Kto zabił Profesorów Lwowskich? Krajowa Agencja Wydawnicza Rzeszów 1989
Mordercy i ich ofiary Wywiad Armii Krajowej sugerował, że "profesorów aresztowało gestapo na skutek donosów ukraińskich"1. Pierwsze opublikowane relacje i wspomnienia pochodzące z 1944 r. również jako autorów zbrodni podawały tę najbardziej znienawidzoną przez okupowane narody jednostkę policyjną. W. Bielajew pisał obrazowo: "krwawe łapy gestapo wyrywają wybitnych uczonych spośród świata medycznego"2. Ten sam autor w grudniu 1944 r. konstatował na łamach "Czerwonego Sztandaru", że "ogólnie znanym jest fakt, że oddziały gestapowców wdarłszy się do miasta, miały na długo jeszcze przed wojną 1941 r. gotową listę wybitnych działaczy nauki i sztuki podlegających natychmiastowej likwidacji"3. W miarę upływu lat zarówno publicyści, jak i historycy przestali się kontentować samym określeniem — "gestapo" i zaczęli poszukiwać odpowiedzi na pytania: jaka konkretnie jednostka policyjna dokonała mordu i kto stał na jej czele. W. Bielajew pisał, że już jesienią 1944 r., kiedy zaznajomił się ze znalezionym w jednym ze schronów UPA dokumentem-instrukcją pt. "Walka i działalność OUN podczas wojny" pojął, że daje mu ona klucz do wykrycia morderców. S. Bandera nakazywał w instrukcji swym współpracownikom "Zbierać personalne dane o wszystkich wybitnych Polakach i zestawiać czarne listy. Zrobić spis wybitnych Ukraińców, którzy w określonym momencie mogliby próbować realizować swoją politykę"4. W sposób pośredni potwierdzony został więc współudział nacjonalistów ukraińskich w wymordowaniu lwowskich uczonych. W swoich trzech kolejnych książkach W. Bielajew konsekwentnie stawiał tezę, że listy profesorów przygotował banderowski odłam OUN, a oddział "Nachtigall" brał udział w samym morderstwie. Jego opinie podzielali liczni radzieccy historycy w swych pracach dotyczących okupacji hitlerowskiej na terenie Ukrainy. Tezę W. Bielajewa potwierdził Sąd Najwyższy NRD, który w dniu 29 kwietnia 1960 r. po zaocznym procesie skazał Theodora Oberländera (ówczesnego ministra w rządzie RFN) na karę dożywotniego ciężkiego więzienia i utratę obywatelskich praw honorowych na zawsze. W sentencji wyroku stwierdzono,: że batalion "Nachtigall" został przez Oberländera zorganizowany, wyszkolony i pod jego dowództwem użyty podczas agresji na ZSRR. Zgodnie z ustaleniami Sądu Najwyższego NRD Oberländer był komendantem batalionu "Nachtigall", co zostało ustalone na podstawie zeznań świadków i dokumentów przedłożonych Sądowi podczas rozprawy. Ukraińskim dowódcą batalionu "Nachtigall" był Szuchewycz, który stale towarzyszył Oberländerowi i przekazywał do wykonania jego rozkazy. Zaraz po zajęciu Lwowa z batalionu wydzielono specjalny oddział w liczbie około 80 osób, który użyty został do masowych mordów. Według świadków zeznających na procesie, a należących do batalionu "Nachtigall", ich koledzy, którzy należeli do wspomnianej 80-osobowej grupy twierdzili po powrocie do batalionu, że otrzymywali od Oberländera i Szuchewycza imienne listy osób, które należało rozstrzelać5. Theodor Oberländer był uważany w okresie II wojny światowej przez część osób z kierowniczych kół III Rzeszy za niekwestionowany autorytet w sprawach polskich i całej Słowiańszczyzny. Jego życiorys predestynował go zresztą w pełni do tej opinii. Piastując od października 1940 r. funkcję profesora zwyczajnego na niemieckim Uniwersytecie im. Karola w Pradze (do końca wojny) oraz od stycznia 1941 r. dziekana Wydziału Nauk Politycznych i komisarycznego zarządcy zamkniętego Wydziału Prawa, miał już za sobą rozległe doświadczenia w politycznej, propagandowej i organizatorskiej walce z polskością. Od czasu pierwszej podróży-praktyki — do ZSRR w 1928 r. podjął współpracę z placówkami "Ostforschung", pełniąc w latach 1933—1937 kierownicze funkcje w Bund-Deutscher Osten — organizacji podlegającej zastępcy führera — Hessowi, mającej za zadanie prowadzenie na wschodnich terenach pogranicznych Rzeszy walki narodowościowej, walki pogranicznej, propagowanie problematyki wschodniej, zajmowanie się osadnictwem i kierowanie pracą ziomkostw byłych osadników i urzędników niemieckich, którzy po 1918 r. znaleźli się w Niemczech. W tym samym czasie zajmował się również organizowaniem siatki wywiadu politycznego wśród mniejszości słowiańskich na wschodnim pograniczu Niemiec. W 2 połowie 1937 r. służył w centrali Abwehry w Berlinie, a w 1939 r. w Abwehrstelle Breslau — głównym ośrodku działalności sabotażowo-dywersyjnej niemieckiego wywiadu wojskowego przeciw Polsce. Od listopada 1940 r. służył w Abwehrstelle Krakau jako oficer odpowiedzialny za sprawy ukraińskie. Wtedy przebywał również kilkakrotnie we Lwowie w związku z repatriacją Niemców z tego miasta. Zimą 1940/41 brał udział w rokowaniach między przedstawicielami Abwehry i OUN-B, by od marca 1941 r. wrócić do czynnej służby wojskowej w Abwehrze i brać udział w przygotowaniach agresji na ZSRR, a zwłaszcza gospodarczej eksploatacji okupowanych terenów Kraju Rad. To ostatnie zagadnienie wiązało się z jego zainteresowaniami naukowymi, które zawsze oscylowały