(Summary)

O PROFESORZE JAKUBIE PARNASIE NA TLE LWOWA z lat 1938 do 1945

prof. TOMASZ CIESZYŃSKI

ARCHIWUM HISTORII I FILOZOFII MEDYCYNY 1997,61,2 PL ISSN 0860-1844

Kiedy zaczynałem studia lekarskie na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w jesieni roku 1938, wszystko było dla mnie nowe i urzekające majestatem wiedzy. Z podziwem patrzyłem na piękne budynki zakładów teoretycznych, z nabożeństwem słuchałem pierwszych wykładów. Już sama ceremonia immatrykulacji, która odbyła się we wspaniałej auli uniwersytetu wywarła na mnie głębokie wrażenie, kiedy pan dziekan ubrany w togę ozdobioną złotym łańcuchem z wizerunkiem królewskim, profesor Napoleon Gąsiorowski, podawał nam do uścisku rękę w czarnej rękawiczce, a pani Rzucidłowa przekazywała mu do wręczenia kolejny indeks studencki. W szczególności utkwił mi w pamięci wykład z propedeutyki lekarskiej profesora Włodzimierza Sieradzkiego, w którym ukazał wizję naukowej tradycji Lwowa sięgającej roku 1661 - ab Universitate Leopoliense condita.

Chyba drugim z kolei był wykład z chemii ogólnej dla medyków, który miał profesor Jakub Parnas. W dużej sali wykładowej, za długą i bardzo wysoką ladą chemiczną stanął starszy pan ogromnego wzrostu i pokaźnej tuszy, o twarzy z nalanymi różowymi policzkami, z kroplami potu na czole, o krótko ostrzyżonych siwiejących włosach. Jednakże w zestawieniu z potężnym stołem chemicznym wyglądał w pełni proporcjonalnie, tylko asystent Pieczonka wydawał się drobny a przygotowująca pokazy pani Mochnacka zaledwie, wystawała nad płytę stołu. Profesor spojrzawszy na nas niebieskimi oczami zaczął od słów: „Moi Państwo!" lekko przy tym sapiąc. Kontakt ze słuchaczami został nawiązany.

Wykłady jego były niezmiernie ciekawe ze względu na obrazowy sposób mówienia, obfitość pokazów i zwyczaj wplatania anegdot i żartów. Kiedy przedmiotem wykładu była woda jako jeden z głównych składników skorupy ziemskiej pouczył nas, że woda destylowana jest bezbarwna, jednakże woda źródlana, którą Lwów prowadził rurociągiem ze Szkła i Dobrostanu, zawierająca nieco związków chemicznych, jest barwy lekko błękitnej. Nie wszyscy o tym wiedzieli ale ja wiedziałem, że to prawda. Aby unaocznić ten fakt profesor wziął, do ręki szklaną kolbę i napełnił ją wodą z kranu. Potem uniósł ją do góry i trzymając z tyłu poza nią biały karton pokazał obecnym. Sam byłem zdumiony, że w tak małej ilości wody zjawisko niebieskiego zabarwienia wystąpiło tak wyraziście. Zapytawszy siedzących w pierwszej ławce studentów czy potrafią określić kolor wody uśmiechnął się i powiedział: Rzeczywiście ta woda jest wyraźnie niebieska ale dziwi mnie, że nikt nie zauważył, iż na dnie kolby była odrobina błękitu metylenowego. Niemniej jednak to co powiedziałem o kolorze wody wodociągowej jest słuszne, aczkolwiek można się o tym przekonać dopiero na grubszej jej warstwie np. w domowej wannie.

Kiedyś na wykładzie z chemii fizjologicznej na temat chemii moczu powiedział, że lekarz może, nie mając nawet do dyspozycji laboratorium, w prosty sposób stwierdzić czy badany przez niego chory ma cukrzycę. Nie każdy jednak nadaje się na lekarza. „Oto zlewka z moczem chorego na cukrzycą. Wkładam do niej palec a teraz mój palec oblizuję. Czy jest na sali student, który odważy się to zrobić? " Znalazł się student - ochotnik, spróbował i powiedział: „Ten mocz jest lekko słodki. " „I słusznie, powiedział Parnas, dziwi mnie jednak, że nie zauważył Pan iż próbując smak tego moczu wsadziłem palec wskazujący a polizałem palec trzeci" Wywołało to wybuch śmiechu. Gwoli dokładności należy wspomnieć, że nie wszyscy studenci akceptowali taki sposób żartowania.

Poczucie humoru jakie posiadał było ważnym atrybutem jego osobowości promieniującej talentem dydaktycznym, przede wszystkim jednak obdarzonej uzdolnieniem badawczym, którego jako studenci nie mogliśmy oczywiście ocenić ale z treści wykładów wyraźnie ono wynikało.

