|
LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY
Wydanie specjalne tygodnika Przekrój
(1991)
Witold Szolginia
NA WESOŁEJ FALI
Pierwszą stałą, cotygodniową, półgodzinną audycję rozrywkową lwowska rozgłośnia Polskiego Radia nadała w dniu
16 lipca 1933 roku. I to właśnie były narodziny ogromnie później popularnej
„Wesołej Lwowskiej Fali", regularnie słuchanej w całym kraju przez pięć do sześciu milionów radiosłuchaczy, a więc przez prawie szóstą część całej ówczesnej ludności kraju i przeszło połowę jego ludności miejskiej.
Kiedy z odbiorników radiowych rozbrzmiewała „Wesoła Lwowska Fala" — w miastach pustoszały lokale rozrywkowe, restauracje, kawiarnie, a nawet teatry i kina. W domach po godzinie dziewiątej wieczorem przerywano wszelkie zajęcia, a towarzyskie przyjęcia zamieniały się w zbiorowe słuchanie radia.
Wszystko właściwie było autorstwa Wiktora Budzyńskiego, wszystkie postacie zostały stworzone i ukształtowane przez niego. Z reguły tej wyłamywały się jedynie „wesołofalowe" lwowskie batiary,
Szczepko i Tońko — całkowicie samoswoi i oryginalni. Obydwu znał dobrze
Jerzy Janicki. Niechże zatem napisze...
Zespół Rozgłośni Polskiego Radia Lwów. Po prawej awers zdjęcia z podpisami członków zespołu.
Zaraz po Szczepku i Tońku stawiam niezapomnianego radcę Strońcia, czyli grającego tę radiową, „wesołofalową" rolę —
Wilhelma Korabiowskiego.
Obaj, Budzyński i Korabiowski, stworzyli oryginalną, specyficzną osobowość starszego już wiekiem woźnego magistratu, kurtuazyjnie nazywanego przez prostodusznych znajomków „panem radcą". Wyposażyli go w tradycyjną, jeszcze austriacką, cesarsko-królewską mentalność i swoisty, nieco biurokratyczny sposób wysławiania się. Takie „reliktowe" typy snuły się jeszcze wówczas po różnych lwowskich urzędach i biurach.
Wiktor Budzyński wykreował również radiową osobowość Włady
Majewskiej. Pod koniec drugiej wojny światowej została jego drugą żoną. Z wykształcenia była prawniczką. Teksty dla niej pisane przez Budzyńskiego i jego radiowa reżyseria rozbudziły i rozwinęły jej wrodzone zdolności aktorskie. W zespole „Fali" była niewątpliwie najlepszą odtwórczynią najróżnorodniejszych typów charakterystycznych płci żeńskiej, a także znakomitą, bezkonkurencyjną parodystką. Z wielkim talentem naśladowała Hankę Ordonównę, Mirę Zimińską, Zofię Terne, Olgę Kamieńską i Lenę Żelichowską. Świetnie też parodiowała słynne vedetty paryskie: Josephine Baker i Lucienne Boyer. Dzięki takim właśnie zdolnościom była w stanie jednoosobowo „obsłużyć" napisaną specjalnie dla niej (oczywiście przez Budzyńskiego) audycję zatytułowaną
„Gwiazdy przez kalkę". Żywiołowa, spontaniczna, pełna inwencji i zmysłu satyrycznego — występowała w monologach, dialogach i skeczach niemal każdej audycji „Wesołej Lwowskiej Fali".
Inną parą „dialogowców" — Aprikosenkranza i Untenbauma — grali bardzo udatnie
Mieczysław Monderer i Adolf Fleischen. W audycji Wiktora Budzyńskiego byli parą kawiarnianych żydowskich komentatorów bieżących wydarzeń. Zarówno tych z dziedziny wielkiej polityki w skali krajowej i światowej, jak i tych o lokalnym, lwowskim zasięgu. Komentowali je zaś w sposób nader charakterystyczny dla ówczesnej grupy społecznej, którą reprezentowali: z filozoficznym stoicyzmem i ostrożnym dystansem, delikatnymi półsłówkami, przezornym mówieniem „między wierszami", z wyraźnie wyczuwalnym porozumiewawczym przymrużeniem oka i domyślnym uśmieszkiem, ze specyficznym przydechem i znaczącym zawieszeniem głosu. No i z owym, jakże charakterystycznym, zaśpiewem pod koniec wypowiadanych kwestii.
Józef Wieszczek, choć nie był lwowianinem „z urodzenia" (pochodził z Nowosądeckiego), dobrze się „dostroił" do lwowskiego zespołu radiowego. Stało się to może dzięki temu, iż miał wybitny talent do aktorskiej „mimikry". Był nie tylko niezłym aktorem radiowym, ale również świetnym parodystą oraz imitatorem wszelkich możliwych dźwięków i zjawisk akustycznych. Celował zwłaszcza w naśladowaniu głosów różnych zwierząt — od histerycznego, jazgotliwego szczekania ratlerka, aż po tęskne myczenie krowy czy groźny ryk lwa. Ryczał, szczekał, miauczał, gdakał, piał i beczał wprost wspaniale. Talentem parodystycznym nie ustępował Władzie Majewskiej, pełniąc funkcje jak gdyby jej męskiego odpowiednika. W realizacji różnorakich efektów dźwiękowych okazał się dla „Wesołej Lwowskiej Fali" nabytkiem bezcennymi, działał więc w zespole z powodzeniem przez cały okres jej istnienia. Także jako świetny odtwórca chłopskich, gwarowych (zwłaszcza góralskich), przepojonych rubasznym humorem monologów i dialogów.
