jego autorstwo np. nagrobków Sieniawskich w Brzeżanach, części wystroju kaplicy Boimów we Lwowie. Pointa tekstu zaś jest jeszcze bardziej zastanawiająca: „Nie można oprzeć się wrażeniu, że po ponad stu latach badań nad twórczością Pfistera wiadomo o niej tyle samo lub nawet jeszcze mniej niż na początku". Zakwestionowane zostały więc ustalenia największych autorytetów, dawniejszych znawców sztuki lwowskiej. Przyszłość pokaże, czy tak radykalne wnioski otworzą nowy etap studiów nad twórczością artysty, który podpisywał się we Lwowie jako „wrocławianin". Podkreślić wypada niezwykłą odwagę autora, który w tak otwarty sposób wyraził krytycyzm wobec wielkich autorytetów naukowych. W krajowych środowiskach uczonych otwarta krytyka właściwie nie występuje: jeśli już, to według wzoru obecnie nazywanego „polityczną poprawnością", zawoalowany, aby nikogo nie dotknąć i nie urazić, a to swoiste ugrzecznienie graniczy po prostu z konformizmem, w myśl formuły „świętości nie szargać". Najważniejsza jest jednak niepewność, nakazująca skierować wysiłek badawczy na ten oto problem: jeśli owe niewątpliwe arcydzieła rzeczywiście nie wyszły spod ręki J. Pfistera, to czyim są dziełem? Gdzie szukać ich twórcy? Z tematyką tą koresponduje artykuł Piotra Oszczanowskiego, omawiający wrocławski rodowód artystyczny tegoż rzeźbiarza pochodzącego z rodziny przybyłej do Wrocławia z Badenii-Wirtembergii: ojciec, także rzeźbiarz i snycerz potwierdzony jest w dokumentach miejskich. Co zaś dał Wrocław chłopcu terminującemu początkowo w sztuce malarskiej i rzeźbiarskiej? Tutaj działali artyści z Niderlandów, z Nijmegen, Amsterdamu, Antwerpii. Dzięki nim nastąpiła wielka artystyczna reorientacja w sztuce - wzory renesansu włoskiego w rzeźbie zastępowane były sztuką o rodowodzie niderlandzkim. W kościołach wrocławskich zachowało się niemało dzieł „rodowodu niderlandzkiego". Jan Pfister te nowe tendencje w sztuce przeniósł na małopolsko--ruskie pogranicze, emigrując w ślad za innymi twórcami z Wrocławia wskutek konkurencji wielu warsztatów rzeźbiarskich w tym mieście, dla których zamówienia w końcu się wyczerpywały. Kolejne teksty rozważają niemniej ciekawą problematykę:
Powszechna w XVII/XVIII w. praktyka korzystania z rycin zamieszczanych w licznych wzornikach krążących po Europie jako wzorów dzieł architektury (kościoły, ołtarze, rzeźby) znalazła wyraz w ołtarzu kościoła Pijarów w Międzyrzecu Koreckim (Wołyń). Grafika wzornikowa (głównie wydawana w Augsburgu) znalazła zastosowanie także w ołtarzach kość. Bernardynów we Lwowie. „Ołtarz główny w Międzyrzecu Koreckim można uznać za najwcześniejszy przykład oddziaływania augsburskiej grafiki wzornikowej na sztukę dawnych Kresów Rzplitej". W zakończeniu charakterystyki rzeźby zespołów ołtarzy w tym kościele stwierdzono, że należy je uznać za jeden z najcenniejszych obiektów dziedzictwa artystycznego Wołynia. Dziś kościół ten „chyli się ku upadkowi", a część jego wyposażenia uległa rozproszeniu (niektóre rzeźby ołtarzowe znajdują się w kościele farnym w Ostrogu). Czy stolarz może słusznie określać się także jako architekt? Kwestia na pozór marginalna, ma istotne znaczenie w odniesieniu do niektórych bardzo wybitnych mistrzów - snycerzy i stolarzy artystycznych. Dotyczy to głównie Konrada Kotschenrauttera z Wiednia, działającego w służbie hetmanowej Elżbiety Sieniawskiej w jej rezydencjach w Wilanowie, Puławach, Jarosławiu, Lwowie. Wykonuje m.in. imponujące zespoły stolarki artystycznej w bibliotece Sieniawskiej, modyfikuje projekty ołtarzy w kościele w Końskowoli k. Puław, tworzy stolarkę ołtarzy kość. św. Andrzeja (Lwów), a wszystko to odpowiednio dostosowane do formy budowli. Nowe ustalenia sugerują, iż był projektantem całości wystroju kość. Bernardynów we Lwowie oraz wykonawcą tam stolarki i rzeźb. Do tej świątyni przeniósł rozwiązania wnętrz sakralnych ze stolicy cesarstwa - Wiednia. Jego wizje pełne monumentalnego rozmachu, od fazy projektów do ostatecznej realizacji nadawały wnętrzom sakralnym pełną formę architektoniczną. Osiągnął ważną pozycję w historii sztuki europejskiej. Na drodze artystycznego rozwoju doszedł do wszechstronności artystycznych umiejętności: stolarz, ebenista, snycerz, wreszcie samodzielny projektant wystroju wnętrz rezydencjalnych i kościelnych, nie podejmując tylko projektowania budowli. Artykuł potwierdza, iż ten europejskiej rangi artysta słusznie określał się jako architekt, a zbiorczo -jako „sztukmagister". Jeden z wybijających się znawców sztuki Kresów młodszego pokolenia, Andrzej Betlej (z UJ) syntetycznie omawia stan badań nad kaplicą Wiśniowieckich we Lwowie, jej wartości artystyczne. Niedostatek