Milo Anstadt urodził się w 1920 roku we Lwowie w rodzinie żydowskiej. W 1930 roku razem z rodziną wyjechał do Amsterdamu. Wojnę przetrwał pod przybranym nazwiskiem, ukrywany przez Holendrów. Po wojnie był dziennikarzem, ukończył studia prawnicze. Jako dziennikarz telewizji holenderskiej pracował do przejścia na emeryturę w 1993 roku.
Nigdy nie zaniedbał kontaktów z Polską – wielokrotnie ją odwiedzał, pisał reportaże, nagrywał filmy dokumentalne.
W roku 2000 został laureatem, przyznanej po raz pierwszy, nagrody im. Andrzeja Rawicza za pomnażanie roli i znaczenia polskiego dziedzictwa w świecie.
Dziecko ze Lwowa
Rozdział XIII
ZŁO
[...]
Z czasem zacząłem dokonywać rozróżnienia między złem racjonalnie uzasadnionym a czystą podłością i doszedłem do wniosku, że nawet jeśli sprawiedliwość zwyciężyłaby „racjonalne" zło, to podłość jest niezwyciężona i zawsze będzie się stawała źródłem nowej niesprawiedliwości. Ironia zła polega na tym, że często bierze się ono z cnoty. Za przykład może tu posłużyć zło,
które stało się wręcz przysłowiowe: polski antysemityzm. Nasze istnienie było nim zawsze w taki czy inny sposób naznaczone. Wszystko postrzegaliśmy przez jego
pryzmat, z czego wzięły się zresztą liczne anegdoty. Jedna z nich mówi o starowinie, która słysząc ożywioną rozmowę kilku mężczyzn o zdobyciu tytułu szachowego mistrza świata przez niejakiego Capablankę, zadaje pytanie: „A to dla Żydów dobrze czy źle?".
To właśnie antysemityzm, przyczyna cierpienia milionów, nadał barwę mojej polskiej części życia. To że urodziłem się we Lwowie, jest wynikiem splotu wydarzeń, których początek sięga XII wieku. Wtedy polski król z rodu Piastów zdecydował udzielić gościny Żydom uciekającym z Niemiec przed grabiącymi i mordującymi ich krzyżowcami. To prawda, musieli za tę gościnę płacić, jest jednak również prawdą, że ze wszystkich monarchów tamtych czasów tylko polscy monarchowie: Kazimierz Sprawiedliwy i Władysław II Łokietek, oparli się
naciskom zachodniego chrześcijaństwa i uratowali życie tysięcy Żydów. I doprawdy, kolejni polscy władcy nie zdzierali skóry z Żydów. Polska stała się dla Żydów w tym stopniu kopalnią złota, w jakim Żydzi stali się nią dla polskich królów, którzy stale cierpiąc niedostatek pieniędzy wiedzieli, że w każdej chwili mogli zwrócić się o pożyczkę do swoich żydowskich bankierów. Niektórzy z nich byli tak bogaci, że w razie potrzeby mogli udzielić królowi pożyczki w wysokości rocznego dochodu z podatków.
