Beata Kost

Głos w dyskusji na temat języka w kościele na Ukrainie

(w nawiązaniu do artykułu

"Wieża Babel pod barokowym hełmem" Żanny Słoniowskiej)


Tekst pani Żanny Słoniowskiej opublikowany „Rzeczypospolitej” nr. z 14 kwietnia 2006 roku, może zapoczątkować dyskusję dotyczącą kwestii językowej w kościele na Ukrainie. Może, choć nie musi, ponieważ władze kościelne na Ukrainie nie prowadzą żadnej debaty z miejscowymi Polakami na ten temat. Usuwanie języka polskiego z liturgii kościoła katolickiego na Ukrainie odbywa się bez zgody Polaków, dla których jest to sprawa bardzo poważna, zadziwia więc lekkość z którą przedstawia temat autorka artykułu.

        - Ludzie zapominają swój język, a nasi dzieci i wnukowie już wcale nie będą go znały. Tak nie wolno, to bardzo boli. (...) U nas starsi i młodzi wszyscy chcą po polsku. Trzeba pisać, domagać się u wyższego duchowieństwa, żeby nam pozwolili modlić się po naszemu, po polsku. Księża, wy przecież z Polski! Czemu swoją mowę pod nogi rzucacie?1

        75-letnia Polka spod Kamieńca Podolskiego, z parafii w której wyeliminowano z liturgii język polski.


        1Wszystkie cytowane wypowiedzi jeśli nie jest zaznaczone inaczej pochodzą z książki ks. Romana Dzwonkowskiego „Postawy katolików obrządku łacińskiego na Ukrainie wobec języka polskiego”, TN KUL, Lublin 2001


W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych do liturgii Kościoła katolickiego na Ukrainie zaczęto wprowadzać język ukraiński. W wielu parafiach język polski został całkowicie wyeliminowany. Niedawno usłyszałam od pewnego księdza, że ludzie na Ukrainie mylą wiarę z pochodzeniem narodowym. Taki stan rzeczy ogromnie niepokoi Polaków zamieszkałych na ziemiach, gdzie od stuleci „myli się” polskość z religią katolicką. Pisząc ten tekst, przez cały czas myślałam o tym, że w obronie języka polskiego w Kościele na Ukrainie wystarczą same tylko wypowiedzi zainteresowanych – ludzi, którzy zostali w kościele pozbawieni ojczystego języka.

- Jesteśmy Polakami, a Polski jest naszym językiem ojczystym

W Tygodniku Powszechnym po wizycie Ojca Świętego Jana Pawła II na Ukrainie (Nr 26 (2712), 30.VI. 2001), ks. Adam Boniecki napisał: „Papież-Polak był oczekiwany z nadzieją przez Polaków. Zwłaszcza pokolenie starsze ma poczucie, że okres ich upokorzeń się nie skończył. Nawet Kościół – jak mówią – ich zawiódł. Trudno im się pogodzić z ukrainizacją liturgii łacińskiej. Mówią: jak to, myśmy przechowali wiarę i język w czasach prześladowań, a dziś mamy się modlić po ukraińsku? (...)”

Parafie Ziemi Lwowskiej, lata 90. Szereg kościołów zamienionych na sale sportowe, magazyny, kluby, składy, rupieciarnie. Kościoły-widma bez szyb, bez dachów, porośnięte mchem, zniszczone, zdewastowane, spalone. Pierwsze msze w tych „parafiach”, księża dojeżdżają – odprawiają mszę, wsiadają w samochód i jadą do kolejnej wsi, czy miasteczka. A w tej następnej wsi odprawiają czasem msze przed bramą kościelną, bo władze nie chcą zezwolić na zwrot świątyni. Twarze ludzi, do których wreszcie przyjeżdża ksiądz i mówi do nich po polsku, radosne i rozpromienione. Tak było na początku: entuzjazm i radość. Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, kiedy te uczucia zamieniły się dla Polaków na żal i rozgoryczenie.