źródeł rodzi jednak rozmaite wątpliwości co do realizacji obiektu. Cenny jest więc zespól archiwaliów niedawno odkryty, zawierający m.in. kontrakty ze złotnikami lwowskimi i gdańskimi na wykonanie przedmiotów do tej kaplicy i wyposażenie wnętrza. Dwa takie kontrakty zostały opublikowane w aneksach do artykułu - precyzują one zakres prac, kosztorysy oraz postaci artystów dotąd nieznanych. Z osobą Wilhelma hr. Miera, generała i dowódcy koronnej gwardii konnej, kasztelana słońskiego w woj. bełskim, związana jest budowa koszar gwardii w Warszawie. Obiekty te, po różnych kolejach losu niewiele dziś przypominające formę barokową, noszą nazwę Hal Mirowskich (obecnie hala targowa); z nazwiskiem generała związana też jest tradycyjna nazwa pewnej części obszaru miasta „Mirów". Rodem ze szkockiej rodziny osiadłej potem w Szwecji, z ojca - generała w służbie austriackiej, trafia na dwór króla Augusta II, stając się jego zaufanym, zaś za przykładem wielu magnatów polskich, podejmuje także działalność fundacyjną. Kresowy wątek biografii koronnego dygnitarza uwydatnia opis jego głównej rezydencji w Wożuczynie (między Zamościem a Lwowem). Wzniesiona w I poł. XVIII wieku na założeniach dawnej fortalicji bastionowej, dopełniona została zespołem ogrodów, alejami spacerowymi, grotami itp., w stylu francuskim. Tak więc „gust francuski" w architekturze rezydencjalno--ogrodowej, typowy dla owej epoki, znalazł swe uzewnętrznienie także na dalekim obszarze Rzeczypospolitej. Z fundacji hrabiego wzniesiono też kościół w stylu późnobarokowym. Architektura świątyni nawiązuje do francuskiego klasycyzmu, w Polsce rozwijanego pod wpływem twórczości Pawła A. Fontany. Pałac pięknie wkomponowany w krajobraz budził zachwyt zwiedzających jeszcze na początku XX wieku; współczesne zdjęcia ukazują jednak smętne pozostałości rezydencji. Kościół zaś zachowany (w tekście fotografie), jawi się i dziś jeszcze jako wybitne dzieło architektury, projektowane zapewne przez architektów związanych z dworem królewskim, zbudowany zaś przez lokalnych muratorów, dobrze świadczy o ich wysokich kwalifikacjach. Twórczość lwowskiego rytownika Jana Józefa Filipowicza (XVIII w.) przedstawiono na przykładzie dużego zbioru jego grafik o tematyce maryjnej. Są one odwzorowaniem najbardziej znanych i czczonych wizerunków Matki Boskiej na obszarze Rusi, szczególnie zaś z Berdyczowa (Matka Boska Berdyczowska), Lwowa i Łucka. Charakterystyka owych rycin uwydatnia, że artysta w swej sztuce nawiązywał do tendencji obecnych w sztuce sakralnej w Europie od czasów renesansu, szczególnie w malarstwie włoskim i hiszpańskim. Twórca jednak nie był bezkrytycznym naśladowcą typowych wzorów - modyfikował samodzielnie dane motywy ikonograficzne zgodnie z duchem późnego baroku. Będąc w Krakowie, wstąp Drogi Czytelniku do kościoła OO. Pijarów przy Plantach, tuż obok budynków Muzeum ks. Czartoryskich, u zbiegu ulic Pijarskiej i św. Jana. Od wejścia do świątyni spójrz na główny ołtarz -z oddali zobaczysz przestrzenną jego konstrukcję - wszystkie typowe elementy, kolumny, łuki, rzeźbiarskie detale architektoniczne, wszystko w należytej perspektywie. Podchodząc bliżej zobaczymy, że jest to złudzenie - ołtarz nie jest „wybudowany", nie ma w nim żadnej „kamieniarki", ale jest namalowany na płaszczyźnie ściany zamykającej prezbiterium. Takie rozwiązanie narzuciła stosunkowo niewielka bryła świątyni, wciśnięta między mury obronne miasta, sąsiednią zabudowę a przebieg przylegającej ulicy; nie było miejsca na wzniesienie architektonicznej konstrukcji ołtarza. Tak oto mamy na ziemiach Rzeczypospolitej pierwsze dzieło tzw. malarstwa iluzjonistycznego (od: iluzja - wrażenie). Istotnie - wrażenie perspektywy, przestrzenności ołtarza jest zaskakujące. Artykuł Barbary Hryszko omawia twórczość Franciszka Ecksteina, malarza z Moraw, wykształconego w Rzymie i w Brnie. On to rzymski pierwowzór tego typu malarstwa w swej artystycznej wędrówce przeniósł na Śląsk, do Małopolski i w końcu na Ruś Koronną. Uwagę zwraca szczególnie polichromia w kościele jezuitów p.w. św. św. Piotra i Pawła we Lwowie. Na podstawie odkrytych źródeł autorka przedstawia ciekawe okoliczności tego zlecenia, w tym główną rolę starościny Elżbiety z Potockich Szczuczyny. Ona to poleciła lwowskim jezuitom artystę, którego krakowskie dzieło znała bezpośrednio, często przebywając w Krakowie. Lwowska realizacja fresków zachowujących ów iluzjonistyczny walor była wysoko oceniana; niestety, „obecny stan zachowania malarskiego wystroju jest jedynie cieniem dawnej świetności." W tekście zaakcentowano, że twórczość tego artysty i jego wpływ na sztukę polską wymaga monograficznego, szczegółowego