<

Lwowskie Spotkania
Społeczno-kulturalny miesięcznik polski na Ukrainie
m.Lwów

Redaktor naczelny - Bożena Rafalska,
Opr. graficzne - Sergiusz Krochmal-Szachwerdrow
współpraca:
Lwów - Krystyna Taran, Janina Ogonowska, Teresa Kulikowicz-Dutkiewicz,
Stryj - Tatiana Bojko,
Polska - Urszula i Marisz Olbromscy, Leszek Wątróbski

Adres korespondencyjny: 79-014 Lwów 14
skr. poczt. 465

Tel.(+380 32) 98-20-11


W 60-TĄ ROCZNICĘ AKCJI „BURZA" WE LWOWIE
I NA KRESACH POŁUDNIOWO-WSCHODNICH
II RZECZYPOSPOLITEJ

SPIS TREŚCI

 

„KRYSTYNA"

...Krzysia", "Krysia"- Czesława Cydzikowa, z domu Hnatówna, żołnierz AK...

Zawsze, kiedy staję przed pięknie położonym na skarpie domem państwa Cydzików, odnoszę wrażenie, iż nagle cudownym zrządzeniem losu znalazłam się w baśniowym ogrodzie, że gdzieś poza nim jest południowe morze, jakiś egzotyczny kraj. Wydaje się, że nie jest to możliwe by te wszystkie nie raz bardzo egzotyczne rośliny wyrosły pod lwowskim niebem.

Piękno jest tu jak gdyby wszechobecne. Pani Czesława, która studiowała przed wojną w Lwowskiej Akademii Sztuk Pięknych jest plastyczką, z zamiłowania zaś, po ojcu -  wykształconym ogrodniku -  znawczynią roślin, sprowadza je z całego niemal świata. Oboje, wraz z mężem Eugeniuszem Cydzikiem, również żołnierzem AK [Grodno], pomimo przeciwieństw losu, okrucieństw wojny, odebrania im ich pięknej, wspaniałej Ojczyzny-Polski, pomimo zsyłek, tortur, szykan potrafili stworzyć swój świat - piękny polski dom, zachować kulturę, ład, porządek, harmonię, dochować wierności starym, dobrym obyczajom, polskim tradycjom. 
Słowa Bóg, Honor, Ojczyzna w tym domu nie zatraciły swej rangi i znaczenia.

Trudno uwierzyć, że ta drobna, krucha niczym z porcelany kobieta, z tego domu pełnego kwiatów i pamiątek przyszła kiedyś do oddziału AK, młodziutka, prawie dziecko-przynosząc trzy pistolety, że brała udział w ostrych akcjach, że nie było południowych mórz, tylko... Workuta, gdzie ją zesłano na dwadzieścia lat, że była przesłuchiwana na Kadeckiej 20, że była więźniem na Łąckiego.

Ze wspomnień pani Czesławy Cydzikowej, z domu Hnatównej: 

"Urodziłam się w najpiękniejszym na świecie kraju - wolnej Polsce. Miałam piękne dzieciństwo. To były wspaniałe dni. W wieku trzynastu lat wstąpiłam do harcerstwa. Uczęszczałam do Zakładów Naukowych Zofii Strzałkowskiej przy ul. Zielonej we Lwowie.
 
Później studiowałam malarstwo. Moi rodzice-Polacy, patrioci. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Ale to piękne dzieciństwo, ten świat pełen dobra i piękna skończył się-przyszli wrogowie. Trzeba było szybko dorośleć, dokonywać wyboru. Wstąpiłam do NOW."

Wspomnienie o Cesi, bo tak ją koleżanki nazywały, towarzyszki jej niedoli w sowieckim łagrze przy ul. Pełtewnej, Wandy Chwastowskiej-Bystram w książce "W czepku urodzona, AK, więzienie, łagry Uralu" [wydawnictwo: Światowy Związek Żołnierzy AK, Okręg Polesie, Warszawa, styczeń 2002]:

"Opiekę nad naszym barakiem sprawował oficer NKWD, którego interesowało życie i historia Polski. W dużej mierze dzięki jego staraniom uzyskałyśmy większą swobodę poruszania się po terenie obozu i na zorganizowanie dwóch pracowni artystycznych tekstylnej i malarskiej. (...).

