Barbara Surman

AKTORZY I REALIZATORZY LWOWSCY NA SCENIE TEATRU ŚLĄSKIEGO PO ROKU 1947 I SŁOWO O BOLESŁAWIE SURÓWCE



Z wydawnictwa Związku Górnośląskiego - Towarzystwo Miłośników Lwowa

"WSZECHNICA GÓRNOSLĄSKA II" "Udział Lwowian w życiu Górnego Śląska."
Katowice*Opole*Cieszyn 1991

Redakcja: Michał Lubina

Dzięki uprzejmości pana Jerzego Zakrzewskiego


Aktorzy, realizatorzy oraz pracownicy administracyjni i techniczni wraz z biblioteką lwowską Państwowego Polskiego Teatru Dramatycznego przybyli do Katowic pod wodzą dyrektora Bronisława DĄBROWSKIEGO - 28 sierpnia 1945 roku. Przybyli jako zespół. Podkreśla to dr Andrzej UNERT w swojej pracy "Teatr Śląski w latach 1945-1949" ( Śl. Instytut Naukowy Katowice 1979 r.. Studia i materiały z dziejów województwa Katowickiego w Polsce Ludowej s. 9 Śl. Instytut Naukowy 1975 r.) oraz Bronisław DĄBROWSKI we wspomnieniach "Na deskach świat oznaczających" tom 2 "Kronika złudzeń".

Mimo nacisków ze strony ówczesnych władz sugerujących podział teatru między Bytom czy Bielsko - udało się dyrektorowi B. DĄBROWSKIEMU - zachować zespół, jako całość, co umożliwiło przeniesienie na scenę katowicką repertuaru zrealizowanego jeszcze we Lwowie oraz wpłynęło na atmosferę pracy oraz zachowanie specyficznego "lwowskiego stylu". Tak pisze o tym Wojciech NATANSON we wspomnieniu o Władysławie WOŹNIKU, dyrektorze Teatru Śląskiego w latach 1949-1951, zamieszczonym w Księdze Jubileuszowej teatru Śląskiego (Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego Katowice 1922-1972) - "urzekła Władysława WOŹNIKA atmosfera panująca w teatrze, którą przywieźli ze sobą artyści średniego i starszego pokolenia, którzy przyjechali do Katowic wraz z Bronisławom DĄBROWSKIM i reprezentowali pełna ciepła grę lwowskiej szkoły".

W.NATANSON czyni tę uwagę w stosunku do roku 1949 - czyli już dwa lata po wyjeździe r. Katowic B. DĄBROWSKIEGO, który objął dyrekcję Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. W swojej książce wspomnień dyrektor DĄBROWSKI wymienia dużą grupę aktorów i realizatorów, którzy przenieśli się razem z nim do Krakowa. Odejście ich stanowiło znaczny upust sił twórczych, ale i ci, którzy pozostali stanowili znaczny potencjał artystyczny Teatru Śląskiego.

Niżej wymieniono tylko tych. którzy wysiedli na dworcu katowickim 28 sierpnia 1946 roku i pozostali tu do końca... Reżyser - Edward ŻYTECKI, scenograf - Jan DUTK1EWICZ, aktorki i aktorzy: Jerzy BIELECKI, Marian BIELECKI, Romuald BOJANOWSKI, Władysław BROCHWICZ. Janina BURKE, Michalina DĄBROWSKA, Roman MEROWSKI, Eugenia KWIATKIEWICZOWA, Kazimierz LEWICKI, Józef LELIWA, Stefania MICHNOWSKA, Zbysław PELCHNIOWSKI, Piotr POŁOŃSKI, Irena TOMASZEWSKA.

Pozostał również zespól techniczny, czyli całe zaplecze teatru, które w znacznym stopniu wywarło wpływ na przechowanie przez długie jeszcze lata - stylu "lwowskiej szkoły". Wśród kilkudziesięciu nazwisk wspomnieć należy przynajmniej kilka: Jan STAPIŃSKI - dekorator, Stefania KOREJBO - rekwizytorka, brygadier sceny - Franciszek KOBYLARZ (nazwany Józkiem, o którym mawiał B. SURÓWKA *w Rudkach urodziliśmy się tylko my - ja i Józio KOBYLARZ") król perukarzy i charakteryzatorów polskich - Tomasz RZESZUTKO.