opracowania. Zamykamy wielce okazały tom z poczuciem wdzięczności dla jego realizatorów - autorów i edytora. Dzieło wspaniale wydane, w formacie A4, na dobrym papierze, opatrzone jest dla każdego tekstu dobrej jakości fotografiami; subtelności opisu tekstowego można konfrontować wizualnie. Z istoty rzeczy głównym odbiorcą księgi będą historycy sztuki. Niemniej jednak i nie profesjonalista w tej dziedzinie wiedzy czerpać może niemałą satysfakcję poznawczą. Teksty bowiem tchną konkretem; podążamy śladem wędrówek artystów po ziemiach Rzeczypospolitej aż po Kresy, poznajemy ich dzieła, w pewnej części jednak zachowane mimo różnych kataklizmów dziejowych. Związki dzieł artystycznych z wielką sztuką europejską, przenikanie różnych tendencji artystycznych, motywów z innych krajów na obszar rodzimy uświadamia nam europejską rangę dokonań wielu mistrzów. Problemy szczegółowe, atrybucji poszczególnych dzieł, rozmaite dylematy naukowe, dla czytelnika bez fachowego przygotowania mogą mieć mniejsze znaczenie, nie stanowią też istotnej bariery dla zrozumienia tekstów Świat „kresowej" sztuki jawi się nam teraz w pełniejszym blasku, w bogactwie konkretnych dzieł, powiązanych z losem konkretnych ludzi - twórców. Podróż w ten świat, choć już z jednej strony zamierzchły, ale z drugiej - jeszcze istniejący w artystycznym zmaterializowaniu - jest podróżą arcyciekawą. Dzieło jest więc ważne nie tylko dla specjalistów, i nie tylko dla „kresowiaków", ale dla każdego, kto nie zatracił jeszcze wrażliwości na dziedzictwo artystyczne dawnej Rzeczypospolitej. Maciej Miśkowiec
Wydawnictwo Akademickie Wyższej Szkoły Społeczno - Przyrodniczej im. Wincentego Pola. Lublin 2010, s. 654, liczne ilustracje Autor tej monografii jest emerytowanym profesorem Zakładu Geografii Regionalnej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej oraz profesorem Wyższej Szkoły Społeczno - Przyrodniczej im. Wincentego Pola w Lublinie. Badania autora obejmują Roztocze, krainę ciągnącą się od Kraśnika do Lwowa, łączącą Wyżynę Lubelską z Podolem. Tematyka omawianego tu dzieła jest rozległa: obejmuje m.in. dane dotyczące budowy geologicznej tego obszaru, rzeźby terenu, klimatu, systemu wodnego oraz charakterystykę szaty roślinnej. Rozważania na te tematy, adresowane do czytelników mających fachowe przygotowanie z zakresu nauk o ziemi, stanowią jedynie część pracy Profesora. Autor, rodowity lwowianin, lwią część swego dzieła poświęcił dziejom i pradziejom Ziemi Lwowskiej. Czytelnik znajdzie tu ogromne bogactwo informacji historycznych o początkach grodu nad Pełtwią i o jego znaczeniu w dziejach polskiej kultury. W niniejszych uwagach chciałbym skoncentrować się tych właśnie, sensu stricte historycznych wątkach treściowych omawianej monografii. Opisując strukturę demograficzną terytorium późniejszej Małopolski Wschodniej autor podkreśla, że pierwotnie było ono zamieszkane przez zachodniosłowiańskie, lechickie plemię Lędzian, współtworzące od X wieku państwo pierwszych Piastów. Rusini pojawili się tam później, jako element napływowy. Wskazują na to najdawniejsze kroniki takich autorów jak Geograf Bawarski, cesarz bizantyński Konstantyn Porfirogeneta a także ruski kronikarz Nestor. O takiej genezie tego obszaru świadczą też najstarsze nazwy miejscowości o jednoznacznie zachodniosłowiańskim, prapolskim brzmieniu. Szczególnie godne uwagi są rozważania autora na temat początków Lwowa. Stwierdza on, że ośrodek osadniczy znany od XIII wieku pod nazwą Lwowa istniał już od IX-X stulecia. Błędna zatem jest tradycja przypisująca założenie Lwowa Danielowi Halickiemu. Mógł on jedynie rozbudować istniejącą na tym terenie osadę, która była tam już w IX - X wieku, czego jednoznacznie dowodzą wykopaliska archeologiczne, prowadzone również po II wojnie światowej. Przytaczając dowody świadczące o pierwotnej polskości późniejszej Małopolski Wschodniej, autor stwierdza:
Nowe spojrzenie autora na fakty związane z najstarszą historią opisywanego terytorium pozwala na stwierdzenie, iż najnowsza książka prof. Buraczyńskiego jest w tym zakresie dziełem pionierskim, łamiącym stereotypy powtarzane przez wielu autorów od lat, aż do czasów współczesnych. Stereotypy te znajdują swą kulminację w poglądach lansowanych przez niektórych publicystów, jakoby Polacy byli na tym terenie „okupantami", a nie - jak dowodzi autor - rdzenną ludnością miejscową, wywodzącą się od zachodniosłowiańskich Lędzian, zamieszkujących ten obszar od czasów najdawniejszych jako prawowici gospodarze tej ziemi. Treści zawarte w omawianej monografii powinny zainteresować środowisko zawodowych historyków, jak i szerokie rzesze miłośników dziejów ojczystych. Dzięki doskonałej polszczyźnie i potoczystej narracji dzieło to ma także niewątpliwe walory popularyzatorskie. Dodatkową wartością książki jest starannie opracowana, bogata szata graficzna. Profesorowi Janowi Buraczyńskiemu winniśmy wdzięczność za to opus magnum, będące w swej warstwie historycznej przełomem w poglądach na najdawniejsze dzieje naszych Kresów Południowo - Wschodnich. Andrzej Mierzejewski