- To wszystko zależy czy ksiądz pozwoli...

Ks. Adam Boniecki pisze dalej „...może, jak w innych krajach powstaną tu duszpasterskie struktury mniejszości narodowych, także mniejszości polskiej.” Nic się nie czyni, aby takie struktury powstały, zamiast tego usuwa się język polski. Zdaniem niektórych kapłanów nie ma chyba miejsca na język polski w liturgii kościoła katolickiego na Ukrainie. Niejasne jest dla Polaków jedno: dlaczego językiem przyszłości w Kościele może być tylko ukraiński. Modlitwa w języku ojczystym nie powinna być żadnym gestem, ani przywilejem, bowiem Polacy na Kresach mają prawo modlić się po polsku. Tak jak przedstawiciele wszystkich innych narodowości. Takie są ustalenia Konstytucji o Liturgii Soboru Watykańskiego II, które mówią o możliwości wprowadzania języków ojczystych. Języków ojczystych, a nie państwowych. Dlaczego Polacy na Ukrainie mają być pozbawieni tego prawa?

Kościół rzymsko-katolicki nie jest najbardziej liczącym się Kościołem na Ukrainie, choć istnieje tu od wieków. W czasach Rzeczpospolitej był Kościołem Polaków. Procentowo pod względem liczebnym w czasie istnienia Związku Sowieckiego ucierpiał chyba najbardziej ze wszystkich kościołów. Dokonało się to w wyniku zmian geopolitycznych, także w wyniku wywózek , przesiedleń i mordów ze strony władzy sowieckiej.

Okres powojenny w dziejach Kościoła na terenach obecnej Ukrainy niczym nie różni się od historii Kościoła na całym obszarze ZSRR. Duchowieństwo katolickie konsekwentnie, choć stopniowo było eliminowane ze społeczeństwa polskiego. Represje stosowane wobec duchowieństwa to aresztowania, deportacje, wyroki, wywózki na roboty do łagrów. Najbardziej gorliwie plan ten wykonywano na terenach, które w przeszłości należały do Polski. W 1946 r. arcybiskup Eugeniusz Baziak ordynariusz Archidiecezji Lwowskiej na rozkaz bolszewików opuszcza archidiecezję i wyjeżdża do Lubaczowa. Opuszczenie Lwowa przez abp. Baziaka spowodowało wyjazd wielu księży, przez co pozbawione duszpasterskiej opieki parafie podupadały. Jak się okazało wiele lat potem, religijność katolików okazała się szczególnie odporna na procesy sekularyzacji, ateizacji i sowietyzacji życia w tych ośrodkach, gdzie był obecny kapłan.

- Czy Kościół nie może rosnąć nie niszcząc tego, co przetrwało wieki?

Obecnie Kościół katolicki na Ukrainie jest coraz bardziej prężny, powstają lub odradzają się kolejne parafie. W ciągu ostatnich 10 lat ilość parafii wciąż się zwiększa. Chyba każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, że Kościół na Ukrainie przetrwał dzięki starszemu pokoleniu. Każda miejscowość w której mieszkali Polacy, miała swoje „siłaczki”, osoby świeckie, najczęściej mamy lub babcie, które uczyły historii Polski i religii. To dzięki nim i kilkunastu kapłanom, którzy nie porzucili swoich wiernych i pozostali na miejscu, lub powrócili do pracy duszpasterskiej po odbyciu wyroków w łagrach, można było zacząć odbudowywać Kościół. Każda parafia opierała się na tych starych Polakach i Polkach, którzy tylko w domu mogli modlić się po polsku, czasem po polsku już nie mówili, ale zapytani o narodowość z dumą odpowiadali, że są Polakami, bo modlą się po polsku i wszystko po polsku rozumieją.

