Patrz także: Franciszek Jaworski - Uniwersytet Lwowski - wspomnienie w 250 rocznicę założenia (1912)


Tradycje naukowe Uniwersytetu Lwowskiego sięgają XVI w. Miał on znaczącą pozycję w Europie Środkowej w dziedzinie nauk humanistycznych i matematycznych. Jego profesorami byli m.in.: orientalista T. Krusiński, heraldyk Kacper Niesiecki oraz późniejszy sekretarz Komisji Edukacji Narodowej G. Piramowicz. Do grona profesorskiego należeli również, m.in.: dyplomata Szymon Aszkenazy, Oswald Balzer, poeta Jan Kasprowicz, A. Kryński, K. Liske, Antoni Małecki, Tadeusz Sinko, Kazimierz Ajdukiewicz, światowej sławy matematyk Stefan Banach, Leon Chwistek, Tadeusz Benedykt Dybowski, Józef Kallenbach, Wojciech Kętrzyński, Juliusz Kleiner, T. Lehr-Spławiński, kartograf Eugeniusz Romer, Ludwik Rydygier, W. Taszycki, Kazimierz Twardowski, pisarz i tłumacz literatury francuskiej Tadeusz Boy-Żeleński.


Copyright © 1990 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.


ARTUR HUTNIKIEWICZ

Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie


Czworobok ulic św. Mikołaja, Długosza, Supińskiego i Mochnackiego tworzył jakby "łacińską", uniwersytecką dzielnicę Lwowa. Na wzgórzu przy kościele wiekowe mury "starego uniwersytetu", w których mieściły się zakłady i audytoria wydziału matematyczno-przyrodniczego.

Przy Długosza imponujące gmachy chemii i geologii. Przy Supińskiego wzniesione już w Polsce niepodległej bloki mieszkalne profesorów, przy Mochnackiego Biblioteka Uniwersytecka, łącząca się ze starym gmachem przerzuconym na wysokości piętra oszklonym przejściem.

We wnętrzu czworoboku szumiała stuletnimi drzewami zielona przestrzeń Ogrodu Botanicznego. Z tego centrum rozrastał się uniwersytet na wschód i na zachód, Wystarczyło zbiec ze wzgórza przy kościele Sw. Mikołaja i przemknąć się krętym wąwozem ulic Frydrychów i Kaleczej, by wybiec na prosty trakt ulic Ossolińskich i Słowackiego, wiodący już bezpośrednio na Marszałkowską.

Po drodze mijało się zabudowania Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, z niezapomnianą kopułką i klasycystyczną fasadą dawnego kościoła karmelitanek, potem bohaterską Pocztę Główną, wsławioną w walkach o polskość Lwowa w pamiętnych dniach listopadowych 1918 r., aby wyjść w końcu na szeroką, zieloną przestrzeń Ogrodu Jezuickiego. Zwrócony ku niemu swą imponującą fasadą, rozpościerał się wzdłuż Marszałkowskiej, zajmując całą jej długość, potężny gmach dawnego galicyjskiego sejmu krajowego, w Polsce niepodległej główna siedziba Uniwersytetu Jana Kazimierza.

Tu mieściły się biura i reprezentacyjne salony rektoratu, dziekanaty wszystkich pięciu wydziałów, aula uniwersytecka w dawnej sali obrad sejmowych oraz zakłady naukowe i sale wykładowe wydziałów teologii, humanistyki i prawa. Szeregiem wewnętrznych dziedzińców gmach docierał aż do przeciwległej pierzei przy ul. Kościuszki, gdzie mieściła się kwestura, a od strony zachodniej anektował jeszcze kilka przyległych kamieniczek przy ul. Mickiewicza, gdzie znalazły schronienie zakłady filologii klasycznej.

Podążając z kolei na wschód od owej starej dzielnicy uniwersyteckiej w stronę Łyczakowa, dochodziło się do potężnego kompleksu klinik, szpitali i laboratoriów wydziału lekarskiego, ciągnących się wzdłuż ulic Łyczakowskiej, Głowińskiego, Pijarów i Piekarskiej aż po gmach Anatomii położony nieomal tuż u bram lwowskich Powązek - historycznego cmentarza Łyczakowskiego.

W potężnym organizmie miasta uniwersytet stanowił jego serce i mózg, jego intelekt, geniusz twórczy, szeroko promieniujące ognisko kultury, najwyższą i najgłębszą samoświadomość historyczną wielkiej i zobowiązującej przeszłości.

Dzieje tego uniwersytetu były równie burzliwe, zmienne w swoich kolejach i dramatyczne, jak dzieje owej ziemi kresowej, wystawionej przez wieki na idące na nią ustawicznie ze wschodu i od południa nawałnice, burze dziejowe, rozbijające się o mury tego miasta, nie darmo mającego w swym herbie lwa. Prawdziwe antemurale, Leopolis semper fidelis, jedyne miasto Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, które wyróżnione zostało krzyżem rycerskim Virtuti Militari.

Początki Uniwersytetu Lwowskiego sięgają wieku XVII, choć myśl o założeniu wyższej uczelni na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej kiełkowała już wcześniej, w ostatnich dziesiątkach XVI w. Wiązało się to z poszukiwaniem nowego modelu szkolnictwa, dostosowanego do potrzeb rozległego terytorialnie państwa i gwarantującego optymalne warunki rozwoju jego kultury. Eksponentem tych dążeń był młody, ekspansywny i dynamiczny zakon jezuitów, coraz wyraźniej zdający się rywalizować z Akademią Krakowską w walce o prymat w sterowaniu rozwojem całej kultury narodowej.