Dopiero z perspektywy 37 lat po śmierci profesora Parnasa kompetentną i wnikliwą ocenę całości jego dorobku badawczego podał prof. Włodzimierz Ostrowski. Okres pogodnych studiów skończył się bezpowrotnie z chwilą wybuchu II wojny światowej i utraty niepodległości przez Państwo Polskie. W atmosferze przemocy oraz niewyobrażalnego zakłamania, które przyniosła okupacja sowiecka - wydziały lekarski i farmaceutyczny zostały wydzielone z uniwersytetu i utworzono z nich Państwowy Instytut Medyczny stosownie do wzoru sowieckiego. Na jego czele postawiono doktora nauk medycznych Anatolija(?) Makarczenkę z Moskwy, który okazał się człowiekiem sprężystym i sprawnym w dziedzinie administracji. Mianował dziekanem wydziału lekarskiego prof. Bolesława Jałowego a dziekanem wydziału farmaceutycznego prof. Jakuba Parnasa. Na wstępnym zebraniu z profesorami medycyny przedstawił się jako były pastuch, który dzięki osobistym zdolnościom i opiece partii komunistycznej doszedł do swego stanowiska. Posiadał niewątpliwie łatwość kontaktu z ludźmi.

Nastrój jaki towarzyszył otwarciu studiów w Medycznym Instytucie był ponury i przygnębiający. Studentów (na początku prawie wyłącznie Polaków) Spędzono na tzw. mityng, aby kłamliwą i nachalną propagandą wytworzyć w nas poczucie zniewolenia i beznadziei. Nad stołem prezydialnym rozwieszono na czerwonym tle ogromny napis:

MY POBIEDIM WES' MIR
PROLETARII WSIECH STRAN SOJEDINIAJTIES'

Na kolejnych mityngach szkalowano Polskę i Polskość stosując ordynarne inwektywy dla uzasadnienia agresji sowieckiej i okupacji terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Były to działania psychologiczne, którym towarzyszyły działania fizyczne dokonujące się nieustannie w całym mieście. Dotyczyły one kolosalnego niedoboru żywności (z pewnością sztucznego w początkowym okresie), powodującego długie „ogonki" osób czekających po kilka godzin na możliwość kupienia chleba, cukru i innych niezbędnych środków żywności, a przeżywających w tym czasie lęk o to co się dzieje w ich mieszkaniach. Te bowiem były oblegane przez sprowadzane rodziny rosyjskie, które przeważnie siłą zdobywały do nich dostęp, aby następnie zagnieździć się i w najbliższym czasie spowodować wywóz całej lwowskiej rodziny na wschód za Ural - w nieludzkich warunkach zimy, głodu i przemocy.

W takiej atmosferze psychicznego i fizycznego terroru ludność Lwowa samorzutnie i instynktownie jednoczyła się w duchu potępienia szatańskiej rzeczywistości. Jedynie jednostki nie czujące się etnicznie związane z polskością włączyły się w nurt zakłamanej propagandy i na łamach Czerwonego Sztandaru wtórowały nakazom z Moskwy, uzupełniając je płaszczeniem się i wychwalaniem „słońca narodów" Stalina. Z nich rekrutowali się późniejsi czołowi przedstawiciele literatury i prasy PRL. O ile ktoś mógł mieć iluzje co do istoty ustroju komunistycznego jaki siłą wprowadził Związek Sowiecki jak to było z profesorem Franciszkiem Groërem, który na pierwszym mityngu w Instytucie prof. Weigla powiedział ze swadą: „przez całe moje życie przewijała się czerwona nić komunizmu", co miałem przykrość osobiście usłyszeć, to trzeba powiedzieć, że prędko się ich pozbył, równie prędko jak prof. Groër, który nigdy potem nie pozwolił na podobną enuncjację. Przeciwnie, grono profesorów medycyny zachowywało się z godnością, a trzeba wspomnieć, że jednego z nich NKWD aresztowało, mianowicie profesora Romana Renckiego oskarżając go -jak podaje prof. Albert - o to, że finansowo wspierał polską konspirację niepodległościową.

Wspomniany dyrektor Makarczenko żądał od profesorów ażeby wykładali po rosyjsku albo po ukraińsku pomimo, że nie znali tych języków ale nie osiągnął tego celu, a nawet ci dwaj profesorowie tj. Groër i Ostrowski, którzy znali świetnie rosyjski, wykładali w końcu po polsku, albowiem zespół słuchaczy pediatrii i chirurgii szczegółowej na latach wyższych stanowili w większości Polacy. Pozostaje mi w pamięci narada, dotycząca sprawności nauczania, z udziałem profesorów i studentów wydziału lekarskiego, zwołana przez dyrektora Makarczenkę, na której zabierali głos tzw. starostowie kursów czyli lat studiów. Stosownie do sowieckiego stylu takich zebrań można się było spodziewać napaści na profesorów wykładających po polsku. Tymczasem przemawiający kolejno starostowie zachowali się rzeczowo stwierdzając, że po początkowych trudnościach zaczęli rozumieć wykłady i są z nich zadowoleni. Atmosferę zakłóciła jednak starościna z pierwszego roku zarzutem w stosunku do profesora Parnasa. Przytoczyła sprawę koloru wody wodociągowej i oświadczyła: „nie nado obmanywat' studientow nieczestnym ehsperimentom". Zaskoczony tą krytyką profesor Parnas próbował zasłonić się chęcią wyrazistego przedstawienia przedmiotu ale Makarczenko zakończył rzecz krótko: "Nie lzia tawo' diełat' prafiesor Parnas!".