wokół problemów polityki ludnościowej, osadnictwa i polityki rolnej. Miał także ścisłe kontakty z Nord-und Ostdeutsche Forschungsgemeinschaft — tajną agendą ministerstwa spraw zagranicznych i ministerstwa spraw wojskowych oraz z SS w ramach tzw. SS-Umsiedlungskommando, czyli specjalnego sztabu do przygotowania planowanych wielkich akcji osiedleńczo-przesiedleńczych na terenach okupowanych. T. Oberländer, były profesor nadzwyczajny w Politechnice Gdańskiej i Uniwersytetu w Królewcu, człowiek ściśle współpracujący z dużą liczbą placówek zajmujących się Wschodem, oberleutnant Abwehry, nadawał się doskonale na reprezentanta interesów niemieckiego wywiadu w Zachodniej Ukrainie6. Ambitny, przekonany o własnej wartości i swego rodzaju misji do spełnienia, usiłował pogodzić realizację swych własnych planów — awansu w hierarchii III Rzeszy — z zadaniami zleconymi przez Abwehrę oraz z dążeniami nacjonalistów ukraińskich. Podczas agresji III Rzeszy na ZSRR najpierw współdziałał z oddziałami ukraińskich nacjonalistów, później z oddziałami "ochotników" złożonymi z jeńców mieszkających uprzednio na Kaukazie, a upadek Rzeszy obserwował wspólnie z własowcami. W 1946 r. T. Oberländer powrócił z obozu jenieckiego w Wielkiej Brytanii, przybrał pozę opozycjonisty wobec "Ostpolitik" Himmlera i rozpoczął działalność polityczną. Zmieniając przynależność partyjną, na stałe związał się z organizacjami przesiedleńczymi. Z ramienia "Bund der Heimatrertriebenen und Entrechten" (BHO — partia przesiedleńców) zdobył w 1953 r. mandat do Bundestagu i od października tego roku wszedł w skład rządu kanclerza K. Adenauera jako minister federalny do spraw przesiedleńców. Koniec lat pięćdziesiątych przyniósł jednak kres kariery politycznej T. Oberländera. Opinia publiczna została poinformowana o jego udziale w eksterminacji ludności okupowanych obszarów, co w rezultacie doprowadziło do jego ustąpienia z rządu w 1960 r. Udzielając wywiadu boń-skiemu korespondentowi gazety "The Guardian", Oberländer odrzucił oskarżenia kierowane przeciw niemu w sprawie zamordowania profesorów lwowskich mówiąc: "Nie tylko nie brałem udziału w żadnych aktach gwałtu, ale nie widziałem niczego w tym rodzaju w ciągu siedmiu dni, które spędziłem we Lwowie. Nie słyszałem ani jednego wystrzału w mieście (...). Admirał Canaris (...) rozkazał, aby oddziały policji ukraińskiej zachowywały się w sposób wzorowy. Oddział »Nachtigall« wykonywał w ciągu swego tygodniowego pobytu we Lwowie tylko funkcje wartownicze"7. T. Oberländer wykazał tutaj — zresztą nie on jeden spośród niemieckich zbrodniarzy — zadziwiająco słabą pamięć. Zarówno przewód sądowy przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze, jak i zeznania tych, którzy przeżyli, przechowywane w Archiwach Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, całkowicie podważają wiarygodność jego wypowiedzi. A oto przykładowe relacje na temat pobytu we Lwowie batalionu "Nachtigall". ... u bramy więziennej (...) stał podwójny szpaler składający się wyłącznie z Ukraińców ubranych w niemieckie mundury. Mieli oni karabiny z nasadzonymi bagnetami. Przez ten szpaler pędzono nas na podwórze więzienne. Bito nas przy tym i kłuto, nie zważając czy trafiało to w kobiety, mężczyzn czy dzieci. Tylko niewielu przeżyło to wejście i wielkie więzienne podwórze było pokryte niezliczoną ilością trupów"8. "Nazwy »Ptasznicy« używano w stosunku do oddziału Ukraińców w mundurach Wehrmachtu; powstała ona wkrótce po wejściu tej grupy do akcji na terenie miasta. Nie wiem dlaczego właśnie tak nazywano tę grupę, ale domyślam się, że ze względu na symbole ptaków wymalowane na wozach i motocyklach tej grupy. "Ptasznicy" tworzyli zwarte kompanie w mundurach niemieckich i z niemieckimi oznakami stopni. Mówili po ukraińsku, a do rękojeści bagnetów mieli uczepione tasiemki z guzami koloru niebiesko-żółtego... Egzekucje masowe (pogromy Żydów i Polaków) trwały mniej więcej do 2 lipca. Później trwały egzekucje poszczególnych osób i grup. Ludzie później mówili, że »Ptasznicy« zabijali w cztery różne sposoby. Mianowicie: rozstrzeliwali, zabijali młotem, bagnetem lub bili do zabicia"9. Relacje te, oraz wiele innych umieszczonych w pracy A. Drożdżyńskiego i J. Zaborowskiego, wymownie zaprzeczają słowom T. Oberländera, jakoby "Nachtigall" pełnił tylko funkcje wartownicze. Trudno zresztą się dziwić, że człowiek, który był instruktorem i współpracownikiem (jeśli nie zwierzchnikiem) tego "krwawego oddziału" starał się przedstawić go z jak najlepszej strony, zwłaszcza że pełnił wówczas wysokie odpowiedzialne stanowisko w rządzie RFN. W 1960 r. ukazała się w Polsce wspomniana już książka A. Drożdżyńskiego i J. Zaborowskiego pt. Oberländer. Przez "Ostforschung", wywiad i NSDAP do rządu NRF. Autorzy udowadniali w niej, że T. Oberländer był nie tylko dowódcą batalionu "Nachtigall", ale faktycznie zwierzchnikiem całej grupy operacyjnej, w skład której wchodziły następujące jednostki: I batalion pułku "Brandenburg" pod dowództwem mjra Heinza (odpowiedzialnego równocześnie za wojskową stronę operacji), batalion ukraiński "Nachtigall" dowodzony przez por. dra Herznera (dowódca ukraiński Roman Szuchewycz), jednostka Geheime Feldpolizei pod dowództwem kpt. Krügera oraz Abwehrtruppe II kierowana przez ppor. prof. Mittelhaure. Cywilną część grupy Oberländera stanowiła sześcioosobowa grupa członków kierownictwa OUN-B. Autorzy twierdzą, że Oberländer jako "osobisty przedstawiciel admirała Canarisa" (szefa Abwehry — WB) jest bezpośrednio odpowiedzialny za zbrodnie dokonujące się we Lwowie podczas swego pobytu w tym mieście (do nocy z 6 na 7 lipca), gdyż dokonywały się "tylko na jego rozkaz lub za jego zgodą"10. Autorzy uzyskali również oświadczenie o rozpoznaniu Oberländera przez jednego ze świadków egzekucji. Wspomniana już uprzednio Helena Kucharowa zrelacjonowała dalsze szczegóły egzekucji i wydarzeń, które nastąpiły bezpośrednio po niej. Jak pamiętamy z jej poprzedniej relacji, po egzekucji pod jej blokiem stała grupa oficerów. A oto dalszy ciąg jej relacji: "Ci oficerowie, którzy stali za siatką pod domem (nasze bloki były oparkanione siatką) to byli ci, którzy przyglądali się egzekucji i zaraz po egzekucji. Kształt i ruchy sylwetki oficera, który przyglądał się nieco z boku grupy oficerskiej również dobrze zapamiętałam i gdy ten stojący pod balkonem spojrzał na mnie, od razu doszłam do wniosku, że to ten sam... Widziałam go bardzo wyraźnie... Oficer ten, w którym rozpoznaję dziś Teodora Oberländera był wzrostu niższego od pozostałych. Nieco starszy. Jakieś trzydzieści lub trzydzieści kilka lat. Cera na twarzy była dość blada. Wzrost raczej niżej średniego... To była chwila, w której rysy twarzy tego człowieka szczególnie utkwiły mi w pamięci"11. Oczywiście relacja ta nie stanowi dowodu rzeczowego w sensie prawnym, tym niemniej stanowiła w cytowanej książce potwierdzenie tezy o bezpośredniej odpowiedzialności T. Oberländera za zamordowanie profesorów lwowskich. W dniu 30 marca 1961 r. nadprokurator przy Sądzie Krajowym w Bonn umorzył śledztwo przeciw T. Oberländerowi w związku z jego działalnością w batalionie "Nachtigall" z braku dowodów winy. Prokuratura w Bonn przyjęła następujący stan faktyczny:
W rezultacie w przeciwieństwie do Oberländera, który negował nawet fakt pogromów, prokuratura bońska nie uznała odpowiedzialności Abwehry i uzależnionych od niej jednostek za wydarzenia we Lwowie w pierwszych dniach lipca 1941 r. Sugerowano równocześnie winę samych ukraińskich nacjonalistów i Einsatzkommanda SS. Umorzenie śledztwa nie przywróciło Oberländerowi utraconego stanowiska, ale dało mu podstawę do wytaczania procesów tym wszystkim, którzy na łamach prasy zachodniej zajmowali stanowisko odmienne od bońskiej prokuratury. Posługując się sformułowaniami prokuratury występował Oberländer jako oskarżyciel prywatny twierdząc w kolejnych pozwach, że: "nie był nigdy dowódcą jednostki "Nachtigall" tylko oficerem łącznikowym do tej ukraińskiej ochotniczej formacji i na podstawie jego szczegółowej znajomości stosunków ukraińskich, doradcą i pośrednikiem między członkami cudzoziemskiej jednostki i przełożonymi niemieckimi. Nie mógł więc oskarżyciel prywatny prowadzić tę jednostkę do Lwowa i rozkazać wykonanie zarzucanych zbrodni... Poza tym jest pewne, że nazwana jednostka w ogóle nie brała udziału w masowych mordach, lecz o ile te czyny nie zostały dokonane jeszcze przed zajęciem Lwowa (czyli przez Rosjan! — WB), obciążają grupę skierowaną tam przez służbę bezpieczeństwa państwa względnie członków ukraińskiej milicji"13. Opierając się na umorzeniu śledztwa przez bońską prokuraturę T. Oberländer uzyskał pozytywne dla siebie wyroki w procesach przeciw "Die Tat" we Frankfurcie, "Die Volkstimme" w Wiedniu, prezesowi Związku Literatów Niemieckich Berntowi Engelmannowi i Seppowi Barankowi w Monachium14. Inną tezę o odpowiedzialności za mord uczonych lwowskich przedstawił w 1964 r. Zygmunt Albert. W artykule zamieszczonym w "Przeglądzie Lekarskim" twierdził, że mord uczonych nastąpił na skutek rozkazu Himmlera, a: "grupa Słowików Oberländera była wykorzystana do tej haniebnej roboty, ale panem życia i śmierci profesorów pamiętnej nocy lipcowej był Krüger, późniejszy kat inteligencji polskiej w Stanisławowie... Nie ulega wątpliwości, że otrzymał on bezpośrednio odpowiedni rozkaz od Himmlera"15. Swe tezy Z. Albert precyzował na podstawie artykułów K. Lanckorońskiej. W 1948 r. emigracyjna gazeta "Orzeł Biały" w numerach 45—47 opublikowała duży artykuł zatytułowany Niemcy we Lwowie. Jego autorką była hr. Karolina Lanckorońska, przed wojną docent Uniwersytetu Lwowskiego, w czasie wojny aktywna działaczka Rady Głównej Opiekuńczej (RGO). Była to legalna organizacja, na której działalność wyraziły zgodę władze niemieckie. Posiadała prawo udzielania pomocy finansowej i materialnej osobom znajdującym się w trudnej sytuacji. Oczywiście efekty jej pracy były tylko przysłowiową "kroplą w morzu potrzeb" polskiego społeczeństwa. K. Lanckorońska przyjechała do Lwowa w styczniu 1942 r. z mandatem RGO zorganizowania w woj. stanisławowskim filii RGO, zwanej Komitetem Polskim16. Podczas wykonywania tego zadania w maju 1942 r. została