Somerset 1987 - 1989

 

Zaraz po Nowym Roku zaczely sie zmiany w NBS. Stan zaczal od zmiany kierownictwa poszczegolnych dzialow, pozniej od przeprowadzek. Ja dostalem gabinet w nowym miejscu ktory byl "plecami" do mego starego. To wszystko bylo grzecznie mowiac "dziwne". Gorsze byly zmiany personalne. Zmiany kierownictwa ktore zostalo "przetasowane" i postawienie nowych ludzi nie majacych pojecia o swej nowej pracy.

Moja dawna asystentaka ktora zajmowa sie wysylka eksportu i pracowala na swoim stanowisku ponad 12 lat chciala podwyzki uwazajac ze jak obecnie ma byc samodzielna, powinna za to dostac odpowiednia zaplate. Okazalo sie ze sie przeliczyla. Zreszta zachowala sie bardzo nieladnie opowiadajac rozne bajki na moj temat, ktore mi potem powtorzono i odeszla. Na jej miejsce przyszla nowa, nie majaca pojecia o eksporcie przyjaciolka corki prezesa ktora narobila sporo szkod, ktore byly znacznie drozsze niz podwyzszenie pensji. No ale to byla polityka firmy ze nie mozna dac za duzych podwyzek bo wowczas wszyscy je beda chcieli, wiec lepiej sie pomeczyc z nowym pracownikiem niz dac staremu wieksza niz standartowa podwyzke. W przeszlosci na ten temat sporo mielismy burzliwych dyskusji popartych wyliczeniem na kawalku papieru, ale to do nich nie dochodzilo. To nie byli ekonomisci, ale poprostu slusarze.

Te zmiany jakie Stan wprowadzil musialy byc przeprowadzone zgodnie z jakas teoria kierownictwa ktorej ja nie znalem i ktorej sie nigdy nie dowiedzialem, a szkoda, bo moze bym sie czegos nowego nauczyl. Stan mial magisterium z administracji businessu jaka jest bardzo modna i kazdy kto chce sie piac w interesach powinien je miec. Zaczely sie sobotnie zebrania kierownictwa zeby nas zaznajomic ze zmianami. Oczywiscie na to nie bylo chetnych, wiec byl przymus cos jak w sowietach "leninskie subotniki" i jako nagrode bylismy zapraszani na lunch.

Ktoregos dnia byl duzy snieg i drogi byly nie przyjezdne, tak ze nawet nam oferowano zeby zostac na noc w hotelu sasiadujacym z firma zamiast jechac do domu. Ja przeczekalem i pojechalem do domu. Nastepnego dnia poraz pierwszy chyba w historii firma byla zamknieta z powodu sniegu, ale zato pracowalismy w nastepna sobote zeby odrobic ten dzien.

Ja zostalem zdegradowany z szefa eksportu do kierownika rejonu wschodniej europy za wyjatkiem sowietow ktore przejal juz nie pamietam kto. Moje stosunki z nowym agentem na sowiety ktory zostal przyjety mimo mojej opozycji nie byl zbyt dobry. Mowiac szczerze podejrzewalem go i jeszcze podejrzewam ze to on mi podstawil noge w Moskwie. On zawsze chcial byc naszym agentem, ale majac dobre tam stosunki nie potrzebowalem go i chyba w ten sposob mi "podziekowal". Byl ze starej historycznej rosyjskiej rodziny rewolucyjnej, urodzony chyba juz w Kaliforni gdzie bylo jego biuro. Mial caly szereg przedstawicielstw i oczywiscie staral sie sprzedawac te towary - to byly dla niego tylko towary - ktore najlepiej szly. Nasza aparatura byla trudna do sprzedania. Wymagala sporo technicznej pomocy i nie mozna jej bylo traktowac jak "towar"  ale jako narzedzia pracy naukowcow. Nigdy nie wierzylem zeby na taki rynek jak sowiety agent mogl i chcial wlozyc tyle wysilku i zainwestowac w specjalistow ktorzy by sie zajeli sprzedaza.

Po latach dowiedzialem sie ze Wiktor kupil fermentor od agenta, "wyprodukowany" przez nasze brytyjskie biuro - jeden z idiotycznych balonow probnych na ktorym stracilismy sporo pieniedzy - ktory nigdy nie pracowal i byl dla niego drogim "zlomem". Przypuszczal ze kupujac naszej firmy aparature, tak jak dawniej kupuje jakosc i ze ja bede mial z tego finansowe korzysci.
Pomylil sie w obu przypuszczeniach.

Ja mialem spokoj bo czekalismy na znak z Warszawy ze dostarczona aparatura zostala zmontowana i czeka na nasza asyste przy rozruchu. Pozatem mialem juz na warsztacie nastepne duze zamowienie na ktory czekano z wielkim "upragnieniem". Mialem rozmowe ze Stan'em ktory powiedzial mi ze sie do mnie mile rozczarowal bo slyszal niezbyt pochlebne rzeczy o mnie jaki jestem trudny i ze chce zawsze przprowadzic swoje plany i ze uwazam ze firma nie majac pojecia o handlu zagranicznym robi glupie posuniecia na ktorych traci mase forsy. Potwierdzilem ze to jest wszystko prawda i nigdy nie zrozumie dlaczego tak postepuja i daja sie nabijac w butelke roznym zlotoustym i nigdy nie sluchaja moich przestrog, zeby sie o tym przekonac na wlasnej skorze.  Co najgorsze  ta sama sytuacja ciagle sie powtarza i nigdy sie nie moga nauczyc jak postepowac.

Ja w tym roku konczylem 60 lat i nie mialem wielkiej ochote na krucjate i wolalem zajac sie czyms co mi da na pozegnanie troche forsy i chcialem pojsc na wczesniejsza emeryture jezeli cos radykalnie sie nie zmieni. Stan powiedzial ze moge robic co chce i jak dlugo "produkuje" nie bedzie sie mieszac. Nie bedzie juz tego ogladania przez lupe moich wyjazdow i wydatkow, bo wie ze ich nie wykorzystuje. Uwaza ze moje inwestycje w klientow sa madre i widac to z wynikow moich osiagniec. Beda zmiany personalne, zaangazuje kierownika dzialu zagranicznego na moje miejsce ale ja bede niezalezny, bezposrednio jemu podlegal. Mam swoj tytul i z nim zwiazane prawa.