Żydzi byli bankierami, emitowali pieniądze z hebrajskimi napisami, piastowali wysokie stanowiska w rolnictwie i przemyśle, eksploatowali kopalnie soli i srebra, byli zatrudniani jako nadleśniczowie i jako zarządcy szlacheckich i królewskich majątków. Niżej postawieni Żydzi byli kupcami i sklepikarzami, a najniższa warstwa zajmowała się rzemiosłem. Możnowładcy widzieli w Żydach
obcokrajowców, którzy rozwiną i doprowadzą do rozkwitu zacofaną wówczas Polskę. Nie można było jednak oczekiwać, by w ówczesnej Europie przesyconej antysemityzmem jakiś jeden naród całkowicie oparł się tej okrutnej powszechności, i nawet w tych, tak zwanych dobrych czasach dochodziło w Polsce do pogromów. Niemniej pamiętać trzeba, że polscy królowie surowo przeciw nim występowali. W XIV wieku gdy cesarz Karol IV Luksemburski za sutą opłatą zezwolił 350 miastom niemieckim na wymordowanie ludności żydowskiej, polski
monarcha Kazimierz Wielki był oddanym obrońcą Żydów. W XV wieku Kazimierz IV Jagiellończyk osobiście przybył do Krakowa, by powstrzymać pogrom, a władze
miasta ukarał grzywną. Wrogość spotykała Żydów w Polsce ze strony szlachty, mieszczaństwa i Kościoła. Ludność chłopska była wprawdzie także antysemicko nastawiona, ale nie mając żadnych wpływów nie liczyła się. Antysemityzm szlachty nigdy nie przybrał charakteru przemocy, jako że wszelka przemoc stała w sprzeczności ze szlacheckimi cnotami. Szlachta nie dopuszczała do pogromów,
lecz toczyła prawne boje przeciw królewskim przywilejom nadanym Żydom. Boje te były wymierzone głównie przeciw bogatym Żydom, wśród których niektórzy pełnili de facto rolę królewskich bankierów, mając przy tym rozległe wpływy, a niekiedy awansując nawet do stanu szlacheckiego. W późniejszych czasach szlachta kierowała swoją walkę także przeciw niższym warstwom żydowskim. Sejm przyjął w 1538 roku ustawę wykluczającą Żydów z pełnienia publicznych funkcji. W uzasadnieniu stwierdzono, ze jest hańbą dla chrześcijan i w sprzeczności z prawem Bożym dopuszczanie ludzi o tym pochodzeniu do jakichkolwiek zaszczytów. W tym samym okresie wydano rozporządzenie zabraniające Żydom prowadzenia bez pozwolenia handlu w mieście i na wsi, zaś wydawanie zgody leżało w gestii największych wrogów Żydów: mieszczan.
Wiele polskich miast było założonych, a często też w większości zamieszkałych przez Niemców. Również ich sprowadzali polscy władcy w celu rozwinięcia polskiej gospodarki. Toczyli oni zaciekłą konkurencję z Żydami, mającymi nad nimi przewagę w postaci rozbudowanej sieci międzynarodowych kontaktów handlowych
z pobratymcami w Europie i Azji. Poza tym Niemcy zazdrościli Żydom królewskich przywilejów i na tym tle niejednokrotnie dochodziło do aktów przemocy. Wraz
z podupadaniem polskich władców rosły wpływy magistratów miejskich, które je wykorzystywały, by narzucić Żydom różnorodne ograniczenia utrudniające osiedlenie, uprawianie handlu i rzemiosła. Niektóre miasta pozyskały nawet przywilej „de non tolerandis Judaeis".
Kiedy w późniejszym okresie Żydzi byli zmuszeni zawierać porozumienia bezpośrednio z magistratami, oznaczało to ich drastyczne zubożenie.
To że aż do końca XVI wieku antysemityzm w Polsce nie przybrał swej najokrutniejszej postaci, stało w całkowitej sprzeczności z postawą polskiego Kościoła katolickiego, który ze swojej strony robił wszystko, by uniemożliwić rozwój żydowskiej społeczności. Dostarczał nawet swoim wiernym religijnych argumentów usprawiedliwiających wszelkie przejawy ich chciwości i zawiści. Już
w 1266 roku podczas konsylium we Wrocławiu Kościół wydał zakaz wszelkich kontaktów społecznych pomiędzy chrześcijanami i żydami. Żądał też, by Żydzi byli zamykani w gettach, a w 1542 roku wydal deklarację stwierdzającą, że Kościół tylko po to toleruje Żydów, by przypominali o cierpieniach Zbawiciela i dlatego ich liczba pod żadnym pozorem nie ma prawa wzrastać. Aż do końca XVI wieku Kościół nie był w Polsce wystarczająco silny, by narzucić swoją wolę. Królowie i szlachta ostro sprzeciwiali się ingerencji Kościoła w życie świeckie. Dopiero wraz z kontrreformacją Kościół katolicki objął ster i mógł decydować o losie Żydów. Wtedy ostatecznie skończył się okres dobrobytu i bezpieczeństwa Żydów
w Polsce. W czasie upadku Polski jedynymi, którzy udzielali azylu Żydom, byli ziemianie. Lepsza ich część czyniła to z pobudek humanitarnych, gorsza — we własnym interesie. Prawie każdy dziedzic zatrudniał Żyda prowadzącego jego interesy. Polski ziemianin nie był bowiem stworzony do tak niskich zajęć. Ale w czasie pijatyk także on potrafił zelżyć swojego Żyda, kazał mu przywdziewać niedźwiedzie futro i naśladować niedźwiedzi taniec, albo
śpiewać pieśń szabatową na jednej nodze.