Dziś Ci starzy i młodzi Polacy, którzy chcą modlić się po polsku – w swoim języku ojczystym - mogą dowiedzieć się od kapłanów następujących rzeczy:

  • na Ukrainie powinno być po ukraińsku
  • język liturgii powinien być zgodny z językiem państwowym w kraju
  • nie jesteście Polakami, lecz tylko katolikami
  • jesteście spolonizowanymi w przeszłości Ukraińcami
  • nie umiecie mówić po polsku
  • trzeba poświęcić się dla Ukraińców, którzy przychodzą, albo mogą przyjść do kościoła
  • mieszkacie na Ukrainie i powinniście modlić się po ukraińsku2 Ostatecznie można się dowiedzieć, jak „zaradzić” procesowi ukrainizacji – „komu się nie podoba,(...) proszę pakować walizy i wyjeżdżać do Polski” albo „dopóki nie umrze starsze pokolenie (Polaków), wtedy będzie można zrobić porządek w parafii”3. Kościół na Ukrainie nie tylko nie chce „polskiej” przyszłości, ma również problem z zaakceptowaniem polskiej przeszłości. Słynna była awantura w Barze, gdzie ksiądz kazał zniszczyć umieszczony na frontonie kościoła napis "Święta Anno módl się za nami", który przetrwał wszystkie wojny i rewolucje i zastąpił go napisem ukraińskim. Na stronie internetowej lwowskiej kurii, przy sylwetce ks. biskupa Rafała Kiernickiego4 jest informacja, że był księdzem „antyfaszystą”. Jest to podsumowanie działalności o.Kiernickiego w AK.


          2Dzwonkowski, dz. cyt.
          3List parafian z Drohobycza wysłany do prezesa „Wspólnoty Polskiej”, Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, wydrukowany na łamach kwartalnika „Cracovia-Leopolis” Nr 2(30) 2002 r.
          4Kiernicki Władysław Rafał (1912 - 1995), święcenia kapłańskie w zakonie OO. Franciszkanów Konwentualnych w 1939 r. we Lwowie. Po wybuchu II wojny światowej pozostał w środowisku lwowskim; był spowiednikiem sióstr zakonnych, kuratorem katolickiej organizacji młodzieżowej "Juventus Christiana", wykładowcą na tajnych kompletach gimnazjalnych oraz skarbnikiem a później szefem oddziału V Komendy Okręgu Lwowskiego AK ps. "Dziunio". Aresztowany w 1945 r. przez NKWD został wywieziony do Charkowa, po czym w l. 1946-48 osadzony w łagrach w Riazaniu, Czerepowcu i Griazowcu. Po powrocie w 1948 r. do Lwowa podjął pracę duszpasterską w Bazylice Metropolitalnej. W l. 1958-65 odsunięty przez władze sowieckie od tych funkcji, przyjął etat nocnego stróża w sanatorium na Hołosku, a wcześniej dozorcy w parku kontynuując tajnie pracę duszpasterską. Po cofnięciu sankcji, w l. 1965-95 powrócił do obowiązków proboszcza parafii katedralnej. Dn. 15 I 1991 r. mianowany biskupem pomocniczym lwowskim. Odznaczony kilkoma orderami polskimi m.in. Krzyżem Partyzanckim i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Zmarł 23 XI 1995 r. we Lwowie, pogrzebany w krypcie Bazyliki Metropolitalnej.


    - Jest to język mojego narodu i tradycja moich rodziców. Za język dam sobie rękę odciąć.

    W latach władzy radzieckiej Kościół stanowił dla Polaków na Kresach jedyny i niekwestionowany autorytet moralny i społeczny. W latach prześladowań był dla wielu rodaków ostoją polskości. Dla wielu był jedynym miejscem w którym słyszeli język polski – w języku polskim brzmiała modlitwa. Nic dziwnego, że Polacy na Ukrainie – pozbawieni instytucji służących zachowaniu tożsamości narodowej, pozbawieni polskiego szkolnictwa, polskich książek, prasy i kontaktu z kulturą polską związali swoją świadomość narodową z Kościołem. Kościół w latach sowieckich prześladowań dochował wierności swoim zasadom i nauce, ale też ludowi. Takie wsparcie lakonicznie wyraził w jednym z wywiadów biskup Rafał Kiernicki: „Jestem Polakiem, stoję po ich (Polaków) stronie.”