aresztowana w Stanisławowie przez gestapo. Szefem gestapo w Stanisławowie był kpt. Hans Krüger. Podczas przesłuchania K. Lanckorońskiej Krüger pewien, że aresztowana nie wyjdzie na wolność pochwalił się jej, że brał udział w likwidacji profesorów lwowskich, że to jego dzieło17. Twierdził, że gdy "Feldgestapo" wkraczało na nowo zdobyte tereny, posiadało gotowe spisy osób, które miały być aresztowane. Krüger na ich podstawie wymordował profesorów we Lwowie, a następnie inteligencję polską w Stanisławowie. Feldgestapo nie zatrzymywało się na dłużej w jednej miejscowości, posuwało się za linią frontu, wykonując zadania porównywalne tylko do wypełnianych przez "Einsatzkommando SS". Po pięciu tygodniach pobytu w więzieniu stanisławowskim K. Lanckorońską w dniu 8 lipca zawieziono do Lwowa i osadzono w więzieniu na Łąckiego. W następnych dniach przesłuchiwał ją w urzędzie gestapo przy ulicy Pełczyńskiej komisarz do spraw politycznych — Walter Kutschmann. Powiedział on K. Lanckorońskiej, iż jej krewni z włoskiej rodziny panującej interweniowali u H. Himmlera i dzięki temu została ona przywieziona do Lwowa mimo gwałtownych sprzeciwów Krügera. K. Lanckorońska wyczuwając u Kutschmanna niechęć do Krügera zdecydowała się opowiedzieć o okrucieństwie i wręcz patologicznym sadyzmie, który cechował stanisławowskiego "szefa gestapo. Podczas przesłuchania powiedziała również o wymordowaniu przez niego lwowskich uczonych. Zdumiony tym oświadczeniem K. Lanckorońskiej, po upewnieniu się, że mówił jej o tym sam Krüger, potwierdził słowa szefa gestapo w Stanisławowie mówiąc: "Przecież ja byłem przy tym. Służyłem pod nim. Kazał mi owej nocy przyprowadzić drugą grupę profesorów według spisu, który mieliśmy od Ukraińców studiujących w Krakowie. Powiedziałem Krügerowi, że nikogo nie zastałem w domu, dlatego ci ludzie nie zostali zamordowani"18. Zamieszana w rozgrywkę między dwoma gestapowcami Lanckorońska złożyła obszerne zeznania i czekała na dalszy rozwój wypadków. Dopiero w listopadzie 1942 r. Kutschmann wrócił z Berlina i oświadczył, że wygrał batalię o Krügera i Lanckorońska wyjedzie do Berlina jako świadek w rozprawie przeciw szefowi gestapo w Stanisławowie oskarżonemu o to, że zdradził jej tajemnicę zamordowania uczonych lwowskich. Do rozprawy jednak nie doszło. W styczniu 1943 r. K. Lanckorońska została przewieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrueck, skąd 5 kwietnia 1945 r. została zwolniona dzięki interwencjom w jej sprawie czynionym przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Po wojnie w początkach 1946 r. K. Lanckorońska przesłała byłemu rektorowi Uniwersytetu Lwowskiego Stanisławowi Kulczyńskiemu, z którego rodziną była zaprzyjaźniona, swą opowieść-raport o przeżyciach w latach 1941 — 1945. Żona rektora — Maria Kulczyńska — zdecydowała się go opublikować łącznie ze swymi wspomnieniami i uwagami w 1977 r. Od tej pory tzw. Raport Karli Lanckorońskiej jest częściej niż artykuły Lanckorońskiej w prasie emigracyjnej wykorzystywany w różnorodnych publikacjach i opracowaniach. Wartość Raportu polega na ujawnieniu nazwisk dwu hitlerowców bezpośrednio odpowiedzialnych za zamordowanie lwowskich uczonych, a równocześnie wyjaśnia również sprawę gotowych list, którymi posługiwali się gestapowcy. Wydarzenia z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych potwierdziły wiarygodność Raportu w dość nieoczekiwany sposób. W 1967 r. odbywał się w Münster proces przeciwko esesmańskim ludobójcom ludności Stanisławowa. Jednym z głównych oskarżonych był Hans Krüger, który — jak się okazało — przeżył wojnę i w RFN uchodził za antyfaszystę. W czasie przewodu sądowego H. Krüger przyznał się, że należał do SS i przebywał w Stanisławowie, ale już w 1942 r. został ukarany za wydanie tajemnic gestapo pewnej Polce. Niestety osoba ta została w 1943 r. wywieziona do Ravensbrück i tam zmarła. Pewien, że Lanckorońska nie przeżyła obozu, podał sądowi jej imię i nazwisko. Prokuratura RFN stosunkowo łatwo odnalazła we Włoszech przebywającą tam Lanckorońska i wzięła ona udział w procesie jako świadek. Redaktor Marian Podkowiński, który relacjonował ten proces w "Trybunie Ludu" pisał, że konfrontacja ze świadkiem, który zjawił się jakby duch zza grobu, wywarła wstrząsające wrażenie. Oskarżony stracił pewność siebie, załamał się i zrezygnował z prób przekonania sądu o swej niewinności. W rezultacie udowodniono mu, wg M. Podkowińskiego, zbrodnie w Stanisławowie oraz skazanie na śmierć i uczestniczenie w egzekucji uczonych lwowskich19. Faktycznie jednak Sąd Przysięgłych w Munster uniewinnił H. Krugera od zarzutu popełnienia zbrodni zabójstwa na profesorach lwowskich z braku dostatecznych dowodów winy. Dając wiarę zeznaniom K. Lanckorońskiej sąd nie wykluczył, że Krüger mógł się przed nią przechwalać twierdząc, że jest sprawcą zbrodni we Lwowie, a to w celu, by wzbudzić w niej strach albo zyskać w jej oczach na znaczeniu. Krüger w sierpniu 1942 r. został usunięty ze stanowiska szefa gestapo w Stanisławowie, zdegradowany i skazany na 1 rok aresztu za ujawnienie tajemnicy państwowej. W