Boje Lwowskie Część I. Oswobodzenie Lwowa (1-24 listopada 1918 roku) (fragment) Pisownia oryginalna Warszawa Nakładem Spółki Wyd. Rzeczpospolita 1921
Spis rozdziałów tomu I
Spis rozdziałów tomu II
Ustroił się w szaty świąteczne na przyjęcie wojsk polskich Lwów cały z wyjątkiem jednej dużej dzielnicy — znanej pod nazwą dzielnicy trzeciej, która witała je strzałami weń skierowanymi. Zanim opiszę zdarzenia lwowskie z tego dnia i następnych, muszę dać krótki przegląd zachowania się żydów przez cały ciąg listopadowych bojów. Poprzedzę je krótkim uzasadnieniem, dlaczego wypadki te zaliczyłem w ten pierwszy okres bojów lwowskich. Jak zobaczy każdy bezstronny po przeczytaniu niniejszego rozdziału, należą one z istoty swej do „Oswobodzenia miasta", gdyż wojsko polskie musiało tu stoczyć krwawą, rzeczywistą walkę z wrogiem stokroć gorszym, niż zewnętrzny. Podkreślę, że był to okres, w którym nad uratowanym, zdawało się, Lwowem zawisła groza najstraszniejsza, jaką przeżywał w czasie trzech tygodni, groza, w której zagrożona była równie polskość, jak i na nice wystawiona cała „Obrona Lwowa". Od pierwszej chwili walk lwowskich przygniatająca większość żydów wschodnio-galicyjskich w ogólności, a lwowskich w szczególności stanęła wyraźnie i stanowczo po stronie ukraińskiej. Pierwsza wiadomość „Ukraińskiego Słowa" N° 252 z dnia 2 listopada, zatytułowana: „Żydzi idą z Ukraińcami" zawierała, niestety, aż nazbyt widoczną prawdę. Nieliczna — zaprawdę bardzo nieliczna grupka t. zw. przez nas „Żydów-Polaków", a przez żydów „Żydów-gojów" nie zorjentowała się od razu tak, jakby tego pragnąć należało. Część tylko z tej szczupłej w całości garstki stanąła na stanowisku rzeczywiście polskim, które kazało jej wziąć udział bezpośredni w walkach o polskość Lwowa po stronie polskiej. Jak była liczną ta część żydów świadczy cyfra ochotników z jej łona. Na wszystkich posterunkach, frontowych i tyłowych, pełniło służbę przez ten czas kilkunastu żydów. Jak na siedemdziesięcio przeszło tysięczną ludność miasta tego wyznania może nie za wiele. Inna — większa część — tych Żydów-Polaków przechyliła się ku stanowisku „neutralności", głoszonej i propagowanej przez inne partje nacjonalistyczno-żydowskie. Wiadomo, że wśród nacjonalistów-żydowskich istnieje kilka partji politycznych. Czy między nimi nie było różnicy? Owszem. Najliczniejsza partja sjonistyczna i te ciemne masy żydowstwa stanęły wyraźnie po stronie ukraińskiej, a przeciwstawiały się stanowczo dążeniom polskim, szkalując od początku wojsko polskie. Co do ostatniego postępowania pracowały dziwnie zgodnie wszystkie partje żydowsko-nacjonalistyczne, przylgnęli do nich później prawie wszyscy „Żydzi-Polacy" z wyjątkiem nielicznych jednostek, dających się faktycznie na palcach policzyć. Do tej kategorji da się zaliczyć choćby stałe wyrażenie „bandy polskie" „bandyci" itp. miast „wojsko, czy oddziały polskie". O „wojsku ukraińskim" nie użyto ni razu wyrażenia podobnego, nawet przy opisach „masakry" żydowskiej (4 zabitych), dokonanej w kawiarni Belle-vue przez to „wojsko". Jak scharakteryzować puszczenie w świat oszczerczej, kłamliwej wiadomości o przymusowym poborze żydów do wojska, dokonywanym przez Polaków. (Patrz dodatek N° 48). W rzeczywistości w tym czasie nie pobrano ani jednego żyda. (Jakie zaś było stanowisko komendy nacz. pod tym względem, świadczy dobitnie fakt, że kiedy później—w lutym—przyszło polecenie z Warszawy pobrania żydów do wojska, właśnie ja sprzeciwiłem się temu, bojąc się złego ich wpływu na wartość bojową i moralną żołnierza polskiego. Dowodziłem, że wolę mieć oddziały słabe, ale pewne, niż liczniejsze, przetkane elementem niepewnym i wrogim). Żydowstwo więc całe — bo nawet znaczniejsza część „Żydów-Polaków" — postanowiło zachować neutralność i stworzyć własną żydowską milicję. Skwapliwie zgodzili się na nią Ukraińcy. Zrozumiałe to, ponieważ ułatwiała im znacznie pracę opanowania Lwowa choćby przez to, że nie potrzebowali utrzymywać posterunków bezpieczeństwa w całym żydowskim mieście, pozostającym po ich stronie frontu. Zgodził się na nią i Polski Komitet Narodowy z motywów, mnie bliżej nieznanych. Zdziwiłem się mocno, gdy otrzymałem o tym urzędową wiadomość, która przybyła równocześnie z delegacją milicji żydowskiej, wysłanej celem ułożenia warunków neutralności. Uważałem to postanowienie P. K. M. za nieszczęśliwe pod względem politycznym i za szkodliwe pod względem wojskowym. Mimo to, zaliczając to rozstrzygnięcie do politycznych, a więc podpadających pod atrybucję P. K. N. postanowiłem zastosować się doń, nie zważając na własne objekcje i zarzuty innych członków sztabu. Polecenie ułożenia umowy z milicją żydowską co do jej neutralności otrzymał por. Łapiński. Umowa ta opiewała: UMOWA
Isidor Fuchs Obl. w. r, Ign. Reiss. W.r. Stanisław Łapiński w.r. szef sztabu. D-r Aleksandrowicz. w. r. Ograniczono więc wyraźnie terytorjum Lwowa, na którym ona może operować, ale zastrzeżono równocześnie, że terytorjum to może być używane militarnie bez ograniczenia. Pod żydowską odezwą, nawołującą do tworzenia milicji i wzywającą do zachowania neutralności w walce poi sko-ukraińskiej (patrz dodatek N° 49) podpisały się wszystkie partje żydowskie. Nie brakło także „Żydów-Polaków" jak D-r Parnas, Dr. Wasser i in. Późniejsze tlómaczenie, że podpisali tę odezwę z powodu niemożności skomunikowania się z „wybitnymi przedstawicielami" uważać można za zwykły wykręt, gdy się zważy, że wszyscy żydzi zostali i przebywali po ukraińskiej stronie. Po polskiej była jedynie nieznaczna liczba żydów, drobnych sklepikarzy. Jednostki tylko nie zgodziły się na takie pojmowanie obowiązków „Polaków wyznania mojżeszowego". Oświadczyli to P. K. N. były rektor wszechnicy D-r Beck i D-r . Schenker imieniem „Związku Polaków wyznania mojżeszowego" — organizacji niestety szczuplutkiej i niewpływowej, skupiającej nieliczne jednostki, prawie wyłącznie o uniwersyteckim wykształceniu. Pracował nadto w P. K. N. przez cały czas sumiennie wiceprezydent miasta D-r Schleicher i bardzo dzielnie D-r Löwenherz. Ot to wszyscy, którzy stanęli na platformie niewątpliwej dla każdego Polaka, bez względu na wyznanie. Za to należy im się cześć. Jakaż to tedy była neutralność milicji żydowskiej? Znam jedyny fakt tylko, w którym zachowała się ściśle neutralnie. Było to z koszarami terenu, które ona obsadziła. Kiedy przyszły w te strony oddziały polskie, oddała im je bez walki i wycofała się, jak na neutralną przystało. Konieczne małe zastrzeżenie, fakt ten miał miejsce przed podpisaniem umowy z polską komendą nacz. Nie moją rzeczą rozstrzygać, czy był on obliczony w celu uzyskania tej zgody z polskiej strony, czy też w milicji żydowskiej wzięły później górę inne żywioły. Poza powyżej przedstawionym faktem zachowanie się milicji było zdecydowanie wrogie, było otwartym popieraniem akcji militarnej ukraińskiej przez udział czynny w ich atakach, czy też wyłącznie przez nią dokonywana obrona terytorjum przed atakiem wojsk polskich. Wolałbym przytaczać tu miast słów własnych urzędowe protokoły. Niestety, niewiele ich jest, ponieważ nie było naonczas czasu, ni ludzi na zajmowanie się pisaniną. Choć kilka razy kazałem sporządzić protokoły, nie uczyniono tego, jedynie z powyższego powodu. Dowiedziawszy się później o tym żydzi, zaczęli „jeździć wyłącznie na tym koniku" i żądać przedstawienia na każdy fakt protokołu, nazywając wszelkie zeznania późniejsze świadków naocznych „gołosłownym oskarżeniem". Otóż stwierdzono w kilkunastu wypadkach rozbrojenie żołnierzy polskich, którzy wysyłani na patrole w tamtą dzielnicę, wracali bez broni. Dalej udowodniono również w liczniejszych wypadkach przychwytywanie ochotników-Polaków, przekradających się tamtędy do walczących wojsk polskich. W czterech, stwierdzonych niezbicie wypadkach oddano przestępców „władzom ukraińskim", które dokonały na nich bezwłocznie i na miejscu krwawego samosądu. Dalej nie było jednej akcji patrolowej, ni ataku, lub obrony własnej przed odcinkiem Abrahama, w którejby nie „zaznaczyła swego istnienia", ale tylko po stronie ukraińskiej, milicja żydowska. Nie ulegało wątpliwości, że działała przy tym w ścisłym porozumieniu z wojskami ukraińskimi. A więc opuszczenie pierwszy raz krwawo zdobytego kościoła św. Anny odbyło się w następujący sposób: Ukraińcy zaatakowali placówkę od strony ul. Krasickich— Brajerowskiej, więc od południa. Nagle, w czasie ich ataku odzywają się żydowskie karabiny i karabiny maszynowe — widocznej dla wszystkich współwalczących żydowskiej milicji od ul. Kaźmierzowskiej od wschodu. Z tyłu od północy padają