Somerset 1978 - 1980
Ze Lwowa pojechalem do Warszawy gdzie czekal na
mnie nasz serwisowiec ktory przyjechal tam naprawic
uszkodzony fermentor. Jak mi oswiadczono fermentor
ktory dostarczylismy w koncu roku - zeby nie przepadly
fundusze - zostal uszkodzony w czasie transportu. Ten transport byl ubezpieczony, wiec powinno bylo za naprawe zaplacic ubezpieczenie. Poniewaz to byl dobry klient wiec dla swietego spokoju zgodzilismy sie poslac serwis zeby naprawic uszkodzenia a przy okazji porobic male naprawy w innym sprzecie ktorego ilosc w Polsce zaczela rosnac. Jak sie pozniej dowiedzialem, cala historia z uszkodzeniem w transporcie byla lipa. Jak przesuwali fermentor z pomieszczenia do pomieszczenia wywrocili go i uszkodzili i potem sie z tym kryli i wykorzystali moje dobre stosunki. Skomputeryzowany Fermentor byl juz na ukonczeniu wiec musialem zorganizowac szkolenie personelu jaki go bedzie potem montowal i obslugiwal. Warunkiem umownym bylo ze wszyscy szkoleni maja wladac biegle technicznym jezykiem angielskim a ja mialem to sprawdzic przed ich zaakceptowaniem. Jak sie okazalo stan znajomosci jezyka byl lekko mowiac tragiczny, za wyjatkiem chyba jednego z nich, technologa. Poniewaz czas naglil, a firma chciala dokonac dostawy na czas i zainkasowac powazna naleznosc, wiec nie bylo innej rady jak przymknac oko. Kierownikiem grupy zostal inzynier elektronik i mimo ze na wstepie troche sie balem ze nasza wspolpraca bedzie trudna, okazalo sie wprost przeciwnie. Zaprzyjaznilismy sie i ta przyjazn trwa do dzis. Niedlugo po powrocie odwiezlismy Steve'a do Dominikanow na kolonie i Ewa przyleciala na doroczne na wakacje. Kilka dni pozniej przyleciala grupa szkoleniowa z ich szefem, ktory mial ich wprowadzic. Mowiac szczerze to byla dla niego taka nagroda za jego wysilki w zakupie tej aparatury. Byl milym bardzo kulturalnym panem, bylym zolnierzem AK ktory mowiac szczerze byl strachoputem jak bym go nazwal. Zapisal sie do partii i stale byl w strachu. Przypominal mi troche z wygladu i zachowania Kurnakowicza z Zakazanych Piosenek. Przylecieli akurat na 4 Lipca, wiec zrobilismyh dla nich barbeque. Mielismy pecha bo akurat tego dnia padal deszcz wiec cala uroczystosc odbywala sie w garazu. Nie mniej dla gosci to bylo cos nowego i trzeba powiedziec ze im sie podobalo. Po kilku dniach szef wyjechal a ja zostalem z grupa. W owych czasach sam przyjazd do Stanow byl wielkim osiagnieciem, tak ze na strone finansowa mniej zwracano uwage. Pamietam ze dostali per diem $14.00 z ktorych 40% mieli zwrocic w walucie firmie importowej. Nasza Firma placila za motel i dawala samochod do ich dyspozycji i placila za benzyne. Zeby z tej sumy wyzyc i jeszcze cos oszczedzic na zakupy dla rodziny przywiezli ze soba sporo puszek i urzadzenia do gotowania, specjalnie przerobione na 110 voltow. Trzeba przyznac ze byli pomyslowi. Ja ze swojej strony zaopatrywalem ich w wedliny i chleb na lunche, pozatem czesto karmilem ich w domu, lub zabieralem na skromne obiady, ktore ukrywalem w innych wydatkach, bo na ten cel funduszy oficjalnie nie mialem. Musze przyznac ze firma szla nam na reke i chciala zeby ta aparatura byla wiekszym sukcesem jak poprzednio dostarczona do sowietow z ktora mielismy sporo klopotow. Glownym powodem tego bylo ze wyszkolony przez nas personel nigdy na niej nie pracowal i szkolenie uzyl jao zagraniczna "wycieczke". Kilka dni po ich zainstalowaniu sie wzialem tygodniowy urlop i pojechalismy z Ewa i Chris'em nad morze do Seeside. Wynajalem tam condominium przy samym deptaku z krytym basenem, tak ze nie bylismy zalezni od pogody i moglismy plywac codziennie. To bylo typowe nadmorskie letnisko z dlugim drewnianym nadbrzezem pelnym najrozniejszych atrakcji, restauracji, gier i zawsze pelnym ludzi. Plaza byla ladna i tez pelna plazowiczow, tak ze dzieci spedzaly tam sporo czasu. Wieczorami po obiedzie przewaznie chodzilismy oddzielnie, bo Ewa i Chris chcieli miec "swobode". Poniewaz Chris byl wyrosniety, wygladajacy na znacznie starszego, nie mowiac o tym ze byl spokojnym ale silnym chlopakiem, wiec bylem spokojny ze Ewa ma "obstawe". Co prawda nie chcieli uchodzic za "pare", wiec Ewa szla przodem, a Chris kilka krokow za nia i dopiero jak byly jakies atrakcje to szli razem. Zaprosilismy nasza grupe szkoleniowa, ale nie znalezli nas i tak mialem pelny tydzien urlopu. Wakacje szybko minely. Jul i ja wrocilismy do pracy, a mlodziez na polkolonie. Oprocz normalnej pracy musialem dogladac moich gosci, czasem bawic sie w tlumacza, zaopatrywac ich w jedzenie, karmic a na weekendy organizowac im jakies atrakcje, bo biedni byli uwiezieni w swoich pokojach hotelowych i przy ograniczonej znajomosci jezyka nie wiele korzystali z TV. Z czasem poznali okolice i zaczeli jezddzic na zakupy, ale majac tylko jeden samochod do dyspozycji musieli jezdzic razem a kazdy z nich mial inne zainteresowania. Jeden z kolegow powiedzial mi o nie drogiej restauracji ktora podawala dobre kawaleczki wolowiny smazonej z cebulka, pieczonym