W klimacie bardzo ciężkiej zimy i narastającego sowieckiego terroru niosącego kolejną falę wywozów na wschód - Lwów wchodził w rok 1941 zachowując pomimo udręczenia wolę przetrwania. Tym większym zaskoczeniem było niespodziewane zaprezentowanie się jako sowieckiego działacza politycznego znanego profesora Jakuba Parnasa. W numerze z 9 stycznia 1941 roku wychodzący codziennie Czerwony Sztandar obwieścił, że prof. Jakub Parnas przyjął czołową rolę w Lwowskiej Obwodowej Radzie Delegatów Pracujących i dnia poprzedniego tj. 8 stycznia 1941 roku wygłosił przemówienie inauguracyjne na pierwszej sesji tejże Rady, Oto co wtedy powiedział:

    Przypadł mi w udziale wielki zaszczyt otwarcia pierwszy sesji Lwowskiej Obwodowej Rady Delegatów Pracujących. Przed Obwodową Radą Delegatów Pracujących staje zagadnienie dalszego budownictwa gospodarczego. Powinniśmy przede wszystkim podwoić dalszy rozwój przemysłu, zwiększyć wydajność pracy, podnieść jakość produkcji, rozwinąć gospodarkę rolną. Wszystko to powinno zapewnić dalsze polepszenie materialnego dobrobytu pracujących. Towarzysze! Mądra polityka zagraniczna rządu radzieckiego zapewniła nam pracę pokojową ale nie możemy zapominać, że pozostajemy w otoczeniu kapitalistycznym. Oto dlaczego, Towarzysze, Rada Obwodowa i wszyscy pracujący naszego obwodu powinni jeszcze bardziej zaostrzyć uwagę w sprawie wzmocnienia Czerwonej Armii, zwiększenia obronności i potęgi naszej ojczyzny. Niech żyją pracujący Związku Radzieckiego, którzy stworzyli pierwsze w świecie wielkie państwo robotników i chłopów! (oklaski). Niech żyje Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia bolszewików! (huczne oklaski). Niech żyje wielki wódz, przyjaciel i nauczyciel pracujących towarzysz Stalin! (długotrwale oklaski, wszyscy wstają)".

Jest to dosłowny tekst przemówienia według Czerwonego Sztandaru z nawiasowymi komentarzami tejże gazety.

Należy podkreślić, że treści przemówienia z dnia 8 stycznia 1941 roku profesor Parnas nigdy nie sprostował, nie odwołał, ani się nie wyparł. Tym aktem politycznym Jakub Parnas uczynił Związek Sowiecki swoją ojczyzną łamiąc lojalność wobec Rzeczypospolitej Polskiej, której od roku 1921 zawdzięczał stanowisko profesora UJK, warunki owocnej pracy naukowej i społeczny szacunek. Jest w tym akcie politycznym coś szczególnie zastanawiającego. Abstrahując od jego oceny moralnej nie można było wówczas zrozumieć co profesor Parnas chciał tym sposobem osiągnąć. Czyżby przewidywał, że wybuchnie wojna między Niemcami a Związkiem Sowieckim, a nie czując się Polakiem wybrał opcję, którą uznał za najbezpieczniejszą? Czy myślał serio o karierze politycznej w sowieckim reżimie.

W świetle przedstawionych faktów gołosłowne są twierdzenia, że powód do nagłego opuszczenia Lwowa przez profesora Parnasa razem z żoną i synem zaraz po napaści III Rzeszy Niemieckiej na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku, nie miał realnego aspektu politycznego. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że jako wysoki dygnitarz sowiecki nie miał wyboru. Uciekając, uratował życie zagrożone w nie mniejszej mierze także ze strony dwóch innych kryteriów hitlerowskiej polityki eksterminacyjnej.

Sprawę osoby profesora Parnasa zagłuszyły zupełnie tragiczne wypadki, które nastąpiły we Lwowie na przełomie czerwca i lipca 1941 roku. Bezpośrednio po niemieckiej agresji NKWD przeprowadziło we Lwowie masowe aresztowania. Wśród aresztowanych znalazł się ojciec mojego kolegi Romka Kostołowskiego - starosta okresu międzywojennego Wojciech Kostołowski, którego zaraz po uwięzieniu, razem z kilkoma tysiącami innych więźniów, okrutnie zamordowano. W ciągu kilku dni od 22 do 27 czerwca 1941 roku odczuwaliśmy we Lwowie objawy paniki i nasilonego terroru ze strony zaborcy. Czerwona Armia cofała się bezładnie, władze polityczne i administracyjne pośpiesznie likwidowały swoje agendy, przerażone rodziny sowieckie uciekały samochodami ciężarowymi. Jako ostatnie, bo 27 czerwca wycofało się NKWD. Naloty niemieckie, a przede wszystkim starcia na kruszącej się linii frontu sprawiły, że szpitale były pełne rannych. Przez tych kilka dni pracowałem w Klinice Chirurgicznej jako student - sanitariusz starając się pomóc w miarę mych możliwości. 26 czerwca w południe przed klinikę zajechał samochód ciężarowy, wysiadła z niego kobieta w mundurze wojskowym, która z pepeszą w ręce błyskawicznie wtargnęła na salę chorych gdzie leżało kilku żołnierzy sowieckich. Stałem przy łóżku rannego w klatkę piersiową. Ranny żołnierz, czy też oficer, był przytomny, ale z trudnością oddychał. Kobieta wymierzyła we mnie pepeszę, a spojrzawszy na rannego zawołała: „Wstawaj!" i jakby usprawiedliwiając się powiedziała do mnie: „Eto moj muż". Ranny powoli powstał i zataczając się, podtrzymywany przez kobietę zszedł do ciężarówki i zaraz odjechali.