strzały z kamienic, również wyłącznie żydowskich i przez żydów zamieszkałych. W te] „wyłącznie przez neutralnych" spowodowanej sytuacji musiała ulec placówka. Z drugą placówką tamże było jeszcze gorzej, bo nikt z niej nie wrócił. Nie mogło się to stać przez atak wyłącznie ukraiński. Ile razy patrole Abrahama zostały ostrzelane przez oddziały milicji żydowskiej, trudno zliczyć. Można bez przesady powiedzieć, że ani jeden patrol nie odbył się bez podobnego incydensu. Zacytuję tylko wypadek z patrolem większym, prowadzonym przez samego Abrahama, a potwierdzony przezeń i wszystkich biorących w niej udział, w tym dwu innych oficerów. Ostrożnie posuwający się naprzód patrol ujrzał przed sobą, w odległości większej oddział uzbrojony, złożony z kilkunastu ludzi. Nie wiedząc, co to za oddział, zaczął go obserwować uważnie. Na to oddział ten wystawia dużą, białą chorągiew. Z zachowaniem ostrożności zbliża się więc patrol polski. Długo czekali tamci, nagle z odległości kilkudziesięciu kroków sypnęli salwą jedną i drugą w Polaków. Rozwinęła się walka, nasi przeszli do błyskawicznego ataku i zdobyli całą placówkę. Rozbrojono ich i przyprowadzono, jako jeńców. Po stronie polskiej było przytym 2 zabitych, 3 rannych. Uważałem podobne postępowanie za zbrodnicze; zarządziłem więc oddanie sprawy pod sąd, winnych zaś kazałem uważać jako więźniów. Nim jednak sąd miał czas i możność przeprowadzenia koniecznego śledztwa, zamknięto boje listopadowe. W jaki sposób i jakimi drogami doprowadzono do tego, że nie doszło później do rozprawy sądowej, a więźniów wypuszczono na wolność, mnie nie wiadomo. Haniebną rolę odegrało żydostwo w czasie opisanej już poprzednio ukraińskiej „ekspedycji karnej" na Zamarstynów (14 list.). Oni to wskazywali Ukraińcom mieszkania, w których ukryli się ranni żołnierze polscy, lub tacy, którzy nie zdołali się wycofać, oni to wskazywali nawet rodziny, których członkowie walczą w szeregach polskich. Ile przy tej pomocy padło trupów polskich, trudnoby powiedzieć. Ogólna ich ilość przekraczała czterdziestkę. Ilu zaś z uwięzionych pomordowali Ukraińcy później? Za to Ukraińcy, którzy sami w swoim komunikacie z dnia 15 list. (Diło Ks 263 z 16/11) przyznają, że „osobliwie „sławno” spisały się nasi zakordonni heroje, którzy z kozackim zawzięciem urządzili na wrogich watahach krwawą masakrę" pochwalili i usprawiedliwili żydów w komunikacie z dnia 17 list. (Diło N° 265 z 18/11), w którym prawią długo i szeroko „duby smalone" o rabunkach „rozbyszackich najizdnikiw", tysiącznych w „grube tysiące" idących „odkupach", na żydów nakładanych itd. o czym opowiadała im „ludność miejscowa". Nie lepiej zachowywała się neutralna milicja żydowska w czasie jakiejkolwiek akcji ofenzywnej naszej na tamtym odcinku. Wtedy stawiała ona zdecydowany i stanowczy opór zbrojny, który siłą musiano przełamywać. Przytoczę jeden tylko fakt. W czasie demonstracyjnego naszego ataku na tym odcinku w dniach 16 i 17 listopada jedynie milicja żydowska broniła naszego się tam przedarcia. Opór jej złamano i posunięto się znacznie naprzód. Wtedy dopiero zjawiły się oddziały ukraińskie i rozwinęły się do bezskutecznego kontrataku. W walkach tych miała żydowska milicja 3 zabitych (w tym 1 oficer) i 3 rannych. Niedźwiedzią oddali jej za to sprzymierzeńcy ukraińscy usługę, umieszczając w urzędowym komunikacie z 18 listopada następujący ustęp: „W rejonie ulicy Kleparowskiej siły nieprzyjacielskie atakowały całe popołudnie, głównie ulicę Gazową i Pod Dębem, napotykając na zawzięty opór ze strony żydowskiej milicji. Przy pomocy naszych oddziałów odrzucono nieprzyjaciela na poprzednie pozycje". Sprytny zaś Dr. Waldmann, sjonista, redaktor „Lemberger Zeitung" umieścił tego samego dnia w swej „Lembergerce" bujny opis walk z bandytami („Lemberger Zeitung" N° 603 z 19/11) podając, że wywołane one były „deputacjami masowymi" mieszkańców ul. Źródlanej (zostającej pod ukraińską właścią) przeciw „rabunkom, wymuszeniom i t. d." w których „całe domy zrabowane zostały, a zamordowanych kilku ludzi, pomiędzy nimi Ojców rodzin". Nie potrzeba chyba wymowniejszego świadectwa. W komendzie nacz. prowadził Dr. Rutkowski dziennik meldunków, w którym zapisywał krótką treść ustnego meldunku. Jest tam wiele ustępów, odnoszących się do zachowania się żydostwa. Nie będę przytaczał wiadomości o zachowaniu się żydów, podawanych przez „Pobudkę". Była więc milicja żydowska sprzymierzonym z Ukraińcami wojskiem, walczącym pod płaszczykiem neutralności. Duża jej część opuściła Lwów razem z Ukraińcami 22 listopada i walczyła dalej z nimi w myśl hasła „ramię przy ramieniu". Na dowód nie przytoczę kilkunastu nazwisk żydowskich oficerów — byłych milicjantów lwowskich — znanych nam jako dowódców ukraińskich, pod-lwowskich oddziałów, ale fakt inny, jaskrawszy, że wśród jeńców ukraińskich, zabranych w boju przez grupę pułk. Sikorskiego dnia 19-go kwietnia 1919 r. znalazło się powyżej dwudziestu byłych lwowskich, żydowskich milicjantów „neutralnych". Nie uprzedzajmy jednak wypadków. Równocześnie czynniki polityczne bratały się coraz bliżej z Ukraińcami. Nie cofnę się myślą wstecz do październikowych wypadków wiedeńskich i wystąpień wschodnio-galicyjskiego posła Reizesa razem z nieobrzezanym Breiterem u prezydenta ministrów Hussarka w dniu 18/10. Nie wspomnę o żądaniach ich utworzenia natychmiast we wschodniej Galicji osobnej, żydowskiej Rady Narodowej. Podniosę jeno, że kokietowanie żydów przez Ukraińców rozpoczęło się wcześnie od ukonstytuowania się U. R. N. i że częściej przemawiano im do rozumu, że obowiązkiem Żydów złączyć się i walczyć wspólnie z Ukraińcami. Porównać można artykuły „Diła" a szczególniej ukraińskiego „Słowa" (Nr 247 z 27/10). Że nacjonalistyczne żydostwo zawarło jakiś pakt z Ukraińcami, świadczy wymownie fakt, że przy obejmywaniu władzy we wschodniej Galicji tworzyły się w większości miast (Złoczów, Przemyśl, Czortków, Stanisławów i t. d.) natychmiast odrębne oddziały żydowskie, które tam mogły wyjść tylko na korzyść Ukraińcom, jako wydatna i skuteczna dla nich pomoc. Wreszcie 20 listopada w ukraińskiej części Lwowa ukonstytuowała się „Żydowska Rada Narodowa", złożona z przedstawicieli wszystkich narodowo-żydowskich partji, jakoto: sjonistycznej, poalesjonistycznej, socjalno-demokratycznej i organizacji ortodoksów „Mirachi" z zadaniem „powołania jak najspieszniejszego żydowskiej Konstytuanty na jak najszerszej, demokratycznej podstawie" („Lemberger Zeitung" Nr 605 z 21/11). Równocześnie dziwnie zgodne z Ukraińcami szkalowanie lwowskiego wojska polskiego, dziwnie zbiegające się wiadomości—na własnym chyba drucie otrzymywane— o żydowskich pogromach w całej zachodniej Galicji i całej Polsce, nawet Warszawie, a pomieszczane tak przez „Lembergerkę", jak i wszystkie ukraińskie pisma. (Porównać „Lemberger Zeitung" N° 590 z 27/10 p. t. „Die Juden-pogrome in Warschau" Ks 603 z 19/11 p. t. „Furchtbare Pogrome in Westgalizien" i z odpowiednich dni pisma ukraińskie). Jakież zajęła stanowisko komenda nacz. wobec powyższego, lwowskiego zachowania się milicji żydowskiej? Już w kilka dni po zawarciu umowy o neutralność, mając kilka faktów, pozytywnie stwierdzonych, zwróciła się komenda nacz. do komendy milicji z zawiadomieniem o nich i zagrożeniem, że w razie dalszego powtarzania się podobnych objawów nie uzna neutralności. Pisma tego nie można było doręczyć wprost przez milicjantów żydowskich, gdyż ci albo strzelali, albo uciekali. Nie uszanowali białej flagi. Wobec tego posłano list ten drogą okrężną przez P. K. N. a oddziałom podległym wydano rozkaz, nie rozpoczynania walki z nimi, ale z chwilą padnięcia jednego strzału uważać za oddział nieprzyjacielski. Dziwnie tłómaczyli później wobec mnie przywódcy żydowscy (Dr. Parnas i in.) to zachowanie się milicji żydowskiej, twierdząc, że „ona nie strzelała do wojska. polskiego, tylko do ludzi, których brała za bandytów". Wszystkie inne twierdzenia, nawet urzędowy komunikat ukraiński uważali za „gołosłowne oskarżenia." Już samo ogłoszenie neutralności przez żydów wywołało w społeczeństwie polskim objawy nieprzychylne dla żydów. Raczejby darowano im i inaczej ich traktowano, gdyby stanęli z otwartą przyłbicą po którejkolwiek-bądź ze stron walczących. Uczucia te wzmagały się w miarę przedostawania się wieści o zachowaniu się milicji żydowskiej, czy żydów na Zamarstynowie i żydowskim mieście. Uczucia te zaczęły objawiać się wśród wojska wobec służących w nim żydów. Energicznie wystąpiono przeciwko temu w rozkazie komendy nacz. 1. 10 z dnia 13-go listopada: KOMENDA NACZELNA WOJSK POLSKICH WE LWOWIE.