    „(...) Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.” – pod słowami Romana Dmowskiego, które w Polsce już dawno straciły na aktualności, podpisałoby się zapewne wielu Polaków ze Wschodu. Ba, nadal takie słowa będą tu aktualne. Bo na Kresach, do dziś można spotkać się z stwierdzeniem, że przynależność religijna i związek z Kościołem odgrywają większą rolę od używanego na co dzień języka. Często jest tak, że obrządek religijny określa świadomość narodową. Oczywiście można mówić o tym, że utożsamianie Kościoła rytu łacińskiego z Polską jest coraz bardziej anachroniczne i coraz mniej odpowiada rzeczywistości. Ale nie zmieni to faktu, że w gruncie rzeczy Kresy są anachroniczne. Ludzie zbyt długo byli tu prześladowani i szykanowani za swoje przekonania religijne i przynależność narodową, nie łatwo jest teraz przestawić się na nowy sposób myślenia.

    Nie wolno wykorzystywać strachu i bezsilności tych ludzi. Jeszcze niedawno bali się represji ze strony władz za to, ze chodzą do kościoła. Modlili się o to, żeby mieć kapłana. Do głowy im nie przychodzi, że mogą walczyć z księdzem o prawo do modlitwy we własnym języku. Mieszkańcy tych ziem – Podola, Wołynia, a czasem już trochę dalej na północ i wschód od Lwowa, często nie mówią po polsku. Z ostatniego spisu ludności wynika, że tylko 13% Polaków na Ukrainie używa języka polskiego na co dzień. Nie oznacza to jednak, że nie mają prawa modlić się po polsku, nie oznacza to, że kapłani mogą decydować za wiernych o ich przynależności narodowej.

    - bo my jesteśmy na Ukrainie, a to wszystko, wiecie, jest polityką.

    Minęła właśnie rocznica rewolucji pomarańczowej, zwycięstwo której zapewnić miało mieszkańcom Ukrainy wiele praw i swobód demokratycznych. Również Polacy mieszkający na Ukrainie wiązali swoje nadzieje z nowymi demokratycznymi władzami, dla których hasłem była poprawa stosunków polsko-ukraińskich. Ciesząc się wolnością Ukrainy, radując się z odzyskania niezawisłego miejsca w rodzinie narodów warto pamiętać o tym, że nie zawsze rzeczywistość wygląda tak jak nam to przedstawiają media.

    Wydawać się mogło, że władze sprostają wyzwaniom, które przyniosła ze sobą wolność. Ale nadzieje z tym związane były przedwczesne: od kilku lat wspólnota parafialna zrzeszona przy kościele św. Marii Magdaleny we Lwowie (opisany jest on w tekście pani Żanny Słoniowskiej, jako parafia „częsciowo oddana”) bezskutecznie stara się o zwrot kościoła odebranego przed 43 laty w okresie władzy radzieckiej i zamienionego na dom muzyki organowej. Wszelkie prośby, petycje i apele kierowane do władz różnych szczebli pozostają bez echa.

    Poczucie logiki podpowiada, że kościoły, skoro były wybudowane są po to by służyły celom liturgicznym. Tak też się dzieje w całym cywilizowanym świecie. Kiedy po wizycie Jana Pawła II prezydent Leonid Kuczma kazał zwrócić obiekty sakralne wiernym, wydawało się, że dotyczy to i lwowskiego kościoła Marii Magdaleny. Okazało się, że nic podobnego. Okazało się też wówczas, że na Ukrainie mieszkają obywatele różnych kategorii, mimo tego że konstytucja i ustawodawstwo ukraińskie mówią zupełnie inaczej. Sprawiedliwie jest więc zdaniem władz oddać ponad 30 lwowskich kościołów (będących przed rokiem 1945 kościołami rzymskokatolickimi) wiernym obrządków unickiego lub prawosławnego, ale nie jest dobrze, by katolikom utożsamianym z Polakami zwrócono choćby jeden ważny dla nich kościół.