Niedlugo po tej rozmowie dostalismy zawiadomienie z Warszawy ze czekaja na nas i pojechalismy. Poszlo dobrze za wyjatkiem programu komputerowego z ktorym byly problemy. Poniewaz kupilismy go od Digital, wiec do nich nalezalo ich usuniecie. Poslali inzyniera z Wiednia, ale ja musielm poleciec zeby przypilnowac. Miesiac pozniej bylo to samo i znowu bylem spowrotem prze kilka dni. Nie pamietam ile razy latalem tam i spowrotem, ale pamietam ze sie doliczylem ze w ciagu roku bylem 10 razy w Polsce.

Wczesna wiosna mielismy dwie wizyty: jedna to dyrektora centarli handlowej ktora podpisywalem kontrakty z dyrektorem zjednoczenia ktore prowadzilo budowy fabryk przemyslu chemicznego. Przyjechali ogladnac nasza fabryke i porozmawiac na temat mozliwosci produkcji naszych urzadzen w Polsce na zasadach wspolnej firmy, wowczas modnej joint venture. Na zakonczenie wizyty pojechalismy na wycieczke do Washington'u gdzie czesto wozilem swoich gosci i udoskonalilem sie jako tamtejszy przewodnik. Niedlugo po ich wyjezdzie przyslali ekipe Polskiej TV zeby zrobic film dokumentalny o naszej firmie.

Przyjechal mily redaktor z operatorem. Spedzil kilka dni na robieniu filmow przeprowadzil wywiad z  prezesem. Akurat w tym czasie brat goscil, wiec i zrobili wywiad z nim, potem pojechali do Uniwersytetu w Princeton gdzie zrobil nastepny program. Poniewaz ja odlatywalem  dp Europy wiec Rysio pojechal zamiast mnie z nimi do Washington'u. Z readaktorem zawiazala sie przyjazn ktora trwa do dzis. Nauczylem sie od niego bardzo wiele, bo moja znajomosc video i technik przegrywania byla "podstawowa" i on dopiero otworzyl mi oczy na moje mozliwosci. Od tej pory jak wycinalem reklamy to nie mialem juz tej typowej teczy, jaka sie ma jak sie nie uzywa "flying erase heads" za co jestem mu dozgonnie wdzieczny.

Poniewaz pisze wspomnienia a nie podrecznik technik video, wiec na tym zakoncze, ale jak ktos sie tym zainteresuje, z przyjemnoscia odpowiem indywidualnie, jak bede jeszcze do tego zdolny.

W kwietniu bylem spowrotem w Polsce z prezesem i jego zona. Przylecialem kilka dni wczesniej i podpisalem milionowy kontrakt. Nie mialem ochoty ich obecnosci i prezesa grania bohatera,
ze to on wynegocjonowal kontrakt z ktorym nie mialnic wspolnego. Pozatem balem sie zeby swoim zwyczajem nie zaczal obnizac ceny bojac sie ze nie dostanie zamowienia, jak to normalnie czynil i potem mialem latami problemy, jak to bylo wiele lat wczesniej w Moskwie. Ja wowczas dawalem normalnie 3% opustu, on dal 6% wiec po jego "wystepie" mniej nie mozna bylo dawac bo wiedzieli ze moga  te 6% dostac i zawsze chcieli dostac jeszcze wiecej.

Wroce do wspomnien o prezesie. Jak wspomnielem stracil zone na raka piersi i potem mial rozne przyjaciolki, ale na koncu poznal byla zone profesora tutejszego uniwerytetu z trojgiem prawie doroslych prawie dzieci i po kilku latach sie pobrali. Slub mieli juz niewiem gdzie, ale przyjecie slubne bylo w eleganckim domu fakultetu prestizowego Uniwersytetu w Princeton. Poniewaz nowa zona byla chrzescijanka jak jej cala rodzina, wiec towarzystwo bylo mieszane. Mysmy siedzieli przy stole kierownictwa firmy obok szefa reklamy i jego zony. Jego rodzina pochodzila z Polski i czesto to wspominal, a jego pokazowym "numerem" byly wspomnienia z powojennej sluzby w wojskach okupacyjnych razem z polskimi "oddzialami wartowniczymi"  gdzie sie nauczyl wierszyka "Nie ma komu raportu dac" ktorego czesc nie bardzo nadaje sie do moich wspomnien. Stanley, bo tak mial na imie patrzyl sie na tych wszystkich "goi" troche z przerazeniem i zaczalem sie z niego pokpiwac, ze beda zmiany w firmie i ze moze by sie przydalo ochrzcic zeby pojsc "z pradem". Byl dobrym do takich zartow, wiec mielismy dodatkowa zabawe.

Wroce do rzeczywistosci. Ta podroz byla cos w rodzaju powrotu do "korzeni" prezesa", bo jego rodzice pochodzili z okolic Lomzy, pozatem mielismy miec rozmowy w sprawach koprodukcji. Ta cala eskapada nie byla do gustu pelnomocnikowi, ktory byl mowiac szczerze zazdrosny, nie mowiac o tym ze nie byli przyjaciolmi z dyrektorem zjednoczenia ktory organizowal czesc naszej podrozy i rozmowy. Wowczas nasz kierunek wspolpracy nie byl skrystalizowany i mowiac szczerze ja nie mialem wielkiego rozeznania i nie wiedzialem jak sie w przyszlosc sprawy potocza. Mnie interesowaly kontrakty i po sowieckich doswiadczeniach stosowalem "polityke prezydencka". Wyjasnie: amerykanscy prezydenci zarowno kraju jak i wielkich korporacji sa zainteresowani wylacznie tym co sie dzieje w czasie ich kadencji, bo tak ich beda wspominac. Co bedzie pozniej po ich odejsciu jest drugo planowe. To nie jest prawidlowa polityka ale to jest egoizm nie bioracy pod uwage interesow panstwa czy korporacji.

