PROF. UNIW. DR ADAM FISCHER
BYŁY WICEKUSTOSZ BIBL. ZAKŁ. NAR. IM. OOSOLIŃSKICH

ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH

ZARYS DZIEJÓW

LWÓW 1927
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH


Pisownia oryginalna, wyróżnienia tekstu pochodzą od autora strony

SPIS TREŚCI 

  1. Miłośnictwo książek w Polsce 
  2. Twórca Zakładu Nar. im. Ossolińskich 
  3. Ossolineum ostoją polskości we Lwowie 
  4. Pod nadzorem rządowym 
  5. W dobie rozkwitu 
  6. W czasach wielkiej wojny i w Polsce niepodległej 
  7. Skarbnica kultury polskiej i narodowych pamiątek 
  8. Zasoby materjalne i działalność wydawnicza 

I. MIŁOŚNICTWO KSIĄŻEK W POLSCE

Bibljoteki łączą się najściślej z dziejami kultury narodu. Im naród wyżej stoi pod względem oświaty, im starsza, zasobniejsza jego kultura i jak najszersze kręgi obejmująca, tem większe jest wśród obywateli zrozumienie wagi i znaczenia bibljotek, tych ośrodków i warsztatów twórczej pracy naukowej. Owe świątynie, budowane ku czci wiedzy, rosną i bogacą się nietylko dzięki opiece państwowej, ale także za współdziałaniem ofiarnych jednostek, które przekazują fortuny swoje i kolekcje na cele zakładów publicznych. W ten sposób powstały na Zachodzie rozgłośne: chluba Anglji — British Museum, Bibliotheque Nationale w Paryżu, Smithsonian Institution w Ameryce.

A czy na ziemiach Polski posiadamy równe im księgozbiory? Odpowiedź wypadnie ujemnie, lecz na tem poprzestać niesposób. Należy raczej postawić dalsze pytanie: czy braki te zawinione, czy nie było i niema może w narodzie naszym takiego ukochania wiedzy, jak w innych krajach zachodnich? Historja kultury polskiej daje na to wyraźną odpowiedź.

I tak nie bez słusznej dumy dowiadujemy się, że już około r. 1024 Marcin, biskup płocki, ofiarował bibljotekę własną kościołowi płockiemu. Według Długosza, św. Stanisław w połowie XI wieku niemało ksiąg sprowadził z Paryża do Polski. Przeto całkiem godnie zdążamy tu w ślad za Zachodem, skoro dopiero w XI stuleciu słynne opactwo na Monte Cassino posiadało aż 160 tomów. Podobnie też jak na Zachodzie, tak i u nas powstają najpierw bibljoteki klasztorne i kapitulne, te główne ośrodki kultury umysłowej w wiekach średnich. Więc w katedrze poznańskiej istniała bibljoteka w XI wieku, a Kraków w dwieście lat później liczył już tyle książnic, ile świątyń i klasztorów. Zbiory te dźwigały się z darów. Kazimierz Wielki kochał książki, kupował je zaś dla kościołów. Biskup Wojciech Jastrzębiec zaopatruje paulinów w Beszowej w graduały, mszały, psałterze i t. d. Później kanonik Jan Stanko zgromadził 231 ksiąg, aby je wnieść do kapituły krakowskiej, a biskup płocki Erazm Ciołek umieścił cenną swą książnicę w kolegjacie pułtuskiej.

Z darów również tworzyła się książnica jagiellońska. Rozkwit swój bowiem winna ona głównie hojności profesorów i uczniów uniwersyteckich. Ci, ilekroć znajdowali się za krajem, zwozili stamtąd nabyte rękopisy lub też przez się kopjowane; dlatego wśród kodeksów tej macierzy książnicy widzimy tak wiele pochodzących z Konstancji, Bazylei, Bolonji, Padwy, Perugji, Kolonji, Lipska, Paryża, Wiednia, a przedewszystkiem z Pragi.

Wogóle skutkiem wyjazdu uczonych Polaków zagranicę, teologów zaś polskich na sobory w wieku XV, ilość książek i rękopisów wzrasta z każdym rokiem. Stulecie XV stanowi epokę olbrzymiego wprost rozwoju cywilizacji nietylko w zachodniej Europie, ale i w Polsce. Głównemi czynnikami postępu tego: rozpowszechnienie papieru i wynalazek druku. Tem samem potężnieją również bibljoteki. Książnica Uniwersytetu krakowskiego składa się już z kilku działów odrębnych, a piękną famą cieszą się bibljoteki w Sieciechowie i Opatowie oraz paulinów na Skałce.

Miłośnictwo książki wzmaga się jeszcze bardziej w wieku XVI, istotnie „złotym okresie" oświaty naszej. Wówczas to Polska nietylko nie ustępowała pod względem ilości wydawnictw zachodnio­europejskim centrom kultury, ale przewyższyła z nich wiele. Obecnie, prócz szkół, kapituł, klasztorów, gromadzi się książki także na dworach, królewskim i magnackich.

Dwór królewski daje przykład umiłowania dzieł uczonych. Zygmunt Stary miał w Wilnie mały lecz wyborowy księgozbiór, oprawny dawnym obyczajem w adamaszek i drogie materje. Zygmunt August ściągał zewsząd umyślnie wydania pisarzy starożytnych i różne arcydzieła swego wieku, urząd bibljotekarza zaś pełnił celny pisarz polski, Łukasz Górnicki. Król ów przed zgonem przekazał wspaniałą na owe czasy bibljotekę, zawierającą tysiąc kilkaset ksiąg, jezuitom wileńskim, a Stefan Batory, fundując uniwersytet w Wilnie, pomnożył zbiór ten znakomicie.

Zamoyscy celem szerzenia oświaty w narodzie założyli prócz akademji i bibljoteki również drukarnię i papiernię. Bogate też były za Zygmunta bibljoteki Szafrańców, Wolskich, oraz miejskie w Gdańsku, Toruniu, Elblągu i t. d.

Tak świetny stan ich doznał jednak srogich klęsk w XVII stuleciu. Zawierucha wojenna tegoż wieku, zostawiając ślady zniszczenia na każdem niemal polu społecznego i umysłowego życia Polski, wybiła też wyraźne a złowrogie piętno i na naszych książnicach. Pożogi kozackie, rozniesione w stronach pokrytych drewnianemi budowlami, strawiły sporo cennych zabytków bibljotecznych na kresach wschodnich; płonęły księgi po klasztorach, przy cerkwiach i w domach obywatelskich. Niemało dzieł i rękopisów uwieziono do Szwecji. W Inflantach i Warmji grabił Gustaw Adolf, w Poznaniu zaś Karol Gustaw zabrał bibljoteki jezuicką i bernardyńską, dalej ogołocił Kraków i Wilno, to ostatnie z ksiąg ukrytych w górnym zamku. W Lesznie spalili Szwedzi bibljotekę; dużo z ich łupu w drodze zatonęło lub zmarniało. Także sprzymierzeniec Karola Gustawa, Jerzy Rakoczy, porywał na prawo i lewo, w czasie swego napadu na Polskę. Wznawiały się zaś rabunki te i pogorzeliska za Karola XII.

Zaledwie jednak umilkł szczęk oręża i zaświtała doba względnego pokoju, a już Polska wraca do dawnych bibljotecznych zamiłowań. Król Jan III, nieustraszony wojownik, cenił także wartości intelektualne. Dowodem tego bibljoteka królewska w Żółkwi o charakterze zupełnie nowoczesnym. Obok kościelnych powag i starożytnych polityków i oratorów byli tu pisarze odrodzenia: Polidor, Policjan, Sygonjusz, Guicciardini, Cervantes, Ariosto, Tasso i t. d., a nadto autorowie francuscy, dla których zainteresowanie odtąd wzmagać się poczyna. Czyn monarchy działał też zapładniająco. Kanclerz Wielopolski uzbierał w swoich Oborach około r. 1683 dość znaczną bibljotekę na podobieństwo królewskiej.

Niemniej za Sasów wzięto się gorliwie do gromadzenia i porządkowania bibljotek. Powiększają się też w oczach kolekcje: Józefa Mniszcha w Warszawie, ks. Wiśniowieckich w Wiśniowcu, marszałka Stanisława ks. Lubomirskiego w Łańcucie, Rzewuskich w Podhorcach i inne. Już nie na dworach magnackich, ale i w klasztorach, kapitułach, dostrzegamy wonczas mnogie wzory bibljofilstwa. Wacław Hieronim Sierakowski, biskup przemyski, usiłował podnieść bibljotekę w Przemyślu, Józef Stanisław Sapieha, sufragan wileński, zapisał zbiór swój seminarjum diecezji. Konarski i inni pijarzy wpływali na ukształtowanie książnic. Radliński u miechowitów, Śliwicki u misjonarzy, Królikowski u dominikanów upamiętnili się zacnie tąż pracą. Zakony sprowadzały dzieła wielkie i poważne, wygotowując porządne katalogi.