Tomasza RZESZUTKĘ, jak głosi legenda teatralna odkrył dla teatru na początku naszego wieku dyrektor Teatru Lwowskiego (w latach 1900-1906) Tadeusz PAWLIKOWSKI. Spotkał Tomasza RZESZUTKĘ w Wiedniu, gdzie rozpoczynał on pracę fryzjerską, namówił go do przyjazdu do Lwowa i zaproponował mu angaż do teatru. Pan Tomasz połknął bakcyla teatralnego i z teatrem nie rozstawał się już przez całe życie. Był wielkim mistrzem w swoim zawodzie. Wychował kilka pokoleń perukarzy i charakteryzatorów teatralnych. Po wojnie założył pracownię perukarską w Teatrze Śląskim, opierając się o małe arcydzieła sztuki perukarskiej przywiezione ze Lwowa. Był osobistością ogromnie cenioną i szanowaną, o czym świadczyć może uroczysty jubileusz jego 50-le-cia pracy zawodowej. Odbył się on 30 lipca 1947 roku przy okazji spektaklu "Sen nocy letniej" W.Szekspira pod patronatem ówczesnego wiceministra Kultury i Sztuki Leona KRUCZKOWSKIEGO, Dyrektora Departamentu teatru Michała RUSINKA i Wojewody Śląsko-Dąbrowskiego - Gen. Aleksandra ZAWADZKIEGO, a w skład Komitetu Organizacyjnego m. in. wchodzili: Stefan BELINA-SKUPNIEWSKI, Dobiesław DAMIĘCKI, Wilam HORZYCA, ksiądz prałat Stanisław MAŚUŃSKI, Andrzej PRONASZKO, Aleksander ZELWEROWICZ, Jerzy ZIĘTEK.

Po śmierci Tomasza RZESZUTKI w 1952 roku - kierownictwo pracowni przejął po nim, jego uczeń, liczący dzisiaj przeszło 90 lat - Paweł GRABOWSKL Można przypuszczać, że jest on jedynym żyjącym członkiem zespołu technicznego Teatru Śląskiego, który swoją drogę zawodową rozpoczynał jeszcze we Lwowie. Przejął w całości tradycje warsztatu perukarskiego swojego mistrza i przyczynił się do utrzymania przez wiele dziesiątków lat kunsztu fryzjerskiego na najwyższym poziomie, a rzec można, że i dzisiaj, kiedy do pracy przystąpiło kolejne pokolenie uczniów Tomasza RZESZUTKI i Pawła GRABOWSKIEGO, honor zawodowy, w tej pracowni Teatru Śląskiego - nie upada.

Żoną Tomasza RZESZUTKI była jedna z najznakomitszych aktorek sceny lwowskiej, a później nestorka sceny śląskiej- Stefania MICHNOWSKA.

Stefania MICHNOWSKA oprócz wybijającej się osobowości artystycznej wyróżniała się jeszcze jedną cechą - cieszyła się ogromną sympatią otoczenia. Nie często zdarza się, aby człowiek, który już odszedł pozostawił we wspomnieniach żyjących, tyle ciepłych i serdecznych słów. Oto kilka: Mieczysław DASZEWSKI (aktor, reżyser, dyrektor Teatru Śląskiego w latach 1965-1967) - "Mamcia, Mamuśka, ileż ciepła, szlachetności i niespotykanej dziś skromności - a jaka znakomita aktorka". Józef WYSZOMIRSKI (reżyser, dyrektor Teatru Śląskiego w latach 1956-1959) - "Stefania MICHNOWSKA - ujmującej prostoty, delikatna, wrażliwa", Janusz WARNECKI w książce wspomnień zatytułowanej "Najdłuższy mój monolog" tak pisze -"Stefania MICHNOWSKA niezależnie od prawdziwego, szczerozłotego talentu, nie posiadała zupełnie w swym usposobieniu ujemnych cech primadonny. Przeciwnie, wyróżniała się skromnością, lojalnością, opanowaniem, poczuciem skromności i przesadnej niemal punktualności. W najtrudniejszej pracy okazywała nie tylko pilność i wytrwałość, lecz i pogodnie usposobienie, bez zawiści i jadu, i taka pozostała przez cale długie życie".