    Władza widzi całość, ludzie widzą część. Przecież w niedalekiej przeszłości przerabialiśmy to – władza nadal patrzy daleko w przyszłość widząc skok i rozwój kultury dzięki koncertom odbywającym się w kościele w obecności kilkunastu osób. Parafianie widzą tylko własne podwórko ograniczając się do egoistycznej potrzeby modlenia się we własnym kościele. Wspólnota składajaca się z 700 osób (według spisu przeprowadzonego w lutym 2006 r.) nie może przesuwać ław, bo niszczy to posadzkę, nie może korzystać z głównego wejścia, bo jest tam scena, nie może korzystać z kościelnych organów, bo zostały odnowione, nie może przechowywać żadnego mienia kościelnego, ponieważ ani w kościele, ani w przylegających doń zabudowanich nie zdołano wygospodarować żadnego miejsca dla potrzeb parafii; musi natomiast płacić, za odprawianie nabożeństw w kościele, wierni mają obowiązek sprzątać kościół po każdym nabożeństwie i tolerować aroganckie zachowanie dyrekcji i pracowników domu muzyki organowej. Po mszy św. kolejka wiernych ustawia się do „zakrystii”, droga przebiega obok toalet, na które zostało zamienione baptysterium.

    Każda władza jaka by nie była powinna dać odpowiedź na pytanie w jakim celu istnieje państwo i jak powinny kształtować się stosunki pomiędzy państwem i obywatelem. Jeśli państwo nie może zrealizować swoich rozwiązań prawnych, jeśli konstytucja i czynne ustawodawstwo takich rzeczy gwarantować nie mogą, to może nie warto tylko deklaratywnie postulować takich rozwiązań? Parafianie domagają się zwrotu kościoła św. Marii Magdaleny, nie dlatego, że istnieje podział wśród wiernych, co sugeruje artykuł, zwrotu domagają się wierni (mieszkający w dzielnicach obok kościoła), którzy uważają, że będzie sprawiedliwe, jeśli jeden obiekt we Lwowie zostanie zwrócony parafii rzymskokatolickiej