kartoflem i duza salata i napitkiem po przystepnej cenie i tam jezdzilismy od czasu do czasu na obiady. Pozatem Jul nie zapominala o gosciach i ich czesto zapraszala na obiady. W rewanzu pomalowali nam sypialnie i wymienili czesc w niej tapety. Potem po dobrym obiedzie ogladajc jakis film czy program w TV wszyscy usneli siedzac na kanapie, tak ze swietnie to wygladalo i chyba mam gdzies fotografie naszych uspionych gosci. Leszek, ktory byl technologiem z zacieciem artystycznym - zawsze go musielismy szukac bo sie nam gubil - dostal zaproszenie od jakiegos znajomego zeby spotkac sie w New York'u. Pojechal tam autobusem i chyba na dworcu autobusowym go okradli - mial wszyskie swoje pieniadze w tylnej kieszeni spodni i byl tylko w koszuli. To byla podwojna tragedia bo nie tylko stracil wszystkie swoje pieniadze, ale rowniez te jakie mial oddac Centrali Handlu Zagranicznego. Wiem ze po powrocie nie chcieli przyjac tej straty do wiadomosci, ani przyjac zwrotu w polskiej walucie po oficjalnym kursie i procesowali sie z nim przez szereg lat. Zrobilismy zbiorke pieniedzy zeby mogl sobie cos kupic na droge powrotna. Na zakonczenie szkolenia i po podpisaniu protokolow przyjecia, jako w nagrode pojechalismy dwoma samochodami na Floryde do Orlando. Zabralismy ze soba Chris'a, bo Ewa juz wrocila do szkoly, ktory jechal w drugim samochodzie w charakterze "tubylca" na wszelki wypadek, bo moglby sie lepiej dogadac z "wladza" jak nasi goscie. W kazdym samochodzie bylo CB - mala krotkofalowka - zebysmy mogli sie ze soba porozumiewac w razie potrzeby. Po drodze zwiedzilismy historyczny Williamsburg i Savanah - gdzie jest pamietnik Pulawskiego gdyz w jej okolicy zginal. Goscie jechali starym Cadillac'iem firmy, ktory co prawda byl sprawdzany przed wyjazdem, ale jakos nie zauwazono ze zawieszenie rury wydechowej i tlumika bylo slabe i po kilkuset milach wysiadlo. Poniewaz nie mielismy czasu na naprawe, szef grupy Zygmunt, ktory byl znany jako zlota raczke, wzial metalowy wieszak od koszul i nim tymczasowo naprawil zawieszenie. To zawieszenie przetrwalo reszte podrozy i dopiero po powrocie zostalo prawidlowo naprawione. Zwiedzanie Disneyworld bylo wielka atrakcja nawet dla nas, ktorzy bylismy tam juz kilka razy. Zwiedzilismy tez Cape Canaveral z ich muzeum i wyrzutnia rakiet. Znowu Leszek byl najsmieszniejszy bo paradowal w kalesonach uzywajac ich zamiast szortow. Wysiadajac z samochodu goscie zapomnieli wylaczyc krotkofalowke, ktora sie uszkodzila i przestalismy miec polaczenie pomiedzy samochodami. To bylo jak pozniej okazalo sie powaznym problemem. W drodze powrotenej zatrzymalismy sie w okolicySt. Petersburg'a na dzien odpoczynku i plywania w basenie. Leszek sie zaziebil, dostal zapalenia gardla i do wyjazdu prawie nie mogl mowic. Przejezdzajac przez Virginie, Jul chciala sie zatrzymac w Quantico ktore bylo baza Piechoty Marynarki gdzie spedzila swoje pierwsze lata malzenstwa, gdzie urodzil sie Chris i gdzie nigdy potem nie byla. Podjechalismy pod glowny wjazd, gdzie byl posterunek Piechoty Morskiej i napisy ze tam oprocz bazy jest szkola FBI, CIA, wiec majac ze soba grupe ludzi "z bloku" wolelismy nie ryzykowac. Pojechalismy pod nastepny wjazd, gdzie nam wyjasniono ze przejazd jest wolny i niema zadnych ograniczen. Zobaczylismy czesc mieszkalna bazy z kosciolkem katolickim gdzie Jul brala slub, szpital garnizonowy gdzie urodzil sie Chris, dom gdzie Jul mieszkala i restauracja w ktorej pracowala, poczem wrocilismy na glowna droge i dojechalismy do Fridricksburg'u gdzie normalnie nocowalismy jadac do Washington'u z poludnia. To byla miejscowosc z wielka ilosci moteli i restauracji dla podobnych turystow jak my. Nastepny dzien spedzilismy na zwiedzaniu Washington'u wlacznie z muzeami, Cmentarzem w Arlington gdzie odwiedzilismy grob Kennedy'iego. Galerii Narodowej i Smithonian Space Museum ogladajac filmy na ogromnym ekranie. Wyjezdzajac z miasta w popoludniowym tloku zgubilismy sie. Nie majac polaczenia krotkofalowego bylem lekko przerazony, ale potem sie odnalezlismy i pozna noca wrocilismy: goscie do "swego" motelu, a my do domu na zasluzony odpoczynek. Nastepnego dnia bylo wiekie pakowanie sie i po poludniu odwiozlem ich na lotnisko. Nastepnego dnia zwracajac samochod do firmy zostalem zatrzymany przez policje, bo samochod mial naklejke inspekcji samochodowej ktora byla niewazna od miesiaca. Obiecalem ze naklejke zalatwi firma do ktorej nalezal samochod i pojechalem do biura cieszac sie ze to stalo sie mnie a nie im, bo napewno by byly jakies komplikacje z prawami jazdy i co najwazniejsze dogadaniem sie. Steve wrocil z kolonii ja polecialem do Europy i niedlugo potem Jul odwiozla obu chlopcow do szkoly. Steve poszedl do tej samej szkoly co Chris, tak ze skonczyly sie problemy - tak sie nam zdawalo - z pilnowaniem go po szkole nim ktores z nas pierwsze wrocilo z pracy. Zapomnialem wspomniec ze chyba wiosna kiedys wychodzac czy wchodzac przez glowne drzwi zobaczylem ze sa otwarte. Zaczalem