Żydów, zgłaszających się dobrowolnie do wojska polskiego, należy bezwarunkowo przyjmować i traktować ich jako zupełnie równouprawnionych Polaków. Za zgodność: Garbień Adj. Mączyński m. p. Komendant Naczelny. Wystarczyłby ustęp ten na „udowodnienie antysemityzmu komendy nacz". Mogę dodać jeszcze inne. Zgłaszający się do wojska polskiego żyd-oficer, który wypytywany co do służby swej twierdził, że służył w austrja-ckiej żandarmerji polowej, otrzymał dowództwo żandarmerji, chyba więc bardzo ważnego resortu. (Wkrótce pokazało się jednak, że o żandarmerji nie ma pojęcia. Musiano więc zmienić dowódcę. W czasie gdy miał udowodnić dokumentami swój stopień oficerski, wystąpił z wojska polskiego „z powodu pogromów". Widziano go mimo to później w szarży sierżanta, a jeszcze później w szarży kaprala. Ta bowiem należała mu się rzeczywiście). Ochotnik, były austrjacki komendant placu na Ukrainie, pułk. Misch otrzymał rozkaz zorganizowania komendy placu, chociaż był żydem. Do jego obowiązków należała odpowiedzialność za bezpieczeństwo i spokój w mieście aż do 23 listopada, kiedy z powodu okazanej nieudolności w zapobieżeniu i opanowaniu „pogromów żydowskich", usunięty został, a zamianowany na jego miejsce pułk. Jasieński, znany z energji. Czy potrzebuję zapewniać, że była, jest i będzie dla nas równie świętą pamięć pchor. Pollaka — jedynego żyda-oficera, poległego bohatersko w obronie Lwowa—jak pamięć tych wszystkich, którzy życie swe złożyli w obronie świętej sprawy. Tak więc „antysemicko" nastrojona była komenda naczelna, że właśnie resorty najważniejsze, mające za główny obowiązek troskę o bezpieczeństwo publiczne i zapobieżenie wszelkim, jakimkolwiek rozruchom, oddano Polakom wyznania mojżeszowego. Chyba że za antysemityzm jej poczyta się zarządzenie, iż wszelkie magazyny żywnościowe i materjałów dla wojska i wojny potrzebnych rekwiruje osobna komisja za urzędowymi kwitami na rzecz wojska polskiego. Kwity te wszystkie zostały uregulowane później, ale tylko wedle cen... maksymalnych. Nie jest to jednak winą komendy nacz., że zarządzenie to, ogólne i konieczne ze względów wojskowych, trafiało prawie wyłącznie żydów. Nie wszyscy jednak oburzali się na to. Owszem było wielu żydów, którzy zgłaszali się sami do intendantury komendy nacz. z zawiadomieniem, że mają takie, a takie magazyny i prosili o zajęcie ich na rzecz wojska polskiego. Ofiarowano nam wszystko od skór i butów, środków żywności i cukierków, konserw itd., jeno z tym dodatkiem, że w chwili ofiarowania znajdowała się większa część takich magazynów jeszcze w posiadaniu... Ukraińców. Objaśniać nie potrzebuję, dlaczego to robiono. Dodam tylko, że dwa razy zarządziliśmy osobną wyprawę celem zajęcia jednego z takich składów, oba razy udała, by przywieźć stamtąd potrzebne nam konserwy (z fabryki Ruckera). Naturalnie na ilości przez nas zabrane otrzymał właściciel kwity. Notowano jednak skrzętnie na osobnym arkuszu (zachowany w aktach w całości) te oferty, by w stosownym momencie z nich skorzystać. Na akcję z 21 list. wydaliśmy spis ten żandarmerji z rozkazem natychmiastowego obstawienia posterunkami milicji wojskowej tych składów i zabezpieczenia ich w całości dla celów wojskowych. W ostatnich czasach austrjackich wynosiła służba bezpieczeństwa we Lwowie prawie 1000 ludzi policji wojskowej, nad którą sprawowała dowództwo dyrekcja policji (D-r Reinländer) i 2000 żołnierzy policji garnizonowej, zależnej wprost od wojskowości (4 komendy generalnej). Mimo to były na porządku dziennym kradzieże, rabunki, nawet rabunkowe morderstwa na rodzinie żydowskiej (w ul. Kopernika). Ciekawi niech zaglądną do raportów policyjnych z owych czasów. Obecnie stosunki bezpieczeństwa we Lwowie pogorszyły się znacznie. Nie mówię już o namiętnościach, podniesionych walką, w mieście się toczącą, nie mówię już o tym, że każdy, kto chciał, mógł zaopatrzyć się łatwo w broń palną i amunicję, wskażę jedynie na uwolnienie przez Ukraińców, częściowo pozwolenie na opuszczenie, obu więzień lwowskich (sądu karnego i zakładu karnego t. zw. brygidek) przez wszystkich, tamże unieszkodliwionych, kryminalnych przestępców, wśród nich mnóstwo znakomitych „ptaszków", w ogólnej liczbie przeszło 500 przestępców, wskażę na możność swobodnego ukrywania się we Lwowie dezerterów ukraińskich, jeńców austrjackich i „Heimkekrerów" i t. d. Mimo to ilość przestępstw po stronie polskiej była przez całe trzy tygodnie minimalną. Dwie, czy trzy kradzieże, jeden rabunek ot to wszystko. Mówię o dokonanych w prywatnych domach. Świadczyło to o dobrze prowadzonej służbie bezpieczeństwa. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że w razie rozszerzenia naszego terytorjum będzie za mało służby policyjnej. Dlatego bezpośrednio po oddaniu M. S. O. Komitetowi bezpieczeństwa i ochrony dobra publicznego pod kierownictwo wyznaczonego przezeń inż. Hausnera odbyto z nim dłuższą konferencję na temat konieczności powiększenia straży i przygotowania zawczasu, a tajnie kadr jej po przeciwnej stronie frontu. Chodziło o to, by bezpośrednio po zajęciu którejkolwiek dzielnicy obejmowała w niej służbę bezpieczeństwa M. S. O. Kiedy—jak widziałem—inż. Hausner zabrał się do tego niezbyt gorąco, wysłałem kap. Sulimirskiemu rozkaz tajnego organizowania kadr M. S. O. po stronie ukraińskiej. Była to dla nas kwestja bardzo żywotna ze względu na szczupłość wojska polskiego i niemożliwość odrywania żołnierzy od służby frontowej do oczyszczania miasta z mętów i utrzymania bezpieczeństwa publicznego. Przy układaniu planów zdobycia całego Lwowa nie mogliśmy zapomnieć o tym i już w pierwszych dyspozycjach wyznaczono każdej grupie rejon w mieście do patrolowania i „rozbrajania cywilnych". Posunięto się jeszcze dalej w rozkazie rozkwaterowania, w którym wyznaczono osobny odcinek celem utrzymania porządku i bezpieczeństwa w śródmieściu. Ponadto wydano osobne rozkazy do patrolowania miasta żandarmerji polowej i milicji wojskowej, jak niemniej t. zw. B. P. (biuro policyjne, raczej oddział wywiadowczy defensywny). Milicja wojskowa miała być użyta do zabezpieczenia jako służbą wartownicza budynków, kas, magazynów, dla wojska koniecznych itd. Żandarmerja zaś wyłącznie do służby patrolowej. Przedstawił mi mjr. Hoszowski plan podziału miasta dla poszczególnych patroli. Plan ten prawie w całości zatwierdziłem, podkreślając raz jeszcze ważność patrolowania śródmieścia i III dzielnicy. Komendę nad wszystkimi oddziałami, użytymi do patrolowania miasta, obejmował z racji swego urzędu pułk. Misch, z którym omówiłem także osobno tę kwestję. Podniosę jeszcze, że w ciągu 20 listop. odbyłem dłuższą konferencję z inż. Hausnerem i komendantem M. S. O. Grocholskim. Wtajemniczywszy ich o tyle w plany zdobywania miasta, o ile to było dla ich służby konieczne, zwracałem uwagę, że muszą natychmiast wysyłać oddziały patrolowe, gdyż wojsko musi być użyte do dalszej walki i mieć pewnie zabezpieczone tyły. Sądząc z tych zarządzeń, przyzna chyba każdy bezstronny, że ze strony lwowskiej komendy nacz. uczyniono wszystko, by zapobiec jakimkolwiekbądź niepokojom, lub rozruchom na tyłach. Wypadki więc, jakie nastąpiły, nie wypłynęły z winy nieopatrzności władz polskich. Zachowanie się milicji żydowskiej i powiedzmy tylko— pewnej części żydów dnia 22 listopada od pierwszej chwili ruszenia frontu naszego naprzód urągało wszelkim pojęciom neutralności, a wykazywało jawny sojusz z Ukraińcami. Z nienawiści stracili wszelkie poczucie rzeczywistości, stracili zdolność zimnego rozumowania. Bo czyż mogli choćby na sekundę przypuszczać, że oni sami powstrzymają napór wojsk polskich, kiedy masy ukraińskie opuszczały pospiesznie Lwów. Czyż mogły łudzić się obie strony—żydowska i ukraińska—że wystarczy na czas dłuższy spełnianie przez żydów roli ukraińskiej straży tylnej. Stanowisko żydów da się wyjaśnić tylko wściekłą, bezrozumną wprost zaciekłością i żywiołową nienawiścią. Chyba że Ukraińcy nie powiadomili ich o dokonywanym odwrocie, chyba że stawiały poszczególne oddziały