lipcu 1943 r. Krüger w stopniu zaledwie Unterstumführera został przeniesiony do Chalon we Francji. Wojnę zakończył w Holandii w stopniu Hauptsturmführera (kapitana). Władze brytyjskie zwolniły go z obozu w 1948 r. z braku dowodów winy. Osiadł w miejscowości Luedingshaussen koło Munster (Westfalia) i stworzył wokół siebie legendę antyfaszysty. Otoczony szacunkiem współmieszkańców został wybrany do zarządu ziomkostwa brandenburskiego, a następnie został przewodniczącym tej organizacji w Nadrenii-Westfalii i kandydował nawet do parlamentu krajowego. Zgubiła go zbytnia pewność siebie, został rozpoznany jako kat ludności polskiej i żydowskiej Stanisławowa, a proces sądowy pośrednio wykazał jego związek ze zbrodnią lwowską20. Długo nie były znane losy drugiego gestapowca — Waltera Kutschmanna. Według Raportu Lanckorońska prosiła o ochronę jego życia generała Bora-Komorowskiego w tajnym meldunku wysłanym do Warszawy z więzienia we Lwowie21, ale nie było wiadomo, czy przeżył wojnę. Szymon Wiesenthal, kierownik żydowskiego ośrodka dokumentacyjnego w Wiedniu, rozpoczął intensywne poszukiwania W. Kutschmanna, które zakończyły się powodzeniem. Ustalił, że były gestapowiec lwowski mieszka w Argentynie pod nazwiskiem Ricardo Olmo. Twierdząc, że jest on odpowiedzialny za zbrodnię lwowską domagał się od władz prokuratorskich RFN, by wystąpiły o ekstradycję W. Kutschmanna i wytoczyły mu proces sądowy. Starania jego zakończyły się niepowodzeniem, mimo zatrzymania W. Kutschmanna przez policję argentyńską22. Zbigniew Kustosik, korespondent PAP, w sierpniu 1975 r. przekazał depeszę z Berlina, która wyjaśniła losy Kutschmanna. Jej treść była następująca: "... sąd zachodnioberliński uchylił wydany w 1967 r. (czyli po procesie Krugera — WB) nakaz aresztowania byłego oficera SS Kutschmanna, który został ostatnio rozpoznany w Buenos Aires. Decyzję tę wytłumaczono przedawnieniem nakazu w wyniku zmiany kodeksu karnego. Na Kutschmannie ciąży m. in. zarzut współudziału w zamordowaniu profesorów lwowskich 4 lipca 1941 r."23. Pomijając tutaj zwyczaje zachodnioberlińskiego sądownictwa, uznającego zbrodnię ludobójstwa za przedawnioną, należy stwierdzić, że i drugi gestapowiec bezpośrednio zamieszany w likwidację lwowskich uczonych przeżył wojnę i żył spokojnie na kontynencie, który stał się oazą poszukiwanych przez sądy europejskie zbrodniarzy hitlerowskich. W 1974 r. siostrzeniec zamordowanego profesora W. Boya-Żeleńskiego — Władysław Żeleński wspólnie z kilku innymi uczonymi polskimi na Zachodzie rozpoczął tzw. "Akcję lwowską". Była to kolejna próba wyjaśnienia śmierci uczonych w oparciu o prywatne dochodzenia i informacje, które spodziewano się otrzymać po opublikowaniu apelu w prasie. Adwokat Robert Kempner, znany z publikacji o procesie norymberskim, pozyskany do prowadzenia sprawy domagał się ponownego postawienia w stan oskarżenia Hansa Krugera, ale władze niemieckie nie wyraziły na to zgody motywując to tym, że już jest skazany na najwyższą karę — dożywotniego więzienia. W sumie "Akcja lwowska" przyniosła nikłe rezultaty i nie spełniła oczekiwań, jakie pokładali w niej jej inicjatorzy24. Reasumując nie można obecnie ustalić, kto był bezpośrednio winny mordu uczonych lwowskich. Materiał, którym obecnie dysponujemy, pozwala jedynie ustalić pośrednich sprawców morderstwa oraz hipotetycznych morderców bezpośrednich. Przypomnijmy w tym momencie cytowaną już wypowiedź Hansa Franka w sprawie profesorów krakowskich, jak również fakt, że w 1940 r. okupowane przez hitlerowców ziemie polskie objęła tzw. akcja AB, w wyniku której zamordowano ponad 3 tysiące polskich inteligentów — głównie nauczycieli25. Wkraczające na teren ZSRR oddziały Wehrmachtu oraz "specjalne" jednostki SS ściśle współdziałały ze sobą w eksterminacji ludności na podstawie licznych, wydawanych od marca 1941 r. dyrektyw Hitlera, Himmlera, Keitla i dowódców poszczególnych armii. Mordy nie były wynikiem ekscesów — działań niezdyscyplinowanych oddziałów, oficerów czy żołnierzy. Ta rzeź była z góry obmyślana i zaplanowana26. Uznając za głównego przeciwnika komisarzy politycznych, komunistów i Żydów nie zapominano także o polskiej inteligencji. Wydawane przez RSHA meldunki z ZSRR informując o "sukcesach" w działaniach "Einsatztruppen" przypominały równocześnie, że "inteligencję polską należy bezwarunkowo natychmiast likwidować, a formalne wyroki śmierci zostaną wydane w terminie późniejszym"27. Sądzę, że te właśnie "wskazówki" są wytłumaczeniem pośpiesznych, często nawet przypadkowych mordów polskiej inteligencji, żyjącej na zajmowanych przez Niemców terenach ZSRR. Sądzę także, że w konkretnej sprawie morderstwa lwowskich profesorów można przyjąć jako udowodniony współudział ukraińskich nacjonalistów, autorów "czarnych list", podobnie jak na ziemiach "wcielonych do Rzeszy" w 1939 r. autorami takich list byli Niemcy mieszkający w Polsce. Przyznaje to zresztą nawet Borys Łewycki (banderowiec) w artykule pt. Sprawa Oberländera, opublikowanym w paryskiej "Kulturze", pisząc: "Niektórzy naoczni świadkowie będący w tym czasie we Lwowie (...) są zdania, że