Zaczelismy od zwiedzania Warszawy, potem pojechalismy do Lomzy, na kirkut - cmentarz zydowski - pozniej do Treblinki. To zrobilo na prezesie wielkie wrazenie, na mnie tez bo tam nigdy nie bylem i nie widzialem ogromu krzywdy. Nastepnego dnia pojechalismy expresem do Krakowa oczekiwani przez dyrektora zjednoczenia ktory zorganizwaol nam prywatne zwiedzanie Wawelu ktorego przewodnikiem byl kustosz, znajomy dyrektora. Trzeba powiedziec ze to bylo wspaniale i nigdy tak wiele sie nie nauczylem jak tego dnia. To byl okres kiedy prezesostwo byli "jaroszami". W owym okresie w PRL to nie bylo modne i znalezienie restauracji z takimi wymogami, kiedy wogole z zywnoscia byly trudnosci, bylo prawdziwa meka. Ale jak to w Polsce: czym chata bogata, wiec cos sie znalazlo.

Nastepnego dnia podzielilismy sie na dwie grupy: prezesowa z Krzysiem o ktorym pisalem poprzednio wiele lat wczesniej jak byl na praktyce w Princeton pojechali zwiedzac Wieliczke a potem Oswiecim i dobili do nas po poludniu juz w Kozle gdzie bylismy na rozmowach. Reszta pojechala do Oswiecimia, gdzie bylem poraz pierwszy i jak dotad ostatni. To zrobilo na nas duze wrazenie po ktorym zostalo wiele tematow do przemyslenia. Z tamtad pojechalismy do Kozla na rozmowy. Po kilku godzinach dyskusji okazalo sie ze dyrektor fabryki nie podejmowal sie wziecia udzialu w koprodukcji, gdyz zorientowal sie ze nie potrafia produkowac z precyzja jaka wymagalismy, a my z kolei  ni zaakceptujemy niskiej jakosci produkcji. Rozstalismy sie w przyjazni i "z kwitkiem" po obiedzie w dawnym palacyku mysliwskim, skad pojechalismy prosto na stacje na expres do Warszawy. Mieszkalismy w hotelu Forum na roznych pietrach i zdazyla sie nam dziwna przygoda. Prezes zamowil rozmowe telefoniczna z firma. Wowczas trzeba bylo czekac na polaczenie. Ja poszedlem do siebie cos zalatwic i powiedzialem ze przyjade za kilka minut bo chcialem tez dac jakies dyspozycje swojej sekretarce. Jak przyszedlem do nich zastalem drzwi otwarte i jakiegos mezczyzne tam wchodzacego. Jak sie zapytalem co szuka nic nie odpowiedzial, tylko szybkim krokiem poszedl w kierunku schodow. Szybko zadzwonilem do ochrony hotelu i zaczeli szukac kto i po co wchodzil do pokoju. Potem zlapali kogos w piwnicy i juz nie pamietam jak sie skonczylo, ale bylo niemila przygoda, tym dziwniejsza ze w tym czasie hotele, specjalnie gdzie zatrzymywali sie cudzoziemcy byly pod scisla kontrola Sluzby Bezpieczenstwa.

Kilka slow o moich sekretarkach. W czasie mojej pracy w firmie mialem sporo sekretarek. Glownym powodem tego bylo ze  firma nie lubila placic sekretarkom z powodow opisanych powyzej. Nie moglem przekonac kierownictwa ze z powodu moich trudnosci jezykowych potrzebuje dobrej sekretarki ktora powinna oprocz swych obowiazkow sekretarskich rowniez byc korespondentka i sama pisac moje listy zamiast je tylko poprawiac. Wowczas bym mogl oszczedzony czas poswiecic na marketing. Idea prosta, ale nie dla wszystkich jak zobaczylem. Poczatkowo mialem sekretarke ktora w praktyce zajmowala sie wysylka exportu a do korespondencji dostawalem inne panie ktore to robily dorywczo. Pozniej juz mialem sekretarki ale poniewaz byly malo platne, wiec ich praca byla nie zadowalajaca, tak ze Ezra wieczory spedzal na korekcie moich listow. To nie bylo w czasie kiedy sie pisalo i poprawialo na komputerze, ale za kazdym razem trzeba bylo wszystko przepisywac od nowa. Ja czytalem i poprawialem, potem czytal Ezra i poprawial i tak w kolko Macieju polki list nie byl doskonaly i wysylany. Nie musze tlumaczyc kosztu takiego listu ani logiki. No ale nie kazdy mysli logicznie.

Miewalem dobre sekreatrki ktore spelnialy swoje obowiazki, ale jak znalazly lepsza prace to odchodzily bo ja nie moglem dac im koniecznej do zatrzymania podwyzki. Bylo sporo komicznych momentow z ktorych kilka wspomne. Mialem starsza pania ktora byla dobra sekretarka i potrafila pisac listy. Smierdziala tylko stale mocno czosnkiem, tak ze w czasie dyktowania staralem sie tak siedziec zeby jej nie wachac. Dopiero pozniej sie dowiedzialem ze zawsze miala ze soba piersiowke z gin'em ktory sobie popijala i dla zamaskowania jego zapachu pachniala czosnkiem. Odeszla bo sie przeniesli na Floryde. Raz w czasie mojej nieobecnosci zaangazowano mi wymalowana na rudo rozwodke. Pieknoscia nie grzeszyla, ani znajomoscia zawodu. Nie rozumiala mnie i moje dyktando dorabiala do tego stopnia ze jak czytalem to sie pokladalem ze smiechu. Nie znajac firmy ani aparatury jaka firma produkowala i nie rozumiejac tego co dyktowalem pisala super komiczne brednie. Jak dlugo byla biala i w czasie probnym, to nie bylo trudnosci ze zwolnieniem. Jak byla murzynka, to wowczas zaczynaly sie problemy. Poniewaz firma musiala miec pewna ilosc murzynow, wiec starano sie ich uplasowac gdzie bylo mozna zeby wypelnic kwote. Dwa razy dalem sie nabrac. Raz dostalem bardzo atrakcyjna i dobra sekretarke. Problem byl ze nie lubila za czesto przychodzic do pracy i czesto byla na "prochach". Jej zwolnienie  personalny zalatwil bez wiekszych problemow. Pozniej mialem druga ktora poczatkowo pracowala dobrze, ale pozniej zaczelo sie z nieobecnoscia, pozniej z dlugimi prywatnymi rozmowami telefonicznymi. Jak zwrocilem uwage, to zaraz byla mowa o dyskryminacji. Opuscila sie w pracy, wiec zbieralem dowody jej pracy. Pozniej zaczalem nagrywac jej rozmowy telefoniczne, co bylo zgodne z prawem bo uzywala telefonu firmy. Z tych rozmow dowiedzialem sporo ciekawych rzeczy, miedzy innymi ze byla zwiazana z "prochami", ale poza praca. Najsmieszniejsze ze Jul z tych rozmow wiedziala o kim mowi bo pracowali u niej w szpitalu. Tasmy przekazywalem do personalnego ktory ja po pewnym czasie przeniosl do innego dzialu.