28 czerwca nie było już NKWD-ystów, sowieckich żołnierzy ani cywilów. Ludność miasta, zrozumiawszy, że groza sowiecka przestała istnieć, wyłamała bramy więzienne, aby uwolnić swoich bliskich, krewnych i przyjaciół. Obraz, który poznano był straszny. W obu więzieniach - przy ul. Łąckiego i przy ul. Kazimierzowskiej odnaleziono tylko stosy trupów. Wrażenie było nieludzkie i niesamowite. Byłem tylko we więzieniu przy ul. Łąckiego: w wąskich bezokiennych celach leżały w kilku warstwach trupy pomordowanych. We większej sali, przez wyłamane drzwi widziałem mnóstwo zwłok ułożonych bok do boku, warstwami na wysokość mojej klatki piersiowej. Odór rozkładających się ciał był nie do zniesienia. Wyszedłem zdruzgotany, zbierało mi się na wymioty. Przez trzy dni miasto było na poły umarłe. Po ulicach przesuwały się postaci otępiałych ludzi. Słońce paliło żarem na bezchmurnym niebie a słaby powiew wiatru roznosił na wszystkie dzielnice cuchnący odór więziennego powietrza.

Rankiem 1 lipca dobiegły mnie z ulicy podniecone głosy. Zrozumiałem, że do Lwowa wkroczyli Niemcy. Ale u nas w domu panowała cisza. Ojciec siedział przy biurku zamyślony i poważny. Matka milcząco przygotowywała śniadanie. Niedługo potem oglądałem na ulicy Pełczyńskiej przemarsz niemieckiej brygady strzelców górskich z szarotkami na czapkach. Byli to młodzi chłopcy o . pogodnych twarzach, kosmyki jasnych włosów wystawały im spod czapek. Idąc, śpiewali rytmicznie: „Heili! Heilo". Niewiele osób im się przyglądało. Stojące obok mnie panny Sassowerówny, obie z naręczami kwiecia, z entuzjazmem rzucały niemieckim żołnierzom pojedyncze kwiaty. Było w ich gestach coś absurdalnego jakby były nie z tego świata.

Drugiego lipca dowiedzieliśmy się, że Gestapo aresztowało na Politechnice profesora Bartla. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku nastąpiło masowe aresztowanie 23 profesorów uczelni akademickich Lwowa, których ponad połowę stanowili profesorowie medycyny. W tej tragicznej grupie znajdował się też Ojciec mój profesor dr med. Antoni Cieszyński. Niektórzy z profesorów zostali zabrani z domów razem ze swymi żonami, niektórzy zaś z synami albo innymi krewnymi i bliskimi osobami. Za wyjątkiem profesora Franciszka Groëra, którego po krótkim przesłuchaniu oficer kierujący oddziałem Gestapo Hauptsturmführer SS Hans Krüger wypuścił na wolność, wszyscy oni zostali tej samej nocy przed świtem zamordowani przez rozstrzelanie.

Było znamienne, że ani dowódca oddziały Hans Krüger ani jego zastępca Walter Kutschmann nie wyjaśnili dlaczego aresztują profesorów, których zaraz potem rozstrzelano. Ale analiza dziejów dwudziestego wieku daje wyjaśnienie. Powodem była idea kanclerza III Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera fizycznego odmóżdżenia narodu polskiego, którą ze swej strony realizował Związek Sowiecki ze Stalinem na czele stosując eksterminację bezpośrednią i pośrednią.

Okupacja niemiecka przyniosła niekończące się pasmo udręczeń i cierpień uderzając taranem zagłady w Polaków i Żydów. W dziedzinie zbrodni Niemcy uzyskali współdziałanie ze strony podporządkowanej im ukraińskiej dywizji SS Galizien, przekształconej po jej rozpadzie w ludobójcze oddziały UPA, które na wschodnim obszarze Drugiej Rzeczypospolitej dokonały eksterminacji z górą pół miliona polskiej ludności cywilnej.

Kiedy po klęsce pod Stalingradem Wehrmacht znalazł się w nieprzerwanym odwrocie, niebo lwowskie zasnuły dymy niosące akroleinowy zaduch zwłok palonych w lesie pod Czartowską skałą, gdzie Totenkommando 1005 złożone z młodych Żydów pod strażą SS-manów zacierało ślady zbrodni niemieckich.

W stygmatach śmierci Lwów oczekiwał wkroczenia Czerwonej Armii. Nastąpiło ono nagle i gwałtownie (27 lipca 1944 roku). Mam w oczach obraz czołgu sowieckiego sunącego z Góry Kadeckiej, na którym z rozwianym włosem widniała kobieta - żołnierz z uniesioną nad głową pepeszą. Z tyłu za czołgiem dwoma sznurami biegli skuleni żołnierze. Ich ryk: „urrhaaa!!!" był niesamowity. Niemiecki żołnierz na ulicy Tomickiego rzucił broń i zasłonił twarz, drugi zaczął uciekać. Usłyszałem jeszcze wołanie: „Mein Gott!".