W sąsiednim pokoiku urządziła swoją "pracownię malarską" młodsza moja koleżanka z Instytutu Sztuk Plastycznych - dokąd uczniów przyjmowano po tzw. małej maturze. Rodzice Cesi na dalsze studia chcieli ją wysłać do Paryża, lecz wojna zniweczyła te plany. W obozie wykonywała szkice głów współwięźniarek, niestety niewiele z jej prac się zachowało. Posiadam swój portrecik i uważam, że rysunek jest udany, a podobieństwo uchwycone.

O Cesi można by pisać długo, choć ona o swojej pracy w konspiracji mówi niewiele i bardzo skromnie. Czesława Hnatówna urodziła się we Lwowie w 1920 roku. Do Narodowej Organizacji Wojskowej wstąpiła w lipcu 1942 roku i przyjęła pseudonim "Krystyna". Angażowała się całym sercem w wykonanie zleconych jej zadań. Początkowo rysowała plakaty upamiętniające 25. Rocznicę Obrony Lwowa, a następnie włączyła się do ich rozklejania na murach miasta. Odprowadzała "spalonych" chłopców do partyzanckich oddziałów leśnych i była wszędzie tam gdzie zaszła tego potrzeba. Później, gdy Niemcy aresztowali jej przyjaciółkę z tego samego oddziału, dla zapewnienia kazano Cesi opuścić miejsce zamieszkania. A gdzie w tych czasach lepiej można było się ukryć jak nie w lesie? Wzięła więc z domu trzy pistolety i zgłosiła chęć służby w partyzantce. Jak wiadomo, żołnierzom podziemia brakowało broni, do dzisiejszego dnia Cesia twierdzi, że tylko dzięki tym pistoletom została przydzielona do szturmowego plutonu. Visa sobie zatrzymała, sztajera i mauzera oddała na potrzeby oddziału. Wraz ze swoim plutonem szła do akcji. Razem z chłopcami przyjmowała zrzuty i, gdy zaszła potrzeba nie gorzej od nich rzucała granatami. Szefem jej był Józef Szajda, sierżant francuskiej Legii Cudzoziemskiej, swój pseudonim "Bela-bes" przyjął od miasta Sidi-bel-Abbes, w którym stacjonował jego garnizon w Algierii. Cesia bardzo go lubiła, ale miała pretensję o to, że nie pozwalał jej samotnie stać na warcie. Natomiast on swój rozkaz motywował tym, że człowiek przechodzący przez las może nie usłuchać ostrzeżenia: -Stój, bo strzelam! - wypowiedzianego cienkim dziewczęcym głosikiem i dojdzie do tragedii.

Od wiosny 1944r. oddziałami leśnymi, chlubnie noszącymi przedwojenną nazwę 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, w zastępstwie dowódcy, załatwiającego we Lwowie interesy związane z partyzantką, dowodził i prowadził akcje bojowe Serb, kpt. Dragan Sotirović "Draża".
„Dragana poznałam w lesie - wspomina pani Czesława. Przemawiał do nas przed akcją. Prosił, żebyśmy się pomodlili przed walką, żeby nam Pan Bóg nie dał przypadkowo skrzywdzić niewinnych, żeby wybaczył, jeżeli w tej akcji zginą kobiety lub dzieci. Pomyślałam wtedy, dlaczego tak dziwnie mówi po polsku? Nie wiedziałam wtedy, że nie jest Polakiem. Był bardzo odważny i silny." [...] 
W krótkim czasie "Draża" objął dowództwo, a ponieważ miał trudności z polską mową i pisownią do kancelarii przydzielono mu Cesię, by swoim czytelnym, równym, drobniutkim pismem wypełniała meldunki. 31 lipca 1944r. sowieci aresztowali "Drażę" wraz z innymi dowódcami, podstępnie zwołanymi niby na odprawę. Żołnierzom AK i oddziałom leśnym kazano złożyć broń.

Ostatnim dokumentem pisanym ręką Cesi z czasów działań partyzanckich był spis zdawanego oręża. Numer 1 otrzymał ciężki karabin maszynowy zdobyty na wieży ciśnień, dalej spisywała sam szmelc, ponieważ trzeba było coś zdać, a lepszą broń każdy sobie zostawiał.