Mialem kilka dobrych sekretarek ktore chcialbym wspomniec. Jedna byla dawna pomocnica z mego dzialu ekspedycji. Byla doskonala sekretarka, bardzo wydajna, byla tylko bardzo glosna i pyskata, ale w czasie mojej nieobecnosci wszystko bylo na biezaco. Jak cos nie wiedziala to szukala mnie "po swiecie" i zalatwiala. Maz ja zostawil z dziecmi, wiec musiala znalezc lepiej platna prace i odesza. Pozniej byla moja rowiesnica, swietna sekretarka i bardzo dobry czlowiek. Nie mogla zrozumiec ze czasem podobne sprawy zalatwiam inaczej w zaleznosci od klienta, kraju i sposbow dostawy. Moje tlumaczenia jakos nie przekonywaly jej. Odeszla tez na posade gdzie dostala prawie podwojna prace. Pozniej byla absolwentka naszego uniwersytetu w czasie kiedy sie rozgladala za czyms lepszym. Juz nie pamietam ktore z rodzicow bylo polskiego ,pochodzenia i jej wuj dziekanem slawistyki i wykladal polski jezyk na naszym uniwersytecie i Ewa byla jego studentka. Samodzielnie przygotowala dokumentacje dla uzyskania prezydenckiego sztandaru za doskonalosc w eksporcie, ktora firma dostala juz po mojej "degradacji" i wowczas ledwo wspomnieli w czasi uroczystosci ze to bylo za okres kiedy ja prowadzilem eksport firmy. Bylem tym dotkniety, ale na chamstwo niema lekarstwa. Odeszla po roku na duzo lepiej platne stanowisko odpowiednie do jej wyksztalcenia uniwersyteckiego.

Moja ostatnia sekretarka byla pani w srednim wieku ktora nigdy nie mogla znalezc akt, mimo ze je rozkladala. Mielismy sporo komicznych sytuacji i tylko zamrozenie etatow spowodowalo  ze bylla ze mna dosc dlugo, a po mojej degradacji dosc szybko ja splawili. Lubila pisac na maszynie i mimo ze miala maszyne z pamiecia starala sie jej nie uzwac, bo jak wspomnialem lubila pisac. Moje tlumaczenia ze ja nie lubie czytac tych samych listow i sprawozdan po kilka razy jakos do niej nie docieralo. Zawsze mi opowiadala ze jej tesc jest z Polski, ale na tym sie konczylo i byla bardzo tajemnicza, a ja nie nalegalem. Pamietam ze przez pewien czas chorowala i ze odwiedzalem ja w szpitalu, ale detali juz nie pamietam.

Wrocmy do chronologii moich wspomnien. W Warszawie sie rozstalismy z prezesostwem. Ja polecialem do Budapesztu, potem do Sofii a potem do Madrytu gdzie czekala na mniej juz Jul i zaczelismy nasze wakacje. Mielismy spedzic kilka dni w Madrycie a potem pojezdzic po Hiszpanii i skonczyc w Lizbonie. Nasz tamtejszy agent zaprosil nas na elegancki lunch a potem zajal sie pokazywaniem miasta i zabytkow. To bylo mile bo ja juz nie bylem odpowiedzialny za jego terytorium, nie mniej rewanzowal sie za moja stara goscinnosc. Po kilku dniach spakowalismy sie i pojechali zeby wziasc udzial w wycieczce o ktorej wspomnialem. Po przyjezdzie do biura - niedziela rano - uslyszelismy jak kierownik biura powiedzial parze peruwianskiej ze wycieczka zostala odwolana. Oni wyszli, a teraz przyszla kolej na nas. Uslyszelismu to samo wyjasnienie, tym razem po angielsku. Mialem akurat kamere w reku, wiec zaczalem nagrywac, proszac zeby powtorzyl, ale jak zobaczyl swiatelko na kamerze i zrozumial ze go filmuje zrobil sie agresywny i zaczal mi grozic policja jak sie nie wyniose. Ja mu podziekowalem i powiedzialem ze doskonale bo mam dowody jego postepowania a policji sie nie boje, razcej on sie powinien bac bo pieniadze wzial i chce nas zostawic na lodzie. To go ochlodzilo i zaproponowal zebysmy pojechali na inna wycieczke ktora wlasnie sie laduje do autobusu, ale poniewaz mamy tylko tydzien a oni jada na dwa wiec z Malagi bedziemy musieli wracac na wlasny koszt do Madrytu zaby zlapac samolot do domu. Nie oponowalem, bo w danym momencie nie mielismy wielkiego wyboru. Moglismy wrocic do hotelu i mieszkac tam na wlasny koszt te kilka dni, ale wolelismy cos zobaczyc. Po to przylecielismy do Hiszpanii. Wsiedlismy do autobusu jako "nie z tej grupy" jaka sie juz znala, ale to nie zrobilo na nas wiekszego wrazenia. Na pierwszym postoju "dojechaly" taksowka dwie panie ktore spoznily sie na autobus i podzileily nasze grono "nie z tej grupy".