Nowa seria wydawnicza Ad Villam Novam realizowana przez Muzeum Pałac w Wilanowie wpisuje się w nurt badań nad dziejami rezydencji na dawnym i obecnym terytorium Rzeczypospolitej. Nurt ten określają przede wszystkim wiekopomne dokonania kustosza Ossolineum śp. Romana Atanazego, zwieńczone wielotomową edycją „Materiały do dziejów rezydencji" (I wyd. PAN-Instytut Sztuki; II wyd. pt. Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej - Ossolineum); wspomnieć trzeba o ciągu seminariów kieleckich poświęconych dworom jako zjawisku historyczno-kulturowemu; ich spiritus movens, animatorem i patronem był ś.p. prof. Tadeusz M. Jaroszewski, także autor opracowań dot. pałaców i dworów w okolicach Warszawy. Trudno w tym miejscu szerzej rozwijać ten wątek, w każdym razie trzeba tylko więc ogólnie określić, że obecnie publikacje dotyczące rezydencji - pałaców, dworów, zamków rezydencjalnych na obszarze historycznej Małopolski, Wielkopolski, Mazowsza, woj. sandomierskiego w średniowieczu, w Prusach Wschodnich, w ziemi przemyskiej, na Śląsku, i w coraz szerszym zakresie na dawnych ziemiach kresowych Rzeczypospolitej, stanowią już same w sobie wydzieloną tematycznie „bibliotekę" (myślę tu o oryginalnych studiach naukowych, a nie o zbiorach popularnych informacji w różnych przewodnikach turystycznych). Badania w tym zakresie nie dotyczą wyłącznie architektury danych obiektów, lecz mają szerszy charakter, dążąc do określenia charakteru i wyposażenia artystycznego wnętrz, a tym samym dają pogląd na gusta w danym czasie kolejnych właścicieli, a te nierzadko były wysokiej klasy; można powiedzieć szerzej - badania w tym zakresie dają pogląd na kształt i treść kultury artystycznej. Wiążą się z tym kwestie ściśle powiązane, jak na przykład zagadnienia mecenatu artystycznego, fundacji artystycznych. Ten szeroki zakres problemowy określać zaś można w dwojaki sposób - albo opierając się na zachowanym dziedzictwie, które dziś możemy oglądać in situ (inaczej mówiąc w przybliżeniu -w miejscu „pierwotnym") lub w części zbiorów muzealnych (jeśli chodzi o uratowane wyposażenie wnętrz), albo też na podstawie zachowanych inwentarzy stanu danych obiektów i wyposażenia ich wnętrz. Ta ostatnia metoda ma szczególne znaczenie w sytuacji, kiedy tyle cennych obiektów i dzieł zniweczył do cna czas, wojny, pożary, rabunki, niekiedy świadome i celowe działania niszczycielskie, podejmowane niejednokrotnie z przesłanek ideologicznych, co dobrze znamy choćby z doświadczenia historycznego, tak na dawnych obszarach „kresowych", jak na współczesnym obszarze kraju, by zatrzeć ślady po „źle widzianej" politycznie i społecznie warstwie ziemiańskiej i jej rodowych siedzibach, jej etosie i wielorakiej działalności patriotycznej, społeczno-obywatelskiej, mecenacie kulturalnym. To dzięki właśnie metodzie „inwentarzowej" i zachowanej ikonografii, przede wszystkim dokumentacji fotograficznej sprzed okresu totalnych zniszczeń, prof. J. K. Ostrowski i T. Petrus mogli zrekonstruować całość wielkiego zbioru obrazów i porządek ich rozmieszczenia w komnatach zamku-pałacu w Podhorcach, jednej z najbardziej znakomitych rezydencji magnackich w całej Rzeczypospolitej. Obecnie otwiera się perspektywa dokładniejszego określenia funkcji wnętrz i ich wyposażenia w królewskim zamku w Żółkwi oraz inwentaryzacji zbiorów ruchomych gromadzonych w tym „mateczniku" późniejszego króla Jana III Sobieskiego, zamku przebudowanego przez Michała Kazimierza „Rybeńkę" Radziwiłła jako rycerski panteon rodowy Żółkiewskich, Sobieskich i skoligaconych z nimi Radziwiłłów. Będzie to możliwe m.in. dzięki zebraniu przez dr. Tadeusza Bernatowicza czterech XVIII i XIX-wiecznych inwentarzy architektonicznych tego zamku (z lat 1743, 1750, ok. 1762 i 1846) przechowywanych w Lwowie, Wilnie i Warszawie. Zebrane razem, są obecnie opublikowane w pełnych wersjach w sygnalizowanej wilanowskiej publikacji (II. Materiały źródłowe -ss. 47-125). Lektura owych inwentarzy nawet dla nie historyków sztuki może być interesującą czynnością; czytelnicy z wyczuciem "językowym" (może współcześnie jeszcze trochę takich się uchowało) zanurzą się w soczystą, barwną, bogatą w określenia polszczyznę. A jeśli przy tym uruchomić wyobraźnię - rozpoczynamy