Taką wspaniałą aktorkę i takiego człowieka mieliśmy możliwość oglądania na scenie Teatru Śląskiego. Była ona wykonawczynią przeszło 300 ról, licząc w tym okres lwowski. Sama z okazji swego jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej w 1950 roku, w dzień premiery "Balladyny" J.Słowackiego w reżyserii Wł. WOŹNIAKA sporządziła własnoręczny wykaz 111 ról opatrzyła go taką uwagą - "oto sto jedenaście ról, które pamiętam, w tym 25, w których miałam wielki sukces - podkreślone czerwonym ołówkiem". Na pierwszy miejscu znajduje się "Balladyna" i uwaga - "kiedyś Gapiono, a obecnie wdowa". W dalszych latach wzbogaciła tę listę o liczne dokonania artystyczne, wśród których wymienić trzeba przede wszystkim rolę tytułową w "Matce" Karola Czapka. Czynna zawodowo do sędziwych lat obchodziła niezwykle rzadki jubileusz 60-lecia pracy scenicznej. Zmarła w 1962 r. - w wieku 83 lat

Roman HIEROWSKI - aktor o wspaniałych warunkach scenicznych, pięknym glosie, geście i postawie. Niezapomniany odtwórca klasyków polskich, czego dowód dał w 1953 r. jako Wojewoda w "Mazepie" J. Słowackiego w reżyserii Romana ZAWISTOWSKIEGO. Recenzenci pisali, że dał postać najbardziej wstrząsającą i przejmującą. Nikt tak jak Roman HIEROWSKI nie umiał nosić szabli i kontusza, nikt tak jak on nie umiał poruszać się z godnością na scenie i tylko on potrafił znaleźć najwyższy ton, zachowując szlachetny umiar.

I równocześnie ten "wielki pan" sceny katowickiej stworzył w 1955 roku, w sztuce Garcci Lord - "Czarująca szewcowa" - postać groteskowego chaplinowskiego szewca. Z. GREŃ recenzent "Żyda Literackiego" napisał o tej roli - "O Romanie HIEROWSKIM wiadomo było, że jest aktorem o mocnym i precyzyjnym warsztacie realistycznym. Ale tu wykazał nadzwyczajną zdolność skrótu, kondensacji wyrazu, delikatnego komponowania swych przeżyć".

Ale i też to niezapomniane przedstawienie, które na trwałe zapisało się w kronikach teatru polskiego - miało niepospolitego realizatora. Był nim Tadeusz KANTOR - inscenizator, reżyser i autor oprawy plastycznej do tego spektaklu.

Podziwiając wielkie i mniejsze role Romana HIEROWSKIEGO, oczekując na każdą jego kreację nie wiedzieliśmy na widowni, że każde jego wejście na scenę poprzedzone było ogromnym cierpieniem, okupione wielką paraliżującą tremą i walką jaką musiał stoczyć z własną słabością, aby stanąć przed publicznością. Z tego też względu kiedy osłabły jego siły fizyczne i psychiczne, kiedy zaczęła go opuszczać siła woli i zaczęła zawodzić pamięć, zbyt wcześnie dla widzów, sztuki i teatru usunął się w cień sceny. Zmarł w 1974 r. Pochowany jest na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza, a grób jego z czarnego marmuru opatrzony jest napisem "Grób Rodziny Hierowskich ze Lwowa". . - -

Partnerką HIEROWSKIEGO w wielu sztukach i to tych najsławniejszych była Irena TOMASZEWSKA. Przyjechała na Śląsk opromieniona sławą "lwowskiej Racheli" i ona też zagrała tę rolę w pierwszej powojennej katowickiej realizacji "Wesela" St.Wyspianskiego na Dużej Scenie Teatru Śląskiego w dniu 6 października 1945 roku. O tej roli pisał August GRODZICKI w Dzienniku Zachodnim - "Na czoło trzeba wysunąć p. Ireną TOMASZEWSKA, która rolę Racheli zagrała b. inteligentnie - niewiele było w teatrze polskim tak dobrych interpretatorek tej roli" - myślę, że nawet dzisiaj z perspektywy wielu lat nie sposób nie przyznać racji A. GRODZICKIEMU. Delikatna, poetyczna, jakby senna i nierzeczywista, w ciemnej sukni i purpurowym szalu (jak legendarna Sulima z rysunku St. Wyspiańskiego) - na zawsze zapadła w pamięć tym wszystkim, którzy mieli szczęście oglądać tę jej kreację. Irena TOMASZEWSKA była typem aktorki intuicyjnej - to znaczy, że zawsze wiedziona instynktem i wrażliwością, sama wiedziała najlepiej jakich użyć środków, aby wywiązać się z postawionego Jej zadania. Józef WYSZOMIRSK1 tak o niej napisał "-dobra, rozbrajająco naiwna, tragicznie bezradna w powikłaniach życia" - była osobą ogromnie nerwową i tymi cechami swojej osobowości obdarzyła niezapomnianą rolę matki w sztuce 0'Neilla "Po długim dniu zapadnie noc" zrealizowaną na Malej Scenie, przez Jerzego JAROCKIEGO w 1953 roku.