Pierwsza noc spedzilismy w Granadzie. Dostalismy pokoj w raczej nedznym hoteliku. Okazalo sie ze byly dwie klasy podroznych i mysmy wyladowali w tej gorszej. Zwrocilem na to uwage kierownikowi wycieczki zeby znal moje niezadowolenie. Po obiedzie w restauracji - obie grupy jadly razem - wzielismy taksowke i pojechalismy do slawnego Alcazar'u na zwiedzanie ogrodow, Poniewaz Hiszpania jest na zachodzie w stosunku do reszty Europy w tej samej strefie czasowej, wiec jest duzo dluzej widno, natomiast dzien zaczyna sie duzo pozniej. Park byl kiedys wspanialy, ale strasznie zaniedbany, cos w rodzaju sowieckich parkow gdzie niema trawy tylko chwasty. Nie mniej architektura parku jak i sam Alcazar byly imponujace.

Nastepny dzien spedzilismy na zwiedzaniu miasta i zabytkow a po poludniu przed obiadem mielismy czas na chodzenie po sklepach i zwiedzanie na wlasna reke. Po kolacji oznajmiono nam ze nastepny dzien zaczniemy duzo wczesniej bo po drodze do Sevilli bedziemy zwiedzac winiarnie wiec radzili pojsc wczesniej spac.

Nie pamietam kiedy byla pobudka, sniadanie i ladowanie sie do autobusu. Pamietam ze przed lunchem wyladowalismy w winiarni ktora specjalizowala sie w produkcji sherry i port'u. Zaprosili nas na zwiedzanie winiarni z degustacja po ktorej towarzystwo nabralo dobrych humorow. Nastepnie pojechalismy na lunch, juz bez deguistacji a potem do Sevilli gdzie dojechalismy wczesnym popoludniem. Tym razem dostalismy pokoj w lepszym hotelu tak ze moje objekcje odniosly skutek. Co nas zdziwilo ze ulice byly wysadzane drzewami pomaranczowymi, pelnych pomaranczy, ale jak nam wyjasniono te pomarancze sa tylko do dekoracji bo sa bardzo gorzkie. Wieczor po kolacji spedzilismy ogladajc okolice hotelu.
Nastepnego dnia pojechalismy zwiedzac miasto ktore przez szewreg wiekow bylo pod panowaniem arabskim ktorze pozostawilo tam swoj wplyw na architekture, na styl budowy miasta. Pozostalo tam szereb bardzo bogatych meczetow. Tym razem mielismy miejscowego przewodnika znajacego nie tylko miasto ale i jego historie ale rownoczesnie bedacego dskonalym naratorem. Podobnie bylo drugiego dnia pobytu. Ciekawe bylo zweidzanie dzielnicy zydowskiej i jej historii. Dziwilo mnie to ze wogole nie wspominano okresu wojny domowej i pozniejszej dyktatury Franco ktora wszedzie byla widoczna w postacji licznyvch pomnikow i budowli z tego okresu.

Z Sevilli odjezdzalismy z zalem bo miasto bylo urocze. Pojechalismy w kierunku Gibraltaru ktory ogladnelismy z dala jak i wybrzeze Afryki. Niestety w tym okresie wycieczki nie zajezdzaly do Gibraltaru, a szkoda bo mialem ochote go zwiedzic i zobaczyc miejsce gdzie zginal czy zostal zamordowany Gen. Sikorski. Ale to napewno by nie bylo na trasie wycieczki bo malo osob znalo te tragedie, a Anglicy nie byli z niej dumni z wiadomych powodow.

Na noc zatrzymalismy sie w Maladze i po sniadaniu pojechalismy po miescie zatrzymujac sie w kilku ciekawszych miejscach i zwiedzajac kilka kosciolow.

Nie pamietam nazwy malej letniskowej miejscowosci gdzie spedzilismy nastepna noc. Hotel byl typowym letniskiem ale poniewaz to byl poczatek maja, wiec byl pusty za wyjatkiem wycieczek jak nasza. Jedlismy w kafeterii, ale jedzenie bylo smaczne i przygotowane dla smaku turystow niemieckich i angielskich. Niedaloko byla plaza, ale jeszcze nie bylo pogody plazowej, a raczej tylko  spacerowa. Caly bulwar byl pelny hoteli i rezydencji gdzie mozna bylo wynajac male mieszkanie na zime po dosc przystepnych cenach. Mowiac szczerze wolalbym zime spedzic na Florydzie gdzie sie bylo mimo wszystko "u siebie" albo w Meksyku, gdzie pogoda byla bezkonkurencyjna.

Ku naszemu zdziwieniu dostalismy zaplacone przez biuro turystyczne bilety na samolot do Madrytu, taksowke na lotnisko w Maladze i wrocilismy do tego samego hotelu w Madrycie gdzie zaczelismy nasze wakacje. Poniewaz to byl nasz ostatni "europejski" wieczor, wiec poszlismy na spacer w centrum miasta. Mielismy ochote zwiedzic palac krolewski, ale bylo juz za pozno. Poszlismy wiec na zakupy. Jul miala ochote na buty i chiala mi kupic krtke skorzana, jakich wszedzie bylo pelno. Ceny jednak byly tak wysokie ze zrezygnowalem, bo wolalem kupic w Stanach, bo wowczas moglem ja wymienic jak by mi sie nie podobala. Kupilem Jul buty na urodziny, wstapilismy jeszcze do eleganckiego sklepu ogladnac kurtki, ale jak wspomnialem zrezygnowalem z kupna. Za nami wyszedl facet ktory podszedl do nas juz na ulicy mowiac ze ma fabryke kurtek na sasiedniej ulicy, po znacznie nizszych cenach, bo sam robi i sprzedaje unikajac posrednictwa drogich sklepow na glownej ulicy. To bylo przekonujace, wiec poszlismy zobaczyc. Mial rzeczywiscie duzy wybor, ale mnie sie podobala tylko jedna i to bez entuzjazmu. Jak sie popatrzylem na cene ro sie zasmialem i chcialem wychodzic, ale on nas zatrzymal i powiedzial ze dla mnie jest specjalna cena. Byl daleki od ceny jaka chcialem zaplacic. Zapytal ile chce dac. Podalem cene jaka wydawala mi sie odpowiednia. Zachnal sie, wiec szykowalismy sie do wyjscia. Wiec znowu obnizyl cene, ale ja twardo sie trzymalem swojej ceny. Wyszlismy, a on za nami. Przeszlismy chyba dwie ulice razem kiedy przyjal moja cene widzac ze jak chce sprzedac, to niema wyboru. Wrocilismy i juz nie wypadalo nie kupic kurtki, ktora przez wiele lat mi wiernie sluzyla i sluzylaby jeszcze dzis gdybym "nie wyrosl" z niej.

