Tekst został umieszczony za zgodą Autora
Stanisław Sławomir Nicieja (1949 r.), historyk, autor m.in. biografii Juliana Leszczyńskiego-Leńskiego i Adama Próchnika. W 1988 r. opublikował w Wydawnictwie Ossolineum monografię "Cmentarz Łyczakowski we Lwowie" (w ciągu dwóch lat ćwierć miliona egzemplarzy). Kolejna "lwowska" monografia - "Cmentarz obrońców Lwowa" (1990) rozeszła się w 50 tysiącach. Pod koniec 1998 r. ukazał się monumentalny "Łyczaków. Dzielnica za Styksem", będący opowieścią o ludziach spoczywających na lwowskich cmentarzach. Od 1966 r. prof. Nicieja jest rektorem Uniwersytetu Opolskiego.
Skąd się bierze mit Lwowa?
Często nadużywa się pojęcia genius loci, ale w wypadku Lwowa mówienie o geniuszu miejsca jest całkowicie usprawiedliwione. Każde miasto, tak jak człowiek, ma okresy wzlotów i upadków. Lwów, który pod koniec XVIII w. był prowincjonalnym miasteczkiem, miał dwadzieścia tysięcy mieszkańców i mizerny uniwersytet - w latach 1870-1914 stał się bardzo silnym ośrodkiem politycznym, kulturalnym i naukowym, z uniwersytetem rangi europejskiej. Pojawili się na nim wielcy matematycy: Banach, Steinhaus, Ulam, powstały słynne szkoły: lekarska, filozoficzna i historyczna, z Weiglem, Rydygierem, Aszkenazym, a przecież równie silna była politechnika i akademia rolnicza. To był fenomen, który powinien stać się przedmiotem badań socjologów.
Co było jego przyczyną?
Efekt mądrych kompromisów polityków. Tych, którzy w 1848 r. podjęli próbę insurekcji i zostali za nią skazani na ciężkie wyroki, a potem zaczęli szukać bardziej skutecznych sposobów na poszerzenie zakresu swobód politycznych. Zyskali ogromne wpływy w państwie austriackim. Franciszek Smolka, wcześniej skazany na karę śmierci, został przewodniczącym parlamentu. Kazimierz Badeni był nawet premierem Austrii. W wyniku - to Lwów, a nie Kraków, stał się stolicą Galicji.
Ale to wszystko działo się osiemdziesiąt i więcej lat temu, ponad pół wieku temu Lwów przestał być polskim miastem, skąd więc ten nagły wybuch zainteresowania?
Jednym z powodów było wymuszone przez 50 lat milczenie. Trafnie napisał Stanisław Lem: "Mieliśmy gęby zawarte...". Kiedy Niemcy mogli wywijać sztandarami śląskich miast, krzyczeć o wypędzeniu, krzywdzie, w lwowiakach narastał bunt. Pojawiały się jakieś wydania samizdatowe, przywożono potajemnie książki londyńskie Józefa Wittlina i Stanisława Vincenza, słuchano audycji Mariana Hemara w Wolnej Europie. Ale największa intelektualna siła lwowskiej diaspory - lwowiacy żyjący w kraju "mieli gęby zawarte".
Po 1989 r. zachłysnęliśmy się możliwością wypełnienia luk w historii, ale szybko nastąpiło zmęczenie materiału, tymczasem liczba publikacji o Lwowie ciągle rośnie.
Lwów miał szczęście do piewców swej wielkości, bez których każde miasto musi prędzej czy później popaść w zapomnienie. Krąg ludzi, którzy potrafią pielęgnować wspomnienia, powoduje, że prawda zaczyna nagle zamieniać się w legendę. I to właśnie stało się we Lwowie. Kiedy ludzi z tego niezwykłego miasta wysiedlono, rozproszono po całym świecie, stali się heroldami Lwowa. Twórcy niezwykłego formatu zaczęli pisać o nim z taką nostalgią, z taką miłością, tak wzruszająco, że to miasto stało się jeszcze piękniejsze i większe, niż było naprawdę. Zostało zmitologizowane. Okazało się w dodatku, że jest tych piewców ogromnie dużo: Stanisław Lem, Zbigniew Herbert, Adam Zagajewski, Jerzy Janicki, Jan Parandowski, Kornel Makuszyński, Wojciech Dzieduszycki, Mirosław Żuławski, Witold Szolginia...
Ze Lwowa pochodzili także Tymon Terlecki, Andrzej Kuśniewicz, Wojciech Kilar, Adam Hanuszkiewicz, Stanisław Vincenz, Tadeusz Śliwiak. Dzięki nim to miasto żyło i ciągle żyje.
Ignacy Fik napisał, że mit Kresów, a mit Lwowa jest jego częścią, to już tylko "malownicza ruina nieudałej utopii".
Cechą społeczeństw wykształconych jest chęć ucieczki od anonimowości. Inaczej godzilibyśmy się na cywilizację termitiery, w której korytarzami przemieszczają się kolejne anonimowe pokolenia. Ludzie nie chcą być znikąd, więc naturalna jest ciekawość tego, skąd pochodzą. Na moje spotkania autorskie oprócz ludzi, którzy we Lwowie zdążyli się urodzić, przychodzi młodzież, odkrywająca dopiero swoje pochodzenie. Proszą o dedykację: "lwowiakowi po mieczu", "lwowiance po kądzieli". To już nie tylko duma z korzeni, ale przede wszystkim z tego, że te korzenie są w mieście z taką tradycją i historią.