wędrowanie po kolejnych komnatach, sieniach, schodach, w określonym porządku przestrzennym, zaś nader plastyczny opis opiera się na ogromnej ilości szczegółów. Inwentarze oddają układ wnętrz - ich określoną kolejność, wyposażenie („w tym pokoju biliar suknem zielonym obity" -znak widomy, że nowinki życia towarzysko-rozrywkowego z zachodniego świata szybko trafiły hen pod Lwów), rodzaj posadzek (to „podłoga dębowa kwaterami sadzona" [tzn. parkiet], to kamienna, ówdzie marmurowa), rodzaje pieców: piec biały w murze, kominek szafiasty; piec farfurowy z kominkiem malowanym, kapturowym; ... „pod oknami od ogrodów piecyków małych, białych, kaflowych dwa z kominkami blaszanemi przez okno wywiedzionymi na ogród"; piec farfurowy na fundamencie kamiennym i marmurowym; piec kamienny okrągły; piec kamienny ogrzewający dwa pokoje, piec kaflowy, kominków szafiastych sztukatorskiej roboty dwa; komin szafiasty z marmuru czarnego w kwadrat w architekturze w herbowej Janinie i w kwiaty różne w tymże marmurze polerownie wyrobiony, albo też komin gipsowy sztukatorskiej roboty w architekturze w herbowym orłem i mitrą; itd. Z opisów wiadomo, które drzwi miały zamki francuskie, a które angielskie; ale drzwi drzwiom nierówne jeszcze inaczej - jakie okucia, zasuwki i skoble miały, a jedne drewniane a inne żelazne podwójne z dwoma ryglami do zaparcia; wskazano, gdzie jakie sztukaterie były przy sufitach, a to że ściana adamaszkiem obita; zaś sufit jeden tarciczny, a inny „pod olejno malowany z expresyja Marsa z Jupiterem Janinę piastujących, Wiktoryja z laurem jednej ręce, a w drugiej koronę laurową nad Janiną trzymająca tryumfalna z trąbami, a to w ramie kwadratowej, snycerskiej roboty, wyzłacanej..." I wszystko już wiadomo - w powszechnie znanej i czytelnej symbolice nawiązującej do motywów antycznych (Mars, Jupiter, Victoria, wieniec laurowy) oddano triumf i chwałę rodu Sobieskich (Janina - herb rodowy). No i tak krok po kroku - jakie okna i jakie w nich szyby i jak osadzone - np. w ołowiu lub futrynie drewnianej, schody z poręczami dębowymi i kutymi żelazne; gdzie sionka albo alkierzyk, garderobka, gabinecik, kancellaryja, komóreczka, alkowa, galeryja, gabinet sypialny, gabinet poboczny, zaglądamy do kuchni, spiżarni, baszt, stajni, piwnic, na dziedziniec, no i do jednego z najważniejszych pomieszczeń - kaplicy zamkowej dość drobiazgowo opisanej nie tylko w aspekcie architektonicznym, ale i odnośnie jej wyposażenia. Tu zaś zwraca uwagę bardzo znamienny i ważny szczegół: „ołtarz na murze alfrejsko malowany" - tzn. nie jest „wybudowany" w typowej formie architektonicznej, ale namalowany na płaszczyźnie jako fresk (al fresco). To zaś sugeruje, że do Żółkwi zapewne za pośrednictwem Lwowa trafił nowy w Europie typ malarstwa - iluzjonistycznego (mówiąc najprościej i najogólniej: malarstwo na płaszczyźnie stwarzające wrażenie [iluzja] perspektywy, przestrzenności, głębi i wszystkich elementów „budowli architektonicznej"). Promieniowanie tego stylu na ziemiach Rzeczypospolitej jest już dość dobrze rozpoznane, jak to przedstawiono w zbiorowej pracy „Między Wrocławiem a Lwowem. Sztuka na Śląsku, w Małopolsce i na Rusi Koronnej w czasach nowożytnych", w studium „Zeuxis Moravici. Przyczynek do badań nad twórczością Franciszka Ecksteina na Śląsku Opawskim, w Krakowie i we Lwowie" Barbary Hryszko. Ponieważ dzieło to jest omówione w „Roczniku Lwowskim", to w tym miejscu tylko gwoli przypomnienia: Franciszek Eckstein, malarz wykształcony w Pradze i zapewne w Rzymie, działający początkowo na obszarze Czech i Moraw (Brno), po swej migracji na Śląsk Opawski, na ten obszar przeniósł malarstwo iluzjonistyczne w formie fresku rodem z Rzymu, wzorując się na malarskich dokonaniach jezuity Andrei Pozza. Z kolei po raz pierwszy na ziemiach Rzeczypospolitej wykonał ten typ malarstwa w Krakowie (malowany ołtarz w kościele OO. Pijarów i freski tamże na sklepieniu), potem zaś wykonał polichromie w kościele jezuitów pw. św. Piotra i Pawła we Lwowie. Przekazy historyczne świadczą, że dzieło F. Ecksteina zostało docenione, zdobyło uznanie. Tak więc wzmianka inwentarzowa o takim malowanym ołtarzu w kaplicy królewskiej rezydencji w Żółkwi może otworzyć nowy kierunek badań. Jednakże skoro malowidło nie zachowało się, uniemożliwiając określenie cech stylistyczno-kompozycyjnych, i tą drogą poszukiwanie autorstwa, pozostaje liczyć tylko na szczęśliwy traf w archiwalnych kwerendach źródłowych - odnalezienie jakiejś korespondencji w tej kwestii czy też rachunków za wykonanie. Inwentarz (z 1762 r.) informuje także o ciekawym zestawie obrazów w owej kaplicy: oprócz wizerunków N.M.R Częstochowskiej i