W formowaniu i meljoracjach bibljotek domowych przodował król Stanisław August. Księgozbiór monarchy zawierał 20.000 dzieł najumiejętniej dobranych. Starannie też była składana książnica Joachima Chreptowicza. Ale nad wszystkich wybił się — i szczególne ku bibljotekom i bibljofilstwu obudził zamiłowanie Józef Andrzej Załuski.

Historję bibljoteki Załuskich uważać należy za znamienny przykład tej dziwnej mocy naszego społeczeństwa, co w chwilach upadku czy omdlenia umie się podnieść i wytężoną działalnością wyrównać nawet wiekowe zaniedbanie. Dzieło Załuskiego w pochodzie kultury ludzkiej jest zjawiskiem prawie że wyjątkowem. Jeden, jedyny człowiek prywatny zdołał dokonać tego, na co w znacznie pomyślniejszych warunkach składała się zazwyczaj ofiarność całych pokoleń lub szczodrość szeregu panujących. Oto w ciągu lat trzydziestu kreował księgozbiór o 300.000 tomach i dziesiątkach tysięcy rękopisów i rycin, dorównywując tak trzem największym wówczas bibljotekom w Europie, a mianowicie: cesarskiej w Wiedniu, bawarskiej w Monachjum i angielskiej w Londynie!

Załuski nie był wszakże jedynie pilnym zbieraczem, polującym na osobliwości drukarskie, ale poważnym uczonym, który uzupełniał celowo wszystkie rodzaje piśmiennictwa, a w zebraniu ogromnej bibljoteki upatrywał środek do rozszerzania wiedzy i oświaty narodowej. Wiekopomny twórca chciał ją mieć oddaną na użytek publiczny, jakoż w r. 1747 ukazało się zawiadomienie, że „książnica fundacji JMci, referendarza koronnego dwa razy w tydzień, we wtorki i czwartki, będzie regularnie otwarta dla każdego, kto przyjść raczy".

Wielką rzecz swoją powierzył fundator rządowi polskiemu, zaczem przeszła ona pod główny nadzór nowoutworzonej Komisji Edukacyjnej, czyli ministerjum oświaty. Składała się zaś wtedy bibljoteka już z 400.000 tomów. Wraz z końcem Rzeczypospolitej w r. 1795 runęło i Załuscianum. Zabrano je z Warszawy do Petersburga, wcielając tu do bibljoteki cesarskiej, liczącej wówczas tylko 20.000 tomów. Według sprawozdania z r. 1809 zbiór Załuskiego po przewiezieniu obejmował 262.640 tomów, 24.573 sztychów i 11.252 rękopisów. W sposób przedziwnie barbarzyński pozbawiła nas Rosja tych skarbów, niwecząc część ich bezpowrotnie. Lecz nie był to jedyny rabunek... Określił go zwięźle a dobitnie Adam Mickiewicz w następujących słowach:

„...Katarzyna II, pierwsza w Europie odnowiła dawne prawo wojenne, które było już poszło w zapomnienie, prawo obdzierania podbitego narodu z jego pomników piśmiennych i udręczenia myśli i duszy ujarzmionego ludu. W wojnie z konfederacją barską rozkazała swoim jenerałom zabierać lub niszczyć dawne pamiątki, publiczne gmachy, posągi, obrazy, archiwa i książki. Później, stawszy się panią Warszawy, rozkazała zabrać i przenieść do Petersburga wielką Bibljotekę narodową, którą utworzyli Załuscy i darowali Rzeczypospolitej. Kozacy, którym polecono jej zapakowanie, rąbali lub piłowali tomy, których format zdawał się im za wielki, aby mógł zmieścić się w skrzyniach. Około tysiąc kibitek w asystencji pułku kawalerji stanowiło pochód żałobny całej literatury narodu, skazanej na pogrzebanie żywcem w kraju odległym i nieprzyjacielskim. Po drodze sprzedawano pełne wozy książek żydom i rosyjskim chłopom... Zabrano także większą część bibljoteki prywatnej królewskiej. Taki sam los spotkał wielką bibljotekę Radziwiłłów, w Mitawie, która przeznaczona została na prywatny użytek panujących. Druga bibljoteka Radziwiłłów zabrana w Nieświeżu, znajduje się również w Petersburgu.

W tym samym czasie, kiedy rząd rosyjski skonfiskował w Polsce najsławniejsze i najbogatsze zbiory, jenerałowie moskiewscy ze swej strony rabowali zamki i dwory prywatne. Bez żadnej przesady można książki zabrane w Polsce i rozsypane po całej Rosji liczyć na miljon.

Wreszcie starano się rany zadane wyleczyć. Kiedy w Warszawie Towarzystwo Przyjaciół Nauk własnym kosztem urządziło bibljotekę i naukowe zbiory, obywatele Litwy i ziem ruskich poświęcili część swych dochodów na uposażenie liceów i szkół, a patrjotycznemi składkami stawiano pomniki Kopernikowi, Kościuszce i Poniatowskiemu. Ale ostatnia wojna wydała na nowo te narodowe własności w ręce odwiecznych wrogów Polski, a rząd rosyjski, wierny zasadom swej polityki, złupił ze szczętem nietylko nowe bibljoteki, warszawską i krzemieniecką, ale i zbiory wielkiej liczby szkół, klasztorów i własności prywatnych. Jak za czasów Katarzyny posągi i zbiory prywatne Stanisława Augusta zdobiły ogrody petersburskie, tak dziś obrazy z galerji książąt Sapiehów zdobiły pokoje i gabinet Mikołaja, który, skonfiskowawszy Aleksandrowi Potockiemu pomnikowe osobliwości Zofjówki, darowanej carowej przez cara, sprowadził je do Petersburga dla ozdobienia pałaców stolicy.

Polska w tej chwili nie ma ani bibljotek, ani drukarń, ani pracowni artystów, ani uniwersytetów, ani szkół. Książki ulegają tej samej proskrypcji, co patrjoci nieszczęśliwego tego kraju. Literatura i sztuka narodowa udały się na wychodźtwo wraz z armją i mogą wrócić na ziemię rodzinną tylko wspólnie ze zwycięskiem wojskiem..."

Słowa te, jak wiele innych powiedzeń Mickiewicza, okazały się wieszczemi. Bohaterstwo żołnierzy polskich wywalczyło XI artykuł traktatu ryskiego, który przyznaje Polsce zwrot zagrabionych po pierwszym stycznia r. 1772 bibljotek, archiwów i zbiorów, wszakże z elastycznem zastrzeżeniem „szanowania kolekcyj o międzynarodowem znaczeniu". Celem egzekucji tegoż punktu udała się do Rosji komisja specjalna dla rewindykacji mienia kulturalnego. Niestrudzonym, ofiarnym jej wysiłkom zawdzięczamy, że choć w dziale rękopiśmiennym odzyskało się sporo. Przy tej sposobności zdołano odtworzyć cyfrowo ogrom bezprawia, popełnianego systematycznie na kulturze polskiej. Ilość rękopisów, posiadanych przez Bibljotekę Publiczną w Petersburgu, wynosi ogółem 16.260, a w tem 12.837 skonfiskowanych w Polsce, czyli 79%. Więc nie dziw, iż pomimo całej wagi wróconego dotąd mienia stanowi ono zaledwie nikłą cząstkę łupów na wielkiej lat przestrzeni!

Stąd też pochodzi, że z bólem serca i upokorzeniem witało długo i dziś nawet jeszcze wita oko polskie zabytki bibljoteczne nasze, rozrzucone po Europie, a zwłaszcza Rosji. Gdy inne narody mogły spokojnie pomnażać zasoby naukowe, my jedni tylko, odarci i okradani ze wszystkiego, posiadamy w ojczyźnie tylko okruchy dawnej chwały, które szczególnie Kraków i Lwów przytuliły do siebie.

Wszelako żaden z ciosów nie złamał hartu w narodzie. Na zgliszczach i ruinach wznoszą się wnet świeże budowle, nawiązujemy do minionej świetności, rozpoczynamy nową pracę, by powetować dotkliwe straty w najcięższych chyba warunkach, pomnożyć dziedzictwo kulturalne. Ku szczęściu bowiem Polski, obok Załuskiego, mieliśmy jeszcze wiele głębszych umysłów, dbałych o wiedzę i oświatę narodową, jak Czartoryscy, Działyńscy, Ossoliński, Czacki, Tarnowscy, Krasińscy, Zamoyscy, Dzieduszyccy i inni. Obywatelska ich pomoc okazała się zbawienną, tem więcej, że w okresie rozbiorów i wojen porozbiorowych ucierpiały najbardziej kolekcje ksiąg dawnych, przechowywanych w zamkach i pałacach magnatów oraz w dworach szlacheckich. Wymienieni mężowie i ich godni naśladowcy jęli się tedy u świtu XIX wieku z samozaparciem zbieractwa, gromadząc stare druki, rękopisy, pamiątki rozproszone. Skupiają się zaś one głównie w trzech książnicach: w Bibljotece Jagiellońskiej, która z burz dziejowych stosunkowo obronną wyszła ręką, w słynnym Kórniku, oraz w powstałym już na gruzach Rzeczypospolitej Zakładzie Narodowym imienia Ossolińskich, zwanym krótko „Ossolineum".