Wspomniano sylwetkę artystyczną Ireny TOMASZEWSHEJ mimo, iż temat opracowania ograniczony został do udziału aktorów lwowskich w życiu artystycznym Katowic. Irena TOMASZEWSKA nie urodziła się bowiem we Lwowie, ani na Kresach Wschodnich, pochodziła z Łodzi, jednakże w latach wojny znalazła się we Lwowie, tam związała się z teatrem i razem z Bronisławem DĄBROWSKIM przyjechała do Katowic i od tego czasu w środowisku artystycznym uważana była za aktorkę lwowską. Zmarła tragicznie w 1963 r.

W zespole lwowskiego Państwowego Teatru Dramatycznego wymienić trzeba jeszcze jednego znakomitego artystę, który choć urodzony i wykształcony w Warszawie na wiele lat przed wojną związał się z teatrem lwowskim, tam był aktorem, lam zdobywał szlify reżyserskie, tam został laureatem nagrody artystycznej miasta, tam byt pedagogiem młodzieży artystycznej, tam awansował do stanowiska zastępcy dyrektora teatru i w tej roli przyjechał do Katowic razem z Bronisławem DĄBROWSKIM. Artystą tym był Edward ŻYTECKI. W Teatrze Śląskim zajął się wyłącznie reżyserią -ostatni raz pojawił się na scenie 26 stycznia 1946 r. w roli Czarnego Rycerza w "Weselu" St. Wyspiańskiego, kiedy to dla uczczenia pierwszej rocznicy wyzwolenia Katowic odegrano 50 - przedstawienie "Wesela" na scenie katowickiej, zrealizował wiele przedstawień, które zapisały się w kronikach teatru. Krytycy i recenzenci określają go jako reżysera realistę, pedantycznego, zwracającego uwagę na precyzję wykonania i wykończenia szczegółów. Podkreślano również jego talenty pedagogiczne i umiejętności pracy z aktorami. Do największych sukcesów reżyserskich E.ZYTECKIEGO zalicza się "Szczęście Frania" Wł. Perzyńskiego (premiera 7 grudnia 1946 roku) przedstawienie, w którym ujawnił się wielki talent Tadeusza ŁOMNICKIEGO oraz "Mieszczan" M. Gorkiego (premiera 19 listopada 1949r.) ze znakomitą rolą Gustawa HOLOUBKA w roli starego ptasznika Pierczychina. "Mieszczanie" nagrodzeni zostali II nagrodą w Ogólnopolskim Festiwalu Sztuk Radzieckich, który w 1949 r. odbył się w Warszawie. Edward ŻYTECKI całe życie dumny był z tej realizacji i w osobistej dokumentacji, którą gromadził w formie wielkich albumów, bardzo dużo miejsca poświęcił "Mieszczanom", a strony im poświęcone zatytułował "Był taki spektakl".

Edward ŻYTECKI był osobowością ogromnie wyróżniającą się w pejzażu kulturalnym miasta. Ten wysoki, szczupły pan, o charakterystycznym głosie i bardzo wyrazistej dykcji z nieodłącznym monoklem w oku, poruszający się z wielką godnością był żywym świadectwem minionej epoki.