A potem przyszły kolejne podziały Polski, które kawałek po kawałku wymazały ją z mapy Europy. Polscy Żydzi dostali się pod panowanie różnych władców: Hohenzollernów, Habsburgów i Romanowów. Na terenach zajętych przez Prusy i Austro-Węgry Żydzi odetchnęli.
Po pierwszej wojnie światowej, w momencie odrodzenia polskiego państwa, polscy Żydzi znajdowali się wszędzie po niewłaściwej stronie. Na zachodzie i na południu byli znienawidzeni za lojalność wobec zaborców, na wschodzie nie ufano im za konszachty z bolszewikami. W ten sposób antysemityzm nabierał coraz bardziej racjonalnych rysów, pozostawiając na marginesie cały swój bezsens. W latach 1918-1919 polscy żołnierze przeprowadzili pogromy w wielu wsiach i miastach. To było jednak nic w porównaniu z rzezią, jaką urządzili barbarzyńscy Ukraińcy na terenach Galicji. Tam bandy pod dowództwem Petruli polowały wszędzie na „krzywe nosy", podrzynając gardła 70 000 Żydów, którzy wpadli w ich ręce. Nowa faza w historii polskich Żydów nastała, gdy marszałek Piłsudski objął władzę i zdołał opanować chaos. Okres ten po części jest także moją historią. Przyszedłem na świat w jedną z pierwszych spokojnych niedziel odrodzonej Rzeczpospolitej i - nie pytany – stałem się częścią mniejszości narodowej.
Koniec z pogromami. Polska stała się demokracją z konstytucją na wzór francuski. Ponieważ jednak domorośli demokraci knuli, defraudowali i nie mogli dojść do porozumienia, Piłsudski dokonał przewrotu i wprowadził umiarkowaną dyktaturę wojskową z zachowaniem fasady parlamentarnej. Trzydzieści dwa miliony
Polaków, w tym trzy i pół miliona wyznania mojżeszowego, miały odtąd stanowić wspólnotę narodową. Tak wyobrażał to sobie Piłsudski: „bycie Żydem" jako sprawa przejściowa, a póki co wzajemna tolerancja. Iluzja.
Nigdzie na świecie odsetek Żydów w społeczeństwie nie był tak wysoki jak w Polsce. W Związku Sowieckim - trzy procenty, w Stanach Zjednoczonych — dwa i pół, w Holandii i w Niemczech — mniej niż półtora. W Polsce - ponad dziesięć. Notoryczni antysemici widzieli tylko jedno rozwiązanie: Żydzi musieli się wynieść. Ale dokąd? Polscy socjaliści i liberałowie wierzyli w asymilację. Ich zdaniem problem antysemityzmu polegał na tym, że Żydzi wyróżniali się swoim ubiorem i zwyczajami. Ani do jednego, ani do drugiego nie byli w stanie odnieść się ze zrozumieniem, już nie mówiąc o szacunku. Tyle że większość polskich Żydów nie brała pod uwagę asymilacji. Dziewiętnasty wiek przyniósł rozwój literatury w języku jidysz, a na pierwsze dziesięciolecia dwudziestego wieku przypada
pełnia rozkwitu szeroko rozumianej kultury jidysz. Działała robotnicza partia żydowska Bund posługująca się językiem jidysz. Wspierała ona zakładanie szkół podstawowych i średnich, gdzie nauczano w jidysz. Wydawano w tym języku książki, gazety i czasopisma. Powstawały teatry, w których grano w jidysz cały repertuar światowy.
Równolegle powstawały szkoły w duchu syjonistycznym z hebrajskim jako językiem wykładowym. Syjoniści całkowicie negowali jidysz, uznając ten język za ohydny żargon getta. Syjoniści i bundyści zażarcie zwalczali się nawzajem- Żydowscy socjaliści z Bundu żywili przekonanie, że kwestia narodowościowa zniknie wraz z kapitalizmem.
Stanowczo odrzucali przy tym syjonizm, uważając go za całkowicie nierealny. Nie wierzyli, by miliony Żydów wschodnioeuropejskich mogły przenieść się do Palestyny, a poza tym byli przeciwni ingerowaniu w naturalny bieg historii. Żydzi już od dziewięciu wieków mieszkali w Polsce, uważali ten kraj za swoją ojczyznę i tu było ich miejsce. Zbudowali tu swoją własną, niepowtarzalną kulturę, którą tytko tu mogli zachować. Zależało im jedynie na otrzymaniu praw mniejszości narodowej i demokratycznym udziale we władzach. Nie więcej i nie mniej.