dochodzic dlaczego i sie okazalo ze Steve zgubil klucz i nie przyznajac sie zostawial dom otwarty jak wychodzil do szkoly. Mielismy szczescie ze nikt sie nie zorientowal i ze nie mielismy nieproszonych gosci. Niedlugo po mnie Jul przyleciala do Polski gdzie zaczelismy objazd Europy wschodniej. Niewiem dlaczego Jul byla pod wrazeniem ze ja bede mial wakacje, nie mniej jak sie zorientowala ze ja bede pracowal, a ona w ciagu dnia bedzie sama, nie byla tym zachwycona. Z Warszawy polecielismy do Berlina Wschodniego na rozmowy. To bylo po drodze do Budapesztu. Rozmowy jak zwykle w NRD byly bezowocne bo przepadalismy w przedbiegach do Szwajcarow ktorzy byli nie tylko blizej ale i mniej "imperialistyczni". Po prostu bali sie kontaktow ze Stanami. Pozatem Zachodnie Niemcy dawaly im duzo lepsze warunki platnosci nie mowiac o tym ze czesto zamieniali towary za "politycznych" ktorych mieli w NRDowskich wiezieniach. Podczas gdy ja mialem rozmowy, Jul czekala na mnie w kawiarni na Alexanderplatz, ktory w tym czasie byl bardzo "szary" i przygnebiajacy. Nie moglismy pojechac do Berlina Zachodniego bo mielismy wizy jednorazowe a wieczorem odlatywalismy do Budapesztu. Po powrocie do kawiarni zastalem Jul w razcej minorowym nastroju. Zapytana o powod powiedziala mi ze przed wyjazdem widziala sie z siostra ktora byla u wrozki ktora jej poowiedziala ze niedlugo zginie czy umrze bliska jej blondynka. Poniewaz Jul byla naturalna blondynka i siostra, wiec nie trzeba bylo daleko szukac. W pierwszej chwili sie z niej wysmialem, ale zawsze cos zostalo w pamieci. Nasz samolot do Budapesztu byl jak wszystkie owczesne samoloty "bloku" sowieckiej produkcji i w dodatku byl wyczarterowany od Aeroflot'u ktorego sie zawsze balem. W czasie lotu trzasl, wydawal rozne podejzane odglolsy, tak ze przepowiednia wrozki sie mi przypomniala. Dolecial jednak szczesliwie do celu. Po przyjezdzie do Hotelu Duna Intercontinental gdzie sie zawsze zatrzymywalem okazalo sie ze pomylilem daty i rezerwacja byla od nastepnego dnia i na te jedna noc nie maja dla nas miejsca. Musielismy pojechac do hotelu zdrojowego na wyspie Sw Malgorzaty na Dunaju. Tragedii nie bylo, ale niepotrzebna strata czasu. Poniewaz to byla Jul pierwsza wizyta na Wegrzech, wiec chcialem oprocz zalatwiania spraw handlowych pobawic sie w turyste. Pojechalismy na wycieczke autobusowa nad Balaton - Wegierskie morze. Bylo juz po sezonie wiec wycieczka byla z dwujezycznym przewodnikiem a ze wiekszosc uczestnikow byla niemiecko jezyczna, wiec wyjasnienia po angielsku byly bardzo ograniczone. Interweniowalem kilka razy, ale efekty nie byly zbyt wielkie. Potem wynajalem samochod zeby zwiedzic okolice. Moj klient ofiarowal sie za szofera. Okazalo sie ze nie mial wielkiego pojecia o prowadzeniu samochodu, ale nie wypadalo mi wziasc od niego kierownicy. Przezylismy sporo momentow grozy kiedy jechal pod ruch jedno kierunkowa ulica i jak nie bardzo mogl czytac mape i jezdzilismy "w kolko". Z Budapesztu pojechalismy pociagiem do Bratislawy. W hotelu podano nam mylnie nazwe dworca. Po przyjezdzie na dworzec nie moglismy znalezc pociagu i bez znajomosci wegierskiego trudno sie bylo rozmowic. Na koniec dowiedzielismy sie nazwe prawidlowego dworca. Zlapalismy taksowke i poprosilem kierowce o pospiech, bo zblizal sie czas odjazdu. Trzeba przyznac ze zastosowal sie do mojej prosby i na zakretach jechal na dwuch kolach i omalu nie potracil przechodnia, ale dojechalismy na dworzec w ostatnim momencie. W Bratislawie czekal na nas znajomy, ktory wiele lat wczesniej pracowal z Lulu na Uniwesytecia Rutgers'a i zaprosil mnie do odwiedzenia Bratislawy. To byla niedziela i wszystkie kantory wymiany byly zamkniete, a balem sie nielegalnej wymiany, na ktora nie bylo i tak chetnych. Tak ze bylismy zdani na gospodarza. Pokazal nam miasto i wzial na skromna kolacje. Nastepnego dnia spotkalismy sie z klientem ktory kupil od nas licznik kolonii i z ktorym zawiazala sie na wiele lat przyjazn. Do Pragi polecielismy samolotem i zatrzymali w hotelu z dala od centrum. W Hotel Intercontinental gdzie zawsze mieszkalem nie bylo miejsca, nawet dla stalych gosci ktorzy robili rezerwacje kilka tygodni wczesniej. Polaczylem interesy ze zwiedzaniem, jednak polozenie hotelu nam sporo utrudnialo bo sam dojazd do centrum zajmowal sporo czasu. Nalepszy byl dojazd tramwajem, choc kilka razy byly jakies awarie i tramwaje nie kursowaly a taksowki byly jak na lekarstwo. Po kilku dniach pobytu wrocilismy do domu. Na nastepny weekend pojechalismy odwiedzic chlopcow. Chris byl tam juz dobrze "ustawiony", sporty i prace szkolne wypelnialy mu czas. Steve jak zwykle szybko sie przystosowywal do nowych warunkow, ale nie byl zachwycony dyscyplina i ograniczeniami swobody. Niedlugo po tej wizycie byl czas wyjazdu do Moskwy na wystawe. Niestety Departament Handlu nie bral w niej udzialu, tak ze cale jej urzadzenie spadlo na mnie. Wiktor dostal zezwolenia na prace na wystawie i to wiele mi pomoglo bo przejal strone