przy ustalaniu list polskich intelektualistów pomagali hitlerowcom Ukraińcy z nacjonalistycznych kół w Krakowie, którym chodziło o depolonizację Lwowa. Relacja ta na pewno niedaleka jest od prawdy"28. Wskazując równocześnie na jednostkę Schöngartha jako sprawców śmierci profesorów lwowskich, Łewycki sugeruje, że melnykowcy jako związani z SS, a nie banderowcy — związani z Abwehrą, -ponoszą odpowiedzialność za tę zbrodnię. Tę samą myśl rozwinął Z. Palyński, który w artykule Wse nakłepy i nakłepy napisał, że "... już nawet polscy komunistyczni historycy przyznają, że batalion "Nachtigall" nie ma absolutnie nic wspólnego z likwidacją polskich naukowców we Lwowie w sierpniu (sic—WB) 1941 roku"29. Edward Prus w swej książce Herosi spod znaku tryzuba wydanej w 1985 r. z kolei autorytatywnie (choć nie ujawnia na podstawie jakich źródeł — WB) stwierdza: "Wszystkich aresztowano według z góry ustalonej listy, którą osobiście układali na podstawie przedwojennej książki telefonicznej Wreciono i Łehenda — członkowie obu frakcji OUN. Ponieważ opuścili oni Galicję jeszcze przed klęską wrześniową, przeto na liście znaleźli się też ci profesorowie, którzy w międzyczasie pomarli lub zmienili adresy zamieszkania"30. Wątpiąc osobiście w książkę telefoniczną sądzę, iż nie można wykluczyć udziału przedstawicieli obydwu frakcji w sporządzeniu listy (czy nawet list), które przecież mogły być ostatecznie ustalone w samym Lwowie w ciągu trzech dni, które upłynęły od zajęcia Lwowa do śmierci profesorów. Przypomnę w tym miejscu, że grupa, która aresztowała profesora R. Longchampsa de Beriera, dysponowała nawet datami urodzenia jego i synów. Wszystkie wymienione dotąd osoby związane były z jednostkami Abwehry i bez względu na to, który z wymienionych do tej pory oficerów był bezpośrednio odpowiedzialny za zamordowanie profesorów lwowskich, obciążał swą ewentualną winą "rycerski Wehrmacht". Ciekawą informację udało się odnaleźć w aktach Komendy Obszaru AK we Lwowie. W miesiącach kwiecień — maj 1943 r. wywiad AK- podjął ściśle tajne rozmowy z OUN, chcąc między innymi ustalić możliwości zahamowania mordów Polaków na Wołyniu oraz możliwości porozumienia się z Ukraińcami wobec zbliżania się Armii Czerwonej. Rozmowy te prowadzono z niejakim "Dnieprem" z OUN-B. W jednym z raportów z rozmów poruszona była sprawa profesorów lwowskich. Raport ujmował ją następująco: "Zwraca uwagę (»Dniepr« — WB), że ich stanowisko w stosunku do lwowskiego ciała profesorskiego było stale pozytywne, potrafili bowiem przeszkodzić w lipcu 1941 r. aresztowaniu i zlikwidowaniu lwowskiego ciała profesorskiego, co było zamierzone. Dzięki nim wielu wówczas aresztowanych Polaków i Polek zostało zwolnionych. Może podać na żądanie nazwiska"31. Niestety w późniejszych meldunkach, które przekazywano do KG i Delegatury tematu tego już nie podjęto. Jest to jednak kolejny, choć oczywiście tylko pośredni ślad świadczący o związku OUN-B z eksterminacją profesorów lwowskich, a równocześnie to kolejna poszlaka obciążająca melnykowców. Ci ostatni jednak mają zawsze możliwość odparcia zarzutów pod swym adresem stwierdzeniem, że we Lwowie po prostu ich wówczas nie było, a w każdym razie nie odgrywali żadnej znaczącej roli w odbywających się tam wówczas wydarzeniach. Dla nas raport ten jest cenny jednak również z tego powodu, iż potwierdza, że banderowcy wiedzieli o zamiarach eksterminacji zanim jeszcze ją przeprowadzono, czyli albo uczestniczyli w jej planowaniu, albo też udało im się dotrzeć do strzeżonych przez Niemców spraw określanych w żargonie nazistowskim jako "ściśle tajna sprawa Rzeszy". Dając wiarę twierdzeniu "Dniepra", że to właśnie banderowcy ochronili pozostałych profesorów przed eksterminacją, trzeba by było równocześnie przyjąć, że to oni, a nie Niemcy faktycznie rządzili Lwowem przez pierwsze dni okupacji, co z kolei pociąga za sobą stwierdzenie, że to właśnie oni są winni wymordowania profesorów. Komenda Obszaru AK też nie potrafiła rozwiązać tej zagadki; przesyłając do Warszawy raport "Stan polskiego posiadania kulturalnego we Lwowie" w maju 1943 r. stwierdzała w analizowanej tu sprawie: "Poważne dane każą tu widzieć rękę ukraińską, nie tylko dla pozbycia się żywiołu polskiego, ale także dlatego, aby zająć wakujące stanowiska"32. Nieco inaczej interpretowało to wydarzenie tzw. Biuro Wschodnie ("Granica"), stanowiące organ Delegatury. W meldunku z końca 1943 r. podając straty osobowe wyższych uczelni Lwowa i Wilna pisano o zbrodni lwowskiej następująco: "Większość powyższych osób była aresztowana na skutek denuncjacji ukraińskich w dniu 3 lipca 1941 r., tj. bezpośrednio po wejściu do Lwowa wojsk niemieckich i wszelki słuch o nich zaginął, wobec czego nie ma wątpliwości, że zostali zamordowani przez Gestapo"33. Inny trop wskazała prokuratura w Hamburgu. Badając sprawę zamordowania profesorów lwowskich na skutek skargi dr Heleny Krukowskiej zawiadomiła ją w maju 1966 r., że śledztwo w tej sprawie zostało umorzone, ponieważ:
W wyniku dochodzenia prowadzonego przez OKBZH we Wrocławiu oraz GKBZH w Polsce ustalono, że jednostka Schöngartha liczyła około 200 ludzi rekrutowanych spośród funkcjonariuszy policji politycznej, kryminalnej i pomocniczej głównie z dystryktów krakowskiego i radomskiego. W szeregach "Einsatzkommando Galizien" była również grupa folksdojczów i Ukraińców. SS-Brigadeführer Eberhard Schöngart został powieszony przez Anglików za rozstrzelanie lotników brytyjskich zestrzelonych nad Hamburgiem. Podczas jego procesu w ogóle nie poruszano sprawy zamordowania profesorów lwowskich. Szefem sztabu kommanda był Standarterführer Franz Heim, który zmarł na raka w 1943 roku. Pośrednio o związku komanda Schöngarta z zabójstwem profesorów świadczą sprawy Felixa Landaua i Petera Mentena. Felix Landau, SS-Hauptscharführer, był funkcjonariuszem gestapo w Radomiu. W końcu czerwca zgłosił się do oddziału specjalnego ("Einsatzkommando") i jako jego członek przybył w dniu 2 lipca do Lwowa. Swe przeżycia opisywał w pamiętniku, którego treść przyczyniła się do skazania go w 1962 r. przez sąd przysięgłych w Stuttgarcie za zbrodniczą działalność na karę dożywotniego więzienia. Pod datą 5 lipca 1941 r. zapisał, że nad ranem jego oddział rozstrzelał 52 polskich inteligentów i pogrzebał ich w pobliżu ich domów35. Co prawda Landau wypierał się podczas procesu sądowego swego bezpośredniego udziału w zanotowanym w dzienniku morderstwie, ale notatka ta potwierdziła fakt udziału jednostki, w której służył, w likwidacji polskiej inteligencji. W jednostce tej w charakterze tłumacza znajdował się również Peter Nicolas Menten. Przed II wojną światową od 1923 r. przebywał we Lwowie w charakterze konsula holenderskiego. Był znanym w tym mieście kolekcjonerem dzieł sztuki. Wiadomo z zeznań Zofii Tyszki — siostrzenicy profesora Jana Greka oraz córki pani Grekowej — Anny Michałowskiej, że mieszkania profesorów Ostrowskiego i Greka zostały od razu zapieczętowane, a następnie wywieziono z nich meble, obrazy i inne dzieła sztuki. Przypomnijmy, że wyjątkowo tylko właśnie po domowników tych dwu profesorów, znanych we Lwowie jako wybitnych kolekcjonerów dzieł sztuki, wróciło gestapo i przetransportowało ich do Bursy Abrahamowiczów. Profesor Groër zeznał, że widział świadectwo zgonu Tadeusza i Jadwigi Ostrowskich, wydane przez gestapo dla Mentena, który na tej podstawie kupił rzeczy i meble Ostrowskich od "zarządu powierniczego". Wiadomo również, że Menten zakupione dzieła sztuki przewiózł do swego mieszkania w Krakowie36. Prokuratura w Hamburgu potwierdziła także, iż do Sonderkommando Schöngartha należeli dwaj podoficerowie, którzy aresztowali prof. Groëra, a później nachodzili go wyłudzając różne cenniejsze przedmioty. Profesor Groër twierdził, że nazywali się oni Hacke i Kóller (lub Köhler). Prokuratura hamburska ustaliła ich nazwiska jako Hacker i Köhler, podając równocześnie, że prawdopodobnie zginęli podczas wojny37. Wysunięto również przypuszczenie, iż likwidację profesorów zlecono Sturmbannführerowi Kurtowi Stawizkiemu (zmarł w 1959 r.), także należącemu do oddziału Schöngartha38. Jeszcze inną koncepcję odpowiedzialności za wymordowanie profesorów, a konkretniej za sporządzenie list przedstawił w 1974 r. wiceprokurator wojewódzki w Warszawie Jan Traczewski. Opierając się na aktach procesu dra Buhlera (sekretarza stanu w Generalnym Gubernatorstwie) przytoczył on zeznanie inż. Romana Dawidowskiego (profesora AGH) z 1946 r., który zeznał co następuje: "... do aresztowania profesorów lwowskich przyczynił się przede wszystkim niejaki Watzko (faktycznie dr Adolf Watzke — WB) — sekretarz stanu Nauki i Wiedzy w rządzie GG (faktycznie kierownik oddziału — WB). Natychmiast po zajęciu Lwowa przyjechał do miasta i zjawił się u rektora Krukowskiego żądając nazwisk profesorów Politechniki. Notował nazwiska w notesie..." Informację o powyższym fakcie R. Dawidowski miał uzyskać od E. Perdirowicza — Ukraińca, który został komisarycznym rektorem Politechniki39. Oczywiście, nawet uznając wiarygodność tej informacji nie uzyskujemy odpowiedzi na żadne z nurtujących nas pytań. Dalej nie wiadomo, czemu Watzke wybrał właśnie tych, a nie innych profesorów Politechniki, no i dlaczego i skąd wśród wymordowanych profesorów znaleźli się uczeni z Uniwersytetu, a przede wszystkim tak wielu lekarzy. Nadprokurator przy Sądzie Krajowym w Bonn umarzając śledztwo przeciwko T. Oberländerowi sugerował równocześnie, że zamordowanie profesorów lwowskich dopuściła się prawdopodobnie tzw. "Einsatzgruppe C" działająca pod dowództwem dr. Ottona Racha (oczywiście już nieżyjącego), a rozstrzeliwań miały dokonywać "Einsatzkommanda" 5 i 6. Ta sugestia prokuratora nie jest nieprawdopodobna, ale niestety nie była poparta żadnymi konkretnymi danymi. Co prawda sama technika przeprowadzenia egzekucji była typowa dla "oddziałów specjalnych SS", ale przecież po "doświadczeniach" na ziemiach polskich zdążyła się już ona upowszechnić wśród wszystkich oddziałów niemieckich, przeprowadzających "akcje oczyszczające". Dowódca "Einsatzgruppe" dr Otto Ohlendorf podczas przesłuchania w Norymberdze podkreślił, że Himmler zwolnił od odpowiedzialności za realizację rozkazu o likwidacji