Syjonizm był odrzucany nie tylko przez Bund, lecz też przez ugrupowania religijne: ortodoksów, chasydów i partię Agudat Israel (Zrzeszenie Izraela). Rozproszenie Żydów po świecie było boską wolą i każde ludzkie dążenie do ponownego sprowadzenia wszystkich Żydów do Ziemi Obiecanej jest grzechem i wyrazem pychy. Jest tylko jedno wyjście: pobożnie i cierpliwie oczekiwać
przyjścia Mesjasza.
Wielowiekowa społeczna izolacja Żydów w Polsce sprawiła, że również dostęp do rynku pracy był poważnie ograniczony. Bywali kupcami, kramarzami, domokrążcami, sklepikarzami. Prawie pół miliona Żydów, czyli blisko jedna trzecia zdolnych do pracy, parała się handlem. Pozostali byli kowalami, kotlarzami, szewcami, stolarzami, krawcami, rzeźnikami, piekarzami, albo
chałupnikami harującymi z całą rodziną od świtu do nocy na suchy kawałek chleba. Byli też zatrudniani w fabrykach tekstylnych w Łodzi i Białymstoku. Wśród
żydowskich intelektualistów było wielu lekarzy, adwokatów. Byli też zamożni Żydzi: posiadacze kamienic, kin, hoteli, a nawet fabryk. Jednak liczba biedoty, nędzników wyrzuconych poza margines, była przytłaczająca.
Także Piłsudskiemu nie udało się uporać z antysemityzmem, choć trzeba pamiętać, że za jego życia i pod wpływem jego autorytetu nie dochodziło do poważnych ekscesów. I próbując postawić się na miejscu Polaków należy to uznać prawie za cud. Jedną ze słabości człowieka jest stawianie siebie jako normy, do której reszta musi się dostosować. Każdy od niej odbiegający jest nie
do zniesienia. Dla przeciętnego Polaka co dziesiąty mieszkaniec jego kraju był denerwującym dewiantem należącym do odmiennej, wrogiej religii, której wyznawcy posługiwali się obcym, z niemiecka brzmiącym językiem, dziwacznie przy tym gestykulując; inaczej się ubierali i mieli inne zwyczaje; całkiem inaczej jedli, roznosząc wokół woń czosnku i cebuli. Do tego wszystkiego żyli bez ślubu, a po ulicach chodzili nie inaczej niż grupami. Tak myślący katolicki, przesiąknięty nacjonalizmem Polak nie odczuwał najmniejszej więzi ze swoim żydowskim współobywatelem i nawet w tych Żydach, którzy się asymilowali i mówili dobrze po polsku, widział potomków pokracznych, długobrodych mężczyzn z pejsami i ostrzyżonych kobiet z wysoko osadzonymi perukami. To że Polacy w pierwszej połowie okresu międzywojennego mimo wszystko tolerowali Żydów, było konsekwencją polityki kraju pragnącego międzynarodowego uznania swoich osiągnięć cywilizacyjnych. Na Zachodzie bowiem, bez względu na stopień rozpowszechnienia antysemityzmu, jego uzewnętrznianie uznawane było za nieprzyzwoitość. Dopiero wraz z nastaniem narodowego socjalizmu agresywne manifestowanie antysemityzmu stało się dopuszczalne także w niektórych „wyższych" kręgach. Wtedy też nasz „zwykły" Polak nie musiał już więcej powstrzymywać swoich uczuć.
Dla ścisłości należy dodać, ze tak przedstawiony obraz nie odnosił się do wszystkich warstw polskiego społeczeństwa. W Polsce zawsze istniała wpływowa, tolerancyjna mniejszość gardząca antysemityzmem i zwalczająca go. Jej zdanie przestało się jednak liczyć, gdy w latach trzydziestych wybuchł kryzys ekonomiczny.
Przepaść między społecznością polską i żydowską pogłębiła się. Napaść hitlerowskich Niemiec i niemal całkowita zagłada Żydów dopełniły dzieła. Polsce już nigdy nie dane było, by tę przepaść zniweczyć.
[...]
Tłumaczenie: Małgorzata Zdzieniecka
|