Nastepnego dnia wrocilismy do domu. Chyba nastepnego dnia samolot LOT'u lecacy do New York'u rozbil sie pod Warszawa i wszyscy pasazerowie i zaloga zgineli. Poniewaz wiele osob wiedzialo ze wracalem w rym czasie i ze bylem w Polsce, wiec dostalem sporo telefonow sprawdzajacych czy zyje.

Niestety w dalszym ciagu mielismy problemy z programem komputerowym i w poczatku lipca bylem spowrotem z naszym glownym inzynierem w Warszawie. Tym razem sprawa zaostala zakonczona pomyslnie i system zostal przyjety i otrzymalismy reszte zaplaty.

W koncu sierpnia polecialem do Wiednia a stamtad wynajalem samochod i pojechalem do Brna na targi. Wynajalem czesc domu od Zdenki meza i poniewaz przyjechalem wczesniej, wiec zabawilismy sie w turystow korzystajac z mego samochodu i zwiedzilem kilka ciekawych zabytkow w okolicy. Potem pojechalem do Pragi na lotnisko odebrac Zygmunta ktory przyjechal mi pomoc na wystawie i zaczelismy ja urzadzac. Co prawda to byla wystawa organizowana przez Departmanet Handlu, tak ze wiekszosc prac zostala przez nich dokonana. Dostalem wiadomosc z Warszawy od Pelnomocnika ze przyjezdza do niego wazna delegacja sowiecka ktora by sie chciala ze mna spotkac. Zostawilem Zygmunta na gospodarstwie i wyskoczylem samochodem na dwa dni do Warszawy. Jak sie okazalo, sowiecka delegacja nie dojechala, a ja pojechalem niepotrzebnie. Poniewaz jazda z Brna do Warszawy byla jednodniowa, wiec tragedii nie bylo. Przy okazji Pelnomocnik poczul sie winny i mniej "oficjalny". Zapowiedzial swoj przyjazd do Stanow, tak ze prosto z wystawy musialem poleciec do domu i wowczas przyjade jeden dzien po nim. Nie bylo innej rady.

Targi byly nudne i jak poprzednio nic nie poszlo z targow tak ze poszlo z powrotem, glownie do Niemiec oszczedzajac w ten sposob na kosztach transportu. Transport transportem ale te oplaty celne i maklerskie ich bylo sporo. Zygmunt spotkal Polakow na targach i sie z nimi dogadal, tak ze wymienilem troche dolarow na czarnym rynku, co obnizalo koszty, choc roznice kursowe nie byly takie jak w Polsce.

Poraz pierwszy bylem sam na Targach samochodem - poprzednio  bylem z Willy kilka razy w Lipsku i Budapeszcie ale wowczas sie nie zorientowalem ze mozna zalatwic wjazd na targi i nie trzeba chodzic piechota na stoisko, tylko mozna na nie podjechac samochodem z odpowiednia przepustka.  Uprzednio  zaprzyjaznilem sie z miejscowym asystentem radcy handlowego, ktory normalnie byl niedostepny i on poinstruowal mnie jak zalatwic sobie wjazd na targi jako inwalida. W czasie bytnosci w Polsce Krzysio zalatwil potrzebne zaswiadcznie ktore razem z "zalacznikiem" dalem asystentowi i w zamian dostalem potrzebna przepustke. Byla na kilka dni a potem z nastepnym zalacznikiem zostala przedluzona do konca targow.

Kiedy wyjezdzalem z Targow po godzinach i obchodach dnia amerykanskiego zatrzymal mnie policjant i kazal dmuchac w balonik. To byl sposob w jaki zarabiali grube tysiace na karach za jazde po wypiciu. Ja nie pilem, ale tego dnia z okazji obchodow wypilem kieliszek, ale potem zjadlem sporo kanapek. Mimo to bylem w strachu, bo nie mialem ochoty na zadne przykrosci. Mowiac szczerze calkiem o tym nie pomyslalem wypijajc ten kieliszek jakiegos slodkiego likeru chyba. Na szczescie balonik nic nie pokazal i obylo sie na strachu.

Kilka dni pozniej mialem zaproszonych gosci z Wegier i Slowacji na dobry obiad. W okresie targow dostanie miejsca w restauracji bylo na wage zlota, wiec na zdobycie stolika musialem sporo wydac i z gory zamowic jedzenie, chocby zakaski i alkohol. Potem nikt nie przyjechal i my zostalismy sami. Co zamowlismy wzielismy do domu i mielismy co jesc przez kilka dni i nie szukac miejsc w restauracjach.

Jak sie konczyla wsyatawa zaczelismy sie pakowac, tak zeby zaraz po zakonczeniu wsadzic Zygmunta na autobus do Pragi skad mial samolot a sam do Wiednia na samolot do Stanow.

Jak sie spodziewalem goscie juz byli. Rysio w moim zastepstwie zajal sie nimi pierwszego dnia i ja dobilem nastepnego. Poniewaz to byla pierwsza podroz do Stanow pelnomocnika, wiec staralem sie pokazac co sie dalo i to jak najszybciej. Nie udalo sie mi spelnic zyczenia wizyty w Washington'ie bo musieli wracac. Tego mi nigdy nie wybaczyl i w czasie nastepnych wizyt "za kare" nie chcial tam jechac, bo jego "konkurenta" wzialem, a jego nie. Tlumaczenia brakiem czasu nigdy nie zostaly przyjete do wiadomsoci. Choc to byly przekomazania sie, to jednak w kazdym zarcie jest troche prawdy.

W tym samym casie przyjechala w odwiedziny Ewa ze swoim kolega. Nie pamietam jak dlugo byli, w kazdym razie uczestniczyli w jednym z oficjalnych obiadow. Ewa wiecej czasu spedzila z Matka i w New York'u, tak ze ta wizyta mi sie troche zatarla.

Po odlocie pelnomocnika wracajac z lotniska wstapilem odwiedzic siostre ksiedza ktora w miedzyczasie przyleciala i dzwonila do mnie a jej brat prosil zebym jej pomogl. Wiele pomoc nie moglem, ale przy okazji wycieczki do Washington'u ja zabralem, tak ze choc ciezko pracowala, znalazla weekend zeby cos zobaczyc.