Uniwersytet Krakowski reprezentował ciągłość świetnej, znakomitej tradycji, ale jego struktura z biegiem lat stawała się coraz bardziej staroświecka, anachroniczna. Model jezuicki był oczywiście związany z kontrofensywą odradzającego się po soborze trydenckim katolicyzmu, w swej generalnej orientacji mniej zakorzeniony w tradycji polskiej, bardziej uniwersalny i kosmopolityczny, ale jednocześnie wyraźniej od starzejącej się Akademii nowoczesny.

Pierwszą próbę podjęli jezuici w 1589 r. na synodzie piotrkowskim. Nie poważono się jeszcze występować z projektem utworzenia odrębnej wyższej szkoły zakonnej; chodziło jedynie o opanowanie dwóch "ideologicznych" wydziałów Akademii - sztuk wyzwolonych i teologii. Próba skończyła się niepowodzeniem.

Ponownie podjęto ją dopiero w dwadzieścia z górą łat później, w r. 1611, ale tym razem szło już nie o jakieś condominium między zakonem a Akademią, lecz o stworzenie drugiego w Koronie uniwersytetu. Kraków się bronił, wyczuwając w tych próbach zagrożenie własnej pozycji przez młodego, pełnego energii konkurenta. Walka była zażarta i długotrwała, podzieliła świadome kręgi społeczeństwa na zwalczające się obozy popleczników jednej lub drugiej strony.

Stolica Apostolska, od której zależał ostateczny werdykt, zajmowała stanowisko ostrożne i wstrzemięźliwe. Spór rozszerzał się i nabierał coraz wyraźniej znamion sprawy politycznej o ogólnopaństwowej doniosłości. Chodziło o uaktywnienie wschodnich połaci olbrzymiego państwa polsko-litewskiego, o przełamanie bizantyńsko-cerkiewnego skostnienia, o wciągnięcie tych obszarów w orbitę nowoczesnych prądów kulturalnych. A także o okcydentalizację kresów, o ściślejsze związanie ich z kulturą polską. Już założona na polsko-ruskim pograniczu etnicznym Akademia Zamojska była wyrazem tych zamierzeń zdążających do wyrównania kulturowego między Koroną a wschodem, do stworzenia warunków sprzyjających budowaniu na tych obszarach własnej kultury uniwersyteckiej i-naukowej, opartej na nowoczesnych podstawach.

Idea 'aktywizacji kulturalnej ziem ruskich przechodziła najrozmaitsze perypetie, mnożyły się projekty nigdy nie zrealizowane, wymieniano kolejno różne miejsca - Łuck, Chełm, Lwów, Kamieniec Podolski i Kijów jako ewentualne siedliska nowych uczelni. Ostatecznie zdawała się jakby regulować tę sprawę ugoda hadziacka z r. 1658, podnosząca założone w Kijowie w r. 1631 tzw. Kolegium Kijowsko-Mohilańskie do rzędu akademii, zrównanej w prawach z uniwersytetem krakowskim i przewidująca założenie jeszcze jednego uniwersytetu na ziemiach ruskich.

Realizacja tego projektu napotkała jednak poważne trudności wskutek sporu, jaki rozgorzał na tle lokalizacji tej projektowanej uczelni. Społeczeństwo ruskie domagało się uniwersytetu we Lwowie, gdzie dysponowało silnym ośrodkiem szkolnym i wydawniczo-drukarskim przy tamtejszej Stauropigii. Ale we Lwowie istniało już od r. 1608 kolegium jezuickie, w którym ambitny i dynamiczny zakon widział jakby pierwiastkowy zalążek przyszłej pełnoprawnej uczelni wyższej i czynił w tym kierunku konkretne przygotowania, tworząc już od r. 1613 obok studiów niższych i humaniorów dwa fakultety, artium i scientiarum.

Widząc w staraniach ruskich zagrożenie swych planów, jezuici rozwinęli energiczną akcję na rzecz podniesienia owej istniejącej już szkoły lwowskiej do rzędu uczelni akademickiej. Starania te uwieńczone zostały wydaniem w Krakowie w dniu 20 stycznia 1661 r. przez sprzyjającego jezuitom, zresztą w przeszłości członka tego zakonu, Jana Kazimierza, dyplomu fundacyjnego na założenie pełnego, czterowydziałowego (również z wydziałami świeckimi prawa i medycyny) uniwersytetu jezuickiego we Lwowie, potwierdzonego następnie dalszym aktem królewskim wydanym w Częstochowie 5 lutego tegoż roku. Od tej daty liczą się dzieje Uniwersytetu Lwowskiego, aczkolwiek losy jego nie ułożyły się tak gładko i po myśli jego promotorów i fundatorów, jak się zapewne spodziewali.