milicji opór w myśl poprzednich rozkazów, czy dyrektyw, ciągle w nadziei, że wkrótce przyjdą im na pomoc sojusznicze oddziały ukraińskie (jak 16 i 17 list.), Ale i w takim wypadku komenda milicji i sami żydzi mogli się łacnie zorjentować, że Ukraińcy już uciekają. Wszakżeż cały ich odwrót odbywał się wyłącznie przez żydowskie miasto. Za pewnik uważać można, że ten planowy opór wszystkich oddziałów milicji nie był wypływem samorzutnej woli poszczególnych oddziałów, lecz wyrazem skoordynowanej, uprzednio nakazanej akcji. Od pierwszego ruszenia Abrahama i Sikorskiego jedynie żydzi stawiali im opór. Broniły się po ulicach placówki „milicji", broniły się rezerwy z domów, brali udział w tych walkach żydzi z mieszkań. Opór po ulicach musiano złamać, broniące się z domów rezerwy oblegać, gdyż naprzód przeć kazano. Jeśli ktokolwiek spokojnie obliczy czas, jaki spotrzebował Abraham, by dojść do teatru, wyrobi sobie zdanie o zaciętości oporu tego. Wszakżeż Abraham od swoich placówek do teatru nie miał więcej jak 500 m. Na przejście tej przestrzeni poświęcić musiał 272 godziny. Jako łup miał pięćdziesięciu kilku jeńców (samych milicjantów), miał cztery karabiny maszynowe (?) na milicji zdobyte, miał sam 5 zabitych, kilkunastu rannych. Pozostawił nadto za sobą trzy oddziały, oblegające rezerwy milicyjne. Sforsowanie przezeń okolicy teatru trwało również prawie dwie godziny. Tutaj bowiem broniła się zawzięcie rezerwa milicji, która wreszcie zamknęła się w gmachu skarbkowskim i stamtąd broniła się dalej, zewsząd otoczona, przez trzydzieści przeszło godzin (do południa 23 listopada). Trudne było stąd posunięcie się jego naprzód. Wedle rozkazu musiał zająć odwach (na placu św. Ducha) stąd rynek, a tymczasem w drugiej ulicy, której mógł użyć (Krakowskiej) bronił się znowu cały dom i wykluczał przejęcie tamtędy. Zostawił więc dwa oddziały na te dwa punkty oporu, a sam pomknął dalej okrężną drogą. Opór na ul. Krakowskiej złamano dopiero późnym wieczorem dnia tego. Grupa Sikorskiego otrzymała rozkaz forsowania wprost na wschód, wysyłając jeden oddział jako przedłużenie lewego skrzydła Abrahama w kierunku na plac Strzelecki— Wysoki Zamek. Tu dyrygowana została część oddziału ppor. Starcka. Jakie walki musiał staczać na żydowskim mieście, świadczy chyba dobitnie fakt, że dopiero po godz. 6 — a więc w przeszło 5 godzin od chwili wymarszu — znalazł się na placu Strzeleckim. I on musiał zostawić dwa oddziały na obleganie broniącej się w dwu różnych punktach milicji. I on miał w oddzielę swym zabitych, rannych i.... oparzonych. Czy to może obrona przed oddziałami, „branymi za bandytów" ? Za długo trwał opór na żydowskim mieście. To też około godz. 4 dyrygowaliśmy tam artylerję lwowską, (baterje, które stały w tych stronach) celem zwalczania oporu ulicznego, lub bombardowania broniących się domów. Co do niej nastąpiła także „tragiczna pomyłka" i za bandytów ją wzięto. Bo oto dosłowny meldunek majora Śniadowskiego w aktach zachowany: Komenda artylerji Wojsk Polskich RAPORT SYTUACYJNY. Lwów dnia 22 listopada 1918 4). Wypadki nadzwyczajne'. Podczas zmiany pozycji grupy Janowskiej, maszerującej przez ul. Kaźmierzowską, padły na baterje salwy z domu handlowego (róg Furmańskiej i Kaźmierzowskiej). Odpowiedziano ogniem bat. 4 z pozycji przed kościołem św. Anny. Śniadowski mjor. m. p. Jak zaś bezmyślnie postępowali żydzi, świadczy fakt, że jeszcze nazajutrz (23 list.) mieliśmy rannych od strzałów z okien, (w Rynku i na ul. Żółkiewskiej). Załatwiwszy się z pościgiem i wydawszy na miejscu zarządzenia co do obrony miasta na zewnątrz, zjawiłem się około godz. 10 osobiście na żydowskim mieście. To, co tu zobaczyłem, przeszło najpessymistyczniejsze oczekiwania. Regularny i prawidłowy opór na ul. Krakowskiej, taki sam w gmachu skarbkowskim, dalej na Słonecznej, koło starej bóżnicy, dalej na zbiegu ulic Zamarstynowskiej i Żółkiewskiej. Sam je wszystkie stwierdziłem, wszędzie oblegającym wydałem dyspozycje. Ponadto strzelanina po mieście, a co chwila z okien padały strzały. Ślady ich nosiło przez długi czas auto, którym naonczas jechałem. Tu meldowali mi ustnie, ale osobiście dowódcy oddziałów, gdzie i jakie walki musieli staczać przy forsowaniu tej dzielnicy. Na dwu punktach oporu widziałem trupy żydowskie (komu przyszło na myśl wówczas rachować ich; wszystkie poszły na konto późniejszego „pogromu") przed broniącym się domem na ul. Krakowskiej leżały również zwłoki. Tu meldowali mi dowódcy o sposobach walk otwartych i podstępnych (strzały z okien, wylewanie ukropu, rzucanie siekier itp.). Tu meldowali mi o ilości strat własnych. Poza rannymi i zabitymi od kul meldował ppor. Starek o trzech oparzonych - i o dwu zabitych siekierami, wyrzuconymi przez okno. Trupa jednego z nich widziałem na własne oczy. Rozbita czaszka, dziura w czapce potwierdzały wyraźnie meldunek. Niestety, protokołu, ni sekcji lekarskiej nie było można sporządzić. Wydałem więc na miejscu rozkazy co do zdobycia domów, broniących się i patrolowania miasta. Zarządziłem zwiększenie oddziałów oblegających, a odkomenderowanie nowych na patrolowanie miasta. Do pierwszego użyto cały oddział Abrahama, który dotychczas trzymał także odwach. Nań skierowano obecnie odcinek Bema, któremu wydano odpowiednie rozkazy. O jakimkolwiek rabunku nie było mowy. Nigdzie nie widziałem nic podejrzanego ze strony oddziałów polskich, i mimo to walkę samą i jej sposób prowadzenia przez Żydów uważałem za bezmyślną i groźną dla nich i dla nas. Nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć, że walkę tą mogą wykorzystać szumowiny, lub nieprzyjaciel z zewnątrz i wewnątrz. Walka ta mogła wywołać zrozumiałe oburzenia u wojska i ludności polskiej. Te wszystkie momenty podniosłem wobec deputacji obywatelstwa lwowskiego, która pod wodzą prezydjum miasta zjawiła się u mnie z gratulacjami z powodu zwycięstwa. Był wśród niej wiceprezydent miasta Dr. Schleicher (żyd). Byli i inni tego wyznania Polacy. Wskazałem im na wielkie niebezpieczeństwo, jakie w tym wypadku grozi miastu, gdyż ilość wojska szczupła trzymać musi straż na zewnątrz, ponieważ nieprzyjaciel tuż pod i naokoło całego miasta. Prosiłem o tworzenie jak najspieszniej policji miejskiej i milicji. Prosiłem o wyjaśnienie współwyznawcom bezcelowości, bezsensowności, a ogromnej zbrodniczości podobnego postępowania. W tym ostatnim duchu wydać odezwę do żydów poleciłem inż. Widomskiemu. Odezwa ta nie ujrzała światła dziennego *, mimo to zaprodukuję ją w całości w dodatkach. (Patrz dodatek N° 50). * W przypisku wyjaśnię powód tego. Pierwszą czynnością gen. Roji po przyjeździe był następujący rozkaz do mnie: „Nie wolno Panu wydawać komunikatów, żadnych pism, ni odezw do ludności. Wszelkie odezwy muszę uprzednio aprobować i na ogłoszenie dać osobne pozwolenie". Drukarni zaś wojskowej zabronił drukowania czegokolwiek bez jego podpisu. (O tym dowiedziałem się dopiero w dwa dni później przy okazji innej sprawy). Kiedy więc zameldowano mi, że posłaniec z projektem odezwy nigdzie nie znalazł gen. Roji, poleciłem dać ją do druku i ogłosić. a zatwierdzenie uzyskam ex post. Uważałem bowiem sprawę za bardzo pilną. Tymczasem drukarnia nie wykonała tego rozkazu — uważając się już za zależną od gen. Roji —i szukała najpierw jego aprobaty. „Generał śpi", „generał wyjechał", oto odpowiedzi, jakie w różnych czasach przynosił chłopiec drukarni. Gdy na drugi dzień rano zapytałem, co się stało z odezwą, otrzymałem odpowiedź, że wydrukowana, ale że właśnie gen. Roja zabronił jej plakatowania. W tym dniu było już na nią zapóźno. Zgadzałem się z tym zarządzeniem, choć inż. Widomski zabiegał jeszcze o zniesienie tego zakazu. W tym samym dniu (22 list.) około południa omówiłem z kap. Witem Sulimirskim organizację M. S. O. dla całego miasta, zamianowałem jego jej komendantem i przydzieliwszy mu kilkunastu oficerów, poleciłem przystąpić bezwłocznie do pracy i zaciągania posterunków na mieście ludźmi, którzy są pod ręką. Około godz. 3 pop. wyjechałem znowu na