Loretańskiej, św. Antoniego, św. Cecylii męczenniczki, wizerunku Jezusa Amabilis, Mater Admirabilis, portret Z. Oleśnickiego bpa krakowskiego i kardynała, św. Ludwika króla Francji, portrety papieskie, kardynalskie, nuncjusza Paulucego oraz ... cesarza Józefa I. Publikację materiałów źródłowych (inwentarzy) poprzedza Wstęp -wskazano w nim na rozwój zainteresowania materiałami źródłowymi dot. rezydencji w Żółkwi od końca XIX wieku (wypisy Ludwika Finkela z lwowskich akt grodzkich publikowane w „Sprawozdania Komissyi do Badania Historyi Sztuki w Polsce"), uwydatniając szczególnie dokonania w tym zakresie prof. Mieczysława Gębarowicza oraz Aleksandra Czołowskiego, zbierającego archiwalia dot. Sobieskich (głównie dot. wnętrz Wilanowa). O ile wspomniane w tym miejscu opracowania dotyczą głównie mienia ruchomego, o tyle inwentarze opublikowane w całości po raz pierwszy w sygnalizowanej publikacji dają pogląd na stan i zmiany zachodzące w układzie i wystroju architektonicznym samej budowli. Inwentarze odnoszą się do późnego okresu w dziejach rezydencji, kiedy to zamek wraz z dobrami rodowymi Sobieskich po śmierci Jakuba Sobieskiego (syna Jana III; nie mylić z Jakubem, ojcem króla) przeszedł w 1740 r. na własność Radziwiłłów, skoligaconych z Sobieslami (dane rodowodowe i „spadkowe" w książce). Odtąd rozpoczyna się proces przekształceń pałacu, unowocześniając go zgodnie z nowymi, XVIII-wiecznymi wymogami reprezentacji, przy zachowaniu najważniejszych elementów programu artystycznego z czasów Jana III Sobieskiego. Kolejne inwentarze umożliwiają określenie zachodzących zmian. Główne zaś etapy procesu przemian architektonicznych zamku a następnie pałacu od XVII do XIX wieku charakteryzuje część I (wraz ze wstępem) dzieła - „Przemiany pałacu w zamku żółkiewskim" (ss. 11-37). Omówiono zatem budowlę zamkową z czasów hetmana Żółkiewskiego i jego spadkobierców z I. połowy XVII wieku, krąg architektów (włoskiego pochodzenia) czynnych we Lwowie, dzięki którym zamek nabrał w znacznym stopniu charakteru renesansowego; szczególnym wyróżnikiem była renesansowa loggia ze schodami prowadzącymi do reprezentacyjnych komnat, wsparta na kamiennych do-ryckich kolumnach (obrazują ją ilustracje nr 1 i 2 na str. 126). Tramie wskazano pewne analogie w tym zakresie - renesansowe loggie w pałacu J. Zamoyskiego w Zamościu i w Nieświeżu (zamek-pałac Mikołaja Radziwiłła „Sierotki"). Zwrócono uwagę na m.in. kwestię budowy kaplicy zamkowej z inicjatywy Jakuba Sobieskiego ok. 1634-141 r. Jest to widomy znak awansu potomka rodu Żółkiewskich do grupy magnacko-senatorskiej (piastującego za Władysława IV kolejno urzędy podczaszego koronnego, wojewody ruskiego i krótko przed śmiercią kasztelana krakowskiego). Z kolei scharakteryzowano stan i układ rezydencji Jana III Sobieskiego, najpierw z okresu jego hetmaństwa, a następnie jako jego rezydencji królewskiej, z czym wiązał się program przebudowy i inicjatyw artystycznych króla, przydających świetności założeniu zamkowemu. Wreszcie przedstawiono inicjatywy architektoniczne kolejnego właściciela rezydencji, wspomnianego już Michała Radziwiłła „Rybeńki". Doskonaląc reprezentacyjny charakter obiektu, wprowadził doń elementy stylu rokoka (m.in. bogate sztukaterie w komnatach; zwiększenie ilości okien dla „prześwietlenia" komnat, lustra na ścianach kunsztownie obramowane); zwiększyła się ilość ozdobnych kominków z herbami rodowymi; niektórym salom nadano nową formę artystyczną, ściany dzieląc pilastrami z rokokowymi głowicami; stropy (plafony) wypełniono drewnianymi ramami bogato rzeźbionymi, a w wydzielone kwatery wstawione były obrazy. Przebudowie wnętrz, którym nadano wyraźniejszy program użytkowy (apartamenty księżnej, księcia, biblioteka itd.) towarzyszyły galerie portretowe, a także powstanie rzeźbiarskiej galerii antenatów - w wybudowanym klasycystycznym portyku umieszczono osiem pełnoplastycznych rzeźb, przedstawiających przedstawicieli rodu Sobieskich i Radziwiłłów (Jan III Sobieski, jego dziad wojewoda ruski Jan Daniłowicz, królewski ojciec -Jakub Sobieski, brat prababki króla - hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski, zaś z rodu Radziwiłłów -sam „Rybeńko", jego dziad - Michał Kazimierz Radziwiłł, ojciec - Karol Stanisław Radziwiłł, i babka - Katarzyna z Sobieskich Radziwiłłowa). Jak wskazuje autor, ten zespół architektoniczno-rzeźbiarski nazwany został przez badaczy „Przybytkiem chwały rodu Radziwiłłów"; sam zaś „Rybeńko" był nie tylko inicjatorem i fundatorem tego przedsięwzięcia, ale osobiście ustalił wszystkie jego szczegóły wykonania i rozmieszczenia posągów w odpowiednio przemyślany sposób. Nie wnikając w inne