Idea uniwersytetu jezuickiego wywołała w kołach przeciwnych zakonowi gwałtowne i burzliwe sprzeciwy, które znalazły głośny rezonans również na sejmikach i w sejmie. Pod ich wrażeniem i po konsultacjach z nuncjuszem apostolskim w Polsce papież Aleksander VII wstrzymał się przed ostatecznym zatwierdzeniem aktu fundacyjnego. Kolegium jezuickie we Lwowie nadal oczywiście istniało, ale pozbawione de iure przywilejów wyższej uczelni. Wyższą szkołą dla Lwowa miała być, jak dotychczas, Akademia Zamojska, ale w drugiej połowie XVII stulecia, po wojnach kozackich i po szwedzkim potopie, Lwów zaczął się szybko i coraz wyraźniej wybijać na mapie kulturalnej państwa jako żywy ośrodek intelektualny. Sprzyjało tej aktywizacji umysłowej miasta jego dogodne położenie na głównym szlaku wiodącym z zachodu na wschód i na Bałkany oraz związany z tym jego rozkwit ekonomiczny, różnorodność demograficzna, kulturalna i wyznaniowa jego mieszkańców, na którą składały się nacje polska, ruska, ormiańska, żydowska, wołoska, słowacka, czeska i węgierska, włoska, grecka i niemiecka, wreszcie wraz ze wzrostem bogactwa rosnące ambicje i aspiracje kulturalne patrycjatu lwowskiego, owych słynnych Abreków, Alembeków, Boimów, Kampianów, Hepnerów, Szolców, Szymonowiców i Zimorowiców.

Kolegium jezuickie funkcjonowało nadal pod nazwą nieoficjalną akademii, będąc szkołą raczej półwyższą, i dopiero w 1758 r. August III potwierdził fundację Jana Kazimierza, określając uczelnię lwowską jako szkołę akademicką z dwoma wydziałami - teologii i filozofii, ale bez prawa nadawania stopni naukowych.

Pojawiły się pierwsze nieśmiałe jeszcze zapowiedzi nurtu oświeceniowego w działalności niektórych profesorów trwałej zapisanych w kulturze polskiej, jak orientalista Krusiński, heraldyk Niesiecki czy późniejszy sekretarz Komisji Edukacji Narodowej Piramowicz.

Tymczasem przyszedł tragiczny rok 1772, aneksja Małopolski przez Austrię, wreszcie kasata zakonu jezuitów, powodujące ostatecznie przekształcenie uczelni lwowskiej w tzw, Theresianum, czyli Akademię Stanową.

W tej formie przetrwała ona do 1784 r., kiedy to Józef II nadał jej wreszcie od stu lat nadaremnie postulowany status uniwersytetu z czterema wydziałami: teologii, filozofii, prawa i medycyny. Formalnie było to więc jak gdyby spełnienie życzeń królewskiego fundatora z r. 1661, ale awans był w rzeczywistości pozorny, ponieważ struktura tego józefińskiego uniwersytetu była nieomal średniowieczna.

Wydział filozoficzny miał charakter studium wstępnego, wykładane na nim przedmioty nie miały statusu nauk autonomicznych, lecz wyłącznie pragmatyczny i usługowy, miały dostarczać pewnej sumy wiadomości w zakresie wykształcenia ogólnego przyszłym studentom teologii, medycyny i prawa. Językiem wykładowym była łacina, grono profesorskie składało się niemal wyłącznie z Niemców lub zniemczonych przedstawicieli innych napływowych narodowości monarchii. Języki krajowe, polski i ruski, były tolerowane w tym jedynie wypadku, gdy słuchacze danego studium nie znali języka łacińskiego. Dotyczyło to głównie wyodrębnionych oddziałów filozofii i teologii, kształcących księży unickich.

Uniwersytet józefiński przetrwał do r. 1805. Nadszedł okres wojen napoleońskich, w którym Austria, permanentnie w nie uwikłana, przeżywała trudności finansowe i ekonomiczne. Nakłady na szkolnictwo gwałtownie zmalały, odbijając się szczególnie dotkliwie na stanie oświaty i kultury w tych peryferyjnych prowincjach państwa. Uniwersytet Lwowski zamknięto, tworząc w jego miejsce liceum o charakterze szkoły półwyższej, zawodowej, Stan ten utrzymał się aż do czasów po kongresie wiedeńskim.

W r. 1817 uniwersytet został reaktywowany jako akt rzekomej łaski cesarza, w istocie wymuszony przez filopolską politykę sąsiada spoza granicznej miedzy - Aleksandra I.

Poziom uniwersytetu nie zmienił się na lepsze. Wydział filozoficzny zachował nadal charakter szkoły raczej średniej niż wyższej, wydziały prawa i lekarski miały nastawienie czysto praktyczne i kształciły funkcjonariuszy administracji i medyków niższego i średniego stopnia. Językiem wykładowym była nadal łacina, ale ustępująca coraz częściej językowi niemieckiemu. W obsadzie profesorskiej przeważali zdecydowanie Niemcy, przy czym był to niemal z reguły garnitur intelektów raczej pośledni.