Dostalismy zaproszenie do Warszawy na udzial w konferencji ktorej celem bylo zachecenie do zakladania w Polsce mieszanych przedsiebiorstw, jakie tam wowczas byly bardzo modne. Stan ktory lubil podrozowac sam zaproponowal ze tam polecimy sie rozgladnac, bo z powodu znacznych zamowien z Polski ten rynek wydawal mu sie bardzo ponentny. Polecielismy na kilka dni, przywiezlismy sporo materialow na ten temat i on staral sie "nakrecic" prezesa ktory juz byl w Polsce, ale nasze rozmowy jak wspomnialem nic nie daly.

Zapomnialem wspomniec ze jakies 2-3 miesiecy po odejsciu Ezry dostalemn wiadomosc od Ivana ze Ezra wrocil. Co prawda zajmowal sie nowymi pomyslami i nie mial wiele do powiedzenia, to jednak prezes zmienil zdanie i sciagnal go spowrotem. Ja wowczas mialem swoje momenty "chwaly", on mi nie przeszkadzal, wiec oprocz kilku grzecznosciowych slow jak sie mijalismy, nie mielismy zadnych stosunkow "sluzbowych". To byla duza ulga po latach jego rzadow. Stan sie nie mieszal, mialem wolna reke i staralem sie to przeliczyc na zamowienia jaie dostawalem bez potrzeby wyklocania sie o kazdy wyjazd i o kazdy cent na jego koszt.

Czekajac na samolot na Okeciu poznalem mila pania ktora byla lektorka jezyka Niemieckiego w jednej z uczelni ekonomicznych. Jechala do Holandii do znajomych w odwiedziny i pewnie zeby cos zarobic pracujac na czarno. Mielismy mila rozmowe i wymienilismy adresy obiecujac do siebie napisac bo ja interesowaly Stany i miala ochote je odwiedzic. To spotkanie przerodzilo sie w korespondncje ktora utrzymujemy do dzis.

Stan zaangazowal kierownika handlu zagranicznego. Mieszkal on w Europie i poczatkowo pracowal w naszej angielskiej filii. Potem przyjechal do Stanow i zaczal "urzedowanie". Byl Niemcem wyksztalconym  w Stanach gdzie ukonczyl magisterium administracji handlu o ktorym wspominalem. Jego zona byla lekarzem z Korei Poludniowej. Mial bardzo silny niemiecki akcent i do dzis niewiem jak go Stan znalazl. Pracowal w duzych korporacjach i nie wiedzial jak pracuja male firmy i jak korzystaja z pomocy Departamentu Handlu. Bylem tym zdziwiony, bo mysmy na tym opierali czesto swoja dzialalnosc. Lubil podrozowac nie liczyl sie z kosztami podrozy, co bylo w koncu jego "gwozdziem do trumny". Mysmy mieli inne podejscie i oszczednosc byla w firmie bardzo ceniona.

Nasze poznanie sie bylo typowym dla ludzi ktorzy sie z gory nie lubia. Ja mialem do niego uprzedzenie jako kogos kto zajal moje miejsce, on do mnie jako kogos z kim nie bedzie latwo pracowac i kogo sie nie bedzie mogl pozbyc. Jak zobaczyl moja wizytowke spytal sie czego jestem Vice Prezydentem. Powiedzialem ze NBS, wiec jeszcze raz zapytal i dostal te sama odpowiedz i wiecej nie wracal do tego tematu. Slyszal o mnie wiele, napewno niezbyt pochlebnych rzeczy ale wiedzial ze mu nie bedzie lekko mnie przeskoczyc. Wybral droge podjazdowa, ktora mu sie odplacilem z "nawiazku". Nie pamietam ile czasu byl w firmie, ale napewno nie mial przyjemnosci w "obcowaniu" ze mna.

Przed swietami dostalem kolejne zaproszenie zeby przyjechac i negocjowac moj trzeci w tym roku milionowy kontrakt. Mialem tez wstapic do Pragi zeby dostac zamowienie jakiego nie zdazyli zalatwic w okresie targow. Ze wzgledu na wielkosc kontraktu i formalnosci, zamiast ciagle siedziec w Warszawie  wyskoczylem na kilka dni do Pragi, podpisalem kontarkt i wrocilem do Warszawy gdzie formalnosci zostaly dopelnione i podpisalismy moj trzeci milionowy kontarkt w tym roku. W drodze powrotenej zatrzymalem sie w Zurichu skad pojechalem odwiedzic Ewe z ktora spedzilem weekend i wrocilem na swieta do domu.

Po nowym roku pojechalismy z Jul na Floryde nasza tradycyjna trasa i powoli sie rozgladajac gdzie bysmy chcieli sie przeniesc, choc do emerytury zostalo pare lat bo w zwiazku z dobra koniunktura w interesach nie spieszylem sie do niej. Pare tygodni po powrocie bylem spowrotem w drodze do Europy. Byl nastepny montaz, szkolenie i rozmowy na temat koprodukcji do ktorej coraz bardzie sie zapalal pelnomocnik. Wierzyl ze w ten sposb bedzie mzona miec dodatkowe oszczednosci dewizowe, a moze znajda sie inni klienci, szczegolnie w Moskwie gdzie mial dobre stosunki, ktore pozwola na to ze w efekcie ta koprodukcja pozwoli Polsce na zakupy bez dewizowe. Pomysl doskonaly, ale urzeczywistnienie jego bardzo dlugofalowe.

W czasie pobytu w Polsce dokonalem darowizny dwuch aparatow: jeden dla Szpitala Matki Polki a drugi dla Uniwersyteti Lodzkiego - Katedry Mikrobiologii Molekularnej. To byl moj pomysl zeby to ofiarowac Instytutowi ktory byl naszym najlepszym klientem jako podziekowanie za zamowienia, a dyrektor instytutu, z ktorym sie  przyjaznili od lat wskazal nam komu podarowac, wierzac ze to nam zrobi dobra reklame a jemu pomoze w jego pracach badawczych, bo to byly osrodki z ktorymi on blisko wspolpracowal.