II. TWÓRCA ZAKŁADU NARODOWEGO IM. OSSOLIŃSKICH

Tragiczna była chwila, w której Polska postradała niepodległość państwową. Jednym rozpacznie opadały ręce, drudzy jako kotwicy chwytali się słów biskupa wileńskiego, słowianofila J. N. Kossakowskiego: „Kto miał nieszczęście przeżyć ojczyznę, w samem tylko rozpatrywaniu jej wielkości i sławy może znaleźć pociechę". Tych właśnie myśl zwróciła się ku przeszłości, usiłując ocalić bodaj stargane strzępy, iść z niemi w inne, nowe bojowanie. Bo naród miał teraz walczyć o życie, wprost o istnienie swoje, garnąć się do światła, zdobywać wiedzę, imać się pióra, tworzyć pieśń wspaniałą i tak pracą ducha odzyskiwać pośród ludów stanowisko, wydarte wrogów przemocą.

Odwróceni - od współczesnych, straszliwych obrazów, toną w wspomnieniach: Jan Tarnowski w Dzikowie, Edward Raczyński w Poznaniu, Tadeusz Czacki w Porycku, a szczególnie Józef Maksymiljan Ossoliński, który oddaje się z równie wielkiem znawstwem jak zapałem gromadzeniu książek. Ossoliński mógł wywrzeć i wywarł istotnie wpływ tem skuteczniejszy, że, podobny poniekąd Załuskiemu, nie był tylko zwykłym amatorem druków dawnych i rękopisów, ale pierwszorzędnym uczonym. On to przecie po własnych, dokładnych badaniach piśmiennictwa, pod wrażeniem odkrywanych coraz to nowych skarbów, zawołał w uniesieniu patrjotycznem: „Nauka niemniej jak szabla stworzyła nasze szlachectwo!"

Bardzo często zresztą martwe księgi są zaczynem życia. Zbieracze i oschli z pozoru bibljofile bywają zwiastunami odrodzenia. Kiedy bowiem po długich latach wojen, klęsk politycznych i go­spodarczych przewrotów oraz płynącego stąd zastoju, nadejdzie wreszcie upragniony spokój — społeczeństwo zwraca się wnet ku lepszej przeszłości, zabytków szuka zmarnowanych, jak iskier w popiele, pełne znów chęci i ambicji do czynu.

W początkach drugiej połowy XVIII wieku t. zw. Galicja ucierpiała więcej może, niż inne ziemie Rzeczypospolitej. Co gorętsi i przewidujący odczuwali trafnie brak podstawy umysłowego działania, którą być mogła: tradycja, jako najpewniejsza nić przewodnia. Na gruzach przeto zwalonych siedzib rodzinnych stanąwszy, jęły szlachetne jednostki odkopywać to, co dało się jeszcze uratować.

Ruch umysłowy w Galicji poczyna się też od żmudnej, niewdzięcznej napozór roboty: zbierania wszelakich zabytków i w ciągu kilku dekad objawia się w tem głównie. Było to bowiem naówczas prawie jedynie możliwe pole pracy narodowej. Polityczny ucisk tłumił ogniska literackie, cenzura śledziła argusowem okiem każde słowo drukowane. Stąd wytwarza się typ światłego mecenasa, tworzącego prywatne ośrodki wiedzy i kultury, typ przyjaciela muz, jakimi stali się Józef Dzierzkowski, a później Gwalbert Pawlikowski, Aleksander Batowski, Adam Rościszewski, jeszcze później Włodzimierz Dzieduszycki, Wiktor Baworowski i inni. Stąd dalej widzimy ludzi, oddanych praktycznym zawodom, mających tysiączne sprawy na głowie, panów, jak książę generał ziem podolskich, Adam Czartoryski lub adwokatów, przeciążonych czynnościami, jak wspomniany już Dzierzkowski, którzy mimo to znajdują dość czasu, by pisać długie listy o rzadkim egzemplarzu Biblji Radziwiłłowskiej, o nieznanem dziełku drukarni krakowskich, a nawet iżby być inicjatorem i orędownikiem pierwszego miesięcznika literackiego (Pamiętnik Lwowski). Stąd wreszcie wyłaniały się wtedy wielkie, istniejące po dziś dzień kolekcje, oraz mniejsze, rozsypujące się ze śmiercią właścicieli.

J. U. Niemcewicz, bawiąc chwilowo we Lwowie w r. 1820, zauważył, iż „wielu z prywatnych kocha się w naukach, posiada bibljoteki i zbiory". U czoła zaś bibljograficzno-antykwarskich poczynań stał, by słup granitowy, Józef Maksymiljan Ossoliński, postać zaiste przedziwna, równie oryginalna, jak zacna. Nie przepomniane nigdy będą jego olbrzymie zasługi na zagonie społeczno-politycznym tudzież naukowo-kulturalnym. Złotemi głoskami zapisze imię to historja, albowiem był Ossoliński z tych, którzy po upadku państwa nie zniechęcili się ciężkiemi warunkami życia, ale hołdując rozumnej i szlachetnej zasadzie, że „utrata niepodległości politycznej, a utrata niepodległości duchowej — to nie jedno i to samo", pracowali w pocie czoła pro publico bono.

Majątki rodzinne związały Ossolińskiego z Galicją, urodził się nawet w tym obszarze w r. 1748 w województwie sandomierskiem, w Woli Mieleckiej. Należała ona wraz z miasteczkiem Mielcem do rodziców jego: Michała, kasztelanica czchowskiego i Anny z Szaniawskich. Nauki pobierał w warszawskim konwikcie jezuitów, gdzie podtenczas jaśnieli tacy nauczyciele, jak Naruszewicz, Wyrwicz, Jan i Franciszek Bohomolcowie, Albertrandi, Piramowicz. Rodzice zrazu pragnęli widzieć syna w sukni kapłańskiej, gdyż, jak sam o sobie powiada: „groźny wychów dawnym obyczajem ojców naszych, karność nie przebaczająca żadnym wieku zdrożnościom uczyniły mnie trwożliwym, skromnym i ulegającym każdemu młodzieńcem. Ułożona ku temu powierzchowność uwiodła starszych, że do stanu duchownego mnie przeznaczono. Ale ci, uważając tylko zewnętrzną mą postać, nie badali skłonności serca mego".

Znakomitym profesorom swoim wiele zawdzięczać musiał uczeń, skoro starcem wspomina jeszcze serdecznie Karola Wyrwiczanieśmiertelnej sławy, choćby za samo tylko młodzieży gorliwe wychowanie, w której liczbie i mnie też był mój los szczęśliwy umieścił". Niemniej gorąco zwraca się Ossoliński ku ks. Franciszkowi Bieńkowskiemu, a także wymienia pierwszego arcybiskupa warszawskiego ks. Szczepana Hołowczyca. Szczególnie atoli wychowywał się pod dozorem ks. Adama Naruszewicza, pisarza i uczonego znacznej miary. Młody umysł chłopca istotnie uległ silnym wpływom światłego mentora, który potem stał się jego przyjacielem. Może stąd wrodzona żyłka pisarska doznała podniety, a umiłowanie powiodło zupełnie wyraźnie do ojczystej literatury i dziejów. Kolegjum warszawskie wprowadziło jednak tylko wychowanka w krąg wiedzy, lecz nie oddziałało na jego kierunek; przeciwnie Ossoliński przejął się myślą postępu w zachodniej Europie i chętnie krzewił w pismach swoich poglądy nowożytne. Odznacza go też zawsze bystry sąd o przeszłości, czego niemałe dowody mamy później w dziele O Orzechowskim, podnoszącem po raz pierwszy znaczenie reformacji polskiej. Dlatego, mimo pierwotne zamiary rodziców, poszedł drogą powołania świeckiego: został uczonym.

Bardzo też wcześnie wziął się do pióra i już za dni młodzieńczych umieszczał rzeczy swoje w czasopismach, jak : Zabawy Przyjemne i Pożyteczne, w rocznikach 1769—1777, oraz w Monitorze (1765—84). Po skończeniu studjów bawił jeszcze Ossoliński czas pewien w Warszawie i bywał nieraz na dworze Stanisława Augusta. Przedstawiony królowi, uzyskał nietylko wstęp na Zamek, ale i do księgozbioru królewskiego, pilnie go przeglądając, nawet czyniąc tam liczne wyciągi i zapiski. Wygotował memorjał o kierunku studjów, które nad historją narodu i szczególnych postaci należałoby podjąć. Poznał wtedy także bibljotekę Załuskich, zbliżenie się zaś z bibljotekarzem jej, Janockim, ułatwiało mu pracę w tej skarbnicy kultury narodowej. Pomimo wytężającej roboty mało ogłasza w tym czasie wyników poszukiwań naukowych. Ludzie, którzy wielkie mają wydać trudów swych owoce, potrzebują długiego przygotowania ; zwykle też pierwszy, a nawet i większy okres ich życia nie zaznacza się rezultatami. W Warszawie dał jedynie wyraz upodobaniom w starożytności i przełożył dzieło Seneki O pocieszeniu, przypisując je skołatanemu tylu nieszczęściami Stanisławowi Augustowi. Wtedy również zebrał mowy łacińskie przodka, Jerzego, kanclerza i posła do wielu dworów, spolszczył je i opublikował łącznie z życiorysem. Prawdopodobnie też na owe lata, 1786—7, przypada wyjazd do Austrji i Niemiec i z szczególnem zajęciem zwiedzenie Czech i Moraw. Pamiętnik podróży tej, znajdujący się w rękopisach Bibljoteki Ossolińskich, stwierdza znaczne poczucie estetyczne wobec spotykanych dzieł sztuki i kulturalnych zabytków, a nadto mówi nam o umiłowaniu przeszłości słowiańskiej.