    - Sam jestem Polakiem, tylko zacofanym i zastraszonym

    Zdawało się, że wraz z upadkiem komunizmu Polacy odzyskali zewnętrzną wolność, powoli można będzie odradzać polskość na tych ziemiach. W czasie ostatniego spisu ludności okazało się, że na Ukrainie „nie doliczono się” 70 000 tys. Polaków. Nie trudno domyślić się, że ludzie wciąż boją się lub też nie chcą sobie komplikować życia w nie zawsze przyjaznej dla Polaków ukraińskiej rzeczywistości. To co czynią kapłani w niektórych parafiach – eliminując język polski z liturgii bez porozumienia z parafianami i sugerowanie lub wręcz wmawianie Polakom, że nimi nie są - jest kolejnym ciosem zadanym tym ludziom. Jeśli zdarza się, że dzieci przygotowywane na katechezach do sakramentów w języku polskim nie są do nich dopuszczane, dopóki nie nauczą się w języku ukraińskim, jeśli w kwestii wprowadzania języka ukraińskiego do liturgii powołują się na „polecenie” Papieża to jedynie określenie „manipulacja” pasuje do tego rodzaju działań. Trudno też nie nazwać nadużyciem wykorzystywania przez duchownych, uczuć miejscowej ludności (która ma najczęściej bezgraniczne zaufanie dla księdza) dla zrealizowania własnych pomysłów i własnych koncepcji. W takiej sytuacji zrozumiałe jest rozgoryczenie wyrażane przez parafian:
    - Ludzie bardzo się buntowali, podchodzili do księdza, ale ksiądz uważa nas za czarny naród, niższą rasę, nieuczone ludzie na wsi.
    - Bardzo ludzie płakali i nie chcieli. Myśleliśmy, że nie będziemy do kościoła chodzić, ale ksiądz powiedział: „No i nie chodźcie”.
    - Jak można zachować język polski, kiedy wszyscy księża są za językiem ukraińskim?
    - Ja mówię do księdza na spowiedzi po polsku, a ksiądz odpowiada mi po ukraińsku. W obłęd to wprowadza Ksiądz Boniecki stwierdza: „Trudno lekceważyć cierpienia tych, którzy wierność ojczystej tradycji i językowi drogo opłacili.” Praktyka pokazuje, że wcale nie tak trudno. Polakom ciężko jest pogodzić się z podobnym traktowaniem. Nie rozumieją dlaczego księża ich lekceważą. Bolesnym doświadczeniem była wizyta papieża Jana Pawła II, spodziewaliśmy się, że osoby starsze, tak bardzo zasłużone dla Kościoła, będą mogły powitać Ojca Św. po polsku. Byłoby to dla nich najpiękniejszym podziękowaniem. Niestety tak się nie stało. Zaskoczeniem było to, że dziecięcy chórek z Katedry lwowskiej dla Ojca Św. .... zatańczył. O Polakach w Kościele na Ukrainie nie padło w czasie wizyty ani jedno słowo. Przestaliśmy istnieć. Polaków po prostu nie ma.

    - Pan Bóg odwróci może upadek mowy

    Odnosi się wrażenie, że dla niektórych kapłanów Polacy w kościele są przeżytkiem, kulą u nogi – nie pasują do koncepcji Kościoła, która została stworzona. Nie ma debat z udziałem wiernych w żadnej kwestii. Paul Ricoeur napisał kiedyś, że niekiedy władza kościelna zbiega się z jakąś formą despotyzmu i wtedy mamy do czynienia z pewnego rodzaju „pathos clerical”. Tak jest w przypadku ukrainizacji za wszelką cenę. I tak też pozostanie, dopóki dla niektórych hierarchów i książy potrzeby i dążenia wiernych nie będą ważniejsze od „murów, z dobudowanymi kopułami”.

    Księża powtarzają, że Kościół nie ma za zadania podtrzymywania świadomości narodowej Polaków – powołane są do tego odpowiednie organizacje z Polski. Zgoda, tylko czy księża są świadomi, że bez pomocy i wsparcia Kościoła starania Polski w tym kierunku są skazane na niepowodzenie – bez języka polskiego w kościele, Polacy są skazani na wynarodowienie.

    Podróżując po Kresach w poszukiwaniu Polaków można dotrzeć na tereny, gdzie Polska jest nieobecna od ponad 200 lat. A jednak można spotkać tam ludzi, którzy powiedzą o sobie, że są Polakami. Zdaniem ks. Dzwonkowskiego5 najsilniejszym motywem do zachowania i rozwoju polskości na terenach obecnej Ukrainy, było zwracanie się do Boga w języku polskim.


          5Ks. Dzwonkowski zrealizował badania, które miały na celu poznanie opinii wiernych Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego na Ukrainie na temat preferowanego języka w kościele, postaw wobec języka polskiego w różnych pokoleniach, uwarunkowań tych postaw oraz percepcji zmian zachodzących w tej dziedzinie. Badania były przeprowadzone latem 2000 r. na Ukrainie.