W ciągu pierwszych tygodni po przejściu frontu poznałem szczegółowo okoliczności śmierci lwowskich profesorów. Razem z docentem Albertem i profesorem Groërem byliśmy w bursie Abrahamowiczów. Natrafiłem na młodego Żyda z Totenkommando 1005 Leona Weliczkera, który na moje naleganie opisał szczegóły ekshumacji zwłok zamordowanych profesorów oraz technikę palenia „figur" jak Żydzi z Totenkommando nazywali trupy wydobywane z masowych grobów. Wspólnie z nim i rosyjskim pisarzem Władimirem Bielajewem zidentyfikowałem miejsce rozstrzelania, które przez pewien okres czasu było zbiorowym grobem ofiar mordu. W tym właśnie miejscu zebrałem odpryski kości ludzkich (łuskę kości skroniowej i paliczki palców) a także łuski po nabojach. Wszystkie te przedmioty, po obejrzeniu ich przez profesora Marciniaka przekazałem potem docentowi Popielskiemu do ekspertyzy sądowo -lekarskiej. Garść ziemi z miejsca rozstrzelania Matka moja przechowała w kryształowej urnie i tę ziemię w wiele lat później wmurowano u podstawy pomnika we Wrocławiu.

W czasie kiedy badałem ślady zbrodni niemieckiej popełnionej na profesorach uniwersytetu, politechniki i akademii weterynaryjnej zamordowanych dlatego, że byli nauczycielami polskiej młodzieży, Lwów przeżywał falę wyniszczających aresztowań prowadzonych przez NKGB. Objęły one członków konspiracji niepodległościowej, którzy na rozkaz ujawnili się, aby w momencie wkroczenia sowieckiej armii zaznaczyć polskość Lwowa. Umieszczeni we więzieniach, poddawani śledztwu, otrzymywali wyroki skazujące ich na wiele lat przebywania w obozach koncentracyjnych na terenie Związku Sowieckiego. Wśród nich znalazł się mój serdeczny kolega z lat gimnazjalnych Jurek Habela. Wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, że chodzi o eradykację ludności polskiej na obszarze Drugiej Rzeczypospolitej Polskiej zajętym przez Związek Sowiecki i że jest to dalekosiężna akcja Stalina, na którą miał otrzymać ex post nieodpowiedzialne placet od Roosevelta i Churchilla - w haniebnej umowie w Jałcie. Do tego bowiem czasu usiłowałem zrozumieć motywy zbrodni komunistycznych w marksistowskich kategoriach doktryny nienawiści klasowej, wyrażonej w oficjalnej propagandzie podziałem ludzi na „krwiopijców" i „wyzyskiwanych". Jednakże istotny powód tkwiący w nienawiści plemienne -etnicznej do Polaków jako narodu - uświadomiłem sobie dopiero po ogłoszeniu przez władze sowieckie wezwania do wyjazdu na zachód i zarejestrowania się w tym celu u pełnomocnika KRN przy ulicy Dąbrowskiego, albowiem kiedy ludność Lwowa wcale nie okazała chęci do opuszczenia miasta wtedy NKGB zastosowało terror nadający mu jak najbardziej spektakularny charakter. Aresztowano bardzo wielu spośród pozostałych przy życiu - po masakrze hitlerowskiej - profesorów oraz docentów a także wielu asystentów wyższych uczelni Lwowa co uświadomiło ludności Lwowa, że jako Polacy mamy zostać wytępieni.

Aresztowanych profesorów w większości wysyłano do obozów pracy katorżniczej w „Donbasie" gdzie zginęli, m.in. nie wytrzymują niezwykle ciężkich warunków egzystencji profesorowie Politechniki Lwowskiej Tadeusz Kuczyński i Emil Łazoryk. Ta swoista propaganda wyjazdu na zachód, z alternatywą wyjazdu na wschód do obozu koncentracyjnego, albo na tamten świat, odniosła założony przez Stalina skutek. Ludność Lwowa zaczęła masowo rejestrować się i wyjeżdżać tzw. Transportami, tj. pociągami złożonymi z wagonów towarowych, w których zamykano po kilka rodzin z odrobiną mienia osobistego. Nic dziwnego, że nawet moment zakończenia II wojny światowej ogłoszony s wraz z faktem kapitulacji Niemiec w dniu 9 maja nie wywołał uczucia ulgi i stosownej radości.

Wkrótce nastało lato. Pod koniec sierpnia 1945 roku w bramie prowadzącej na teren zakładów teoretycznych wydziału lekarskiego przy ulicy Piekarskiej spotkałem docenta Alberta. Od niego dowiedziałem się, że z Moskwy przyjechał profesor Parnas i jest teraz w Zakładzie Chemii Fizjologicznej. Spojrzawszy w tym kierunku zauważyłem stojący tam samochód wojskowy. I wtedy właśnie wyszedł Parnas, który spostrzegł nas z daleka i zaczął się zbliżać. Na tle tragedii zamordowanych profesorów ukazał mi się nagle jak wspomnienie przedwojennych czasów kiedy państwo Parnasowie gościli w domu moich Rodziców. Ucieszyłem się bardzo, że go widzę żywego i dobrze wyglądającego i witając się z nim dałem temu wyraz. Parnas powiedział: 

    - „Wiem wszystko o losie profesorów. A jak Pana Matka? Czy można ją odwiedzić? " 
    - „Oczywiście jeżeli nie ma Pan innego planu może to być jeszcze dziś." 