Wreszcie osiadł w dobrach swoich w Galicji, już jako „poddany austrjacki" i tu długo poświęcał się wyłącznie gospodarce i naukom. Wówczas również w r. 1785 poślubił pokrewną sobie pannę Teresę hr. Jabłonowską, urodzoną z Ossolińskiej; małżeństwo to, bezdzietne, rozeszło się w r. 1791. Nie zapominając o obowiązkach społecznych, pisze w maju 1789 duży memorjał (po francusku) w sprawie patentu cesarskiego z d. 10 lutego tegoż roku. Właściwie jednak po raz pierwszy występuje na szerszą widownię w r. 1790, ale też odrazu godnie i odpowiednio do nazwiska.

Po zgonie cesarza Józefa II zapowiadały się w Austrji znaczne zmiany; żywioły niechętne dotychczasowemu systemowi łączyły się, by nowego władcę, Leopolda II, na inne skierować tory. Polityka józefińska nagromadziła w kołach szlachty bezmiar nienawiści, a opozycję rozpłomieniał zakordonowy wpływ i podszept patrjotów z doby przed sejmem czteroletnim. Galicja więc bardziej niż inne „kraje koronne" miała powody domagać się reform; to też Stany Galicyjskie opracowały obszerny i wyczerpujący projekt organizacji kraju celem przedłożenia go cesarzowi. Do deputacji, wyruszającej z memorjałem do Wiednia, wybrano pięciu najznakomitszych obywateli. Byli nimi Stanisław ks. Jabłonowski, Mikołaj Potocki, Jan Batowski, Jan hr. Bąkowski i Józef Maksymiljan Ossoliński.

Delegacja ta w maju r. 1790 wręczyła Leopoldowi II dokument, który obejmował, prócz expose pióra Ossolińskiego, wyrażone w 53 punktach życzenia i skargi. Memorjał poruszał zasadnicze sprawy Galicji, powodując liczne obrady i komisje, stąd też stała się konieczną dłuższa obecność delegacji w Wiedniu. Przeciągnęła się ona aż cztery lata (1790—1793), przyczem zczasem tylko dwu, t. j. Ossolińskiego i Bąkowskiego uznawał rząd jako delegatów.

Z korespondencji pomiędzy Józefem Dzierzkowskim a Ossolińskim przekonywamy się, że późniejszy założyciel Ossolineum był najzdolniejszym i najczynniejszym z pomiędzy wysłanej „do tronu" deputacji. Tem boleśniej przeto odczuwał on niesprawiedliwość zarzutów, czynionych delegacji w kraju. Dzierzkowski stara się dotkniętego uspokajać, iż wbrew krzywdzącym krzykom odosobnionych jednostek „głos publiczności, nazywa go wybawicielem swoim"; wyraża dalej szczere przekonanie, że „Ossoliński jest jedynym, któremu straż dobra publicznego z ufnością oddać można"; wreszcie nie śmie go zagrzewać do wytrwania w chwalebnie rozpoczętej robocie, „nie chcąc uwłaczać jego wysokiemu poczuciu obowiązków obywatelskich".

Wskutek przedwczesnej śmierci Leopolda II delegacja znalazła się w arcyprzykrem położeniu — cesarz Franciszek II odprawił deputatów z niczem. Jedynie Ossoliński wytrwał na posterunku, a jako urodzony dyplomata i człowiek praktyczny usiłował wyrabiać dla kraju małe ustępstwa, widząc, że wielkich narazie osiągnąć niesposób. Jego cierpliwości i rozsądkowi zawdzięczała Galicja sporo pożądanych zmian w ustawie stanowej; on to głównie wyjednał drobne przywileje dla szlachty, jak np. dopuszczenie młodzieży szlacheckiej do cesarskiej szkoły średniej, t. zw. Theresianum i szkoły wojskowej w Wiener Neustadt.

Po dłuższym pobycie w stolicy naddunajskiej wchodzi w ściślejsze stosunki z kilku wybitnemi osobistościami, jak z wpływowym ministrem hr. Thugutem, którego poznał jeszcze w Warszawie, z Birkenstockiem i innymi. Taktem i uprzejmością zdobywa tutaj coraz więcej, niepostrzeżenie jest sprawie narodowej bardzo pomocny. Godzi się przytem zapisać, że spływające nań odznaczenia i zaszczyty ze strony urzędowej nie uśpiły ani na chwilę pamięci o własnej ojczyźnie. Ossoliński najprawdopodobniej był też owym nieznanym opiekunem Dziennika Patrjotycznych Polityków. Redagował go w latach 1792—1798 we Lwowie ruski ksiądz Michał Harasiewicz, br. de Neustern, przyjaciel Ossolińskiego w ostatnich latach życia. Przy łagodniejszej stosunkowo cenzurze nie mógłby jednak Dziennik występować tak jasno, wyraźnie i bez ogródek, gdyby nie miał jakiegoś potężnego protektora o daleko i głęboko sięgających wpływach.

Wogóle Ossoliński brał wtedy nader czynny udział w ruchu politycznym polskim. Gdy w r. 1793 przygotowywało się powstanie kościuszkowskie, emigranci zwracali się do ministra Thuguta za pośrednictwem Ossolińskiego. Z chwilą wybuchu insurekcji jednem z założeń przewódców był, jak wiadomo, przyjazny stosunek do dworu cesarskiego, orjentacja polityczna, przychylna Austrji, licząca na życzliwą neutralność lub nawet na współdziałanie z Francją przeciw zaborczym potęgom Północy. Obok Walerjana Dzieduszyckiego i ks. generała ziem podolskich Adama Czartoryskiego, Ossoliński właśnie pośredniczył między Wiedniem a walczącym narodem. Bardzo znamienna jest korespondencja Kościuszki z Ossolińskim i Thugutem. Wynika z niej, że Kościuszko posiadał osobliwego rzecznika sprawy swojej w Ossolińskim, który starał się uwolnić rewolucję polską od podejrzeń o tendencje jakobińskie. Ku temu sformułował on memorjał i prawdopodobnie do użytku Thuguta ułożył krótki zbiór informacyj o kwestji polskiej p. t. Tableau abrege de tetat de la Pologne. Rzecz ta wraz z listem Kościuszki do Ossolińskiego znajduje się w Haus-Hof- und Staatsarchiv w Wiedniu. Thugut wszakże dał na to odpowiedź wymijającą w sensie, że nie czas jeszcze na porozumienie i trzeba czekać lepszej konjunktury. Niebawem klęska maciejowicka położyła kres tym zabiegom, a nie pomogło nawet ofiarowanie korony polskiej członkowi rodziny habsburskiej.

Ossolińskiego używano dalej nietylko w tak ogólnych sprawach, lecz proszono go również o wstawiennictwo za więzionymi patrjotami: Kołłątajem, Sołtykiem i innymi. Szczególnie trudna okazała się interwencja w r. 1798 na punkcie Kołłątaja, poczytywanego przez Thuguta za najniebezpieczniejszego z Polaków.

Działalność polityczna Ossolińskiego stała się też zapewne przyczyną, dla której zupełnie mylnie przypisywano mu autorstwo broszury, wydanej w r. 1795 p. t. Stary kosmopolita Syrach do konwencji narodowej. Autorem jej był atoli Kolbielski, odgrywający w ówczesnych kołach Polaków wiedeńskich ważną rolę. Wskutek klęsk, jakie jedna po drugiej waliły się na Polskę i dokonały wreszcie jej podziału, pogrążył się Ossoliński tem głębiej w pracach naukowych i dziełach dla dobra oświaty narodowej. Teraz mieszkał stale w Wiedniu, zażywając tutaj poważania wśród rodaków, w kołach urzędowych, a również i u dworu cesarskiego. Zabłysnął też na widnokręgu wiedeńskim, jako pierwszy bibljofil, zbierał zewsząd uznanie, jako najwyższy, oficjalny, miejscowy bibljotekarz. Albowiem w r. 1809 mianowany został prefektem Bibljoteki Nadwornej, a na stanowisku tem odznaczył się wkrótce w czasie wkroczenia Francuzów do stolicy Austrji. Już za zbliżaniem się wojsk napoleońskich poczynił Ossoliński szybko szczęśliwe zarządzenia; cenniejsze książki i rękopisy wysłano z Wiednia do Węgier. Reszty zbiorów, mimo śmiały, energiczny opór Ossolińskiego, nie dało się uchronić. Generalny dyrektor muzeów francuskich chevalier Denon uwiózł wtedy około 1.000 rękopisów, inkunabułów i druków. Jednakże zabrane zbiory po kilku latach odzyskała w całości Bibljoteka Nadworna. Historycy instytucji tej mówią o Ossolińskim jako jednym z najznakomitszych kierowników, który wspaniale rozwinął jej organizację, uzyskał większe dotacje, dokonał mnóstwa trafnych zakupów, dobrał odpowiedni personel, w nim zaś znakomitego uczonego slawistę, Bartłomieja Kopitara.