szczegółowe opisy rezydencji, wystarczy zaakcentować, iż „umieszczenie rzeźb trzech Radziwiłłów wśród Sobieskich i ich antenatów w portyku, który posiadał wywyższającą i sakralizującą symbolikę, wizualizowało królewskie pochodzenie Radziwiłłów oraz ich prawo do kontynuowania monarszej tradycji, uosabianej przez Michała Radziwiłła „Rybeńkę", jedyną z żyjących osób spośród przedstawionych w tej galerii". Kilka zachowanych rycin z XIX wieku daje tylko przybliżony ogląd owej kompozycji (por. il. 1 i 2, str. 126). W związku z budową portyku zaprojektowanego przez architekta włoskiego Castello zwraca uwagę informacja, że jest to najwcześniejsze klasycystyczne dzieło na ziemiach Rzeczypospolitej (str. 16). To zaś skłania do refleksji nad owym fascynującym zagadnieniem: migracji artystów, idei i pierwowzorów artystycznych z jednych obszarów geograficznych na inne, co ma tak szczególnie ważne znaczenie na terenie Europy Środkowo-Wschodniej, aż po wschodnie rubieże owego regionu, a czego liczne jeszcze materialne dowody zachowały się do dziś, choć już w znacznie mniejszym niż początkowo zakresie (kwestia zniszczeń...). Jeśli zaś projekt tego założenia został zaaprobowany bezpośrednio przez nowego właściciela zamku-pałacu, świadczy to tylko o jego godnym podziwu smaku artystycznym. Wskutek zmian modernizacyjnych, pałac w zamku żółkiewskim otrzymał - generalizuje autor -„iście królewski splendor i dekorację wnętrz. Z kresowego zamku, o siermiężnej i anachronicznej w XVIII wieku architekturze, stał się rezydencją odzwierciedlającą styl życia europejskich królów i udzielnych książąt, do kręgu których skutecznie aspirowali Radziwiłłowie". Co pozostało z tej królewskiej świetności - wie każdy, kto zawitał jeszcze u progu nowego tysiąclecia do tego miasta, raczej mieściny, w której niemal wszystko straszyło: widmo zamku, słynna kolegiata - mauzoleum Żółkiewskich, Daniłowiczów i Sobieskich na głucho zamknięta, zrujnowana renesansowa synagoga, zaniedbane bruki miejskie i fasady kamienic, by już lepiej na podwórka nie zaglądać. Wystawiony przez Karola Stanisława „Panie Kochanku" Radziwiłła, syna „Rybeńki" na licytację w 1787 r. zamek przez pewien czas był jeszcze użytkowany. Jednakże już pod koniec XIX opuszczony pogrążał się w budowlanym upadku, ruinę pogłębiła I wojna światowa (ukazują to fotografie z 1915 r. w książce). Jeszcze do niedawna nic albo bardzo niewiele świadczyło o tym, że była to onegdaj królewska rezydencja; zruderowana budowla, z dobudowanymi komórkami dla zamieszkujących tam rodzin, w centrum miasta, a otoczona jakby pastwiskiem, zaniedbaną niby to łąką - nieużytkiem. Obecnie (od ok. 2007 r.) w zamku prowadzone są prace remontowe z ideą utworzenia w nim ekspozycji muzealnej, ośrodka turystyki oraz centrum edukacji i informacji o dziedzictwie Ukrainy, jego ochronie i metodach konserwacji zabytków. Dla piszącego te słowa powstaje jednak problem, na ile uda się zrekonstruować dawne wnętrza, i jak ma się prezentować owa ekspozycja muzealna, kiedy z oryginalnego zasobu dzieł i sprzętów w zasadzie nic nie ocalało. Niemożliwe będzie też odtworzenie malowideł ściennych i plafonowych i wielu różnych szczegółów. Opracowanie autorskie zamyka Aneks: „Inskrypcje nad oknami pałacu w zamku żółkiewskim". Część z nich - nad oknami elewacji pałacu od (dawnego) ogrodu zachowała się, podobnie jak inskrypcje XVII-wieczne w elewacjach bocznych; część zaś nie zachowała się, ale ich treść została spisana przez badaczy w XIX wieku. Obecnie autor publikuje treść wszystkich zachowanych i niezachowanych inskrypcji - w formie łacińskiej i w polskim tłumaczeniu, a fotografie (ii. 40-52) ukazują ich stan. Autor uwydatnia, iż nieprzypadkowo owe napisy pojawiły się w rezydencji; nie sposób tu powtarzać liczne szczegóły odnoszące się do tej kwestii, ale warto przytoczyć pointę wywodów: ... „Publikacja inskrypcji ma wprawdzie charakter inwentaryzacyjny, ale w tym kontekście trzeba zwrócić uwagę na ich rolę w programie ideowym rezydencji, kreowanym przez Jana III. Sentencje ... zaczerpnięto z dzieł Seneki, Cycerona i innych stoików starożytnych, publikowanych w XVII w. w różnych kompendiach. W świetle inskrypcji zamek jawi się nam jako siedziba wodza i rycerza, odznaczającego się licznymi przymiotami przywódczymi i moralnymi: mądrością, przezornością, przewidywaniem niebezpieczeństwa, roztropnością, odwagą, rozwagą etc." (s. 38-39). Zatem tylko prawem przykładu przytoczę jedną sentencję, o ponadczasowej, a to znaczy - także aktualnej wymowie: «Temerarios usus temerarii sequutur aeven[tus]" - Za głupimi działaniami postępują głupie skutki (albo: Za nierozważnymi działaniami postępują