techniczna i moglem caly czas poswiecic na rozmowy handlowe i przyjmowanie gosci. Ktoregos ranka golac sie w hotelu uslyszalem ze "szczekawki" jaka byla w kazdym pokoju w Hotelu Ukraina - TV w pokojach nie bylo - ze polski kardynal zostal wybrany Papiezem. Poniewaz w czasie pobytow w Moskwie nie bylem na biezaco z wiadomosciami, nie bardzo moglem w to uwierzyc. Tej wiadomosc nie powtorzono i obawialem sie ze sie przeslyszalem. Po przyjezdzie na wystawe i otwarciu stoiska poszedlem do niedalekiego polskiego pawilonu. Mimo wczesnej pory zastalem cale towarzystwo w dobrych humorach, bo zaczynano czesto przy sniadaniu. Myslalem ze oblewaja wybor papieza. Okazalo sie ze na ten temat nic nie wiedza bo radia nie sluchali. Po pewnym czsie przyszedl ktos kto potwierdzil te wiadomosc i wowczas zaczelo sie prawdziwe "oblewanie". Wrocielm na stoisko i niedlugo potem zaczeli sie pokazywac znajomi sowieci i mi gratulowac, jakbym to ja byl jednym z kardynalow ktory wybral papieza. Jeden z nich korego znalem jeszcze czasow jak pracowal w Amtorgu w New York'u i namowil nas na bezposrednia sprzedaz w Moskwie i unikaniu posrednikow powiedzial po wypiciu na czesc wyboru papieza jak to sie czasy zmienily - byl ormianinem i z wyksztalcenia chyba historykiem. Za czasow "panskiej" Polski kazdy szlachcic mial swojego zyda, a teraz zyd ma swojego szlachcica. Nie moglem sie na niego obrazic bo byl mi potrzebny - byl dyrektorem departamentu cen ktory sprawdzal czy nasze oferty sa konkurencyjne - a pozatem mial racje. W drodze powrotnej odwiedzilem Ewe i spedzilem z nia weekend co stalo sie tradycja jak jechalem lub wracalem z Europy. Z tego powodu latalem SwissAir'em ktory zapewnial doskonala i luksusowa obsluge. Zostalem czlonkiem ich klubu i moglem korzystac z poczekalni pierwszej klasy i czesto, jak bylo wolne miejsce dostawalem po 4 miejsca, tak ze moglem sobie spokojnie spac i nie tracic niepotrzebnie nocy. Zawsze mialem problemy ze zmiana czasu. probowalem rozne metody, ale nie znalazlem takiej zeby sie latwo przystosowywac do zmiany czasu. Po powrocie jak zwykle biurko bylo pelne roboty i tylko dzieki memu dobremu personelowi moglem szybko wrocic do biezacej pracy. Na swieta przyleciala Ewa i chlopcy i minely w milej atmosferze. Poniewaz Steve sie nie zaaklimatyzowal w szkole, Jul po porozumieniu sie ze swoim ex malzonkiem postanowila go oddac ojcu, bo wierzyla ze jednak potrzebuje meskiej reki wlasnego ojca. Zawiezlismy Jul ze Steve'm na lotnisko i nastepnego dnia Jul wrocila, a Ewa poleciala spowrotem do Niemiec. Mimo ze Jul doskonale zdawala sobie sprawe ze nie mozemy sobie poradzic ze Steve'm i ze potrzebuje meskiej reki wlasnego ojca, to jednak miala do mnie podswiadomy zal. Jul samochod powoli zaczal wysiadac, wiec postanowilem kupic jej nowego Volkswagena, ale tym razem diesla na ktorego od lat mialem ochote. Trzeba bylo czekac pare miesiecy na dostawe. Pozniej chcialem miec inne radio niz jakie dawal dealer i z tym bylo sporo zabawy. Jak byly trudnosci z benzyna, ja podjezdzalem do pompy z ropa bez zadnej kolejki i nie bylo zadnych trudnosci z jej kupnem pod warunkiem ze sie wiedzialo gdzie jest sprzedawana, bo wowczas oprocz ciezarowek bylo troche Mercedesow z dieslami, tak ze niewiele stacji benzynowych ja mialo. W marcu wzialem udzial w Targach Lipskich. Tym razem wzialem z soba Willy'ego do pomocy. Odebral mnie z lotniska w Zurich'u gdzie zostalismy na noc zeby nastepnego dnia rozpoczac podroz do Lipska. Poniewaz mielismy caly dzien, wiec postanowilismy pojechac na obiad do Ueberlingen zeby sie zobaczyc z Ewa. Willy mial pelny samochod eksponatow jakie bral na targi i nie chcac miec problemow na grancy jadac na obiad z Ewa - jechalo sie tam dwa razy przez granice szwajcarska i niemiecka -, wiec go wyladowal, co nie bylo lekka praca. Spedzilismy mily wieczor z Ewa, oczywiscie Lulu nie dala o sobie zapomniec i poznym wieczorem wrocilismy do Zurichu zeby nastepnego dnia pojechac w kierunku Lipska. Niewiem czemu nie zanocowalismy w Ueberlingen zeby stamtad pojechac w kierunku na Lipsk, ale Willy czesto nie traktowal jazdy jako prace, tylko jako przyjemnosc i nie wyliczal co jest bardziej ekonomiczne. Poniewaz to byl jednak kawal drogi, wiec zeby nie przyjezdzac do Lipska pozna noca i szukac naszego z gory zaplaconego prywatnego mieszkania, postanowilismy noc spedzic w eleganckim hotelu przed granica. Nazwy miejscowosci w tej chwili nie pamietam, ale wiem ze to bylo uzdrojowisko gdzie co roku odbywaly sie Wagnerowskie uroczystosci. Przejazd przez granice do wschodnich Niemiec zawsze byl przezyciem, ale poniewaz jechalismy na targi, wiec potraktowali nas ulgowo, szczegolnie ze nie bylismy zachodnimi Niemcami, a juz Amerykanow nie bylo tam zbyt wielu. Dostalismy samodzielne mieszkanie w starym domu. Mielismy dwie sypialnie i salonik. W kuchni byl prysznic, a ubikacja byla wspolna na pol pietrze. Poniewaz byla zima a ubikacja nie byla ogrzewana, wiec taki spacer wymagal cieplego ubrania. Targi