Posiadający zaufanie Franciszka I, powoływany przezeń do rady w wielu ważnych sprawach kraju ojczystego, tajny radca cesarski, najwyższy marszałek koronny, komandor orderu Stefana, a wreszcie wielki ochmistrz Królestwa Galicji i Lodomerji, ma przecież oczy obrócone wciąż ku Polsce. Zaprząta się nią najgorliwiej w dobie kongresu wiedeńskiego w r. 1815. Według słusznych przypuszczeń, Kościuszko, bawiąc wtedy w Wiedniu, musiał porozumiewać się z Ossolińskim, biorącym udział w układaniu konstytucji dla nowoutworzonego Królestwa Polskiego.

Gdy po zakończeniu napoleońskich wojen i po kongresie wiedeńskim Franciszek I w r. 1817 odnowił fundację uniwersytetu we Lwowie, nadworna komisja naukowa poruczyła Ossolińskiemu wygotowanie „instrukcji dla profesora języka polskiego i polskiej literatury". Uczyniono tem wybór właściwy, jako że bezwątpienia Ossoliński, dbały zawsze o język ojczysty, wpłynął przemożnie na projekt tej katedry. Z powierzonego zaś sobie zadania wywiązał się rychło i w gruntownym wywodzie, chociaż, coprawda, austrjacką metodą, rzecz stała się przedmiotową dopiero w dziesięć lat później. W piśmie wspomnianem widać, jaką miłością gorzał Ossoliński dla polszczyzny, „spuścizny" — jak pisał — „drogiej po ojcach", jaką otaczał ją troską, jak szeroko pojmował zadanie historji literatury polskiej i jej znaczenie w rozwoju narodu. Pod chłodną bowiem maską biła zawsze żywa i namiętna żądza stworzenia potężnych podstaw kultury rodzimej. Stąd również, kiedy około r. 1817 przedstawiciele nauki niemieckiej we Lwowie pragnęli założyć Towarzystwo Naukowe, Ossoliński przyklasnął tej myśli, ale w duchu uzyskania przytem pewnych korzyści dla społeczeństwa polskiego. O niem, powtórzmy to raz jeszcze, nie zapominał nigdy, aczkolwiek kilkuletni pobyt przywiązał go do stolicy austrjackiej może dla racji łatwiejszego kontynuowania tutaj ulubionych studjów. Wszak po katastrofie narodu i osobistych przykrościach życiowych w książkach szukał jedynej osłody. Sam też przyznaje się do tego w przedmowie do swych znakomitych Wiadomości Historyczno-krytycznych. „Jam przez cały mój wiek klęskami wspólnej ojczyzny zasępiony, znajdował słodką pociechę przebywać w najświetniejszej przeszłości z mężami, co ją zdobiwszy, pamięć nam jej zachowali". Pochłonęła go więc zupełnie bibljomanja, pasja antykwarsko-muzealna i nieodstępna ich towarzyszka: praca naukowa. Zamiłowaniom zaś tym sprzyjał kulturalny rozkwit Wiednia, obfitość księgozbiorów i muzeów, książek, medali, numizmatów, potęgujących jeszcze bardziej skłonności w tym kierunku. Tutaj też skrystalizowały się zamiary zbierania bibljoteki.

A pomysł założenia księgozbioru publicznego był niejako rodzinnym w tym domu. Prócz Załuskich, blisko i wielokrotnie połączonych z rodem Ossolińskich, żyłką bibljofilską odznaczał się również Franciszek Maksymiljan Ossoliński (1676—1756), podskarbi koronny, a gorący stronnik Leszczyńskiego. Gdy elekcja króla-filozofa wzięła obrót niepomyślny, p. podskarbi po złożeniu swoich godności, przeniósł się w r. 1736 do Lotaryngji na dwór książęcy w Lunevillu. Tutaj w r. 1741 posiadał już wspaniałą bibljotekę, jak tego dowodzą zachowane inwentarze. Zbiory te przeszły później na wła­sność Józefa Maksymiljana i utworzyły zapewne podwalinę, na której rozwinęła się kolekcja niezapomnianego fundatora. Również i Józef Franciszek Salezy Ossoliński, „palatinus Podlachiae", wuj Józefa Maksymiljana, miał zasobną bibljotekę (7.332 dzieł), którą zamierzał oddać na cele publiczne. Niestety zaskoczyła go śmierć przedwczesna, zaczem zbiór wystawiony na aukcję uległ w r. 1803 zupełnemu rozproszeniu.

Bibljoteka Józefa Maksymiljana Ossolińskiego spisana została w Wiedniu w lutym r. 1793, wedle zaś tego spisu przeważały w niej jeszcze dzieła obce. Katalog systematyczny Bibljoteki, sporządzony w Wiedniu w latach 1795—1798, pozwala stwierdzić pewien znaczny postęp, gdyż na 343 stron inwentarza „Bibliotheca Patria" zajmuje już stronic 41. Następnie wobec tego, że umysły ówczesnych poczęły zwracać się ku badaniom Słowiańszczyzny, ku słowiańskiej przeszłości Polski, podobnie jak uczeni Schlözer, Dobrovsky, Jan Potocki, Kołłątaj, skierował się szczególnie ku tej dziedzinie także Ossoliński, gromadząc dzieła i materjały, odnoszące się do dziejów Słowian. Z tej epoki pochodzą również jego specjalne publikacje, które w ogólnym rozwoju badań slawistycznych w Polsce zajmują wcale wybitne miejsce.

Później, jak zaraz obaczymy, rozszerzył Ossoliński zakres swoich zainteresowań, a podjęte trudy ułatwiła mu kasata zakonów przez Józefa II. Z polecenia rządu sprzedawano na licytacjach galicyjskie książnice klasztorne, nb. po wybraniu z nich dzieł, potrzebnych do Bibljoteki Uniwersyteckiej we Lwowie. Skutkiem manipulacji tej uległo zniszczeniu sporo rzadkich druków, trafiali się bowiem nabywcy, kupujący je na obwijanie towarów. Ale równocześnie był to i złoty wiek dla amatorów i zbieraczy. Bibljofile mieli wtedy wprost niesłychany połów, tem bardziej, że i zdezorganizowane, rozbite bibljoteki pozostałych klasztorów stanęły dla nich otworem. Z tych stosunków korzysta przed innymi Ossoliński i tak dzieła nabyte na licytacjach rządowych, stwarzają podstawę ogromnych zbiorów, wybiegających treścią poza zakres słowiański. Nie pomijał on żadnej okazji, nie szczędził kosztów i zabiegów, by wszędzie zdobyć jak najwięcej. Nabytki zaś wywoził zapalony kolekcjonista pakami do Wiednia, odtąd aż do zgonu nieodmiennie dbały i ratujący, co tylko z naszej literackiej przeszłości dało się ocalić. A musiał się śpieszyć, wobec coraz to liczniejszych współzawodników i wysokich cen na „białe kruki". Rzadkie wydania dzieł polskich wyrywali sobie z rąk tacy Czacki, Kuropatnicki, ks. generał Czartoryski, a obok nich mniejsi zbieracze warszawscy, lwowscy i krakowscy, nie zastraszeni bynajmniej kosztami. Np. referendarz Chyliczkowski z Warszawy, za psałterz z r. 1532 zapłacił we Lwowie 900 reńskich. Ossoliński wszelako nie dał sobie wydrzeć pierwszeństwa. Za pośrednictwem kobiet, księży, szlachty, która chciała przypodobać się wpływowemu ziomkowi, docierał do dworów i domków, na strychy i do lamusów, gdzie zaś spodziewał się obfitszego żniwa, tam śpieszył osobiście lub wysyłał zaufanego pełnomocnika.

Tak na Bibljotekę Józefa Maksymiljana Ossolińskiego złożyły się następujące kolekcje

  1. Bibljoteka rodowa zamku Ossolińskich. 
  2. Dublety bibljoteki Tadeusza Czackiego, który z Ossolińskim w ścisłej żył przyjaźni i podobne miał umiłowania. 
  3. Część księgozbioru ks. M. Hieronima Juszyńskiego. (Proboszcz w Zgórsku w dobrach Ossolińskich, potem oficjał kielecki i nieodstępny towarzysz uczonych podróży po Polsce Czackiego, autor Dykcjonarza poetów polskich, zgromadził najrzadsze wydania poezyj naszych z wieków XVI i XVII). 
  4. Zbiór kasztelana Ewarysta hr. Kuropatnickiego, który przyjacielowi i sąsiadowi Ossolińskiemu pozwolił wybrać z swej książnicy wszystkie dzieła, jakichby ten nie posiadał jeszcze w swej bibljotece.