żydowskie miasto z D-rem Dąbrowskim. Przytaczam ten szczegół, na dowód, że był bezstronny świadek, który widział i słyszał, co mnie meldowano i jakie wydawałem zarządzenia. Broniło się o tym czasie jeszcze trzy domy. (Na Krakowskiej, gmach skarbowski i koło starej bóżnicy). Wszędzie indziej już opór złamano i miasto opanowano. Zdobył przytym oddział Starcka dalsze dwa karabiny maszynowe, kilkadziesiąt skrzynek granatów ręcznych — jedno i drugie broń, której chyba nigdy i nigdzie nie używała milicja. — Naturalnie o karabinach ręcznych i amunicji do nich nie wspominam. Zresztą na mieście liczne patrole, biwakujące oddziałki i z rzadka podejrzane figury w mundurze austrjackim z polską kokardką, częściej z czerwoną wstęgą na ramieniu — niby „Czerwona gwardja" ale bez napisu „Bem". Jednego z takich kazałem zatrzymać i zbadać legitymację. Tej nie miał, a dowódców swoich także nie znał. Poszedł, gdzie inni jeńcy. Zarządziłem więc osobno bezwzględne rewidowanie wszystkich i jeśli dokumenty nie w porządku odstawianie na odwach. Pod wieczór i późnym wieczorem złamano dalsze dwa opory w domach. Pozostał już tylko jeden w gmachu skarbkowskim. Ale równocześnie przyszły meldunki o rabunkach mniejszych sklepów spożywczych, gdzieś na Gródeckim — więc poza obrębem bacznie pilnowanej części miasta. Wydano odpowiednie dyrektywy żandarmerji, a komendzie placu polecono osobno czuwać nad całym porządkiem. Oddziały lwowskie, z wyjątkiem grupy Cieńskiego (Pomiana) i części Sikorskiego, zaciągnęły już straż na obwodzie miasta. Straż placówkową. Do pilnej bowiem tam służby wzywała szalona łuna, jaka zaległa całą wschodnią połać nieboskłonu. To Ukrainiec palił i mordował obie Biłki — Szlachecką i Królewską — wsie czysto polskie. Pozostało w nich około setki trupów włościańskich — mężczyzn, kobiet i dzieci. Zresztą noc możnaby nazwać spokojną. Na odwach jeno, na którym znalazłem się około godziny 4 rano, patrole ściągały ze wszech stron różne „gęby". Każdy podawał się za żołnierza polskiego, ubrany w strój, wyżej wzmiankowany. Niewielu zaś mogło podać miejsce postoju oddziałów, wypadki tam zaszłe, lub dowódców. „Biedny", a dzielny ppor. Kasztelewicz aż ochrypł z przesłuchiwania ich. Kilkakrotnie w ciągu nocy odsyłał grupy konwojem do obozu jeńców, by zrobić na odwachu miejsce dla dalszych. Przyniesiono 6 rannych z pod gmachu skarbkowskiego, jako owoc daremnego ataku. Nagle, a było to już po świcie, nadchodzą meldunki „tu rabują", „tam rabują" itd. Z wysłanych patroli kilka wróciło rozbrojonych, reszta z meldunkiem o walkach, jakie staczać musieli, lecz rady nie dali. Zmobilizowano więc znowu wszystko, co było wewnątrz miasta i oddano dowództwo nad oddziałami w mieście mjrowi Cieńskiemu. Miast uspokojenia przychodzą coraz dalsze, coraz groźniejsze wiadomości. Już zarządzone poprzednio patrole, złożone najmniej z 10 ludzi, nie wystarczają. W walkach staczanych ustępować muszą przed masą, lub są rozbrajane. Żywiołowy rabunek wszystkich mętów i szumowin. Wszystko uzbrojone, większość połączona w oddziałki po kilkunastu i kilkudziesięciu ludzi. Równocześnie wiadomości o „rewizjach", dokonywanych po mieszkaniach. Przytym z licznie krążących poprzedniego dnia i w nocy patroli żandarmerji nie spotkałem ani jednej. Co znaczyło tych kilkuset przemęczonych żołnierzyków na ów ogrom miasta i ludzi-zbrodniarzy. Na wahanie nie było czasu. Trzeba było ściągnąć obsadę z zewnątrz, ogołocić obronę prawie zupełnie, wystawić miasto na nieuchronny upadek w razie podejścia małych nawet sił ukraińskich, a załatwić się z groźniejszym na razie wrogiem wewnętrznym. Ułożono więc rozkaz następujący, który już o dziesiątej godz. bił się na maszynie: KOMENDA WOJSKOWA MIASTA LWOWA I POWIATU.
II. Patrole. O godzinie 4 popołudniu dziś Kmdy oddziałów przeprowadzą dokładne patrolowanie całego miasta dla oczyszczenia go z luzem chodzących żołnierzy i osobników przebranych w mundury wojskowe. Ponadto wkrótce drugi rozkaz treści: KOMENDA MIASTA LWOWA.
Za zgodność: Komendant miasta Czesław Mączyński m. p. Na mury miasta rozlepiono ogłoszenia o patrolach oficerskich które jedynie mają prawo rewizji i użycia broni. By mieć oddziały w patrolowaniu pewne, uproszono gen. Roję o legję oficerską (t. zw. krakowską. Lwowska tworzyła się dopiero). Kiedy chciałem pociągnąć do odpowiedzialności dowództwo żandarmerji za zniknięcie jej patroli z miasta, otrzymałem odpowiedź: „My panu nie podlegamy. Nam gen. Roja wydał inne rozkazy". Równocześnie meldunek z dworca, że cały odcinek zostaje bez oficerów, bo wszystkich odkomenderował gen. Roja do tworzącego się pułku 4 leg. Oficerów część, a wszyscy żołnierze tam iść nie chcą *. * Na inne podobne zarządzenia gen. Roji wyznaczyłem miejsce w II części. Tam i te szerzej omówię. Tu przytaczam jeno jako odnoszące się pośrednio do rzeczy. Koło południa zjawiła się u mnie liczniejsza delegacja pod wodzą całego prezydjum miasta, z dużą ilością żydów (Dr. Schleicher, Dr. Parnas, Dr. Aszkenaze i in.) i prosiła o zarządzenia przed rozszalałym bolszewizmem. O pogromach nikt wtedy nie mówił. Wyjaśniłem, w czym tkwi groza sytuacji, wskazałem, że właśnie dlatego — samorzutnie i nieobowiązany do tego—zarządziłem, wszystko, co możliwe. Poinformowałem ich w krótkości o zarządzeniach i dodałem — cytuję to zdanie dosłownie: „Mogę być rozżalony na żydów, ponieważ dziś mam sześciu rannych, mimo to i t. d." Wszyscy uznali zarządzenia moje, prosili jeno, by ogłosić sądy doraźne, których dotychczas we Lwowie nie było.* Wskazałem na to, że miałem prawo do tego do 21 listopada. Dziś już tylko gen. Roja może wydać podobne zarządzenie. Skierowałem więc delegację do niego. Na to zaczęto mi zwracać uwagę, że dziś już go nie zastaną, że sprawa się odwlecze, że groza wymaga tego zarządzenia, że ono konieczne, nawet pomóc może i t. d. Godząc się na powyższe argumenty, oświadczyłem: „Dobrze, ogłoszę je na własną rękę, choć prawnie właściwie one obowiązywać nie będą". * Zainterpelowany o nie na jednym z pierwszych posiedzeń Komitetu bezpieczeństwa i ochrony dobra publ. oświadczyłem: „Uważam, że wojsko polskie nie potrzebuje takimi środkami wymuszać odpowiedniego zachowania się obywatelstwa polskiego, ale jeśli okaże się potrzeba i t. d. Natychmiast więc wydałem odpowiednie rozkazy, a kiedy nie znaleziono już referenta prawnego, ułożył ogłoszenie nie prawnik i nie po prawniczemu, Ale z tym mniejsza, chodziło o pośpiech i postrach. (Patrz dodatek N° 51). Posłano je do drukarni, lecz tam znowu... ugrzęzły, bo drukarnia szukała wprzód gen. Roję. Wieczorem przy robieniu „awantury wojskowej" dowiedziałem się o rozkazie, wydanym drukarni przez gen. Roję i o tym, że jeszcze go nie znaleziono. Ogłoszenie pojawiło się na murach miasta dopiero nad ranem dnia następnego (24-go listopada). Tymczasem mjr. Cieński borykał się energicznie z rozszalałym żywiołem wedle własnego rozkazu z 22 listop. (Patrz dodatek Nr 52). Za szczupłe miał siły, a dzielnica za obszerna. Otoczył ją kordonem —jak zawsze się czyni w wypadkach rozruchów — świeżych ludzi nie wpuszczał, a bawiących tam aresztował. Do wieczora meldował prawie 1600 aresztowanych. Statystyka ich, uczyniona pobieżnie ze spisu nazwisk z wyznaniem, sporządzonego na odwachu, następująca: 60% narodowości ruskiej, 30% polskiej, 10% żydów. Odstawiono ich wszystkich pod opiekę żandarmerji. Decyzja co do dalszego ich losu należała do władz wyższych. Patrole polskie wysyłano w sile najmniej 10 żołnierza i wyłącznie pod dowództwem oficera, który celem legitymowania się otrzymywał osobną kartę służbową. W niej określano kierunek jego patroli i ulice, którymi ma przeciągać. Każdy, który takiej patroli stawił opór z bronią w ręku, lub przez nią schwytany został na rabunku, mógł być rozstrzelany natychmiast na podstawie ogłoszonego zarządzenia mego. Wydawałoby się, że powyższe środki ostrożności są wystarczające, by uniemożliwić jakiekolwiek nadużycia. Tymczasem opowiem fakt zaszły. Prowadzący silniejszy patrol ppor. Starck