W publikacjach o Lwowie to miasto jawi się jako kraina szczęśliwości, oaza niekończącej się sielanki. Na ile ten obrazek przystaje do rzeczywistości?
Było takie lwowskie powiedzenie: "Lwów nie każdemu zdrów". Były w nim dzielnice biedy, bezrobocia, ludzkich nieszczęść, ale było to nowoczesne europejskie miasto, czyste, brukowane, skanalizowane, nie mające porównania z miastami w Kongresówce. Jego bogactwo widać na Cmentarzu Łyczakowskim, porównywanym do Highgate w Londynie, paryskiego Pere-Lachaise czy Cmentarza Wyszehradzkiego w Pradze. Mit Lwowa miał się z czego rodzić, a wspomnienia nędzy się zatarły. Patrzymy dziś na Lwów przez pryzmat jego niezwykłości, przez pryzmat tęsknoty zawartej w książkach jego piewców.
Ile w tej tęsknocie jest wiary, że kiedyś Lwów może wrócić do Polski?
Jeśli nadzieje, o których pan mówi, są jeszcze żywe, to jedynie w bardzo wąskiej grupie ludzi najstarszych, którzy nie pogodzili się z wypędzeniem. Natomiast dla kolejnych pokoleń to nie jest już ważne. Dzisiaj niepodległości nie traci się już dlatego, że ktoś zakazuje śpiewać hymn czy nosić orzełka. Dziś niepodległość traci się, bo jest się niewydolnym ekonomicznie.
A jak Ukraińcy reagują na wskrzeszanie przez Polaków lwowskiego mitu? Nie boją się tego samego, czego obawiali się Polacy, widząc aktywność ziomkostw niemieckich?
Oczywiście, że się boją, bo mają do czynienia z wielkim ziomkostwem i bardzo atrakcyjnym intelektualnie.
Jeśli jednak to ziomkostwo w ogóle pielęgnuje jakieś marzenia, są to marzenia o wariancie Strasburga, miasta pogodzonych Niemców i Francuzów. Jeśli mowa o rewindykacji, to jedynie kulturowej, a nie geograficznej. Mit Lwowa został zaadaptowany także przez młodą inteligencję ukraińską, nieokaleczoną przez historię najnowszą. Oni wiedzą, że ludzie pochowani na Łyczakowie, wielcy lwowscy Ormianie, Żydzi, Niemcy, Rusini i Polacy są już ze sobą pogodzeni. Nie próbują szarpać historii Lwowa tylko w jedną, własną stronę. Widzą, że niezwykłość tego miasta służy dziś także im, choćby od strony marketingowej.
A Cmentarz Orląt?
Ja, będąc mieszkańcem Opola, doskonale rozumiem lęk Ukraińców przed mitologizowaniem czynu Orląt Lwowskich. Wiem, jak łatwo zaognić konflikt tak bardzo, że żadna ze stron nie ma już gdzie się cofnąć. Polski Pomnik Czynu Powstańczego na Górze Świętej Anny stoi dokładnie na miejscu wysadzonego w powietrze po 1945 r. takiego samego pomnika niemieckiego. Łatwo sobie wyobrazić, jak zareagowalibyśmy, gdyby Niemcy powiedzieli: jesteśmy we wspólnej Europie, więc prosimy przywrócić nasz pomnik. Cmentarz Orląt jest jednak odbudowywany i rozumiem, że część Ukraińców może się tego obawiać. Ale myślę, że gdy obok pojawią się groby strzelców siczowych, gdy w polskich książkach zaczniemy pisać, że po ukraińskiej stronie także zginęli żywi ludzie, nie anonimy, ale czyiś krewni, bliscy, to powoli zacznie się to zmieniać.
Dla kogo ten mit Lwowa jest dziś ważny? Tylko dla lwowiaków i ich potomków?
Myślę, że mit, a bardziej wzór Lwowa jest ważny dla wszystkich Polaków. Nasza historia jest bardzo ponura. Studenci odwracają się od historii XIX w., łudząco do siebie podobnych powstań, kończących się za każdym razem tak samo: tragedią ludzi więzionych, wywożonych na Syberię, pozbawionych korzeni. Na tym tle Galicja jest swoistym rajem. W historii Lwowa nie ma wiele z martyrologii, przeciwnie, jest to miejsce, do którego poobijani w powstaniach ludzie uciekają. Jedyna zwarta kwatera powstańców listopadowych jest właśnie na Cmentarzu Łyczakowskim, co nie było możliwe w Warszawie. Tam także jest najwięcej grobów powstańców styczniowych. Tymczasem piszemy w życiorysie człowieka, że stracił w powstaniu ucho, ale nie odnotowujemy, że żył jeszcze przez 40 lat we Lwowie, zbudował fabrykę konserw czy czekolady, fundował stypendia, muzea, biblioteki. To trzeba zmienić. Historia Lwowa jest swoistą alternatywą dla historii powstańczej i także dlatego jest to historia tak atrakcyjna i łatwo poddająca się mitologizowaniu.
Chce pan drastycznie zmienić sposób patrzenia na historię Polski?
Chciałbym, aby obok martyrologii zaczęto cenić także inne doświadczenia. Kiedy w edukacji narodowej przestaniemy tylko przypominać wodzów, którzy przegrali powstania i bitwy, a zaczniemy pokazywać ludzi, którzy próbowali budować szczęście swej rodziny, miasta, narodu inaczej i którym w dodatku się udało, to model Lwowa może okazać się modelem bardzo atrakcyjnym. Po prostu historia Lwowa jest historią bardziej pogodną.
|