Oprócz wspomnianych co większych kolekcyj pomnożyły całość dary głośnych współczesnych uczonych Słowian i obcych, piszących o rzeczach słowiańskich. Ich prace z własnoręcznemi dedykacjami należą tu do osobliwości. Dzięki tak różnym czynnikom zbiory Ossolińskiego już w r. 1794 doszły znacznych rozmiarów, a uporządkowanie ich przerastało siły jednego człowieka, i to jeszcze zajętego naukowo. Wtedy pojawia się na widowni przezornie pozyskany, znakomity odtąd towarzysz znojów, Samuel Bogumił Linde. Tutaj to roboczy Niemiec gro­madził zasoby do Słownika, tu opracowywał pierwsze tomy i można powiedzieć bez przesady, że dziesięcioletni pobyt i stosunek z Ossolińskim uczynił Lindego pisarzem polskim. Skierował go zaś ku naszemu uczonemu Ignacy Potocki, zapewniając, iż w kształtującej się Bibljotece Ossolińskich znajdzie dogodne schronienie i wymarzony teren dla zamierzeń swoich.

Opowiada o tem sam Linde w następujących słowach: „Bibljoteka Ossolińskiego nie była podówczas liczna lecz wyborowa. Wkrótce skończyłem i uporządkowanie jej i wypisy do mojego dzieła, z niewielu pism polskich tam się znajdujących. Oświadczył mi zatem zapalający się coraz więcej gorliwością o pomnożenie literatury hrabia, że zamyśla nietylko resztę książek w dobrach pozostałych w jedno zebrać, ale też i na dalsze zbiory nie żałować. Przedsięwziąłem więc w tym widoku podróże, zwiedzałem siedmiokrotnie różne strony dawnej Polski. Owocem tego zwiedzenia, a później osobistych trudów samego hrabiego, jest bibljoteka tak zamożna w najrzadsze płody literatury polskiej, że dziś jest jedną z najpierwszych".

Linde określił tu działalność swoją dość ogólnie. W rzeczywistości przedstawia się ona o wiele poważniej. Trud jego pozwalają nam poznać listy, przechowane w Zakł. Nar. im. Ossolińskich. Wynika z nich, iż przetrząsnął on gruntownie stare księgozbiory klasztorne w Koprzywnicy, Klimuntowie, Wiśniowie, Bogorji, Radomyślu i Stobnicy i z rąk naiwnych, nieopatrznych „braciszków" czy barbarzyńskiego „dławidudy" uratował mnóstwo butwiejących szczątków naukowej przeszłości naszej, a jak wywnioskować można z przytoczonych dokładnych relacyj, istotnie niezwykłe skarby! Wygrzebane, otrząśnięte z pyłów martwe księgi żyją teraz nowem życiem. Począł je więc gorączkowo wertować Linde, dzięki zaś zetknięciu się z twórcą Ossolineum, pomysł Słownika przybiera coraz większe rozmiary. Przyznaje to autor, mówiąc: „...Miałem co czytać, miałem skąd robić wyciągi. Czytałem w drodze, na popasach, na noclegach; a gdy niewygoda nie pozwoliła zaraz wypisać, znaczyłem przynajmniej, co osądziłem za potrzebne do mojego celu. Zachęcał mię do tego zacny Ossoliński własnym przykładem, dzieląc ze mną tak czytanie, jak wypisywa­nie. W książkach bibljoteki jego, z których wypisy do Słownika weszły, znajdują się ślady podkreślenia i znaczenia miejsc wyciągnionych i mają poniekąd służyć za wskazówkę, iż takowe w dziele umieszczone zostały. Nigdy mi nie wyjdą z pamięci kilkugodzinne czasem aż do późnej nocy przeciągane z szanownym hrabią narady, jakim sposobem który wyraz osobliwie wieloznaczny w cieniowaniach jego uszykować, jak jedno znaczenie z drugiego logiczno-historycznie wyprowadzić — jednem słowem, jaki skład dać całej robocie. Tak to zacny ten mąż nietylko koszta łożył na mnie i moje przedsięwzięcie, coby każdy majętny człowiek potrafił, ale nadto osobistą pracą, nauką i światłem wspierał mię swojem, na co nie każdy majętny mógłby się zdobyć"...

Ossoliński pomógł też Lindemu nawiązać rozległe stosunki zarówno z uczonymi, jak i z gronem możnych rodaków. Sława badacza zakreśliła szersze kręgi, zaczem powołano go do Warszawy na dyrektora Liceum w r. 1804. Hrabia żegnał towarzysza z głębokim żalem. „...P. Linde" — są jego słowa — „miał dozór bibljoteki mej przez lat dziesięć i przez ten przeciąg czasu pilnie nad Słownikiem polskim pracował, dziełem, które przykładu nie ma i które wykonane być nie mogło przez człowieka nie poświęcającego się całkiem najżmudniejszym trudom. Rozdziela go ze mną powołanie do rządzenia szkołami warszawskiemi. Invitus invitum dimitto. Obu nas wzajemną do siebie skłonność to przełamało, że na tamtem miejscu może być publiczności użyteczniejszym". I nawet po rozłące nie zapominają o sobie serdeczni przyjaciele. Wystarczy wziąć np. tom II Wiadomości Historyczno-krytycznych Ossolińskiego, poświęconych Lindemu. Ileż tam wynurzeń, ile przypomnień spędzonych wspólnie lat pracy i zapewnień szacunku i przychylności. Po Lindem znalazł Ossoliński pomoc w bibljotekarstwie praktycznem w osobach dwóch Niemców: Józefa Siegerta i dra Karola Józefa Hiittnera.

Rozstając się z Lindem, miał już autor Wiadomości Historyczno-krytycznych pełną wolę ustanowienia ze zbiorów swoich bibljoteki publicznej. Nadmienia o tem wyraźnie w liście do Antoniego Stadnickiego, pisanym z Wiednia w r. 1800: „Najobowiązaniej mam honor mu podziękować, że raczysz obiecywać mi Bibljotekę może narodową niektóremi darami swemi zbogacić. Radbym ją w tej części mieć jak najzupełniejszą, myśląc z niej fundusz za pozwoleniem dworu dla kraju uczynić, aby przecież prace przodków naszych zgromadzone doszły potomnych". Również w liście do Adama ks. Czartoryskiego z r. 1803 znajdujemy zwrot: „...Bibljotece mojej, o której chwałę, uważając już ją, jako ustanowienie pu­bliczne, nie jestem obojętny..."

Narazie nie zdecydował jeszcze, w jakiej miejscowości bibljoteka ta będzie fundowana. Myślał o Tarnowie, a w r. 1803 zamierzał Ossoliński złożenie jej w grodzie podwawelskim i dlatego ks. prof. Jan Kanty Chodani zwrócił się doń w następujących strofach: „Zaszczyć, jak umyśliłeś, zaszczyć prędko Kraków Drogim składem rozumu i chwały Polaków"... Później zmienił jednak plan ten, jak to okazuje się z pisma do Franciszka I, w którem powiada: „Już r. 1804 miałem zaszczyt złożyć u stóp tronu W. C. Mości projekt założenia bibljoteki, którą przez całe moje życie zbierałem w tej myśli, aby utworzyć bibljotekę publiczną, wyłącznie na użytek mego narodu, a równocześnie ułożyłem się z hr. Stanisławem ordynatem Zamoyskim, aby taż bibljoteka stanęła w Zamościu"...

W tym celu zawarł d. 17 sierpnia r. 1804 w Łańcucie umowę z pomienionym hr. Zamoyskim o ulokowanie zbiorów w Zamościu, należącym wówczas do Austrji, i wytworzenie w ten sposób z bibljotek : Jana Zamoyskiego i ze swej własnej jednej wspólnej całości. Cesarz Franciszek I w liście do Ossolińskiego z daty d. 23 lutego r. 1809 oświadczył, że „na przedłożoną Mi przez Moją kancelarję nadworną umowę, której przedmiotem jest zamierzone przez Waćpana założenie narodowej bibljoteki dla Galicji, dałem z prawdziwą przyjemnością Moje przyzwolenie". Aprobata cesarska przyszła wszakże za późno, gdyż dalszy bieg wypadków wojennych i przejście Zamościa wskutek traktatu w Schönbrunnie do Księstwa Warszawskiego w r. 1809 zmuszały do zmiany całego projektu.