wszystkich dowódców i żołnierzy biorących udział w tej akcji, a masowe egzekucje przeprowadzano zawsze następująco: "Miejscem egzekucji były z reguły rowy przeciwczołgowe lub naturalne wgłębienia terenu. Ofiary przed rozstrzelaniem ustawiano w pozycji stojącej lub klęczącej. Dowódcy poszczególnych jednostek mieli obowiązek dopilnowania, czy ofiary nie żyją i w razie konieczności sami dobijali... Do wiosny 1942 r. wszystkie ofiary były zabijane w ten sam sposób"40. Tak więc i sposób przeprowadzenia egzekucji nie pozwala nam wnioskować, która z wymienionych dotąd jednostek dokonała zbrodni na profesorach lwowskich. Podczas procesu tzw. "Einsatzgruppen", który odbył się w okresie od 25 września 1947 do 10 kwietnia 1948 r. przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, między innymi sądzono Erwina Schultza — dowódcę "Einsatzkommando 5". Według ustaleń Sądu przybył on ze swym oddziałem do Lwowa w pierwszych dniach lipca 1941 r. Tam powiedziano mu, że przed wycofaniem się ze Lwowa wojsk rosyjskich zgładzonych zostało 5000 mieszkańców i że należy zastosować środki odwetowe. Oskarżony przyznał, że aresztowano 2500 — 3000 osób i po kilku dniach rozpoczęły się egzekucje. Jego kommando rozstrzelało podobno pod jego dowództwem tylko 90 — 100 osób. Oskarżony przyznał, że przeprowadzał egzekucję osób, które mu przekazywano bez jakichkolwiek dowodów ich winy i twierdził, że nie otrzymał nawet żadnego wykazu osób przeznaczonych do egzekucji41. W sumie więc zeznanie E. Schultza niewiele wnosi do interesującej nas sprawy, choć pośrednio świadczy, że to jednak nie "Einsatzkommando 5" dokonało egzekucji lwowskich profesorów. Proces ten stał się później podstawą do wypracowania przez różnych reprezentantów prawa w RFN swoistej formy obrony osób oskarżanych przez Polaków. Prokurator hamburski dając wiarę dwóm świadkom niemieckim (Kammererowi i Draheimowi) jak pamiętamy, odpowiedzialnością za egzekucję profesorów obarczył dra Schöngartha, który wraz ze swym pomocnikiem Heimem wydał rozkaz rozstrzelania uczonych. Uczynić to miał "tytułem odpłaty" za pomordowanych przez Rosjan aresztantów, którymi według niego mieli być ukraińscy nacjonaliści42. Zatem osób wskazanych przez prokuraturę hamburską i tych, które udało się ustalić bez jej udziału, a związanych z "Sonderkommando" Schöngartha, nie można było pociągnąć do odpowiedzialności, ani nawet przesłuchać. Na podstawie zeznań żon, członków rodzin i służby pomordowanych profesorów należy przyjąć, że aresztowań dokonywali Niemcy przy asyście Ukraińców, służących im za przewodników i tłumaczy. Odmienność zachowania się poszczególnych grup dokonujących aresztowań wskazuje na prawdopodobny udział w nich członków dwóch, a może nawet więcej formacji. Na pewno jednak dokonywali ich zarówno członkowie "Einsatzkommanda", jak i Feldgestapo. Sądzę, że bezpośrednią odpowiedzialność za zamordowane profesorów lwowskich ponoszą Schöngart, Krüger i Oberländer. W przeciwieństwie do decyzji o wykonaniu wyroku śmierci na prof. K. Bartlu, która obciąża H. Himmlera, decyzja o likwidacji pozostałych profesorów została podjęta na miejscu we Lwowie. W atmosferze sukcesu militarnego oraz wspomnianych rozkazów "O oczyszczeniu zaplecza" dowódcy oddziałów specjalnych byli pewni swej bezkarności, a nawet spodziewać się mogli pochwał i awansów. O tym, że nie jest to teza pozbawiona racji, świadczy awans H. Krugera na szefa policji bezpieczeństwa i SS w Stanisławowie i przeprowadzona tam przez niego "czystka" wśród polskiej inteligencji. Generał Eberhardt Schöngart z kolei został dowódcą policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa w Generalnej Guberni, a pułkownik Franz Heim oficerem łącznikowym Sipo i SD przy Wyższym Dowódcy SS i Policji w GG. Czas działał w wypadkach lwowskich na korzyść morderców. Z akcji krakowskiej nie tylko H. Frank, ale i pozostali funkcjonariusze aparatu okupacyjno-policyjnego wyciągnęli wniosek, że nie należy w wypadku osób znanych, cieszących się uznaniem w świecie, dawać możliwości na podjęcie akcji interwencyjnej czy nawet protestacyjnej. I znów historia K. Lanckorońskiej potwierdza tę opinię. Gdyby została ona zlikwidowana przez H. Krugera, jej sprawa skończyłaby się co najwyżej na wyrazach ubolewania albo — co bardziej prawdopodobne — w ogóle pozostałaby nieznana. Uznaję także, że winę za mord lwowskich uczonych ponosi prof. T. Oberländer. Człowiek, który był "specjalnym przedstawicielem admirała Canarisa", jeśli nawet nie wydawał rozkazów — jak twierdzi prokuratura RFN — to posiadał możliwość przeciwstawienia się morderstwu, albo chociażby jego odsunięciu w czasie do otrzymania rozkazów z Berlina. Nawet sam T. Oberländer nie twierdzi, że takie kroki podejmował, ale zawiadomił Canarisa o wyczynach "Nachtigalla" i oddziałów specjalnych we Lwowie nie on, lecz mjr Heinz. Zapoznaliśmy się z osobami, które ponoszą bezpośrednią lub pośrednią odpowiedzialność za zamordowanie lwowskich profesorów. Spróbujmy teraz przybliżyć postacie ich ofiar43.
Tekst rozdziału umieszczono za zgodą Autora. Data utworzenia strony: 2006-11-17 |