Umówiliśmy się popołudniu w naszym domu przy ulicy Bogusławskiego 9.

Parnas przybył punktualnie. Przyjechał wojskowym łazikiem w towarzystwie oficera NKGB. Kiedy otworzyłem drzwi, profesor wszedł witając się z moją Matką a w drzwiach stanął oficer, który go przywiózł. Parnas powiedział: 

    -„Ten oficer wszędzie mi towarzyszy. 
Matka uprzejmie zaprosiła NKGB-ystę do wejścia. Przyjrzałem mu się uważnie. Był to młody mężczyzna o słowiańskiej twarzy, niebieskich oczach, bardzo postawny. Oficer jakby zastanawiał się przez moment potem elegancko zasalutował i powiedział: „Balszoje spasibo, padażdu wnizu". Szybko się odwrócił i zszedł na parter.

Wtedy Matka zaprowadziła naszego gościa na werandę od strony cytadeli gdzie kwiaty i drzewa odcinały nas od świata zewnętrznego. Na stoliku przygotowała piękną chińską zastawę do herbaty - relikt domowej porcelany, który się jeszcze uchował. Pośrodku widniało małe błękitne puzderko włoskiej roboty, w którym zawsze była sacharyna dla jednego gościa cierpiącego na cukrzycę. Parnas był wyraźnie wzruszony. Siedząc przy herbacie powiedział, że zdaje mu się, iż powrócił świat dawnych lat.


     - „Słyszeliśmy, że posiada Pan godność Akademika tzn. członka Wszechzwiązkowej Akademii Nauk, czy to jest rzeczywiście inny świat, nieporównywalny z tym, który znaliśmy?"

     -"Rzeczywiście - to inny świat." Parnas westchnął

     - „Wyobrażam sobie, że przeżyli Państwo wiele od chwili opuszczenia Lwowa, proszę nam o tym opowiedzieć”.

     - „To były istotnie ciężkie chwile nawet po pełnej niebezpieczeństw drodze -w ciężarówce - do Kijowa, a potem pociągiem do Ufy bo tam znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji. Nie miałem żadnego oficjalnego punktu zaczepienia gdzie mógłbym pracować jako profesor i nic nie wskazywało na taką możliwość. Osobiste rzeczy, które zdołaliśmy przewieść ze sobą stanowiły nasz cały majątek a było ich bardzo niedużo. Kosztowności, które dawały możność przeżycia kończyły się. Nie mieliśmy widoków na trwałe choćby skromne źródło utrzymania. Było ciężko, ale byliśmy razem. 
    Wtedy przyszła wiadomość o tworzeniu polskiego korpusu przez gen. Andersa. Zrozumiałem, że dla Oskara to droga, którą musi obrać. Syn nasz wstąpił do tworzącej się armii polskiej. Wiedziałem, że czeka nas długa rozłąka i że przyszłość jest niewiadoma. Ale ta decyzja była słuszna. 
    Wkrótce nawiązałem kontakt z ambasadorem Polski prof. Kotem. Udało mi się wyjechać do Moskwy ale możliwość osiedlenia się tam wyglądała jeszcze bardziej beznadziejnie niż w Ufie. Odwiedziłem kilku profesorów i jeden z nich dał mi do zrozumienia, że nie znajdę dla siebie miejsca jeżeli taki rozkaz nie przyjdzie ze szczytu władzy. Słuchałem przygnębiony, ale w tym tkwiła deska ratunku. Otóż, powiedział mi, na Kremlu, obok głównej bramy znajduje się skrzynka pocztowa na listy skierowane bezpośrednio do Stalina. List taki musi koniecznie dotyczyć sprawy wojny z Niemcami i zawierać konkretną propozycję jakiegoś działania, które mogłoby umożliwić uzyskanie przewagi nad nieprzyjacielem. Myślałem nad tym intensywnie i wykorzystałem tę informację. W nocy napisałem list do Stalina, w którym rozważyłem sytuację żołnierzy sowieckich na froncie w warunkach trudności zaopatrzenia i ogromnego wysiłku, zwracając uwagę na to, że istnieje substancja chemiczna pozwalająca przetrzymać kilka dni głodu i wyczerpania. Substancją tą jest kofeina. Otóż, zaproponowałem próbę wytwarzania kofeiny z dostępnego substratu, a mianowicie z kurzych odchodów, list ten zaniosłem rano do bramy kremlowskiej i osobiście wrzuciłem do skrzynki bezpośredniego kontaktu. Teraz wypadki potoczyły się błyskawicznie. Nie minęły 24 godziny kiedy odszukał mnie oficer NKGB doręczając wezwanie do stawienia się na Kremlu następnego dnia o godzinie 12-tej przed obliczem Stalina. Pełen napięcia przybyłem pod bramę Kremla pół godziny przed wyznaczonym czasem. Dyżurny wojskowy miał widocznie odpowiednią instrukcję gdyż sprawdziwszy moje wezwanie otworzył przejście i skierował mnie da pałacu kremlowskiego. Odebrał mnie inny oficer, który przez szereg korytarzy zaprowadził mnie do pięknej sali informując, że mam w niej zaczekać. Stało tam stylowe biurko i kilka foteli, naprzeciw okien widniał antyczny zegar majestatycznie poruszający wahadłem. Wskazówki z wolna zbliżały się do godziny dwunastej. Nagłe zegar zaczął wybijać południe. Z dwunastym uderzeniem, po strome przeciwnej niż wszedłem, otwarły się drzwi i ukazał się Stalin. Był ubrany w biały mundur. Zobaczyłem, że istotnie jest niewielkiego wzrostu. Wtedy uczułem, że przenika mnie spojrzeniem. Uznałem, że należy zbliżyć się i złożyć ukłon i tak uczyniłem, Stalin również postąpił i podając mi rękę powiedział: „Stalin". Potem wskazał mi fotel i rozpoczął od tego, że czytał mój list i rozważał moją propozycję. Pragnie przede wszystkim wiedzieć co jest potrzebne do realizacji mojego projektu. Oświadczyłem, że potrzebny mi jest zakład pracy z elementarnym wyposażeniem chemicznym i oficjalny tytuł do wykonania tego zadania. Nie mam bowiem w Moskwie ani zatrudnienia ani warsztatu pracy. To wszystko można załatwić - powiedział Stalin i żegnając się ze mną dodał: „Spasibo za Wasze priedłażenie". Audiencja była zakończona.
    W ciągu kilku dni zaoferowano mi pomieszczenia chemiczne nadające się na pracownie jednak bez jakiegokolwiek wyposażenia. Zrobiłem listę obejmującą nieodzowny sprzęt oraz zapas szkła laboratoryjnego i koniecznych odczynników. Otrzymałem to bardzo prędko, chociaż w małej ilości. Jednocześnie dostałem nominację na kierownika zakładu biochemii stanowiącą podstawę stabilizacji w Moskwie. Nie minął tydzień a już dostarczono kilka metrów sześciennych kurzych odchodów".