Mimo to Ossoliński nie żegnał się z realizowaniem fundacji swego imienia, bibljoteka zaś rosła niemal w oczach. Zachowana jej księga wypożyczających dowodzi, że już w r. 1812 wiele osób korzystało z tego źródła, więc: Kopitar, Mirecki, Stobiecki i inni. Dla dziejów rozwoju bibljoteki znamienny jest list z d. 29 marca r. 1815 do Józefa Dzierzkowskiego, w którym spowiada się Ossoliński: „Oddawna leży mi na sercu i w myśli, żebym po sobie zostawił mojemu narodowi pamiątkę. Teraz wiek chylący się ku końcowi nagli mnie pośpieszyć się z uiszczeniem przedsięwzięcia plątanego dotąd, nietylko mojemi okolicznościami, ale i publicznemi. Celem moim jest, ażeby z bibljoteka połączyć ustanowienie towa­rzystwa literackiego, oraz ciągłe Dziennika jego wydawanie. Takie rzucić nasienie, aby to ustanowienie stało się za czasem znaczniejszem, niż miałem go sposobność uczynić. Bóg widzi, żem rozczulony i zajęty jedynie chęcią bycia użytecznym i po mojej śmierci mojemu narodowi. Chodzi mi o tę bibljotekę jak o córkę jedynaczkę na wydaniu, którejbym na los nie chciał odumrzeć. Miej litość nad moją czułością, a dzieło pośpieszaj".

Zmiana warunków politycznych zwróciła uwagę Ossolińskiego na Lwów. Jakoż w tym celu kupuje d. 26 marca r. 1817 na licytacji klasztor pokarmelitański za kwotę 23.710 złr. Klasztor, położony u stóp wzgórza, zwanego „Szemberką" (później „Górą Wronowską") wraz z kościołem, poświęconym św. Agnieszce, był już w r. 1638 siedzibą karmelitanek trzewiczkowych; założył go Kasper Wielżyński, łowczy ziemi lwowskiej, murami utwierdził i hojnie uposażył w r. 1671 Aleksander Janusz, ostatni z książąt na Ostrogu Zasławskich. Po kasacie w r. 1782 mieściło się tu zrazu seminarjum łacińskie, później zamieniono budynki na magazyn i piekarnię wojskową. Po tylu przemianach przyszedł wreszcie i ogień i dwukrotnie w r. 1804 i 1812 tak mury te nadwątlił, że zupełnie odtąd opuszczone nazywano „spalonym magazynem". Ossoliński, nabywszy go na własność celem pomieszczenia tutaj zbiorów, w parę miesięcy później wyjednał u cesarza Franciszka I (d. 8 maja r. 1817) zatwierdzenie statutu Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich.

W akcie erekcyjnym przeprowadził on plan fundacji w 60-ciu przedziwnie obmyślanych paragrafach; ustanowił kuratora dziedzicznego, a zarazem dożywotnika dóbr ziemskich, które po sobie zostawiał, zobowiązując go do wypłacania corocznie 6.000 reńskich na potrzeby instytucji. Pod okiem kuratora funkcjonować mieli dyrektor, kustosz i pisarz, a obowiązkiem pierwszego z nich było wydawanie czasopisma naukowego p. t. Wiadomości o dziełach uczonych. Ossoliński bowiem zamierzał stworzyć w powołanym przez się Zakładzie ognisko dla badań nad dziejami i literaturą ojczystą oraz stowarzyszenie uczonych, pracujących na tem polu. Pomysł ten, by fundacja nie była tylko martwą kolekcją, ale żywotnym warsztatem pracy badawczej, jest zupełnie zrozumiały, gdy się zważy, że zbiory Ossolińskiego stanowiły właśnie taki ośrodek naukowy od pierwszych chwil ich istnienia. Prócz wymienionych już powyżej wszyscy prawie badacze słowiańscy korzystali z tych zbiorów. Przypomnijmy choćby Bartłomieja Kopitara, Wacława Hankę, Jerzega Samuela Bandtkiego, Ludwika Sobolewskiego i innych. Józef Dobrovsky w jednym z listów z r. 1819 nazywa Ossolińskiego prawdziwie słowiańskim mecenasem, który uczonym oddawał do dyspozycji nietylko książnicę, ale nawet mieszkanie swoje na czas pobytu ich w Wiedniu. Zwłaszcza stosunek między Ossolińskim a Dobrovskym zmienił się ze zwykłych naukowych relacyj w zażyłą przyjaźń. Z obfitej korespondencji między tymi dwu mężami dowiadujemy się ciekawego szczegółu: mianowicie Dobrovsky chciał uleczyć Ossolińskiego ze ślepoty przy pomocy jakichś cudownych relikwij. Niestety, śmierć udaremniła ów zamiar. Szczegóły te, jak i np. fakt odwiedzin w r. 1811 Bibljoteki przez osławionego Nowosilcowa, świadczą, że w ówczesnym świecie naukowym u wszystkich Słowian cieszył się twórca Ossolineum ogólną czcią, poważaniem, a nawet uczuciami głębokiej przyjaźni.

Fundacja Ossolińskiego nabrała jeszcze większego znaczenia z chwilą, gdy między Józefem Maksymiljanem Ossolińskim, a Henrykiem ks. Lubomirskim na Przeworsku, „życzącym sobie poświęcić przy Bibljotece Lwowskiej imienia Ossolińskich publicznemu użytkowi posiadane przez siebie do nauk i sztuk ściągające się zbiory i przedmioty", zawarta została w d. 25 grudnia r. 1823 doniosła umowa. Z mocy jej ks. Lubomirski włączał swe zbiory do Bibljoteki Ossolińskich oddzielnie wprawdzie, lecz w ścisłem na zawsze połączeniu pod nazwą „Muzeum imienia Lubomirskich". Jako następstwo układu tego należy uważać dodatkowy akt do ustawy fundacyjnej z d. 15 stycznia r. 1824, którym Ossoliński rozpołowił kuratorję na majątkową, ekonomiczną, powierzoną najbliższej rodzinie swojej, i na naukową„Jiteracką, związaną z majoratem przeworskim; pomnożył on też fundusz bibljoteczno-muzealny nowym procentem od 20.000 reńskich, przeznaczonych na fundusz rezerwowy.

Obywatelski czyn zjednał Ossolińskiemu nietylko wielką w narodzie miłość, ale zarazem uświetnił jego działalność naukową, sprowadził nań liczne zaszczyty i odznaczenia. Tedy od r. 1808 był członkiem honorowym Towarzystwa Naukowego w Getyndze oraz towarzystw naukowych w Pradze i Warszawie; zczasem mianowały go członkiem honorowym lub rzeczywistym Akademja wiedeńska, Uniwersytet Jagielloński, a także i wileński, Towarzystwo Gospodarcze w Wiedniu, Morawsko-śląskie Towarzystwo dla Wspierania Rolnictwa i Krajoznawstwa, Muzeum Czeskie w Pradze; Wszechnica lwowska nadała mu w r. 1820 doktorat honorowy filozofji, w dwa lata później wdzięczne Stany Galicyjskie uczciły fundatora pamiątkowym medalem. Na medalu tym mamy z jednej strony popiersie z napisem: JOS. MAX. DE TĘCZYN C. OSSOLIŃSKI SUP. RR. GAL. ET LOD. MARĘ. O. S. STE. COMM., podczas gdy strona odwrotna przedstawia właśnie zakupiony kościół z inskrypcją: MUSIS PATRIISBIBL. PUB. LEOPOLI. FUNDA. MDCCCXVII. (t. zn. Józefowi Maksymiljanowi z Tęczyna hr. Ossolińskiemu, najwyższemu marszałkowi koronnemu Królestwa Galicji i Lodomerji, komandorowi orderu św. Szczepana... Muzom Ojczystym. Bibljoteki publicznej we Lwowie założycielowi 1817). Nadto współcześni pisarze oceniali wysoko znaczenie ofiary Ossolińskiego, dając częste wyrazy hołdu zarówno prozą jak i wierszem. Już w r. 1801 pisał Fr. J. Jekel o zbiorach tych w słowach: „Amplissima tua bibliotheca, qua litteratura patria exhausta dici potest quasi alter Zaluscius, scientiarum patriarum studiosis, Illustrissimae Lechicae genti, orbi denique universo immortale gloriae Tuae monumentum relinques". Podobnież wyraził się K. J. Hüttner, prof. Wszechnicy lwowskiej i długoletni bibljotekarz Ossolińskiego, zaś w formie poetyckiej sławili Fundatora ks. prof. Jan Kanty Chodani, Jacek Przybylski, Ignacy Humnicki, a w pieniu nagrobnem Rafał Wężyk.