ujrzał w oddali na ul. Żółkiewskiej patrol, prowadzony przez oficera na koniu. To zaintrygowało go właśnie. Wydał więc oddziałowi zarządzenia co do zamknięcia tamtego patrolu, sam zaś z resztą podążył za nim, by zażądać wylegitymowania. Początkowo patrol wymigiwał mu się. Zorjentowawszy się jednak, że zamknięty bez wyjścia, zaczął się bronić. Po walce opanowano go i cóż się pokazało. Oficer na koniu to znany lwowski bandyta, patrol jego, złożony z ludzi podobnego zawodu. Trzech z nich legło w czasie walki, reszta jedenastu podzieliła los swych towarzyszy. Wieczorem wybuchł pożar na żydowskim mieście. Kto go podłożył, niewiadomo. Czy był on wynikiem przypadku, czy myśli zbrodniczej, by przy pożarze utrudnić akcję oczyszczania miasta, czy wreszcie... nie dałoby się wyciągnąć wniosku z tego niewątpliwie stwierdzonego faktu, że pożar wybuchł tuż za teatrem miejskim i gdyby nie szczęśliwy wiatr, który powiał w stronę przeciwną, byłby teatr niechybnie spłonął. Twierdzenie Żydów, że woda była zamkniętą w wodociągach, fałszywe i oszczercze, gdyż od jakiegoś 8 listopada właśnie na skutek mego zarządzenia pompy wodociągowe pracowały dzień i noc. Akcja ratunkowa utrudniona, gdyż silny wicher, wąskie uliczki przyczyniały się do gwałtownego przerzucania zarzewi ognia i to na znaczne odległości. Szczuplutki tren straży pożarnej miejskiej i wojskowej nie mógł wystarczyć. Ponadto zmęczony pracą przy sejmie, poczcie i cytadeli przez dwie nocy i dwa pełne dni bez przerwy niezdolny był do dalszej akcji ratunkowej — ludzie padający ze zmęczenia, węże przemoczone. Kiedy zacytowany komendant straży pożarnej powyższymi względami uzasadniał, niemożność przystąpienia do bezwłocznej akcji ratunkowej, otrzymał rozkaz „wysuszenia wężów, choćby przy ogniu", „zastąpienia ludzi najbardziej zmęczonych wojskiem", ale pożar musi być opanowany. Jako wykonawcę wojskowego otrzymał do pomocy kap. Hołobuta. Jak później stwierdziłem osobiście— około 3 rano — straż pracowała gorliwie. Późnym wieczorem powróciła z wywiadów kawalerja lwowska. Natychmiast skierowano ją w miasto i oddano mjrowi Cieńskiemu do dyspozycji. Ruchliwe, konne patrole znakomicie zapanowywały nad ruchem w ulicach miasta. Wydano osobną instrukcję dla komendanta placu pułk. Jasieńskiego, który objął już swe funkcje. (Patrz dodatek N° 53). Zaprowadzono nadto ograniczenia dla ludności cywilnej. (Patrz dodatek N° 54). Na 25 listopada dyrygowano następujące oddziały do pracy oczyszczającej: Komenda miasta we Lwowie.
IX. Straż na odwachu. Od 25 b. m. godz. 12 w poł. zaciągnie straż na odwachu grupa mjra Trześniowskiego w sile 5 ofic. 60 żołnierzy i 2 karabinów maszynowych, z czego połowa ma patrolować na ulicach i śródmieściu. X. Dostawa wojsk do kmdy placu. Dnia 25 b. m. dostawa wojsk dla kmdy placu na pl. św. Ducha jest następująca:
Już od rana 24 listopada było widoczne, że stajemy się panami ruchu. Koło południa przywrócono spokój prawie zupełnie. Jeszcze kilka sporadycznych wypadków rabunków, jeszcze kilka samowolnych rewizji i nad znękanym miastem zapanował spokój. Przez odwach przesunęło się w ciągu 24 list. przeszło 1300 aresztowanych, z nich znaczna większość byli żołnierze ukraińscy. Kto urządzał „pogrom" było dla nas jasne od początku. Wypuszczeni z więzień „kryminaliści", podobnej wartości ludzie niearesztowani i ta masa ukrywających się dezerterów ukraińskich i tych, którzy nie zdołali, lub nie chcieli wyjść z nimi razem 22 listopada. Charakterystyczne światło rzucą kiedyś na to akta sądowe. Z zasądzonych dotychczas za udział w rozruchach 170 przeszło osób, przygniatająca część to greko-katolicy, znikoma część rzymsko-katolików, pewien odsetek żydów. Nie ośmielę się ręczyć za wszystkich żołnierzy polskich. Wszakżeż każdy, kto się zgłosił, dostawał karabin i walczył, o ile chciał, lub zmykał, co również trafiało się nierzadko. Świadectw moralności, ni dokumentów osobistych nie potrzebował nikt przynosić i nie mógł tego czynić. Jednak rzucanie oszczerczych potwarzy, jakoby polskie oddziały wojskowe zajęły się „pogromem" jest bezdenną kalumnią wobec oddziałów,- które nie bacząc na swoje trzytygodniowe zmęczenie, nie bacząc na wyłączne zadanie swoje na peryferjach miast, pospieszyły na pierwszy odzew i pracowały znowu nieznużenie dni i noce długie, byle tylko przywrócić miasta drogiemu należny mu spokój, oswobodzić go od wroga wewnętrznego, stokroć gorszego i niebezpieczniejszego od zewnętrznego. Wykonano wszędzie rozkaz bez szemrania, choć z trwogą oglądano się na peryferje miasta, gdzie słabiutkie jeno zostały posterunki. Zdawali sobie wszyscy sprawę, że na marne poszedłby ich trud trzytygodniowy, na nice wszystkie ciężkie i krwawe ofiary, gdyby uderzył wtedy nieprzyjaciel, który wszak znajdował się pod samymi „murami" miasta. Czyż można przypuszczać, by ci bohaterscy żołnierze najświętszej sprawy wystawiali tak na sztych losy drogiego im miasta, choćby dla zaspokojenia zemsty najsłuszniejszej i najsprawiedliwszej. Niepohamowany w bezgranicznym kalumniatorstwie narodu polskiego „komitet żydowski pomocy dla ofiar", dowodzi w swym piśmie, że muszą być prawdziwe pogłoski, jakoby istniał rozkaz komendy nacz. pozwalający z góry na 48 godzinne pogromy. Wiem, że za rozkaz ten ofiarowano sto tysięcy. Czy go za te cenę znaleziono, nie wiem. Nie o moją osobę tu chodzi, jeno o władzę polską, którą naonczas reprezentowałem. Oświadczyć więc mogę, że gdybym uważał pogromy za dopuszczalne ze względów ludzkości i za dobre dla nas politycznie i narodowo i gdybym był wydał rozkaz na piśmie do ich urządzenia, to ręczę za to, że znalazłoby się na tyle siły urządzić je tak, by nie było komu oczerniać potym i oskarżać. Nie można dalej czynić winnymi oddziałów lwowskich. Wszakże one dostały i miały zadanie obrony miasta na zewnątrz. Tam zaciągnęły pozycje od 22 list. wieczorem. Mogły więc zupełnie spokojnie nie troszczyć się o rozruchy. To samo było z ich komendą, do której prerogatyw nie należała zupełnie troska o spokój, czy bezpieczeństwo w mieście. Na to był gen. Roja, jako głównodowodzący, była komenda placu, były w mieście oddziały odsieczy, które można było użyć do uspokojenia miasta. Czy nie byłoby lepsze — miast wydawać jakieś „tajemne" rozkazy na „pogromy" — siedzieć spokojnie, a wobec delegacji rozkładać ręce i oświadczać: „Ja tu nie mam nic do czynienia. To jest obowiązkiem tamtych. Ja bronię jeno Lwowa na zewnątrz i żałuję mocno, ale żadnego oddziału nie mogę stamtąd ściągnąć". Zdaje się, że naonczas nawet p. Aszkenazy nie szkalowałby dobrego imienia żołnierza polskiego. Tymczasem mimo przemęczenia żołnierza nie zawahano się odsłonić zupełnie miasta na atak wroga, wzięto się do tego i postanowiono na własną rękę, jako nieswoja sprawę, jako samorzutne wkroczenie w cudzą ingerencję, byle tylko oswobodzić miasto od żywiołów, które mogły się stać groźne dla niego, a zgubne w razie skoordynowania przez wroga swej akcji z ich rozszalałą. Ilu ludzi padło ofiarą „pogromów"? Cyfra dokładna nie da się już nigdy stwierdzić, kiedy nie uczyniono tego bezwłocznie. Podawane przez żydów cyfry 600, ba nawet 6000, przyczym wielu „żywcem spalonych" są z palca wyssaną przesadą — może wypływającą z charakteru semickiego, może... rozmyślną i celową. Z mego rozkazu przeszukano wszystkie zgliszcza i nie znaleziono ani jednej kosteczki ludzkiej. Nie zgorzał więc nikt. Żydowski Komitet ratunkowy w zestawieniu swoim podaje cyfry następujące: 73 zabitych, 443 rannych, 3620 rodzin poszkodowanych. Jak szalenie przesadzone te cyfry, świadczą poszukiwania, zarządzone przez komendę miasta. Otóż po dokładnym zbadaniu ksiąg i zapisków szpitala żydowskiego i żyd. urzędu metrykalnego, zmarło śmiercią gwałtowną w czasie od 1 listopada do 20 grudnia 1918 ogółem 68 żydów. Z cyfry tej przypada na czas inwazji ukraińskiej — i podkreślam pod panowaniem ukraińskim —t.j. od 1 do 22 listopada 27 osób. W dniach 22 — 25 list. padło od kul 27 osób. W dniu 26 listopada zmarło 8 osób, zapewne z ran otrzymanych