    - „To brzmi zupełnie jak baśń z tysiąca i jednej nocy” - powiedziała moja Matka. 

    - "I ja poniekąd to tak odczuwałem"

    - „I kiedy został Pan członkiem Akademii?"

     -"Nastąpiło to niedługo potem."

    - „To znaczy, że udało się Panu zrealizować syntezę kofeiny?"

    - „Co do tej sprawy, to muszę przyznać iż z góry przewidywałem, że nie jest ona do wykonania w tych warunkach. Aby zyskać na czasie wysuwałem dodatkowe żądania dotyczące wyposażenia zakładu i dzięki temu minął okres cofania się wojsk sowieckich aż front stanął pod Stalingradem, a potem zaczęła się kontrofensywa. Wtedy sprawa kofeiny przestała być paląco ważna."

    - „Jak układają się Pana stosunki na terenie Akademii?"

    - „Nawiązałem osobiste kontakty z kilkoma osobami w bardzo miłej a nawet przyjaznej atmosferze. Trzeba przyznać, że większość członków to ludzie na wysokim poziomie intelektualnym. Niestety nie wszyscy."

    - „A co Pan myśli o Łysence, którego tak silnie reklamuje oficjalna propaganda?"

    - „Widzi Pani to przebojowy ale niebezpieczny człowiek. Przede wszystkim naukowy hochsztapler. A w pewnym sensie terroryzuje członków Akademii swoimi pozanaukowymi powiązaniami. Przekracza to granice przyzwoitości. Na jednym z posiedzeń wystąpił z tyradą nonsensów, które zebrani przyjęli w zupełnym milczeniu. Wtedy nie wytrzymałem i rzeczowo skrytykowałem jego wystąpienie. Od tego czasu jest on, jak sądzę, moim zaciętym wrogiem"

    - "Bardzo to przykre. Mam jednak nadzieję, że wszystko ułoży się dobrze i oby tak samo szczęśliwie jak do tej pory."

    Teraz, z kolei profesor Parnas zaczął zadawać pytania dotyczące rodzin zamordowanych profesorów. Zainteresował się losem Pani docent Schuster, szwagierki profesora Nowickiego.

    - "Rzeczywiście, pani Lusia podpisała Volkslistę i bardzo z tego powodu cierpiała. Zrobiła jednak w tym czasie wiele dobrego i narażała się wspólnie z panią Olgą (Nowicką) przechowując kilkoro Żydów."

    Parnas pokiwał głową mówiąc: „Biedaczka postawiła na niewłaściwego konia".

    - „Myślę Panie Profesorze, że trudno jest być czyimś sędzią,"

    Parnas nic na to nie powiedział.


Kiedy po przeszło dwu godzinach pogawędki profesor Parnas się podniósł i zaczął żegnać, Matka przekazała na jego ręce pozdrowienia dla pani Parnasowej i życzyła mu szczęśliwego powrotu do Moskwy. Odprowadziłem go na dół aż do samochodu. Podając mi rękę uśmiechnął się.

Jak wiadomo profesor Parnas zmarł w roku 1949 (29 stycznia) w czasie przesłuchania we więzieniu w Moskwie. Został aresztowany na podstawie „oszczerczych zarzutów o szpiegostwo na rzecz zachodniego państwa". Zdumiewające, że naczelny prokurator Związku Sowieckiego generał Rudenko i prokurator wojskowy pułkownik Granienow, którzy te fakty stwierdzili, nie umieli wskazać autora owych „oszczerczych zarzutów".