Lipskie byly duze, ale takie szare, nawet w porownaniu do sowieckich wystaw. Byly powazne problemy z wyzywieniem. Tym razem mielismy samochod, wiec choc z dojzdami nie bylo problemow. Nastroj byl taki "bezplciowy" i ciagle sluchanie jak to na nic niema pieniedzy dopelnialo reszty. Nie bylo mowy o jakichs zakupach z wystawy. Postanowilem ze to sa moje ostatnie Targi Lipskie na ktore szkoda czasu i pieniedzy. Jedyna atrakcja byli polscy klienci, kilku z nich nocowalo u nas w salonie i ktorzy wnosili troche zycia do tej ponurej atmosfery. Pod koniec wystawy pokazal sie moj brat ktory byl w okolicy na wykladach i przywiozl swoja czeska wspolpracownice ktora poznalem w Stanach jak byla u niego. Spedzilismy mile dzien, poczem sie rozjechalismy. Ja pojechalem do Pragi pociagiem na rozmowy, a potem stamtad polecialem do Warszawy sprawdzic stan montazu i wrocilem do domu. W poczatku czerwca mialem spotkanie w Moskwie i przed nim polecielismy na tygodniowe wakacje do Londynu, na wowczas modne wakacje tetralne - w koszt wycieczki wchodzil koszt 3-ch spektakli teatralnych. Zamieszkalismy w kiedys eleganckim hotelu Russel na placu o tej samej nazwie. Najpierw nam dali maly pokoik z oknem wychodzacym na podworze. Kiedy zaczalem protestowac, dostalismy duzy pokoj z widokiem na plac i lazienka pamietajaca Krolowe Wiktorie. Chyba w rogu duzego okna byl "lufcik" ktory usunieto i to miejsce bylo zaklejone gazeta. To byl pokoj ktory wowczas kosztowal $100.00 za dobe. To nie byl moj piewszy pobyt w Londynie ale bylem pierwszy raz jako turysta ktory uwazal za swoj obowiazek zobaczyc jak mozna najwiecej szczegolnie muzeuw, ktore bardzo lubilem. Zobaczylismy sporo. Z ciekawostek to byl nasz calodzienny wypad do Salisbury zeby odwiedzic Raymonda i Derka, pokazac Jul Stonehedge, zwiedzic zabytki Salisbury, zjesc obiad w eleganckiej miejscowej restauracji, gdzie jedzenie nawet bylo smaczne. Nauczeni smutnym doswiadczeniem w Londynie jadalismy we wloskiej restauracji, a jak w niedziele byla zamknieta zjedlismyh w hotelu. Po tym doswiadczeniu wolelismy wiecej nie ryzykowac jedzenia w angielskich restauracjach. W czasie przejazdzki stateczkiem po Tamizie padal tradycyjny deszcz i bylo zimno tak ze trzeba bylo wkladac wszystkie cieple rzeczy jakie posiadalismy. Duza atrakcja byly spektakle teatralne ktore nam wypelnialy co drugi wieczor. Po zakonczeniu wakacji Jul wrocila do domu a ja polecialem do Moskwy na rozmowy. To byl rok moich najwiekszych sukcessow w Moskwie. W tym roku 15% calej naszej produkcji wzieli sowieci. W drodze powrotnej zatrzymalem sie w Warszawie starajac sie przyspieszyc montaz, a potem spedzic weekend z Ewa. W tym roku Ewa zaczynala wakacje w polowie lipca tak ze na wakacje pojechalismy po zakonczeniu kolonii, przed samym dniem pracy. Znowu wynajalem mieszkanie w tym samym domu w Seaside i wakacje spedzilismy podobnie jak poprzednie. Po powrocie Ewa i Chris pojechali do szkol a ja na wystawe w Czechoslowacji. Polecialem do Wiednia gdzie przenocowalem i spedzilem dzien z Mietkami i nastepnego dnia pojechalem autobusem do Brna. Po drodze zatrzymano nas na granicy i jak zwykle Czesi sie nie spieszyli i trzeba bylo stac przy posterunku granicznym gdzie komary sobie na nas uzywaly. Mieli co prawda takie lampki do ich zabijania, ale to nie wystarczalo. W Brnie czekala na mnie na dworcu autobusowym Zdenka, wspolpracownica brata ktora oddala mi swoje mieszkanie "za godziwa" oplata, zas sama z mezem zostali na ten okres w ich letnim domku. Mieszkanie bylo na gornym pietrze ich, chyba upanstwowionej willi polozonej na wysokiej gorze nad terenami wystawowymi dokad nie bylo daleko na piechote. Rano szlo sie z gory i bylo przyjemnym spacerem, ale po calodziennym staniu na wystawie wracac pod stroma gore nie bylo przyjemnoscia. Mozna bylo dojechac tramwajem, potem przesiasc sie na trolejbus, ale to bylo nie tylko daleko ale byl i duzy tlok zeby sie dostac na publiczny transport. Wystawa nie byla wielkim sukcesem handlowym, ale trzeba bylo sie pokazac, bo Szwajcarzy opanowali ten rynek od lat a zapowiadaly sie duze inwestycje w ktorych chcielismy brac udzial. Trzeba przyznac ze udzial w targach na dodatek samotnie tylko z miejscowa studentka- tlumaczka jaka mi przydzielono i ktora zajmowala sie tylko swoimi wielbicielami zamiast pilnowac stoiska nie bylo zbyt ani latwe ani przyjemne. Tak ze z niecierpliwoscia czekalem na koniec Targow. Obiecani klienci sie nie pokazali, tak ze nie mozna bylo nic sprzedac z wystawy. Jak tylko sie spakowalem wrocilem autobusem do Wiednia a stamtad do domu zatrzymujac sie na weekend u Ewy. Niedlugo po powrocie dostalismy wiadomosc z Polski ze instalacja jest juz zmontowana i czekaja na sprawdzenie instalacji i jej rozruch. Mialem pojechac z cala nasza grupa specjalistow. Najwiecej mialem problemow z naszym komputerowcem, ktory byl bardzo arogancki w stosunku do naszych gosci twierdzac ze o niczym nie maja pojecia. Byl z pochodznia jak nam mowil pol polakiem i pol