W życiu towarzyskim udzielał się głównie w istniejącej kiedyś w centrum Katowic kawiarni "Cyganeria", otoczony gronem jak i on starszych panów - przy tradycyjnej małej czarnej. Już za życia był postacią legendarną, o której krążyło mnóstwo anegdot i dowcipów, bowiem znane było jego przysłowiowe sknerstwo. Dzisiaj można użyć tego określenia, natomiast Edward ŻYTECKI był człowiekiem otoczonym tak wielkim szacunkiem, że nikt nie odważyłby się otwarcie tak nazwać tej cechy jego natury.

Dowodem tego niech będzie przytoczona poniżej anegdotka, która wyszła spod pióra Marii PODOLSKIEJ i zamieszczona została w Magazynie Kulturalnym "Trybuny Robotniczej* "Słowo daję, że to prawda".

"Reżyser Edward ŻYTECKI, hory uważa rozrzutność za najgorszą i najbardziej obmierzłą z cech natury ludzkiej i propaguje całym swym sposobem bycia oszczędność i umiarkowanie, zwrócił się kiedyś do nowo przyjętej bufetowej w bufecie teatralnym:

- Proszę pani, pani będzie łaskawa odważyć mi 3 dkg szynki.
- A czy nie może być 4 deka? - zapytana bufetowa, widząc, że jest o jedno deko więcej.
Ha- ha -ha - zaśmiał się nieco zjadliwie znakomity reżyser - od razu widać, że pani jest tutaj nowa..."

Ciekawostką może być również fakt, że E. ŻYTECKI mimo pozorów oschłości, sarkazmu i dystansu do otaczającego go świata, był jednak człowiekiem bardzo wrażliwym na opinie i krytyki i śledzącym uważnie to wszystko, co o nim zostało napisane, bowiem przytoczona anegdotka pochodzi ż jego osobistego albumu. Wspominając sylwetkę artystyczną E. ŻYTECKIEGO nie można także pominąć jego aktywności społecznej, a zwłaszcza jego zasług dla Stowarzyszenia ZASP, którego był honorowym Przewodniczącym.

Z upływem lat i z coraz bardziej postępującym procesem starzenia się, po odejściu z Teatru i "przejściu na zasłużony odpoczynek" - zaczął Edward ŻYTECKI coraz bardziej izolować się od środowiska i można powiedzieć, że zmarł w opuszczeniu w 1982 r. w wieku 89 lat.

W opracowaniu niniejszym dokonano, według wyboru autora, krótkiej charakterystyki kilku artystów, którzy swoimi korzeniami lub pracą związani by]i ze Lwowem i Kresami Wschodnimi. Jest rzeczą oczywista, że lista osób godnych przypomnienia jest o wiele dłuższa np. B. DĄBROWSKI wspomina Jana GUTNERA, aktora, który występował we Lwowie od roku 1926, aż do sezonu 1944/45, a na scenie katowickiej zagrał Kreona w pierwszej realizacji "Antygeny" Sofoklesa w roku 1946. Zmarł w Katowicach w 1947 roku.

Nie można również zapomnieć o aktorze, rodowitym lwowianinie Rudolfie ZBROJEWSKIM i synu jego, długoletnim reżyserze teatru, radia i telewizji katowickiej - Zbigniewie ZBROJEWSKIM.

O artyście plastyku Janie DUTKIEWICZU, który przyjechał do Katowic na czele całej grupy dekoratorów, jako "kierownik cechu dekoratorów", a później był wieloletnim scenografem Teatru Śląskiego i autorem 12 opracowań scenograficznych.

O rzuconych na ziemię śląską z pomocnych kresów polskich - Stanisławie MOŻEJCE - modelatorze i jego żonie Aleksandrze, długoletniej kasjerce Teatru, którzy swoimi oryginalnymi osobowościami i śpiewnością mowy wzbogacili koloryt wewnętrzny Teatru Śląskiego.

Wszyscy oni zasługują na odrębne i dogłębne opracowanie, jak i temat niniejszego referatu, który został tylko zasygnalizowany.

W wystąpieniu znalazło się także słowo o Bolesławie SURÓWCE - co jest rzeczą oczywistą, bowiem był on przyjacielem aktorów i najwrażliwszym, najżyczliwszym obserwatorem życia teatralnego.