Można przypuszczać, że błąd życiowy jaki popełnił profesor Parnas 8 stycznia 1941 roku wypływał z kolejnych faz kształtowania się jego świadomości: w dzieciństwie tworzyła się ona w środowisku żydowskim w rodzinnym Tarnopolu, w okresie gimnazjalnym w środowisku polskim we Lwowie, w czasie studiów akademickich wśród Niemców w Berlinie - Charlottenburgu, po uzyskaniu dyplomu w międzynarodowym środowisku w Zurychu gdzie u prof. Widstaettera zrobił doktorat, następnie w środowisku na poły francuskim na poły niemieckim w Strasburgu gdzie habilitował się u prof. Hofmeistra, a potem w środowisku angielskim w Cambridge (gdzie u prof. Hopkinsa zetknął się z problemem beztlenowej glikogenolizy) - aż stała się świadomością internacjonała. I wtedy, po trzyletnim pobycie w Warszawie, otrzymał stanowisko kierownika Katedry Chemii Fizjologicznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Na tym uniwersytecie w ciągu dwudziestu lat wykonał swoje najlepsze prace badawcze i wykształcił wielką liczbę nowoczesnych biochemików.

Być może w swym barwnym życiu nie spostrzegł, że istnieją ważne więzi międzyludzkie i choć z natury był wnikliwy i bystry w tym właśnie zakresie zabrakło mu głębi spojrzenia. Dlatego tak lekko mu przyszło wybrać oficjalnie na swą ojczyznę Związek Sowiecki i akceptować zbrodniczy i nieludzki system mimo, że doskonale wiedział jakie cierpienia zadaje on polskiemu narodowi. Był to błąd moralny o istotnym znaczeniu, z którego zdał sobie sprawę dopiero wtedy gdy chodziło o jego syna, którego bardzo kochał. A przecież młody Jan Oskar Parnas urodził się i wychował w Polsce i czuł się Polakiem: I wtedy profesor Parnas zrozumiał, że istnieje związek między nim a Polską i świadomy swego przewinienia złożył życie swego syna na ołtarzu powinności wobec ojczyzny. Bóg nie przyjął ofiary niewinnej krwi. Młody Parnas walczył jako żołnierz polski pod Monte Cassino, a po wojnie wrócił do kraju chociaż nie o taką Polskę walczyli generał Anders i jego żołnierze. Ale wrócił do ojczyzny a nie do ustroju.

prof. dr n. med. Tomasz Cieszyński. 
Wrocław 1997

PROFESSOR JAKUB PARNAS THE BACKGROUND OF THE EVENTS IN LVOV BETWEEN 1938 AND 1945

SUMMARY

In 1938 the author of this report had a personal contact with professor Parnas as a beginning student of medicine. Since the outbreak of the 2nd world war and the partition of Poland between Germany and Soviet Union, Lvov has been occupied by die last one. Being admitted to further studies the author had the opportunity to meet professor Parnas many times. As belonging to those constrained by the aggressors he was fully aware of the ferocities and cruelties of Soviet Union to the Polish nation. The same was surely professor Parnas. The more unexpected and uncomprehensible appeared to the Polish people in Lvov in January 1941 the fact of acceptance by professor Parnas of a political role in the communistic District Soviet of Delegates of Workers. That was evidently the very first reason for which immediately after the attack of the 3rd German Reich on the Soviet Union in June 1941 professor Parnas escaped with his wife and his son from Lvov to Ufe - a town in a distant Soviet Union's part.

Only a fiew days after he left Lvov 25 professors of University as well as of High Technical, Veterinary and Foreign Trade Schools of this town have been murdered by Germans.

With the change in fortune events of the war in 1944 Lvov became reoccupied by Soviet Union and then almost all Polish professors of academic schools not included previously into the German murder have been arrested by NKGB (National Commissariat of State's Security) officers and deported to remote Soviet territories where severil of them lost their lives. In August 1945 professor Parnas arrived to Lvov to have a look on the town. When paying a visit to the author's mother he related about that what has happened to him and his family. Following his relation he has taken the oppotunity to go from Ufa to Moscov where he addressed himself to Stalin with a proposition of help in military respect by making possible a synthesis of coffein from the birds' excrements as substratum - the substance in question he suggested to be advisable for the use in the army. In consequence of Stalin's decision he has got a laboratory and became in a short time a member of the Intersoviet Academy of Sciences.

Still in Ufa professor Parnas realized that his son Jan Oscar Parnas born and educated in free Poland has been feeling himself to be of Polish nationality. Professor Parnas recognized his fault committed in January 1941 and recommended to his son to enter the Polish corps by general Anders on the Soviet Union's territory. Consequently, the young Jan Oskar Parnas took par in the conquest of Monte Cassino by the Polish corps of general Anders. After the war was finished he returned to Poland, By an unpredictable turn of fate his father professor Parnas has been arrested by NKGB in Moscov and died at the examination aft being brought to the prison on January 29,1949. He has been calunmiausly accused of spying for a western country.

 

Powrót

  Licznik