Po powrocie z lasu do domu Cesia ponownie nawiązała kontakt z NOW i włączyła się w działania konspiracyjne. Pewnego wrześniowego dnia otrzymała radosną wiadomość o ucieczce "Draży". (...) "Draża" nie zwracając uwagi na fakt, że jest poszukiwany przez NKWD i miejscowych Ukraińców, postanowił przed wyjazdem pożegnać się z współtowarzyszami broni, a ponieważ nadal źle władał polską mową, poprosił Cesię by mu w tej imprezie towarzyszyła. Nie zgłosili zamierzonej wyprawy w dowództwie obawiając się zakazu ze względu na niepotrzebne ryzyko przedsięwzięcia.

W umówionym dniu Cesia włożyła płaszcz z dużymi kieszeniami by ukryć w nich visa i ruszyli w drogę. Trasa wiodła przez zagajnik sosnowy i gęste bukowe zarośla pozostałe po wyrębie lasu, spoza których nieoczekiwanie wyszedł bolszewicki patrol z pepeszami gotowymi do strzału. Zostali przeszyci ostrym przenikliwym wzrokiem, następnie słyszeli, że patrol stanął i zapewne bacznie obserwował ale zmylony spokojnym zachowaniem piechurów nic zatrzymał ich. Za zakrętem "Draża" rozchylił szeroką luźną kurtkę i pokazał zatknięte za pasem obronne granaty, dodając że nosi je zawsze przy sobie oprócz pistoletu, a więc łatwo by się nie poddali.

Na zachód pojechał w towarzystwie Władysława Pruczkowskiego "Boksera", wysokiego, dobrze zbudowanego partyzanta szybkiego w decyzjach, brawurowego w akcjach. Opowiadano o nim, że za czasów okupacji niemieckiej szedł z dwoma innymi partyzantami, stanowiąc ochronę swego dowódcy. Opodal głównej siedziby Gestapo zostali wezwani przez pięcioosobowy patrol do pokazania kenkarty. W odpowiedzi "Bokser" wyjął pistolet oddał do żandarmów serię strzałów, koledzy wsparli go swoimi automatami, po czym całej trójce udało się zbiec szczęśliwie. Teraz obydwaj odziani w polskie wojskowe płaszcze i czapki zgodnie z nowo wystawionymi fałszywymi dokumentami z domu Cesi na dworzec kolejowy odjeżdżali dorożką, serdecznie żegnani przez najbliższych przyjaciół. 
Wisia Łamasz, która dzięki złej wymowie "Draży" wybrała za swój pseudonim "Wiszka" rozstanie ze swoim ukochanym dowódcą oblała gorącymi łzami.(...) Za zasługi wobec Naszej Ojczyzny oddane na polu walki otrzymał najwyższe bojowe odznaczenie Krzyż Virtuti Militari. Cesia pozostała we Lwowie, i oprócz organizowania przerzutów za San, brała czynny udział w różnych akcjach, głównie takich w jakich posiadanie broni automatycznej było rzeczą pożądaną. Między innymi stanowiła ochronę w czasie zdobywania pieniędzy z biura gdzie składano dzienne utargi zebrane w dużych sklepach spożywczych przeznaczonych wyłącznie dla obywateli Związku Radzieckiego a wieczorem odwożono je do banku. Powyższe udane przedsięwzięcie przyniosło poważny zastrzyk pieniężny. W dniu tym przyjęto dla organizacji ponad 170 000 rubli. Sumę tę wykorzystano na leczenie rannych w czasie akcji bojowych i na wspomożenie rodzin żołnierzy zabitych i uwięzionych.

Pewnego dnia Cesia spotkała znajomego z partyzantki "Sasa". Powiedział, że był aresztowany i uciekł z więzienia. Pobita twarz sugerowała prawdziwość jego słów, więc uwierzyła. Niestety później okazał się groźnym konfidentem, mającym na sumieniu wielu kolegów. Rozpoczęły się aresztowania. W domu Cesi po przeprowadzonej rewizji zakrojonej na szeroką skalę ojciec zdecydował się wyjechać za San i wstąpić do oddziału "Draży". Cesia odprowadzała go na dworzec w towarzystwie "Sasa", który od chwili pierwszego spotkania kręcił się wokół niej. W pewnym momencie "Sas" odszedł do telefonu a w następstwie tej rozmowy do pociągu wpadli żołnierze i na szczęście bezskutecznie szukali starego człowieka z plecakiem. Po pożegnaniu ojca, gdy wracali do domu, nie przypuszczała, że to ostatni spacer przed aresztowaniem.