Bolesław SURÓWKA urodził się 21 stycznia 1905 r. w Rudkach koło Lwowa. Ochrzczony został w tym samym kościele parafialnym, w którym znajdują się groby rodziny Fredrów, na rękach hrabiny SKARBKOWEJ, która była jego matką chrzestną. Nauki pobierał w sławnym gimnazjum oo. Jezuitów w Chyrowie, skąd wyniósł znakomitą znajomość greki i łaciny. Studia prawnicze rozpoczął we Lwowie, a następnie odbył studia na uczelniach francuskich. Ukończył mianowicie w Lille - Wyższą Szkołę Dziennikarską i Wyższą Szkołę Nauk Społecznych i Politycznych. Tak gruntownie przygotowany do zawodu przyjechał w latach dwudziestych na Śląsk, dokąd przenieśli się jego rodzice. Ojciec Bolesława, adwokat, zaprzyjaźniony z Wojciechem KORFANTYM podjął pracę jako radca prawny Syndykatu Hut Żelaznych. Wojciech KORFANTY miał też osobisty wpływ na drogę zawodową Bolesława SURÓWKI, bowiem rozpoczął on pracę dziennikarską w organie KORFANTEGO w "Polonii". W krótkim czasie zaistniał na łamach tej gazety jako "Niejaki x".

Redagowane przez mego felietony w stałym cyklu zatytułowanym: "Pod włos" - stały się najchętniej czytaną i oczekiwaną rubryką tej gazety. Nie unikał bowiem tematów trudnych, dyskusyjnych, palących, które odważnie podejmował z temperamentem polemisty. Był bowiem Bolesław SURÓWKA znakomitym polemistą walczącym na argumenty, logicznie piętnującym błędy i śmieszności codzienności, czerpiącym z ogromnych zasobów wprost encyklopedycznej wiedzy, która wprawiała w zakłopotanie adwersarzy, a przynosiła satysfakcję przyjaciołom. Był wielkim miłośnikiem słowa polskiego. Surowym sędzią błędów językowych, które bezlitośnie wytykał wszystkim winowajcom, bez względu na ich hierarchy; zawodową i polityczną. Sam operował piórem w sposób bezbłędny. Pisał jasno, prosto, unikając zbędnych stów dla przedstawienia najbardziej zawiłych spraw. Również w opisie zjawisk artystycznych potrafił dobrać najcelniejsze sformułowania, skojarzenia i metafory, często posługiwał się nutką ironii, ale zawsze życzliwie i trafnie. Lata wojny przerwały jego świetnie zapowiadającą się karierę dziennikarską. Był żołnierzem września, rannym pod Tomaszowem Lubelskim, konspiratorem w czasach okupacji i dziennikarzem prasy podziemnej. Po zakończeniu wojny już 9 lutego 1945 r. był w Katowicach i rozpoczął pracę w Dzienniku Zachodnim, wznawiając pamiętne dla czytelników felietony "Pod włos" sygnowane "Niejaki x". Wiemy był tym felietonom do końca, jak i wiemy samemu sobie, co powodowało, że w różnych czasach naszej powojennej historii "Niejaki x" był usuwany w den. Wtedy ożywiał się jako recenzent teatralny i baczny obserwator życia artystycznego, a także odżywała w nim pasja wędrownika po ziemi polskiej, co uprawiał namiętnie od lat młodzieńczych.

W pierwszych latach po wojnie plonem jego wędrówek po Ziemiach Zachodnich i Opolszczyźnie był cykl felietonów odkrywających piętno tych ziem, ludzi, którzy przetrwali przez pokolenia, wierni polskości. Był patriotą, człowiekiem zakochanym w ziemi ojczystej, ale jego przekorna natura buntowała się często przeciwko urządzonym na pokaz manifestacjom i wtedy mawiał "najgorsza z chały - to chała patriotyczna". Miał wielkie poczucie humoru, a że był człowiekiem dowcipnym dał dowód we wspomnieniach z lat międzywojennych zatytułowanych "Było minęło", które ukazały się drukiem w 1980 r. Wiadomo, że miał zamiar opisać i lata następne, nie zdążył. Umarł w 1982 r. w Katowicach, na Śląsku, na ziemi, z którą związał się na całe życie.

Po śmierci Bolesława SURÓWKI redakcja Dziennika Zachodniego uchwaliła nagrodę jego imienia, dla młodych, dobrze zapowiadających się adeptów sztuki dziennikarskiej.


Powrót

Licznik