czechem, choc jak sie okazalo to byl wielkim klamca. Zeby nie byc goloslownym wybiegne troche naprzod. Podawal sie ze ma magisterium z nauk o komputerach i ze pracuje nad doktoratem. Po pewnym czasie powiedzial ze zrobil doktorat, dostal nowe wizytowki, mimo ze nie byl lubiany zrobili mu uroczysty obiad i gral wielkiego doktora. Pech chcial ze w tym samym czasie nowa zona prezesa tez robila doktorat na tym samym uniwersytecie i jak sie dowiedziala ze ma kolege, wiec zaczela sprawdzac gdzie i kiedy ten doktorat zrobil. Poniewaz nic nie znalazla, prezes poprosil naszego dyrektora personalnego zeby sie sie tym zainteresowal. W wyniku dochodzenia wyszlo na jaw ze nie tylko jego doktorat nie istnial, ale i magisterium i jezeli mial to najwyzej bakalat. Po konforntacji przyznal sie do klamstw i zostal poproszony o zlozenie rezygnacji. Tak sie skonczyla jego kariera u nas. W dniu wyjazdu do Polski z moja grupa - oni lecieli Lot'em bo placil klient, a ja SwissAir'em na koszt firmy - po lunchu z Jul pojechalem do domu zeby skonczyc pakowanie. Jak wszedlem do kuchni zobaczylem ze na podlodze lezy rozdeptana ziemia. Popatrzylem na okno i zobaczylem ze jest wybite i pokrwawione. Zaczalem sprawdezac dom i zobaczylem ze jest brak dwuch TV, roznych drobiazgow, Hi Fi i porozrzucane rzeczy po sypialniach. Zadzwonilem zaraz na Policje i do Jul zeby zaraz wrocila do domu i do biura zeby kogos przyslali jej pomoc bo ja musialem tego dnia wyleciec. W ogrodzie znalazlem Hi Fi i jeszce jakies drobiazgi. Okazalo sie ze wybili szybke w bocznych drzwiach do garazu, ale nie mogli sie dostac do domu. Starali sie wybic szybe w pralni, ale tez bez skutku. Dopiero udalo sie im wybic okno w kuchni i wejsc krwawiac sie przy tym na odlamkach szkla. Nie zabrali futra, bizuterii i chyba ich sploszylem wracajac wczesniej do domu. Nie przypuszcalismy zeby to byli zawodowi zlodzieje, nie mniej bylo bardzo nieprzyjemne uczucie. Zaraz przyjechal stolarz z firmy zeby tymczasowo zabic wybite okna. Po moim wyjezdzie firma zalatwila wszystkie naprawy i pomogla Jul w zlozeniu papierow do ubezpieczenia. Po czasie dopiero znajdywalismy co nam jeszcze ukradli, a czego nie zauwazylismy poczatkowo. Najgorsze bylo uczucie ze ktos obcy byl w domu. Przekazanie instalacji w Polsce odbylo sie z malymi przeszkodami ktore udalo mi sie zalagodzic, tak ze dostalismy pelna zaplate. Korzystajac z pobytu w Polsce zaprosilem Wegrow ktorzy planowali podobny zakup. Nim dostalem od klientow pozwolenie na wpuszczenie ich na teren zakladu musialem zalatwic odnowienie klozetu dla gosci, bo inaczej nie chciano ich wpuscic wstydzac sie stanu w jakim sie on znajdowal. Pozostawiam to bez komentarzy. Wizyta sie udala i nabralem nadziei ze moze mi sie uda sprzedac nastepna instalacje. W drodze powrotnej zatrzymalem sie w Berlinie wschodnim zeby kontynuowac wczesniej zaczete rozmowy. Niestety skonczylo sie tylko na rozmowach. Poniewaz odlatywalem z Berlina zachodniego, wiec zeby uniknac chodzenia z bagazem przez granice, zaplanowalem sobie ze wroce na lotnisko Schoenefeld i stamtad wezme autobus do Berlina zachodniego. Nie wiedzialem ze mozna tego dokonac tylko wowczas jak sie przyleci do Berlina wschodniego i zaraz potem jedzie sie do zachodniego. Jak dojechalem autobusem do granicy, ktora tam znajdowala sie w szczerym polu, w dodatku padal wowczas snieg, kazali mi wysiasc i tam zostawili. Moje prosby o wyjatkowe zezwolenie na przejazd zostaly zignorowane. Udalo mi sie zlapac przjezdzajacy samochod ktory podwiozl mnie na lotnisko skad pociagiem wrocilem do miasta, przeszedlem granice i po wielu tarapatach dotarlem w ostatnim momencie na lotnisko i odlecialem do Zurichu, skad pojechalem na weekend do Ewy. Przed samymi swietami sowieci wkroczyli do Afganistanu i "za kare" Prezydent Carter wprowadzil sankcje handlowe ktore nie wrozyly mi niczego dobrego, choc nie obejmowaly naszej aparatury. Swieta mielismy smutne, tylko z Chris'em. Jul byla przygnebiona brakiem Steve'a i postanowila po swietach poleciec na kilka dni do Puerto Rico zeby go zobaczyc. Nie oponowalem i zawiozlem ja na i z lotniska. Wrocila zadowolona z wizyta bo Steve dobrze sie sprawowal i ucieszyl sie z jej wizyty i zwiazanych z tym atrakcji. W marcu polecialem na rozmowy do Moskwy. Po wprowadzeniu sankcji, moje przyjecie bylo lodowate, zapytania ofertowe minimalne i po roku rekordow wiele sie nie moglem spodziewac po ich rynku. Staralem sie zachowac dobra mine, ale to niewiele pomagalo. Z Mokswy polecialem na Wegry i do Czechoslowacji. Po wprowadzeniu sankcji nastapil okres passy w interesach. Centrale handlowe wziely na wstrzymanie czekajac na instrukcje z gory. Coraz trudniej bylo umowic sie na spotkania, szczegolnie w Czechoslowacji gdzie trzeba bylo miec specjalne pozwolenie na udzial w rozmowach z cudzoziemcami. Poniewaz Czesi tradycyjnie do bohaterow nie nalezeli i nie mieli osobistego interesu w tych spotkaniach, wiec nie trudno bylo zrozumiec ich postepowanie. Nigdzie nie spedzilem