Oprócz „kadry oficerskiej' było w tym zespole wielu jeszcze „podoficerów" i „szeregowych" — wymieńmy chociaż tylko ich nazwiska:
Teodozja Lisiewicz, Ada Sadowska, Love Short, Czesław Halski, Juliusz Gabel, Alfred Schütz, Tadeusz Seredyński, Zbigniew Lipczyński, Izydor Dąb — i inni.
Pierwszy nieradiowy, publiczny występ zespołu „Fali" (w lwowskim Teatrze Wielkim) był niezwykle udany i spotkał się z ogromnym entuzjazmem widzów. Po nim posypała się lawina zaproszeń nadsyłanych ze wszystkich bez mała miast Polski. I zespół jeździł do wszystkich, którzy je przysyłali. Kronikarze lwowskiej rozgłośni radiowej obliczyli, że tych scenicznych i estradowych występów było do wybuchu drugiej wojny światowej około dwustu. Radiowych zaś audycji „Fali" było do tego czasu sto osiemdziesiąt siedem.
Pierwszego września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa. Szesnastego września spikerka lwowskiej rozgłośni radiowej,
Celina Nahlik, ze łzami w oczach, drżącym głosem odczytała przed mikrofonem komunikat o zakończeniu nadawania programu przez tę rozgłośnię, wybuchając spazmatycznym płaczem tuż przed wyłączeniem mikrofonu. Tego samego dnia w pierwszym rzucie ewakuacji wyjechali ze Lwowa członkowie stałego zespołu „Wesołej Lwowskiej Fali" z Wiktorem Budzyńskim na czele. 18 września o godzinie drugiej w nocy zespół przekroczył granicę polsko-rumuńską.
Tu Budzyński niemal natychmiast stworzył zespół teatru objazdowego „Lwowska
Fala" (bez przymiotnika „Wesoła", co chyba zrozumiałe...). Występowali
w Rumunii od 14 listopada 1939 do 13 lutego 1940 roku, dając łącznie 56 występów dla około dwudziestu tysięcy widzów. Odwiedzili skupiska polskich wojennych tułaczy ;cywilnych i wojskowych w wielu miejscowościach. Jak się potem ktoś wyraził, artyści z „Lwowskiej Fali" swym oddziaływaniem „prostowali" zgnębionych, budzili nadzieję, zmuszali do aktywności. Kiedy zaś po długich i uporczywych staraniach pozwolono im w końcu na odwiedzanie obozów internowanych żołnierzy polskich — niejedną dziesiątkę dobrze wyszkolonych specjalistów wojskowych wywieźli, cichcem i w odpowiednim przebraniu, poza obozowe druty, umożliwiając im w ten sposób wyjazd do Francji, do tworzącej się tam już armii polskiej.
Ósmego marca 1940 roku zespół „Lwowskiej Fali" opuścił Rumunię, by przez Jugosławię i Włochy dostać się do
Francji, a tam — do upragnionego polskiego wojska. Tu, jako „Pierwsza Polowa Czołówka Teatralna — Lwowska
Fala", występowali we wszystkich obozach i zgrupowaniach Wojska Polskiego we Francji, dając łącznie trzydzieści występów.
22 czerwca 1940 roku na małym angielskim frachtowcu „Fala" przedostała się do
Szkocji i tu zaraz podjęła swoją misję. W setkach różnych „miejsc postoju" mówiła, śpiewała, grała i tańczyła dla setek tysięcy polskich żołnierzy — piechurów, lotników, marynarzy, pancerniaków, artylerzystów, ułanów (zmotoryzowanych...), sztabowców, a także — rannych i chorych w wojskowych szpitalach. Od swego pierwszego występu w Szkocji, w dniu 24 czerwca 1940 roku, aż po swój ostatni występ w dniu
17 listopada 1946 roku w szpitalu wojskowym w Whitechurch, „Fala" wystąpiła ponad
800 razy! Niejeden z tych spektakli oglądali żołnierze na pierwszej linii frontu. W końcu 1946 roku „Lwowska Fala" przestała istnieć.
Wiele artykułów i rozpraw poświęcono owemu fenomenowi. Tymon Terlecki, znakomity teatrolog, historyk literatury, literaturoznawca i publicysta, ongiś współpracownik lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia, ocenia:
W kraju „Wesoła Lwowska Fala" była rozsadnikiem po prostu humoru, była uśmiechem niedzieli między jednym i drugim tygodniem pracy. Na obczyźnie „Lwowska Fala" stała się czymś więcej — poszła na żołnierską służbę żołnierzowi, którego los skazał na najcięższe przejścia, jakich żołnierz może doświadczyć.
Dlatego „Fali" udało się tyle razy utrafić w to, co nas boli, co nas porusza do głębi serca, co jest najbliższe żołnierskiemu odczuciu. Dlatego „Fala" zyskała sobie rzadkie prawo mówienia nam prawdy, nawet przykrej. Dlatego miała prawo rzekomego „moralizowania", a w gruncie rzeczy — koleżeńskiego obrachunku. Dlatego miała rzadkie prawo wzruszać nas do łez...
„Fala" żołnierska nigdy nie przestała być — lwowska. Ale to, co w kraju było zabawną osobliwością, śmieszną egzotyką — teraz było czymś więcej: było zakotwiczeniem w żywym, rzeczywistym, jedynie ważnym, bliskim świecie. Była fanatyczną miłością ściślejszej ojczyzny, „małej ojczyzny": regionu, wsi, miasta, dzielnicy miejskiej, ulicy. Tylko przez tę miłość można dorosnąć do miłości „wielkiej
ojczyzny".-
Tekst pochodzi z tygodnika "Przekrój"
Materiał umieszczono za zgodą Redakcji.
Wszystkie prawa zastrzeżone dla Redakcji tygodnika "Przekrój"
|
|