Zasłużył też na to w pełni Ossoliński, jako wybitny dobą ową badacz naukowy o nowoczesnej metodzie. Dowodzą tego szczególnie Wiadomości Historyczno-krytyczne (t. I—III, 1819—1822, IV wydany dopiero w r. 1852 z rękopisów pośmiertnych przez Augusta Bielowskiego), gdzie podziwiać przychodzi wielki warsztat bibljograficzny i pierwszy w literaturze naszej przykład monograficznego ujmowania zjawisk historyczno-literackich. Do każdej zaś pracy przystępował z rzadką sumiennością, każdy szczegół stwierdzał dokładnie według własnych, cierpliwych poszukiwań albo wskazówek innych uczonych. Jakże znamienne są jego stosunki z ludźmi nauki, które odtworzyć da się na podstawie wspomnianej już korespondencji z Tadeuszem Czackim, Joachimem Lelewelem, Janem Śniadeckim, Ambrożym Grabowskim, Jerzym Samuelem Bandtkiem i innymi. Sumienności studjów dowodzą również, obok rzeczy ogłoszonych drukiem, liczne pozostałe rękopisy, prze­chowywane w Bibljotece Ossolińskich, dziś jeszcze zajmujące pod wielu względami.

W niczem jednak uczony nasz nie okazał tyle hartu, nie rozwinął tyle siły, co w urzeczywistnieniu projektu Bibljoteki Narodowej. Jak początkowo nie skąpił zachodów u dworu i w opornych kancelarjach ministrów, tak znów po akcie fundacyjnym ogranicza się w osobistych wydatkach do ostateczności, łoży na dzieło swoje sumy, przechodzące majątkową możność, byle tylko dopiąć celu marzeń i nadziei. Pozyskany gmach umyślił przebudować własnym kosztem, by odpowiadał celowi. Zasięgał w tej mierze rady znawców i architektów, a prezes Akademji Sztuk Pięknych w Wiedniu, hr. Nobili, wygotował ku temu aż siedm planów. Narazie wszelako musiano wciąż dokonywać pewnych napraw i restauracyj, gdyż, jak informuje pierwszy dyrektor Zakładu Ossolińskich, ks. Franciszek Siarczyński: „budynek broniony i zachowywany od zniszczenia samem tylko utrzymywaniem w jednymże stanie murów, doznawał losu chorego człowieka, któremu, gdy się nie polepsza, pogarsza się tem samem — szkodliwy zaród złego wzmaga się i sprawia zniszczenie". Część trosk tych wziął już wtedy na siebie energiczny Henryk ks. Lubomirski, gdyż Ossolińskiemu począł wiek dolegać. Nietajnem, iż ostatnie lata życia miał on posępne, gorzkie, nader kłopotliwe. Majątek, uszczuplany wydatkami na bibljotekę, skromne zaledwie przynosił dochody. Adwokat Dzierzkowski, administrator dóbr, mozolnie wiązał końce.

Lecz bardziej niżeli troski pieniężne, dokuczał starcowi brak zdrowia, na które zapadał już od r. 1820. Wreszcie w r. 1823 spotkał go najdotkliwszy cios, jaki spaść może na oddanego badaniom naukowym człowieka: utrata wzroku! Zniknęła jedyna dlań pociecha spoglądania na zbiory, na umiłowane jestestwem wszystkiem księgi. Pamiętnik Henryka Bogdańskiego opisuje ostatnie lata Fundatora następująco: „Pracowawszy niezmordowanie przez całe życie, nie mógł być nieczynnym i w przykrej ciemności swojej; miał przy sobie młodych ludzi, wybieranych z pomiędzy uczącej się ubogiej polskiej młodzieży, z których jeden naprzemiany był zawsze obok niego i czytał mu po łacinie historję rzymską Liwjusza, którą na polskie tłumaczył i czytającemu dyktował; gdy mu się czasem Liwjusz uprzykrzył, kazał czytać Juwenala lub inne łacińskie dzieło. Ci dwaj młodzieńcy byli wprawdzie umęczeni przy nim, ale ubiegano się o uzyskanie tego miejsca, bo dobrze płacił i młodzież chętna nauki wiele z rozmowy z nim korzystała".

Tak przecierpiał w kalectwie dłużące się okropnie trzy lata. Zmarł w Wiedniu na Mayerhofergasse pod nr. 208 d. 17 marca r. 1826. Zakładem przecie zaprzątał się do ostatniej chwili, czego dowodzi list z daty 25 lutego, zawierający plan organizacji czasopisma naukowego i założenia własnej drukarni. Przed śmiercią okazał zupełny spokój umysłu, dyktował jeszcze wolę swoją i listy pożegnalne. Odchodził z gestem filozofa, żądając, by go pochowano bez okazałości, tylko poprostu rzucono w dół, „aby ziemia złączyła się z ziemią". Od młodu skromny i teraz nim pozostał, tem się też tłumaczy znana jego niechęć do portretowania. Jedynie Jan Maszkowski mógł się pochlubić, iż w czasie powrotu z Rzymu zdołał przenieść na płótno szkic tej charakterystycznej głowy. I z tegoż szkicu mamy wykonany później przez artystę, (w r. 1843) portret Fundatora.

Pogrzebem samotnika zajęła się z prawdziwą szczerością wdzięczna młodzież polska. Ciało wieźć miano do kościoła parafjalnego na czterokonnym karawanie, lecz młodzież oparła się temu i poniosła trumnę na barkach swoich. Medyk Marjan Ogończyk Zakrzewski przygotował się z mową w ojczystym języku, gdy nagle po ukończonej ceremonji kościelnej wkroczyła policja, grożąc mówcy aresztem. Tak zamknięto usta Polakowi nad mogiłą Polaka.

Zlecenia, odnoszące się do pogrzebu, wypełniono, niestety, zbyt ściśle, albowiem zatarł się wszelki ślad grobu Józefa Maksymiljana Ossolińskiego. Pochowano go na cmentarzu matzleindorfskim, jak to wypływa zarówno z karty zejścia, wydanej przez probostwo SS. Aniołów Stróżów, jak i ze spisu kancelarji cmentarnej. Cmentarz, założony około r. 1823, obejmował spory szmat ziemi z lewej strony Wiedner Hauptstrasse. Zczasem jedną część jego pokrył tor kolei (Sudbahn), drugą przecznica ulic, trzecią wreszcie wąski pasaż do wiaduktu kolejowego. Dziś pozostały zeń tylko dwie części: starsza z grobami do r. 1878 i nowsza do r. 1890. Połać najdawniejsza od r. 1823, z której ekshumowano zwłoki począwszy od r. 1854, zupełnie już nie istnieje, a na tem miejscu biegną tory, ulice, pasaże i t. d. Ponieważ nieboszczyków grzebało się za porządkiem, więc i grób Ossolińskiego, pochodzący z r. 1826, zatem w kilka lat po założeniu cmentarza, musiał leżeć w tym nieistniejącym dzisiaj rejonie cmentarzyska. Przy ekshumacji około r. 1854 wszystkie stąd kości dostały się zapewne do grobu masowego, który obecnie uderza ruiną, zarosły trawą i dzikiemi krzakami. Ossolińskiego tedy jak tylu innych naszych mężów zasłużonych pochłonęła doszczętnie obca ziemia...

A należał do najbardziej zasłużonych i najszlachetniejszych. Obok serca miał rozległość duchowych widnokręgów prawdziwego mędrca, charakter spiżowy, czystość duszy iście kryształową. Idei swojej poświęcił się bez podziału. Gdy otworzono po śmierci „dziwaka" kantorek, nie znaleziono ani grosza. Uczony odejmował sobie od ust w ostatnich czasach, byle nie ukrzywdzić Zakładu. Słowem oddał wszystko na użytek publiczny. Jeden z nielicznych, który wiedział, że szlachectwo obowiązuje.

Nieraz nie szczędzono mu zarzutów, że się godził z zaborczym rządem austrjackim, że na dworze czuł się jak u siebie w domu, on, prawie przyjaciel Franciszka I. Posądzeniom tym wszakże przeczyły czyny. W żyłach bowiem jego biła krew dziada, co tak dzielnie kanclerzował Władysławowi IV. I nie dla Wiednia przeznaczał Ossoliński księgi swoje, lecz dla Krakowa, Zamościa, a później dla Lwowa. Jeśliby się nie czuł rzetelnym Polakiem, toć przecieby zostawił te bezcenne zbiory w grodzie cesarskim, ku uświetnieniu nazwiska rodzinnego na wspaniałym frontonie gmachu w stolicy Habsburgów.

Zresztą jak gorącą miłością Ojczyzny tętnią choćby te wyrazy, skreślone przy schyłku dni swoich: „Myśl, iż mam żyć w pamięci moich współziomków, bliskiego już zachodu starca, otuchą przyszłości chęci zagrzewa i siły pokrzepia. Pragnąłem jedynie zrobić przysługę mej ojczyźnie, rozciągnąć jej użyteczność do najdalszych pokoleń. Jeżeli, nadając temu dziełu istnienie, nadałem i trwałość, celu mych zamiarów dopiąłem. Mogę rzec z Horacym : Exegi monumentum aere perennius". I spełniły się jego słowa. Nie uląkł się trudu i trudem swoim zbogacił skarbiec kultury naszej; wzniósł świątynię narodową dla rozproszonych dotąd rękopisów, ksiąg, druków i zabytków muzealnych, świadczących o nieustannej na przestrzeni wieków pracy myśli polskiej.

dalej...

O historii powstania lwowskiego Ossolineum

Powrót
Licznik