złe skutki). Książkę dopełnia blok ilustracji -z dawniejszych i nowszych czasów. Jedne dają tylko przybliżony, fragmentaryczny pogląd o niegdysiejszym wyglądzie rezydencji, te drugie ukazują stan ruiny, oraz z ostatniego czasu - wskazujące na starania remontowe. Zreprodukowano także lalka planów i schematów zespołu budynków, wnętrz parteru i I piętra pałacu. Opracowanie dr. Tadeusza Bernatowicza z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, wytrawnego znawcy mecenatu artystycznego Radziwiłłów (tu należy wspomnieć o znaczącym studium „Miles Christianus et Peregrinus. Fundacje Mikołaja Radziwiłła „Sierotki" w ordynacji nieświeckiej", Prace IHSzt UW - Wydawnictwo Neriton Warszawa 1998) ma ważne znaczenie w kilku aspektach. Jeden ma wymiar praktyczny - może posłużyć do precyzowania programu prac remontowo-rekonstrukcyjnych prowadzonych obecnie w zamku żółkiewskim. Nade wszystko poszerza wiedzę o dziedzictwie kulturowym Sobieskich, o kulturze artystycznej na ich Jaskanis. W tym kontekście pewne relacje artystyczne (głównie chodzi o kształtowanie programu artystyczno-ideowego) między zamkiem w Olesku, w Żółkwi i pałacem w Wilanowie stanowić mogą wyodrębniony zakres badań. Muzeum w Wilanowie, jak wskazują pewne wzmianki w książce, przygotowuje program takich wieloaspektowych badań. Interesujący i ważny jest też zamiar zebrania i opublikowania znanych inwentarzy dotyczących obiektów związanych z Sobieskim. W dalszej perspektywie - marzyłaby się monografia - synteza wiedzy o kulturze artystycznej kręgu Sobieskich. Opracowanie, o którym mowa, prezentowane było na ostatnich Targach Książki Historycznej w Warszawie, na stoisku publikacji Muzeum w Wilanowie, i niestety, jako dzieło nie zapewniające dostatecznego dochodu w dystrybucji, nie jest dostępne w księgarniach; można je nabyć w Wilanowie, spiesząc się, zanim bardzo niewielki nakład zostanie wyczerpany. Zaś pani dr Magdalenie Gutowskiej, kuratorowi wzmiankowanego programu badawczego i redaktorowi zapoczątkowanej serii wydawniczej Ad Villam Novam składam miłe dzięki, iż zechciała udostępnić egzemplarz omawianego dzieła. Maciej Miśkowiec
Teatr z ulicy Kopernika. Polski Teatr Ludowy we Lwowie 1958-2008. Współpraca i dokumentacja - Janusz Tysson. Warszawa 2008, Instytut Lwowski, s. 195, nlb. 17, il. To pierwsza książka (monografia) o działalności polskiej placówki kulturalnej w powojennym Lwowie, ponadto druga zaledwie pozycja wydawnicza poświęcona polskiemu teatrowi amatorskiemu (wcześniej, w 1966 r., ukazała się praca Zygmunta Felczynskiego „Fredreum i inne teatra przemyskie"). 50 lat to spory okres w życiu każdego teatru; dla zespołu amatorskiego, działającego ponadto w nader trudnych warunkach, poza granicami kraju, choć w mieście pełnym polskiej teatralnej tradycji i legendy - to okres przebogaty w wydarzenia, i w te dobre, i w złe, które autor ze zrozumiałych powodów przypomina niezbyt szczegółowo, może nawet nazbyt dyskretnie. Wiemy jak ciężko się żyło (i nadal żyje) we Lwowie, nie tylko zresztą Polakom, jakże więc trzeba doceniać i oceniać wysiłek grona, zmieniającego się i wciąż uzupełnianego ludzi -pracowników fizycznych, nauczycieli, inżynierów, studentów - mieszkających często w dość odległych od teatru dzielnicach rozległego dziś Lwowa, poświęcających swój wolny czas na teatralną przygodę. Dodajmy - nie tylko Polaków, gdyż wśród aktorów znaleźli się także Ukraińcy, Rosjanie i jeden podobno Żyd. Jakże silna jest magia teatru, a może także magia polskiej kultury. Tym wszystkim, o których autor pisze, winni jesteśmy wdzięczność i książka ta jest swoistym hołdem dla ich wieloletniego trudu. Wasylkowski przypomina najważniejsze postacie związane z Teatrem: jego założyciela - Piotra Hausvatera, wieloletniego dyrektora artystycznego Teatru - Zbigniewa Chrzanowskiego, zmuszonego do wyjazdu do Polski, dziś dojeżdżającego do Lwowa z Przemyśla, Rosjanina - Walerego Bortiakowa - reżysera, aktora, a przede wszystkim malarza i scenografa, który sam o sobie powiadał (ale to cytat z innej książki poświęconej Bortiakowowi), że jest „okrutnie spolonizowanym Moskalem", a przede wszystkim znakomitą aktorkę - Jolantę Martynowicz, która mogła być gwiazdą zawodowych scen, a wybrała skromną scenkę przy ulicy Kopernika. Uzupełnieniem monografii są wiersze Mariusza Olbromskiego, poświęcone Teatrowi i jego twórcom, a także bogata oprawa ilustracyjna (znakomite zdjęcia, głównie Aleksego Jutina) i dwie kolorowe wkładki z afiszami i plakatami prezentującymi najważniejsze przedstawienia lwowskiego przybytku Melpomeny. Bożena Patoka. Warszawa Wszystkie prawa zastrzeżone. Materiały opublikowano za zgodą Redakcji. |