Wybitniejsze osobistości naukowe, jeśli nawet się sporadycznie pojawiały, traktowały pobyt we Lwowie jako etap przejściowy na drodze do katedry w stołecznym Wiedniu. Policyjno biurokratyczna machina metternichowska, nastawiona wyłącznie na tłumienie wszelkich śmielszych aspiracji anektowanego kraju, świadomie i celowo utrzymywała też oświatę na tych ziemiach w anachronicznych formach organizacyjnych, uniemożliwiających w istocie efektywny rozwój badań i kształcenia uczonych. Uniwersytet nie był zdolny do wychowania własnej kadry naukowej i opierał się wyłącznie na przybyszach z zewnątrz. Liczba studentów wahała się: najwyższa była z reguły na wydziale filozoficznym, najniższa na medyko-chirurgicznym, gdzie nie przekraczała przeważnie setki. Pełne studia lekarskie absolwenci wydziału musieli zdobywać na uniwersytetach innych, przeważnie w Wiedniu.

Tę w istocie wegetację na poziomie szkoły prowincjonalnej przerwały dopiero wydarzenia roku 1848. Potężna fala rewolucji dotarła także do Lwowa, animując przede wszystkim młodzież. Stworzone przez nią organizacje - Legia Akademicka i Komitet Akademicki - wystąpiły do władz przede wszystkim z żądaniem polonizacji uniwersytetu. Rząd pod naciskiem wydarzeń pozornie ustępował, ale kluczył zarazem i przy każdej okazji próbował wycofywać się z danych już przyrzeczeń. Godził się na wprowadzanie języka polskiego, ale z zastrzeżeniami, w końcu uciekł się raz jeszcze do brutalnej siły. W dniu 2 listopada 1848 r. centrum miasta zostało zbombardowane przez gen. Hammersteina, gmachy uniwersyteckie poważnie zniszczone (szczególnie ciężkie straty poniosła biblioteka), wszystkie organizacje polskie zostały rozwiązane, działalność uniwersytetu zawieszono, wprowadzono w całym kraju stan oblężenia i najściślejszą cenzurę.

Wydarzenia Wiosny Ludów okazały się jednak mimo brutalnej kontrakcji władz wojskowych nieodwracalne. W związku z wymuszonymi przez nie przemianami ustrojowymi w monarchii austro-węgierskiej rozpoczęła się w całym państwie reorganizacja szkolnictwa, nie omijając również Lwowa. Uniwersytet, który w styczniu 1850 r. wznowił swoją działalność, uzyskał pewną ograniczoną autonomię i przynajmniej w teorii swobodę nauczania i badań.

Uwolniony spod kurateli administracji lokalnej, miał jednak nadal pozostawać pod ścisłym nadzorem ministerstwa, które zachowało decydujący głos zwłaszcza w sprawach personalnej obsady katedr. Została ostatecznie odrzucona jego anachroniczna struktura przez przyznanie wydziałowi filozoficznemu pełnych praw w zakresie nauczania i badań na wszystkich istniejących na nim kierunkach i nadawania stopni naukowych. Powstały nowe katedry, a istniejąca formalnie od 1817 r. katedra języka i literatury polskiej, obsadzana dotychczas świadomie przez wykładowców nie mających najmniejszych w tym zakresie kwalifikacji, doczekała się wreszcie pierwszego profesora z prawdziwego zdarzenia w osobie wybitnego historyka i filologa Antoniego Małeckiego. Zwiększyła się na wszystkich wydziałach liczba profesorów Polaków, ale wciąż jeszcze przeważali Niemcy i jako wykładowy język niemiecki. Gdy Małecki rozpoczynał wykłady, nie miał jeszcze pewności, czy pozwolą mu wykładać po polsku. Spróbował, i żadnych reperkusji negatywnych nie było. Mimo wciąż trwającej przewagi Niemców czuło się już nadciągające powiewy ery konstytucyjnej. Na czele administracji politycznej stanął Polak hr. Agenor Gołuchowski i miało się to stać odtąd, w nadchodzących latach, regułą. Ale walka o polskość uniwersytetu trwać miała nadal.

W dniu 4 lipca 1871 r. na mocy rozporządzenia władz centralnych za jedyne języki wykładowe, jednako uprawnione, uznane zostały język polski i ruski. Wobec jednak stale rosnącej, coraz bardziej zdecydowanej przewagi profesorów i studentów narodowości polskiej, postanowienie to zostało po kilku latach zmienione reskryptem z 27 kwietnia 1879 r., uznającym język polski za urzędowy, ale rezerwującym jednocześnie możliwość zdawania egzaminów w języku niemieckim lub ruskim, o ile egzaminujący profesor danym językiem włada. Wreszcie na mocy rozporządzenia cesarskiego z kwietnia 1882 r. wykłady w języku polskim uznane zostały za regułę, w języku ruskim za wyjątek. Rusini usiłowali od początku interpretować to rozporządzenie utrakwistycznie*, co było sprzeczne z jednoznacznym sensem cesarskiego reskryptu, a przede wszystkim z faktycznym stanem rzeczy. Liczba profesorów narodowości ruskiej była znikoma, przygniatającą większość katedr w latach osiemdziesiątych zajmowali już wyłącznie Polacy, a stan liczbowy studentów narodowości polskiej był zdecydowanie przeważający.

Na tym tle rozpętała się walka trwająca przez kilka dziesiątków lat, ze strony ukraińskiej nie przebierająca w środkach. Posuwano się do czynnych zniewag, burd, awantur, niszczenia sprzętów, urządzeń i aparatury, do napadów na przedstawicieli administracji uniwersyteckiej i profesury. Najjaskrawszym wyrazem tych stale się zaogniających stosunków, które nabierały wyraźnie charakteru walki politycznej, był mord dokonany w 1907 r. przez ukraińskiego studenta Siczyńskiego na namiestniku Potockim.