Był wieczór. "Sas" wiedział, że "Krystyna" stale nosi przy sobie pistolet i użyje broni w razie zagrożenia, dlatego moment jej aresztowania był tak zorganizowany by nie miała czasu na wyjęcie visa. Przechodząc przez plac zatrzymał ją przed ciemnym samochodem w którym nagle rozbłysły reflektory i na krótko oślepiły Cesię. Chwila ta wystarczyła by z ciężarówki wyskoczyli "łapacze", obezwładnili, rozbroili, na jej ręce nałożyli kajdanki i powiedli do więzienia. W maju wraz z aresztowanymi oficerami NOW "Markiem" i "Rysiem" została przewieziona do Moskwy i osadzona w boksach na Łubiance. Chciano ich wykorzystać jako świadków na procesie Okulickiego, który zaufał obietnicom NKWD, przyjął ich zaproszenie i pojechał na rozmowy w towarzystwie 15 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, którzy za swą łatwowierność zapłacili życiem. Gdy NKWD żadnych informacji od Cesi i jej współtowarzyszy nie uzyskało, odstawiono ich z powrotem do Lwowa. Proces mieli ciężki, a wyroki wysokie. Cesi wymierzono 20 lat katorgi, gdyż otrzymała dodatkowo punkt 8 tj. terror. Obydwaj oficerowie zostali skazani na karę śmierci. Cesia w ostatnim słowie, uważając, że działali wspólnie, poprosiła u taki sam wymiar kary. Nie dano jej tej satysfakcji. Natomiast kolegom po dwumiesięcznym przetrzymaniu w celi śmierci zamieniono wyroki na 20 lat katorgi."

Były próby ucieczki z obozu na Pełtewnej, niestety nieudane. Panią Czesławę, która była jedną z organizatorek ucieczki osadzono w izolatce bez możliwości porozumienia się z kimkolwiek. 15 grudnia 1945 r. odjechała transportem do Workuty. W Workucie naczelnik kopalni zainteresował się umiejętnościami plastycznymi pani Czesławy. Nie zesłano więc jej do prac w szybie. Rysowała, malowała w klubie garnizonowym, szkicowała portrety, dekorowała nowo zbudowaną szkołę. 

I znów powrócimy do wspomnień Wandy Chwastowskiej-Bystram: 

"Jeszcze przed aresztowaniem na terenie posiadłości rodziców Cesia schowała w bunkrze, znajdującym się pod podłogą komórki ustawionym na granicy z drugą parcelą, stena, miny amerykańskie, żelazną kasetę i teczkę którą otrzymała od pana "Władysława", znajomego z konspiracji z rozkazem ukrycia bez zaglądania do środka. W 1948 r. sąsiad wyjeżdżając za San pod komórką ze swojej strony zakopał parabelum. Podpatrzył to 10-letni chłopak wyciągnął pistolet i próbował go sprzedać."

Z Workuty przywieziono ją do Lwowa, widocznie w teczce do której zgodnie z życzeniem "Władysława" nie zaglądała były ważne dokumenty. Trzymano ją w karcerze. Pytano o kontakty. Do niczego się nie przyznała. 
Ze wspomnień pani Czesławy z więzienia na Łąckiego: 
"Bardzo mnie męczono o ten bunkier, upierałam się, że nic nie wiem, a oni już wszystko z naszego bunkra mieli u siebie. Nie mogłam tam nie rysować. Musiałam, bo inaczej bym zwariowała. Często gasło światło więc dawano nam świece. Zbierałam sadzę, osadzałam ją na trzonku patyczka i rysowałam. Był tam taki sowiecki żołnierz, który wrzucał mi przez okienko kota, kiedy wracał to zabierał żeby nie oskarżono go o jakieś współdziałanie ze mną. Z obozu miałam na sobie bieliznę, zdjęłam ją, rozciągnęłam ją na ramce i rysowałam tego kota, zamieniłam później ten rysunek na mydło. Innym razem ten żołnierz rzucił mi kwiatek nasturcji. Nie miałam czym ja narysować więc poprosiłam, żeby mi dali nadpalony chleb, takiego nikt nie chciał brać. Tę nadpaloną skórkę roztopiłam z mydłem i rysowałam tę nasturcję patyczkiem z miotły. Później oczywiście, żołnierz zabrał ten kwiatek, żeby nikt go nie widział. W więzieniu spotkałam "starych dyżurnych", których znałam z 1941 r. Jeden z nich nazywano go "Kat" bardzo chciał mnie uderzyć. Siedziałam w bardzo malutkiej celi. Otwierał okienko i starał się dosięgnąć mnie laską. Unikałam tych ciosów jak mogłam. Krzyczał do mnie, że ja tu zgniję. Odpowiadałam mu: ale nie z własnej woli. A ty zgnijesz tu dobrowolnie bo nas pilnujesz i tak samo jak i my siedzisz w tym więzieniu."