    Obecnie Polska robi wszystko co w jej mocy, aby pomoc rodakom zamieszkałym na Wschodzie. Również bardzo często odnawia i remontuje kościoły – w tym przypadku księża nie widzą nic niestosownego w odbudowywaniu za pieniądze polskich organizacji i podatników, świątyń, do których za chwilę niefrasobliwie wprowadzą język ukraiński. Wręcz zabiegają o pieniądze z Polski, bo wiedzą, że rodacy z Kraju chętnie „kupią” opowieść o Polakach, którzy pozostali po drugiej stronie granicy Sytuacja taka wydaje im się zupełnie na miejscu. A przecież zgodnie z logiką kapłanów, można było by te fundusze przeznaczyć na stworzenie polskich klas w szkołach lub polskich szkół.

    Tradycją kościoła na Ukrainie stały się Msze św. „mieszane” – część mszy np. ewangelia i czytania są po ukraińsku, albo wprowadza się ukraińskie pieśni. Jaki ma cel podobne działanie? Czy nie można wprowadzić mszy po polsku i oddzielnie po ukraińsku? Dlaczego Polacy chodzący na msze św. mają modlić się częściowo po ukraińsku?

    - Polskie serce... i wtedy wiesz, że jesteś Polakiem

    Jeśli mówimy o tożsamości narodowej to najczęściej rozmówcy zgadzają się z tym, że składają się na nią wspólnota języka i pewnych elementów kultury. Nie zawsze tak jest, Polacy na Kresach często nie z własnej winy zostali wyeliminowani ze wspólnoty języka. Ale jest coś co łączy ich z ojczyzną – uważają się za Polaków. A przynależność narodowa jest bodajże najważniejszym samookreśleniem. Zapytany „kim jest” człowiek wymienia narodowość, a nie wyznanie. Tożsamość człowieka jest pamięcią – taką definicję tożsamości narodowej daje Krzysztof Pomian. To dobra definicja. Pamięcią Polaków na Kresach, są przeżycia i wspomnienia związane z ich polskością. Prześladowani, szykanowani, ośmieszani i zawstydzani, wywożeni do łagrów i na roboty, wreszcie skazywani i mordowani za pochodzenie i wiarę – jakkolwiek patetycznie to nie brzmi. Na niektórych terenach było tak przez kilkadziesiąt lat, na innych lata upokorzeń liczone są w setkach. Pamięcią tych ludzi jest również modlitwa w języku ojczystym. Nikt nie ma prawa odbierać im tej pamięci. Od 10 lat po raz pierwszy mają okazję bez strachu i deklarować swoją narodowość i wyznanie. Nie trzeba znów odbierać im godności i upokarzać za przywiązanie do Ojczyzny. Szczególnie ludzie starsi nie zasługują na takie traktowanie.

    ***

    W 1945 r. Polska utraciła na rzecz ZSRR 46% swego terytorium. Cały obszar Kresów Wschodnich znalazł się poza jej granicami. Każdy, kto podróżował na Kresy, wie, że świadectwa świetności Rzeczpospolitej, to zniszczone dziś świątynie i pałace. Garstka Polaków, która tu została, to często ci, którzy uniknęli wywózek, mordów, wypędzenia. Pozostali na rodzinnej ziemi, stając się obiektem sowietyzacji, rusyfikacji, prześladowań. Dziś jesteśmy już tylko niewielką mniejszością narodową, która nie pełni na tych terenach ani roli politycznej, ani kulturowej. Ale jednak w sposób świadomy deklarujemy narodowość polską i przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego. Jesteśmy autochtonami, którzy chcą być Polakami na swojej ziemi. Mieszkamy poza granicami Polski, co nie oznacza, że nie czujemy się częścią Ojczyzny. To taka jasna strona naszej pamięci. Jesteśmy również częścią „polskiego Kościoła”. Nie chcemy sztucznych podziałów pomiędzy naszą narodowością i naszą religijnością. Prosimy tylko o jedno: pozwólcie nam modlić się po polsku.

    Beata Kost

    Copyright 2006. Wszelkie prawa zastrzeżone
  • Powrót
    Licznik