Wydawało się, że jedynym wyjściem z tej sytuacji byłoby utworzenie odrębnego uniwersytetu ruskiego, do czego przychylali się w końcu i Polacy, i Ukraińcy, ale rzecz rozbijała się o brak kandydatów na stanowiska profesorskie narodowości ukraińskiej, powoływanie zaś na katedry docentów i profesorów z rosyjskiej Ukrainy wydawało się eksperymentem niebezpiecznym po doświadczeniach z wybitnym skądinąd historykiem ukraińskim Michałem Hruszewskim, który powołany na Uniwersytet Lwowski z Kijowa, po objęciu katedry we Lwowie zajął wobec Polaków wyraźnie wrogą postawę.

Mimo tych sporów i zagrożeń era autonomiczna stworzyła po raz pierwszy warunki sprzyjające rozwojowi lwowskiej uczelni. W ciągu kilku zaledwie dziesiątków lat, już pod koniec ubiegłego stulecia Uniwersytet Lwowski urósł do rzędu instytucji akademickiej w niczym nie ustępującej pod względem poziomu naukowego i dydaktyki innym uniwersytetom europejskim, a na ziemiach polskich wszystkich trzech zaborów był obok Uniwersytetu Jagiellońskiego drugim poważnym ośrodkiem nauki polskiej, która w warunkach liberalnej monarchii mogła się swobodnie rozwijać.

Otwierał możliwości kariery naukowej nie tylko przed Polakami z Galicji, ale i z innych dzielnic Polski, ściągał młodzież polską nie chcącą studiować zwłaszcza na uczelniach rosyjskich lub w całkowicie zrusyfikowanym uniwersytecie warszawskim. Przybysze zza kordonów podkreślali zdumiewającą atmosferę lwowskiej Almae Matris i jej polot europejski. Zdzisław Dębicki, poeta i krytyk, który w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku po dwu kursach prawa na rosyjskim uniwersytecie warszawskim przeniósł się do Lwowa, pisał potem w swych pamiętnikach Iskry w popiołach, że już na wstępie uderzony był kolosalną "różnicą pomiędzy wykładami lwowskimi a warszawskimi". Nie była to tylko kwestia języka, lecz przede wszystkim poziomu i zakresu. Wiedza, którą przekazywano we Lwowie, dawała znacznie więcej niż wymagał tego program i bez porównania więcej niż było potrzeba studentowi do egzaminu. "Wychowanego poza Europą - pisał o sobie Dębicki - i poza prawem", w okresie reakcyjnych rządów takiego samowładcy, jak Aleksander III, "niepostrzeżenie, pod wpływem tych wykładów europeizowałem się, zaczynając patrzeć na świat nie tylko przez zakratowane okno polskiego więzienia, w jakim siedzieliśmy w Królestwie". Urzeczony tą tak odmienną, nie znaną mu dotychczas atmosferą autentycznej nauki i poziomem dydaktyki uniwersyteckiej - wspomniał dalej Dębicki - "nagle z rozpróżniaczonego studenta warszawskiego, który jak rok długi nie brał do ręki książki, a zaczynał uczyć się z litografowanego kursu dopiero przed samymi egzaminami, przedzierzgnąłem się w najpilniejszego, jakiego można sobie wyobrazić słuchacza". A po czterech latach - pisał w zakończeniu swoich lwowskich wspomnień - żegnał to miasto i uczelnię z uczuciem "głębokiej wdzięczności dla Lwowa. W jego murach, w jego atmosferze intelektualnej nauczyłem się od moich niezapomnianych profesorów Oswalda Balzera i Stanisława Starzyńskiego rozumieć przeszłość, szukać w niej prawdy, oceniać krytycznie teraźniejszość i pragnąć lepszej przyszłości dla narodu, który mimo pozornych różnic, wytworzonych przez zabory, był jeden i ten sam we wszystkich dzielnicach, jedną żył tradycją i jedną nadzieją".

O znaczeniu i pozycji Uniwersytetu Lwowskiego decydowała oczywiście jego kadra profesorska. Niepodobna wymieniać tutaj wszystkich nazwisk, które uświetniały i dodawały blasku lwowskiemu środowisku naukowemu na przełomie stuleci. Wspomnieć należy tych najwybitniejszych, których rozgłos sięgał daleko poza Lwów i Galicję i którzy weszli na trwałe do historii nauki polskiej. A więc historyków prawa i ustroju polskiego, państwowego i kościelnego, Władysława Abrahama i Oswalda Balzera, wielkich organizatorów nauki historycznej Ksawerego Liskego i Ludwika Finkla, Szymona Askenazego i Stanisława Zakrzewskiego, twórców polskiej historiografii neoromantycznej, przeciwstawiającej się pesymizmowi Krakowskiej Szkoły Historycznej. Polonistów - Małeckiego, Piłata i Bruchnalskiego, którzy pierwsi w Polsce kładli podwaliny pod nowocześnie rozumiane badania nad literaturą. Romanistę Edwarda Porębowicza, genialnego tłumacza arcydzieł literatury światowej i autora monografii o Dantem i o św. Franciszku. Filozofów - metafizyka Mścisława Wartenberga i wielkiego "wychowawcę uczonych" Kazimierza Twardowskiego, z którego lwowskiej szkoły wyszli nieomal wszyscy najwybitniejsi filozofowie polscy XX wieku: Kotarbiński, Ajdukiewicz, Czeżowski, Leśniewski, Łukasiewicz. Wielkich przyrodników - Benedykta Dybowskiego, zesłańca syberyjskiego, badacza Bajkału i Kamczatki, Józefa Nusbauma Hilarowicza, z którego szkoły wyszli tak znakomici następcy, jak Fuliński, Jakubski, Poluszyński, Weigl. Chemików i fizyków - Bronisława Radziszewskiego i Mariana Smoluchowskiego czy chirurga światowej sławy Ludwika Rydygiera.