w dniach poprzednich, a od 26 listopada do 20 grudnia 6 osób. Stwierdzić należy, że we wszystkich powyższych przypadkach przyczyną śmierci były rany postrzałowe. Nie było zupełnie ran kłutych, któreby chyba przy pogromie być musiały, ba nawet większość ran stanowić. Czy wśród nich nie było ani jednego, któryby poległ z bronią w ręku w czasie oporu, stawianego wojskom polskim w 22 list. lub przedtym. Wszakżeż my przy forsowaniu żydowskiego miasta mieliśmy kilkunastu zabitych i zgórą dwudziestu rannych. Czy wśród nich nie było ani jednego, któryby zginął od kuli przypadkowo zbłąkanej w czasie tych walk i poprzednich trzytygodniowych. Front bowiem przebiegał u wejścia do „żydowskiego miasta", czasowo nawet przecinał go. Wszak z takiego powodu zarejestrowano w części polskiej miasta 67 zabitych a 148 rannych osób cywilnych, których dosięgła kula przypadkowo w mieszkaniu, czy na ulicy. Wszak cała prawie ludność żydowska Lwowa mieszkała po ukraińskiej stronie i nie miała gdzie chować zmarłych, bo „okopowisko" po naszej leżało stronie. Nie przepuścili zaś ani Ukraińcy, ani przez nasz front nie przeszedł ni jeden pogrzeb" żydowski ni chrześcijański. Czy można przypuszczać, by „Bóg Mojżeszów itd." tak strzegł wybrany naród, by z 70.000 ludności nikt nie umarł. Przeciwnie już 14 listopada żali się żydowska milicja w urzędowym komunikacie (Lemberger Zeitung Nr. 599) że „setki trupów leży niepochowanych, ponieważ dostęp do cmentarza odcięty" a sojusznik ich Diło w Nr. 262 z 15/11 w artykule p. t. „Do czego oni dochodzą" powiada dosłownie: „Największa bieda w rejonach, gdzie żyje ludność żydowska. Od kul zginęło dużo (bohato) ludzi, którzy leżą teraz całymi dniami w domach niepochowani. W jednym domu znajduje się dziesięć trupów, które rozkładają się i zatruwają powietrze dokoła". Stosunki te naturalnie po ukraińskiej stronie. Wreszcie ciekawy i niewytłómaczony epizod. Trupy wspomnianej już patroli w liczbie 14 leżały na miejscu stracenia koło nowej bóżnicy (t. zw. templu) gwoli postrachu. „Gdy je pochować kazano, nie znaleziono ich, a poszlaki wskazywały na okopowisko. Czyżby i ich zaliczono do „ofiar pogromu" ? Jeśli uwzględnimy te wszystkie momenty, zostanie niewielu na „ofiary pogromu". Chodziło mi tu wyłącznie o ustalenie liczby zabitych. Nie znaczy to jednak, bym chciał twierdzić, że za mało zabitych. Wypadki te bowiem uważam za bardzo smutne i potępiałbym je tak samo, gdyby ani jeden życia nie postradał. Myślałem, że władze wojskowe wyższe stwierdzą przed pogrzebem u każdego przyczynę śmierci. Mnie na ekshumację, tego samego tygodnia dokonać się mającą, nie pozwolono. Żydzi zaś wykorzystali te smutne i potępienia godne zajścia do szalonej, potwarczej agitacji przeciw narodowi i państwu polskiemu. Przejaskrawiając wypadki, przesadzając kilkasetkrotnie liczbę ofiar przeszli z tą agitacją błyskawicznie na tereny światowe. Po mistrzowsku czernili i szkalowali. Utworzył się we Lwowie „komitet dla ofiar pogromów". Zżymał się, gdy nie pozwolono mu używać ostatniego słowa w tytule. Weszły doń wszystkie partje żydowskie. „Żydzi-Polacy" także w osobach Dra Aszkenazego, Parnasa, Wassera i... (same mecenasy). Ten komitet kierował oszczerczą akcją antypolską. Do niego jako do źródła dadzą się skierować prawie wszystkie wiadomości. To dopiero odstrychnęło odeń nielicznych uczciwych Żydów-Polaków, którzy snąć nie mogli przeczyć tak w oczy widzianym powszechnie faktom. Komitet ten spisywał protokoły zgłaszających się poszkodowanych — jakie, zobaczymy — i na ich podstawie opracował dwa elaboraty, — które wręczył władzom państwowym polskim — słusznie — ale wręczył je także misji Berthelemyego. Wyekspedjował je nadto za granicę*. * Oszczercza broszura wiedeńska jest tylko poprawionym elaboratem większym. Opuszczono w niej wypadki, bijące w oczy swą bezsensownością. Pierwszy z tych elaboratów to zestawienie strat i ich rodzajów i zawodu osób, które „rabowały i brały czynny udział w pogromie". Szkody podane na 103 milionów. — Nikt ich z komitetu nie badał — jak potym przyznano. Zapisywano, co każdy zgłaszający się podawał i to w nadzieji, że mu tę szkodę zwrócą. Zdaje się, że nie potrzebuję więcej mówić o prawdziwości tych cyfr. Systematyczne zrobiono zestawienie co do zawodu osób rabujących. Przytoczę je w całości: Pod tytułem złoczyńcy (les malfaiteurs) zawarto dwie grupy. Pierwsza to „sprawcy pogromów osobiście rozpoznani", w której zawarto (bez nazwisk) 54 żołnierzy 18 oficerów, a nadto 1 lekarza, 2 profesorów gimnazjalnych, 1 studenta, 1 siostrę czerw, krzyża, 1 elektrotechnika, 1 handlowca, 2 footbalistów, 1 kolejarza, 1 radcę dyrekcji skarbu, 1 komisarza policji, 5 stróżów, 14 robotników, 3 urzędników państwowych, 2 panny nieznanego zatrudnienia. Druga rubryka określa 175 „złoczyńców nieznanych z nazwiska, ale znanych z zawodu", między nimi figurują: 5 funkcjonariuszy magistrackich 2 znanych jako bandytów, 19 stróżów, 2 służących, 4 kolejarzy, 1 dentystę, 2 słuchaczów uniwersytetu, 16 robotników, 9 konduktorów tramwajowych, 3 profesorów gimnazjalnych, 1 milicjanta, 1 księdza, 1 komisarza policji, 11 żołnierzy austrjackich, 42 legionistów. 2 funkcjonariuszy pocztowych itd. Zdumiał się Lwów, gdy puściliśmy to zestawienie w gazety. Posypały się więc do komitetu prośby zawodowych zrzeszeń urzędniczych, lub kierowników instytucji publicznych o podanie nazwisk tych profesorów gimnazjalnych, tych radców skarbu, urzędników pocztowych itd. Prosił także w liście otwartym ks. arcybiskup Bilczewski o podanie nazwiska księdza, urządzającego pogrom. Zwrócił się nadto publicznie dyrektor policji lwowskiej, D-r Reinländer o podanie nazwisk złoczyńców i świadków czynu, by mógł rozpocząć przeciwko nim dochodzenia. Odpowiedź dał komitet publicznie, że nazwisk nie ma, że skarżący podawali zawód (z taką dokładnością) nie znali zaś nazwisk itd. Odpowiedź perfidna w najwyższym stopniu. Najważniejszy w niej ustęp brzmi: „Pomiędzy rubrykami Wymienionych wykazów statystycznych, była jedna, w której zestawieni byli według zawodów sprawcy, przez poszkodowanych rozpoznani osobiście po nazwisku; inna rubryka obejmowała tych, wedle zawodów zestawionych sprawców, których poszkodowani rozpoznali tylko po oznakach zewnętrznych,, lub których znali nie osobiście, jeno z widzenia. Istotnie jest między protokołami jeden, w którym poszkodowany podaje, że opodal jego sklepu stał ksiądz, nieznany mu z nazwiska i zachęcał plądrujący tłum do kontynuowania dzieła zniszczenia, przyczym wskazał na zamknięty sklep owego poszkodowanego i zwrócił uwagę tłumu, że to sklep żydowski, który również należy splądrować. To podanie strony poszkodowanej musiało oczywiście być w wykazie statystycznym uwzględnione (?!) , Skoro jednak strona nazwiska owego księdza nie podała, rozpoznała go jedynie ze zewnętrznych oznak, komitet jego nazwiska nie zna i podać go nie może, co zresztą jest wyraźnie zaznaczone w wykazie statystycznym, władzom i misji wręczonym". Więc jakto? Tak mówią ludzie poważni, osiwiali, adwokaty, pod przewodnictwem prezesa Izby adwokackiej! Więc jakto, to nie niedowarzone niedorostki, ale zawodowe i wytrawne w swej służbie mecenasy oskarżają — publicznie i przed obcymi — wszystkie stany i zawody społeczeństwa polskiego — te najwyższe, najbardziej kulturalne osobno wybierają — oskarżają o czyny ohydne i nie znają nazwisk! Wszak przypuśćmy nawet, że poszkodowany zeznaje im protokolarnie, że u niego rabował, czy gromił profesor gimnazjalny, czy komisarz policji, czy słuchacz uniwersytetu, to czyż godziwe, że spisujący protokół zadowolni się tym, że „nazwiska nie zna", a skąd wie, że on akurat tego zawodu. Czyż trudno było posłać onego żyda, czy żydówkę do Dyrekcji policji i powiedzieć mu: „Tam wszyscy urzędują. Idź, patrz, do którego biura będzie wchodził ten komisarz policji, a na drzwiach przeczytasz potym jego imię i nazwisko". Albo czy nie można było p. Aszkenazemu, Parnasowi, czy komukolwiek z ich dobranego grona wziąć onego żyda za rękę