Po kilku miesiącach Czesławę znów odtransportowano na Workutę. Po śmierci Stalina dało się odczuć wyraźna odwilż, już mogła poruszać się poza obrębem obozu, z początku z konwojentem później samodzielnie. Pracowała w biurze projektów, ten okres wspomina z przyjemnością, ponieważ spotkała wielu ciekawych ludzi, fachowców, inteligentów, przysłanych tu z różnych stron, z różnych krajów.

Państwo Cydzikowie poznali się i pokochali na zesłaniu. Ludzie tamtego pokolenia, stworzeni jak gdyby z innego, nieznanego już nam dziś szlachetnego kruszca. Zahartowani w walce. Pomimo przeciwieństw losu pozostający przyjaźni i życzliwi otoczeniu. Potrafili bardzo wiele w życiu dokonać wytrwać, nie zmieniając poglądów, nie uginając się przed podłością i przemocą reżimu, założyć piękne rodziny, dobrze wychować dzieci, cieszyć się wnukami. Ten artykuł to jak gdyby kontynuacja poprzednich wspomnień, bo losy obu rodzin Adamskich i Cydzików są powiązane.

Krystyna z domu Cydzikówna stała się żoną Stefana Adamskiego - syna Stanisława. Cała rodzina Krystyny i Stefana Adamskich należy do harcerstwa. Właściwie Związek Harcerstwa Polskiego na Ukrainie jest dziełem hrcm. Stefana Adamskiego. Gromadka dzieci Krystyny i Stefana wychowywana jest w najpiękniejszych tradycjach rodziny polskiej.

Wobec "Krystyny" – pani Cydzikowej z domu Hnatówny mam szczególny, pełen atencji stosunek również dlatego, że w 1990 r. kiedy rozpoczęłam pracę nad reaktywowaniem ukazującej się do 1944 r. we Lwowie "Gazety Lwowskiej", właśnie pani Czesia stworzyła niepowtarzalną, nawiązującą do dwudziestolecia międzywojennego szatę graficzną pisma, którą z resztą potem niezbyt udanie "podchwyciły" również inne ukazujące się obecnie we Lwowie gazety. Nawet krój czcionki tytułu który przedstawiła nam pani Czesia nawiązywał wówczas do wyszukanej dobrej tradycji prasy polskiej we Lwowie.

Nie znając jej jeszcze, w Święto Zmarłych zawsze podziwiałam piękne papierowe lampiony, które co roku odnajdywaliśmy na Cmentarzu Orląt. Później dowiedziałam się, że były robione przez panią Cydzikową i w nocy, kiedy „smutni" panowie jeszcze spali, przynoszone na cmentarz. Dziś takie lampiony w szkółce plastycznej wraz z dziećmi robi Krystyna Adamska, nauczycielka plastyki szkoły polskiej nr 10, córka pani Czesi, jak i jej matka – plastyczka, podobnie jak ona absolwentka Lwowskiej ASP. A imię Krystyna otrzymała na cześć akowskiego pseudonimu swojej matki.

Bożena Rafalska

DROGI CZYTELNIKU!

W trakcie pracy nad tym numerem pisma, odezwało się od nas bardzo wiele ludzi. Przedstawili nam wspomnienia ze swej działalności lub o osobach znanym im z AK a więc do tematu powrócimy w następnych numerach gdzie ukażą się również wywiady z tymi którzy o orlętach lwowskich, żołnierzach września, AK - pamiętają, dbają o ich groby. Będą to rozmowy z Eugeniuszem Cydzikiem, prezesem honorowym twórcą Polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi, Janem Franczukiem, prezesem Towarzystwa. Z innymi osobami, które w miarę swych możliwości czynią wszystko, „by czas nie zatarł i niepamięć".

Redakcja

  WSTECZ...

DALEJ...


Powrót
Licznik