Byli oni nie tylko uczonymi i nauczycielami uczonych, ale tworzyli zarazem struktury instytucjonalne, bez których prawdziwie nowoczesna nauka jest nie do pomyślenia. Zakładali towarzystwa poświęcone badaniom naukowym i popularyzacji nauki, tworzyli czasopisma, które istnieją do dzisiaj. Oswald Balzer zakładał Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej, przemianowane po odzyskaniu niepodległości na Towarzystwo Naukowe we Lwowie, którego kontynuację stanowi współczesne Wrocławskie Towarzystwo Naukowe.

Ksawery Liske kładł podwaliny pod istniejące do dzisiaj Polskie Towarzystwo Historyczne i jego organ, do dziś również wychodzący "Kwartalnik Historyczny".

Piłat był współtwórcą Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza i jego organu, aktualnie wychodzącego we Wrocławiu "Pamiętnika Literackiego". Twardowski tworzył Polskie Towarzystwo Filozoficzne i jego pismo "Ruch Filozoficzny", ukazujący się współcześnie w Toruniu.

Bazę podstawową nauki tworzyły biblioteki lwowskie, najściślej z uniwersytetem związane, bo działali w nich, kierowali nimi, ze środowiska bibliotekarskiego wywodzili się niejednokrotnie przyszli profesorowie uniwersytetu, zwłaszcza humaniści. Obok więc Biblioteki Uniwersyteckiej, obok bibliotek fundacyjnych, Baworowskich, Dzieduszyckich i Pawlikowskich, przede wszystkim Ossolineum miało największy obok Jagiellońskiego księgozbiór naukowy w tamtych czasach na ziemiach polskich. Była to nie tylko biblioteka, ale w istocie, tak jak widnieje w jego nazwie, Zakład Narodowy, siedlisko dążeń spiskowych w czasach niewoli, schronienie dla druków nielegalnych i oficyna drukarska ksiąg zakazanych, a także wielkich monumentalnych wydawnictw źródłowych do dziejów Polski, jej kultury, języka i piśmiennictwa*, takich jak Monumenta Poloniae Historica, Augusta Bielowskiego, Codex Diplomaticus Monasterii Tynecensis Kętrzyńskiego i Smolki, reedycje Słownika Lindego, Biblii królowej Zofii Małeckiego, Dziejów Polski Lelewela.

Wielką rolę w tej najściślejszej współpracy z uniwersytetem odgrywały księgarnie nakładowe Altenbergów, Gubrynowicza i Połonieckiego, w których wychodziły prawie wszystkie wybitne dzieła lwowskich uczonych.

Te przypomniane w skrócie fakty i tych kilka nazwisk, wybranych spośród innych, równie wielkich i znakomitych, świadczą wymownie o poziomie środowiska lwowskiego, o jego roli i znaczeniu w dziejach polskiej nauki, która znalazła intelektualne i materialne warunki rozwoju, odpowiadające wymaganiom ówczesnego stanu wiedzy, tylko tam właśnie, w tych dwóch uniwersytetach galicyjskich.

Gdy w Polsce niepodległej po 1918 r. zaczęły się odradzać lub zrzucać obcą powłokę stare uniwersytety w Wilnie i w Warszawie, a zarazem powstawać nowe w Poznaniu i w Lublinie, z pomocą pośpieszyli również profesorowie i wychowankowie Uniwersytetu Lwowskiego. To oni organizowali, niejednokrotnie w kilku miejscach naraz, struktury nowych uczelni, obejmowali w nich katedry, tworzyli tam szkoły naukowe, nawiązujące do tradycji wyniesionych z ich macierzystej Almae Matris Leopoliensis.

W Polsce niepodległej Uniwersytet Lwowski był trzecim największym po Warszawskim i Jagiellońskim ośrodkiem naukowym i akademickim. W r. 1919 przybrał imię swojego fundatora Jana Kazimierza. Na jednego ze swych pierwszych rektorów w Polsce niepodległej powołał największego żyjącego wówczas poetę polskiego Jana Kasprowicza, profesora porównawczej historii literatur i był to gest niemal symboliczny, bo wyrażało się w nim uznanie dla szczególnej roli poezji polskiej w XIX wieku, w latach niewoli politycznej, kiedy to w niej właśnie skupiła się jak gdyby i zawarła cała świadomość narodu, jego samowiedza, tożsamość, geniusz, jego marzenia i dążenia. W tym powołaniu do najzaszczytniejszej godności uniwersyteckiej tego chłopa wielkopolskiego wyraziło się jak gdyby poczucie łączności wszystkich rozdartych do niedawna dzielnic polskich i demokratyczność odradzającego się życia polskiego.