tyle czasu w hotelu ogladajac TV jak w Pradze gdzie nie mialem zadnych stosunkow towarzyskich i po godzinach pracy i zjedzeniu obiadu - trzeba przyznac ze w hotelu byly bardzo dobre restauracje z zachodnim menu i obsluga - i spacerze na Vaclavskiem Namesti i ogladnieciu wszystkich wystaw, ktore mialy lepszy wybor towarow jak w Moskwie czy Polsce i przeczytaniu polskiej prasy w Klubie Prasowym wracalem do hotelu na TV. Mieli wlasny kanal po angielsku z wystepami muzykow. Z tych programow dowiedzialem sie o skonalym klarneciscie Slovaczku, ktorego szereg plyt potem kupilem. Nie bylem zbyt dlugo w domu bo mielismy wystawe W Bukareszcie. Tym razem pojechal ze mna znow Zygus. To byl jeszcze okres kiedy byl tam stosunkowy dobrobyt, Intercontinental zadbany z dobrymi restauracjami, ale my mieszkalismy w Hotelu, niedaleko terenow wystawowych ktory w czesci byl szpitalem geriatrycznym dla cudzoziemcow z czego Rumunia slynela. Wystawa byla dobrze zorganizowana z duza iloscia zwiedzajacych, ale wyniki handlowe prawie ze zerowe. Zaczynal sie u nich kryzys. W drodze powrotnej wstapilem do Mamy - wowczas widzialem ja poraz ostatni - zamieszkalem w Grand Hotelu i na obiad przyszla cala miejscowa rodzina. Z Gdanska polecialem do Berlina. Lecialem starym IL-18, ktory bardziej nadawal sie do muzeum jak do latania. Zdrzemnalem sie i jak sie zbudzilem zobaczylem ze silnik pod moim okne nie pracuje. Musze sie przyznac ze sie przerazilem i zapytalem stewardesy co sie dzieje. Ona sie usmiechnela i zapewnila ze niema powodow do obawy, bo bez jednego silnika dolecimy bez zadnych klopotow. Tym razem zatrzymalem sie we wschodniej czesci miasta bo jak mi poradzono bedzie lepiej widziane przez klientow. Mialem wielorazowa wize tak ze moglem sobie pojechac na obiad do zachodniej czesci gdzie byla calkiem inna atmosfera, bez ciaglych obserwacji Stasi - NRD Gestapo. Rozmowy byly nie konczace sie a wyniki zadne, tylko sporo nadziei na przyszlosc. Za rada brata zaprosilem na obiad jego znajomych Profesorostwo Rosenthal. On znany profesor, potomek fabrykantow porcelany i jeden z zyjacych wychowankow zydowskiej szkoly w Berlinie, ktorego wiele lat pozniej zobaczylem w TV w programie dokumentalnym. Mily, serdeczny, prawdziwy genteleman. Ona wielka komunistka zajmujaca wysokie stanowisko w Ministerstwie Nauki ktora mogla mi pomoc. Poniewaz w moim hotelu byla walutowa restauracja do ktorej nie mieli dostepu, wiec poszlismy tam. Kolacja byla bardzo przyjemna i mozna bylo zapomniec ze sie jest w NRD. Wychodzac z restauracji zobaczylem stojacy flakon z rozami z napisem zachecajacym zeby je dac milej damie. Nie zastanawiajac sie wyjalem jedna roze i dalem swojemu gosciowi. Natychmiast pojawil sie pracownik hotelu zadajacy za roze jakas wygorowana cene w obcej walucie. Nie wypadalo odbierac rozy, wiec zaplacilem i zapamietalem ze nie nalezy korzystac z tego rodzaju "zaprosin" bo za te same cene mozna bylo kupic cala wiazanke roz w hotelowej kwiaciarni. Z Berlina polecialem do Mediolanu spotkac sie z naszym przedstawicielem. W czasie jednej z "rozmow" z jego matka ktora mowila tylko po wlosku dowiedzialem sie ze w Polsce sa rozruchy i strajki. To bylo dla mnie wielkim zaskoczeniem. Na weekend polecialem do Ewy. W miedzyczasie do Stanow przylecieli Leszkowie z synem. Poprosilem Jul zeby w czasie mej nieobecnosci odebrala ich z lotniska JFK i zawiozla do Newarku skad odlatywali na Floryde do jego siostry. Jak mi Jul opowiadala po przylocie Pawelek - syn - ktory nie chcial jesc w samolocie z niewiadomych powodow poczul sie glodny i chcial cos dostac do zjedzenia. Zeby zaspokoic "glod" jedynaka zabral go do restauracji na lotnisku i wydal wszystkie pieniadze jakie mial i Jul musiala mu pomoc zeby zaplacic rachunek. Ewa skonczyla 17 lat wiec mogla juz miec prawo jazdy. Poniewaz nie bylo wiele czasu a okoliczne inspekcje nie mialy wolnych miejsc pojechalismy na poludnie stanu do Vineland, gdzie jeszcze nigdy nie bylem i Ewa zdala za pierwszym razem. Musze przyznac ze byla pilna uczenica, uczyla sie rownoleglego parkowania na naszym podjezdzie pomiedzy puszkami na smiecie. Mialem Buick'a z automatyczna skrzynia biegow, wiec to ulatwialo nauke. Po otrzymaniu prawa jazdy jezdzilismy razem zeby nabrala wprawe. Juz nie bardzo pamietam gdzie wowczas pracowala. Chyba jeszcze na kolonii jako "praktykantka instruktorska" jak by to mozna nazwac w polskim tlumaczeniu. Zaczelismy miec sporo gosci i sporo jezdzilismy po restauracjach. Najpierw przyjechal Gianpaolo ze swoja luba - pol koreanka pol japonka, ktorej nigdy nie lubilem. W drodze powrotnej z Florydy przyjechali do nas Leszkowie z Pawlem i wowczas mlodzi sie poznali co z kolei przerodzilo sie w piecioletni romans. No ale nie uprzedzajmy spraw. Z Leszkami jezdzilismy na plaze i po okolicy, pokazywali uniwersytety i zawiezlismy ich do Niny przyjaciolki ktora byla lekarka w New York'u. Tam zatrzymali sie na kilka dni i potem stamtad wrocili juz do kraju. Pod koniec Ewy wakacji przyszedl