i pójść do kierownika odnośnej instytucji i powiedzieć mu: „Panie, ten żyd twierdzi, że rabował u niego komisarz policji. Nie zna jego nazwiska. Proszę mu umożliwić rozpoznanie tego osobnika". Ręczyć chyba można, że nie znalazłby się nikt, któryby natychmiast nie zebrał wszystkich i nie powiedział: „Rozpoznawaj". Nie mówiłem z nikim o tym, ale ręczę, że byłby to i tak uczynił napewno i ks. arcybiskup Bilczewski w odniesieniu do zarzutu, spotykającego księdza i kierownicy i dyrektorowie wszystkich władz i zakładów państwowych. Ręczę i mam do tego pewne podstawy, że byliby żądali tego sami urzędnicy i funkcjonarjusze oczernionych dykasterji i stawiali się do takiego „przeglądu żydowskiego", jak na apel wojskowy. Albo czyż nagle te „adwokaty i mecenasy" tak straciły wszelką świadomość, że zapomniały, iż we Lwowie istnieją i urzędują: Dyrekcja policji z dużą ilością wytrawnych detektywów, władze sądowe i wojskowe, którym również zależało na wyświetleniu i któreby nie odmówiły przytym pomocy, ale natychmiast zajęły się oskarżeniem, jak najgoręcej. Jeśli może stracili zaufanie do władz wojskowych i rządowych, to mogli go mieć do dyrektora policji, znanego z energji D-ra Reinländera, lub mogli prywatnie zaangażować któregoś z detektywów policyjnych (licznie wśród nich zastąpieni żydzi) i kazać mu wyszukać tego radcę, czy owego profesora, czy tamtego księdza. Albo zapytać: „no dobrze, księdza poznałeś po sutannie, komisarz policji mógł być w mundurze, ale po czymże poznałeś onego profesora gimnaz. czy studenta uniwersytetu, czy owych urzędników państwowych—których dykasterji nawet nie znasz itd. itd. Tak zrobiliby bezsprzecznie ludzie, chcący uczciwie zbadać i wyświetlić sprawę. Tu zaś to i takie zestawienie ludzi na świeczniku społeczeństw nowożytnych stojących, zestawienie wszystkich zawodów i stanów — szczególnie tych wyższych—miało inne cele na oku, miało wykazać, że cały naród polski, wszystkie stany „pławiły się w niewinnej krwi żydowskiej". Takie zestawienie podpisali „żydzi-polacy" — obok innych sjonistów i t. d. Dla kogo zaś miało służyć to zestawienie, wyjaśnię w paru słowach. Komitet w swej odpowiedzi powiada bowiem, że robił je dla władz polskich (?) Oba pisma dostały się w nasze ręce, znalezione przy rewizji wojskowej na dworcu kolejowym u żyda, do Wiednia jadącego, w walizie o bardzo sprytnie założonym dnie podwójnym. Mimo to znalazło się ono później w Wiedniu. Drugi elaborat sławnego komitetu, to duże, historyczne dzieło o pogromach, to pragmatyczna historja, w której autor stawia tezy i hipotezy i dowodzi je „dokumentami" w postaci wyciągów z onych protokołów. Nie będę rozbierał jej szczegółowo. Zapoznam jeno czytelników z główną osnową. Naturalnie osobne ustępy poświęcone tu twierdzeniom pierwszego powyżej omówionego zestawienia. Te wykluczam. Najpierw więc były trzy okresy pogromów we Lwowie. Pierwszy trwał od 1—22 listopada drugi do 24 listopada, trzeci do dnia dzisiejszego (memorjał pisany w lutym). W pierwszym, omówionym szeroko, były rabunki, za które dawano „kwity bezwartościowe" i jedno morderstwo żyda—przed liniami polskimi—w trzecim „żaden żyd życia niepewny"—ale żaden nie zginął.—Wspominają o rabunkach—oba w dwu sklepach katolickich—i o... łapaniu żydów—na ulicy i w betach—do robót wojennych, kopania okopów i t. d. W drugim, jak w obu powyższych, wysilają się na dowodzenie, że pogrom urządziła planowo władza wojskowa i wojsko. Pod pierwszą rozumią komendę nacz., choć powinni byli wiedzieć, że była już naonczas inna władza wojskowa we Lwowie, która miała prawo rozkazywania wojskiem. Ale mniejsza o to, na twierdzenie trzeba dać dowody. Idzie więc najpierw systematyczne zestawienie artykułów Pobudki, jak to władza wojskowa ówczesna (komenda nacz.), systematycznie podburzała nienawiść rasową. Idzie dalej „sprytny" dowód, którego przytoczę tok myśli: „Mówią (nb. żydkowie), że komenda nacz. wydała rozkaz urządzenia „dwudniowego pogromu . Rozkazu tego komitet dotychczas co prawda nie wydostał. Ale są fakty wskazujące niezbicie na to, a mianowicie: 1) „pogrom" trwał akurat dwa dni, skończył się 24 (ale zaczął 23 list.), 2) dopiero 24 nad ranem pojawiło się ogłoszenie o sądach doraźnych, choć o nie prosili przedstawiciele miasta 22 list. Ale komenda miasta, zobowiązana wobec wojska, nie mogła wydać go wcześniej. (To podpisują ludzie, którzy osobiście byli przy tym obecni i wiedzą, jakie podawali motywy. Nie sprawia im trudności sfałszować i przenieść wprzód jedną datę (22 list.), kiedy łatwo było zapamiętać), 3) komenda odmawiała pomocy proszącym o ratunek. Dalej twierdzenie, że „pogrom" był dziełem zorganizowanego wojska. Jako dowód: 1. Otoczono miasto kordonem i nie puszczano tam nikogo, by wewnątrz mogli spokojnie rabować i 2 zrabowane rzeczy zabierały auta i zwoziły przed budynki komend wojskowych i szpitali. „Poważne" te twierdzenia popierane są na dowód wyciągami z protokołów ludzi poszkodowanych i obrabowanych. Zbijać powyższe twierdzenia bezcelowe. Przebieg wypadków wystarczające daje przeciw nim dowody. Warto jedynie zacytować typowe przykłady. Są więc między nimi takie rabunki, które się kończą „bezwartościowymi kwitami", spieniężonymi później przyzwoicie, są te firmy, które same prosiły uprzednio o zabranie ich składów na rzecz wojska polskiego nb. za dobrą zapłatą (takie to składy zwoziły rzeczywiście auta) ba, są nawet jako wypadki rabunku zacytowane straże wojskowe, postawione przy pewnych składach—wspominałem już o tym. W tym „przeholowali" i nie zdradzę chyba tajemnicy dyplomatycznej, jeśli dodam, że taki bezstronny człowiek jak gen. Berthelemy po gruntownym przestudjowaniu dzieła oświadczył: „Wszakżeż większość tych wypadków to najprawidłowsze rekwizycje wojskowe" Jakie klasyczne inne przykłady ? Np. odmówienie pomocy rabowanym przez komendę udowodnione przykładem takim: Żydówka rabowana zwróciła się o pomoc wprost do komendy nacz., a tu zamiast jej dać wojsko, wysłano ją na odwach, gdzie właśnie wojsko było zebrane. Albo znakomity przykład o defloracji jednej niewinnej, a sprawiedliwej. Nie wiedzieli autorowie chyba o tym, że. to samo niewiniątko przybiegło tuż po rzekomo dokonanym fakcie gwałtu i defloracji ze skargą do komendy. Urzędujący D-r Jakubski, na którego nieszczęśliwa trafiła, wybadawszy, że to właśnie przed chwilą się odbyło, zadecydował: „lekarz i osobny pokój". Protokół na piśmie przez lekarza mjra Czyżewicza wykazywał, że: 1) defloracja odbyła się przed laty, 2) śladów przed chwilą dokonanego gwałtu nigdzie nie widać. Mimo to później zeznała powtórnie przed komitetem, a ten nie badał i nie wiedział, że była badana. Nakoniec przytoczę jeden przykład dosłownie. „Zeznanie p. L. R. brzmi: W sobotę 23/XI 1918 w czasie ucieczki z pomieszkania przed grożącym pożarem przytrzymał świadka porucznik i żołnierze. Porucznik dobył rewolweru, przyłożył lufę do czoła p. R. i pociągnął za cyngiel, ale na szczęście kula wypadła: szukano za kulką, gdyż zabrakło patronów. Kulki nie znaleziono, dzięki czemu p. R. ocalał". To piszą ludzie poważni i w tragicznie poważnej sprawie, że z rewolweru wypada kula w chwili i zamiast strzału. Czy więc można wobec powyższego mówić o dobrej woli u autorów? Nie! To nie było łatwowierne dawanie wiary opowiadaniom rzeczywiście, czy rzekomo poszkodowanych, to było tendencyjne i na wściekłej nienawiści oparte wykorzystywanie zajść smutnych, by je obrócić na spotwarzenie i zaszkodzenie narodowi polskiemu. Bo czyż znajdzie się młody, niedoświadczony wyrostek w miastach całego świata, w których miały miejsce jakiekolwiek niepokoje, by nie wiedział, że pierwszą czynnością wkraczającego naonczas wojska, czy policji jest zamykanie kordonem zagrożonych ulic, czy dzielnicy. Tu zaś ludzie dorośli i żyjący w mieście, które z polskich naliczniej chyba widziało kordony (ciągłe awantury młodzieży przed konsulatami prusko-rosyjskimi) twierdzą, że wystawiono kordon, „by swobodniej rabować mogli". Niech postronni i historja rozstrzygnie. |