W 1924 r. wobec stałego rozrostu kierunków badań i powstawania nowych katedr dokonany został podział dotychczasowego wydziału filozoficznego na dwa samodzielne - humanistyczny i matematyczno-przyrodniczy. Stał się więc uniwersytet uczelnią pieciowydziałową, kształcącą młodzież we wszystkich prawie kierunkach wiedzy i nauki współczesnej.

Świetności, którą Uniwersytet Jana Kazimierza odziedziczył po poprzednikach, w warunkach bytu niepodległego nie tylko nie utracił, ale ją istotnie pomnożył. Działało nadal wielu jeszcze mistrzów z przełomu wieków, ale wyrośli też równie znakomici uczniowie i następcy. Filozofowie Ingarden i Ajdukiewicz, historycy literatury Kleiner, Kucharski, Bernacki i Badecki, historycy sztuki Podlacha, Gębarowicz i wielka dama humanistyki lwowskiej Karolina Lanckorońska, językoznawcy Lehr-Spławiński, Gartner, Taszycki i Stieber, indoeuropeiści Gawroński i Kuryłowicz, historycy Bujak, Zakrzewski, Szelągowski, Ptaśnik, Łempicki, Kołankowski, filologowie klasyczni Witkowski, Ganszyniec i Kowalski, romanista Czerny, anglista Tarnawski, muzykolog Chybiński, antropolog światowej sławy Czekanowski, badacz krajów polarnych Arctowski, twórcy lwowskiej szkoły matematycznej Banach i Steinhaus i twórca polskiej kartografii Eugeniusz Romer, fizyk Rubinowicz, biochemik Parnas, bakteriolog Weigi, prawnicy Ehriich, Dąbrowski, Makarewicz.

Instytucje powstałe w autonomicznej jeszcze Galicji, a stanowiące jakby obudowę uniwersytetu, rozwinęły się i poszerzyły swą działalność wspomagane przez instytucje nowe. Ossolineum stało się potentatem książki naukowej, wydawnictwo Jakubowskiego specjalizowało się w wydawaniu podręczników uniwersyteckich i seryjnych wydawnictw naukowych, którymi kierowali z reguły profesorowie uniwersytetu. Książnica-Atlas, której patronował prof. Romer, stała się monopolistą na całą Polskę wydawnictw kartograficznych. Prywatna oficyna prof. Ganszyńca stała się ośrodkiem propagandy antyku i kultury humanistycznej poprzez swe czasopisma "Filomatę", "Palestrę", "Kwartalnik Humanistyczny" i swoje wydawnictwa seryjne, jak "Biblioteka Filomaty" czy Kleinerowskie "Badania Literackie".

Wybuch drugiej wojny światowej położył kres temu trwającemu nieprzerwanie od połowy ub. stulecia rozwojowi uniwersytetu, stanowiącego najdalej wysuniętą na wschód redutę kultury polskiej. Po zajęciu Lwowa przez Rosjan Uniwersytet Lwowski stał się jedyną wyższą uczelnią w Polsce, która również po wrześniu 1939 r. mogła w ograniczonym zakresie działać i kontynuować swe prace, ale nie był to już Uniwersytet Jana Kazimierza. Zmieniono mu nie tylko nazwę, ale również ustrój, narzucono obcy język, wielu profesorów zostało pozbawionych swych katedr, niektórych wywieziono w głąb Rosji, sprowadzono wykładowców obcej narodowości.

Profesorowie, którym się udało zachować swe stanowiska, starali się wykładać jak przed wojną i zachować obowiązujący poprzednio poziom i kierunek wykładów. Nie była to sprawa łatwa wobec narzuconych przez okupacyjne władze własnych programów i odmiennych zupełnie metod dydaktycznych. Niemniej jednak katedry obsadzone przez profesorów Polaków były do czerwca 1941 r. ostatnimi enklawami względnie wolnej nauki polskiej w okupowanej Europie.

Po zajęciu Lwowa przez Niemców wszystko to się oczywiście skończyło, uniwersytet został zamknięty, ale trwał nadal w podziemiu, odbywały się tajne wykłady, działały w utajeniu przedwojenne stowarzyszenia naukowe. Uniwersytet złożył też straszliwą daninę krwi, dzieląc los całej polskiej inteligencji twórczej, będącej obiektem szczególnie zaciekłej polityki eksterminacyjnej okupantów. W pierwszych dniach lipca 1941 r., tuż po wkroczeniu wojsk niemieckich do Lwowa i po chwilowym objęciu administracji w -mieście przez nacjonalistów ukraińskich, na Wzgórzach Wuleckich została rozstrzelana kilkudziesięcioosobowa grupa profesorów wyższych uczelni Lwowa, w tym również profesorowie uniwersytetu, z ostatnim przedwojennym rektorem i profesorem prawa cywilnego Romanem Longchamps de Berierem

Gdy w 1944 r. Lwów został ponownie zajęty przez napierającą ze wschodu Armię Czerwoną, uniwersytet wznowił swą działalność, ale była to działalność szczątkowa i powoli zamierająca. Wielu profesorów już wcześniej wyjechało na zachód, reszta gotowała się do wyjazdu, jak zresztą większość mieszkańców miasta, którego los mimo nadziei do ostatniej chwili został ostatecznie przez jałtański dyktat trzech mocarstw definitywnie przesądzony. W ten sposób dobiegła końca burzliwa i tragiczna historia tego ostatniego bastionu polskości i Europy. Na miejscu pozostali nieliczni profesorowie podeszli wiekiem, którzy już nie mieli sił ani odwagi rozpoczynać życia na nowo w obcych, niewiadomych warunkach, lub nieliczni do końca wierni, jak znakomity historyk sztuki prof. Mieczysław Gębarowicz. Napisane we Lwowie już po roku 1945, a wydane w Polsce znakomite jego książki o sztuce polskiej na ziemiach południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej są trwałym świadectwem wiekowej pracy polskiej na wschodzie i kulturotwórczej roli naszego narodu na tych obszarach.

Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie już nie ma. Ale żyje on nadal w pamięci, w sercu, a przede wszystkim w powojennej działalności jego dawnych profesorów i wychowanków. Wielka, tragiczna przesiedleńcza wędrówka ludności polskiej z ziem południowo-wschodnich kierowała się przede wszystkim na Śląsk. To, co przez wieki budowano na wschodzie, miało teraz znaleźć swą nieoczekiwaną kontynuację na zachodzie. Potencjał intelektualny dzisiejszego Wrocławia, jednego z największych środowisk naukowych współczesnej Polski, opiera się przede wszystkim na pionierskim, organizacyjnym i naukowym wysiłku profesorów i wychowanków Uniwersytetu Lwowskiego, tradycje lwowskiej nauki znalazły swe przedłużenie przede wszystkim w mieście nad Odrą. Ale nie tylko. Nie ma ani jednej uczelni w Polsce powojennej, w której nie byliby czynni dawni profesorowie, docenci, asystenci i absolwenci Almae Matris Joanneo-Casimirianae Leopoliensis. To oni przyczyniali się walnie do powstania nowych uniwersytetów i organizowania nowych ośrodków naukowych, obejmowali w nich katedry, kształcili i kształcą nadal swych następców i uczniów. Uniwersytet Jana Kazimierza żyje więc swoiście nadal, tak jak żyją wielkie dzieła kultury ludzkiej, bytem nie tyle materialnym, ile duchowym, jakby metafizycznym. Czy żyć będzie zawsze? Pokolenie Polaków urodzonych we Lwowie lub wychowanych we Lwowie nieuchronnie zwolna odchodzi, zabierając ze sobą pamięć tamtego miasta, jego wielkiej i tragicznej historii. Jako wieloletni nauczyciel akademicki mogłem już niejednokrotnie stwierdzić z niepokojem i smutkiem, jak zaciera się powoli w pokoleniu najmłodszym pamięć o tamtej wielowiekowej obecności naszej na ziemiach wschodnich. Przecież prawie nic się o nich przez czterdzieści z górą lat nie mówiło i nie pisało, robiło się jak gdyby wszystko, aby o tamtej epoce naszych dziejów zapomnieć.

Ziemie południowo-wschodnie dawnej Rzeczypospolitej były typowym obszarem pogranicza etnicznego, w wyniku naturalnych procesów historycznych stanowiącego wspólną ojczyznę wielu współistniejących na tym terytorium narodowości. Pozbawiona naturalnych granic, otwarta na przestrzał, ziemia ta była wolną przestrzenią, na której ruch osiedleńczy i ekspansjonistyczny szedł zarówno z zachodu, jak i ze wschodu, granice wpływów były ruchome i historycznie zmienne, przy czym czynnikiem ekspandującym był w wyższym stopniu żywioł ruski niż polski. Gdy Włodzimierz kijowski zajmował Ziemię Czerwieńską, było to terytorium należące do Polski. Gdy Kazimierz Wielki włączał do swego państwa Ruś Czerwoną, były to ziemie ongiś utracone i ponownie dla Polski odzyskane. Obecność Polaków na tej ziemi kresowej nie była więc następstwem ekspansji, lecz faktem dziejowym narastającym zwolna, w sposób niejako organiczny, na drodze naturalnych procesów, utrwalonych ostatecznie w ramach tego szczególnego ewenementu historycznego, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów, łącząca ludy i szczepy różnych wyznań i języków w granicach jednego państwa, gwarantującego im opiekę, bezpieczeństwo i swobodny rozwój ich własnej narodowej kultury. Jako naród o najdłuższej ze wszystkich zamieszkujących te obszary grup etnicznych tradycji państwowej i wysoko rozwiniętej kulturze politycznej, silnie związany z Europą Zachodnią, Polacy na tych ziemiach pogranicza odgrywali z natury rzeczy szczególną rolę kulturotwórczą.

Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, będący widomym znakiem i świadectwem tej naszej wielowiekowej obecności na wschodzie, powinien żyć nadal w pamięci żyjących i następnych pokoleń jako integralny składnik świadomości historycznej i kulturowej Polaków, jako nasze dziedzictwo, znak tożsamości i owej ciągłości dziejowej, której świadomość i pamięć mimo zmiennych dramatycznych kolei losu ukazują dzieje narodu jako organiczny ciąg zazębiających się o siebie ogniw zbiorowej pracy historycznej, z której nic zapomniane być nie może.


* Od Redakcji - w tym przypadku utrakwizm: dwujęzyczny system szkolny.


Copyright © 1990 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót
Licznik