zamowiony Volkswagen Gulf Diesel, ale ten byl juz montowany w Pensylwanii. Byl z klimatyzacja. Problem byl w tym ze mial mala moc i jak byl wlaczony klimatyzator, to nie mozna bylo osiagnac wyzszej szybkosci, byl po prostu slaby. Po pewnym czasie sie nauczylem ze jak chcialem wyprzedzic to wylaczalem klimatyzacje, wowczas woz szedl lepiej i mozna bylo wyprzedzic zeby potem wlaczyc klimatyzacje. Ewa miala wolne, a ja wzialem tydzien urlopu i postanowilismy odwiedzic Wuja, Renie i Gianpaolo. Wzielismy nowiutki samochod i pojechalismy przez Adirondack to Ottawy gdzie wowczas Renia i Wuj mieszkali. Akurat w tym czasie byl tam tez Andrzejek ktory wygladal doskonale. To juz byl mezczyzna. Na dodatek nosil wowczas modny kowbojski kapelusz, tak ze ogolnie zwracal na siebie uwage. Wowczas nie bylem jeszce taki rozpieszczony ciepla woda w basenie, wiec pojechalismy gdzies na piknik i poszlismy sie kapac, choc tamtejsza woda nie nalezala do cieplych. po powrocie do domu Reania zrobila dobry obiad, a wieczorem mlodzi poszli potanczyc. Nasz nastepny cel to byl nowy dom jaki Gianpaolo kupil w gorach niedaleko Montrealu. Dom byl duzy, elegancki, jedna wada to ze byl za blisko szosy na ktorej byl duzy ruch. To bylo powodem chalasu i kurzu. Oprocz nas byla tam jego owczesna luba o ktorej pisalem juz. Ona ciagle byla ze wszystkiego nie zadowolona i robila miny, co przy jej azjatyckich rysach robilo podwojne wrazenie. Gianpaolo tym sie calkiem nie przejmowal i udawal ze tego nie widzi. Pokazal nam okolice, swoich okolicznych wlochow i pojechalismy do Montrealu na obiad do dobrej argentynskiej restauracji. Tam byly dobre lokalne drinki i Ewa mimo ze nie byla jeszcze legalnie dorosla zamowila sobie cos o czym gdzies czytala czy slyszala. Pozniej zamowila drugi i wowczas Gianpaolo nie wytrzymal i powiedzial jej ze powinna tak zamawiac jakby to jej ojciec placil. Woczas patrzac sie na niego filuternie powiedziala, no to znaczy ze moge zamowic jeszcze jeden. Bylo sporo smiechu i wiecej juz nie zamawiala. Nastepnego dnia konczyly sie wakacje i wrocilismy do domu. Kilka dni pozniej odleciala do Europy do szkoly. Na letnia praktyke do Princeton przyjechal syn znajomego z Polski. Od czasu do czasu go odwiedzlismy i zabieralismy cos zjesc. Jak mu sie praktyka skonczyla nie chcial jeszcze wracac, wiec zaprosilem do siebie i zapoznalem z corka Prezesa ktora byla wolna i sie nim zajela zabierajac go na wycieczki i do siebie. Poniewaz w Polsce zaczynalo sie nie wesolo ze strajkami i mozliwoscia sowieckiej inwazji, prezes, ktoremu sie on podobal, mial ochote go zatrzymac i poslac na miejscowy uniwersytet. Ku memu zdziwieniu ta oferta nie zostala przyjeta i wrocil do kraju i niedlugo potem sie ozenil. Jednak serce wzielo gore nad rozsadkiem. Niedlugo potem odlecialem do Bulgarii. Wystawa w Plovdiv'ie byla niezbyt ciekawa i nic na niej nie sprzedalem. Nawiazalem kontakt z wplywowym vice rektorem uniwersytetu, bylym ministrem przemyslu ciezkiego ktory potrzebowal naszej aparatury do swojej pracy. Mial mozliwosci uzyskania pieniedzy na zakup, tak ze mialem dobre widoki. Z Sofii polecialem do Londynu na kolejna wystawe jaka mial tam nasz agent. Spotkalem sporo znajomych i zaprosilem ich na obiad do dobrej wloskiej restauracji kolo Hey Market w centrum miasta. Niestety pomyliem restauracje. Jak nam dostawiono stolik i zaczeli podawac karty zorientowalem sie ze to nie jest ta do ktorej chcialem pojsc, ale inna ktora byla po przeciwnej stronie ulicy. Grzecznie przeprosilem i poprowadzilem cala moje grupe gosci do wlasciwej restauracji. Obiad byl dobry i wszyscy byli zadowoleni, ale do dzis wspominaja jak to swoich gosci potrafilem juz po posadzeniu zabrac i zaprowadzic gdzie indziej. Po powrocie zastalem Jul chora, co sie nigdy jej nie zdazalo. Po kuracji antybiotykami wrocila do siebie, ale musiala uwazac zeby zakazenie nie wrocilo. Sytuacja w Polsce sie pogarszala z dnia na dzien i spodziewalismy sie ze sowiecka inwazja moze nastapic z dnia na dzien. Dostalismy wiadomosc ze stan zdrowia Mamy sie znacznie pogorszyl i ze jest w szpitalu. Opiekowala sie nia Nata, ale ona wyjezdzala do Joli do Stanow. Opieke przejela moja ex malzonka Marysia. Jul namawiala mnie zebym pojechal. Musze przyznac ze sie balem. Podobnie bylo z bratem. Niewiele moglismy pomoc, tylko nasza obecnosc napewno bylaby dla Niej przyjemna. Jul przez wiele lat mi to wypominala i miala racje. Na swieta przyleciala Ewa ktorej stosunki z matka
sie pogorszyly i chciala sie przeniesc do mnie. Jedynym
hamulcem byla zmiana szkoly, czego sie bala po tylu
latach chodzenia do szkoly w Niemczech. Ja mialbym wielka
ochote ja miec u siebie po tylu latach, ale pozostawialem
jej decyzje, bo wiedzialem ze jak nie bedzie zadowolona
ze zmiany, ja bede o to winiony. Swieta i Nowy Rok
spedzilismy w milej atmosferze a na Sylwestra Jul musiala
pojsc wczesniej spac bo na Nowy Rok pracowala. 6/11/99 |
Stanislaw Szybalski Punta Gorda, FL 33950 Prawa autorskie zastrzezone |