Uroczystosc odbyla sie w gmachu Rady Miejskiej, poprzedniego i pozniejszego magistratu miasta Lodzi z udzialem oficjalow i TV. Potem bylo przyjecie w dawnym palacyku jednego z magnatow przemyslu wlokienniczego zamienionego na ekskluzywny klub. Na kawe zatrzymalismy w Szkole Filmowej gdzie zostalem zaproszony poniewaz wyrazilem gotowosc posylania im filmow jakie nagrywalem a ktore wowczas nie byly dla nich dostepne. To ostatnie okazalo sie niewypalem, bo to bylo w okresie kiedy rzadko bywalem w domu, a niedlugo potem miala szkola dostep do lepszych filmow niz te ktore ja mialem do oferowania. Wieczorem ogladalem sie w dzienniku TV i przez nastepne kilka dni odbieralem gratulacje. Na te uroczystosci nie pojechal pelnomocnik uwarzajac ze to byloby niewlasciwe. Nie bardzo rozumialem jego logiki, ale pozostawialem jemu decyzje bo znal lepiej miejscowe stosunki.

Poprzedniej jesieni dostalem list od Wiktora z Moskwy. Nie mielismy ze soba kontaktu od czasu jak przestalem jezdzic do Moskwy bo nie chcialem go narazac. Byl w 1986 roku na naszym stoisku w Moskwie i Waldek sie z nim widzial, ale na tym sie skonczylo. Zaprosilem go do Warszawy w czasie jak tam bede. Przyjechal ze swoim synem Filipem i spedzilismy kilka dni i od tej chwili zaczela sie nasza odnowiona znajomosc. Mial wielka ochote przyjechac do Stanow, ale wowczas jeszcze nie bylo to dla niego latwe.

W drodze powrotnej wstapilem do Pragi ktora zaczela planowac  powazna inwestycje, ale Szwajcarzy tak ja obsadzili, ze nie mialem wiekszych nadziei ze dadza mi rowny start. Nie mniej chcialem sie pokazac i przypomniec ze jestesmy gotowi do walki. Wielkanoc spedzilem z Ewa poczem wrocilem do domu.

Juz nie pamietam kiedy przylecial do nas Waldek zeby pomieszkac i troche zarobic. Brat Jul mial wowczas mala firme budowlana w ktorej go zatrudnil, tak ze polaczyl piekne z nadobnym. Na weekendy normalnie zabieralismy go do nas, bo tam byly raczej nudy. Jul brat mieszkal w malym uroczym starym miasteczku, ktore zachowalo swoj charkter z lat dwudziestych czy trzydziestych. Cos w rodzaju zywej dekoracji filmowej.

Zeszloroczne zamowienia byly w produkcji, czesc na wykonczeniu i przygotowywalismy do szkolenia, inspekcji technicznych kotlow wysokiego cisnienia, tak ze mialem rece pelne roboty. W czerwcu byla Achema na ktorej mialem sie spotkac z pelnomocnikiem i dyrektorem Instytutu. Mowiac szczerze balem sie troche konkurencji ktora znala nasze sukcesy i miala chrapke zeby nam noge podstawic. Firma przyjechala w pelnym skladzie wlacznie z nowym kierownikiem handlu zagranicznego. Bylo widoczne ze nikt go nie przestrzegl ze prezes nie lubi rozrzutnosci i zwraca na to uwage. Zaczelo sie od tego ze na poprzedniej Achemie ja zarezerwowalem pokoje w Intercontinentalu bo mielismy dosc tych dojazdow i wieczornego blakania sie po miescie. Wowczas nie spodziewalem sie ze w miedzyczasie bede "zdetronizowany". Tradycyjnie mieszkalismy po dwuch w pokoju. Ja dostalem pokoj z anngielskim inzynierem pozniejsszym szefem naszego Londynskiego biura ktory sie rozchorowal na grype, wiekszosc wystawy spedzil w lozku i wypil wszystko co bylo w barku, zamiast mnie poprosic zeby mu kupic na miescie. Potem wyjechal nie zaplaciwszy rachunku i ja zostalem do placenia. Koszt barku byl astronomiczny, wiec po powrocie poslalem mu rachunek zeby zaplacil. Nigdy przyjaciolmi nie bylismy ani przed ani po historii z niezaplaconym rachunkiem.

Rano chodzilismy na sniadanie do restauracji hotelowej gdzie ceny byly zawrotne. Ja z zasady nie jem sniadania, najwyzej kawe z sucharkiem, albo i bez. Dobrze pamietalem sniadania w hotelu w Mexico City  jak to prezes po kilku sniadaniach powiedzial naszym spzredawcom zeby jedli u siebie w hotelu a nie z nami w "lepszym". Nasz nowy Niemiec nie liczyl sie z cenami i dawal "koncert sniadaniowy". Tak na oko liczac wydawal na nie dobrze ponad $30.00. Z luboscia obserwowalem prezesa jak mu sie przygladal pijac sam kawe tylko. Poprostu sie gotowal. Jak bylismy razem nie wytrzymal i zaczal klac. Ja mu delikatnie zwrocilem uwage ze to nie ja go angazowalem, tylko Stan i ze mam podobne do niego poglady, ktore on dobrze zna od 18 lat. Przyznal racje i niewiem czy Stan dostal pieklo, ale przez nastepne dni taka sama sytuacja sie powtarzala i chyba nikt mu nie zwrocil uwagi. Jak go po pewnym czasie zwalniali to napewno nie bylo zapomniane. Zreszta lubil najlepsze hotele i restauracje i nie osiagnal nic za wyjatkiem spadku eksportu. Chyba wowczas Stan juz nie byl u wladzy a jak jeszcze byl to niewiele mial do powiedzenia.

Na wystawe przyjechal pelnomocnik z dyrektorem instytutu i "pracownikiem" ktory jak sie pozniej okazalo byl pracownikiem wywiadu gospodarczego. Niewiem czy mial ich pilnowac czy uzywac jako przykrywki, w  kazdym razie chodzil wlasnymi drogami, a my spedzlismy czas razem zwiedzajac wystawe i chodzac na obiady. Raz tylko mialem goscia z NRD ktory staral mi sie pomoc i zaprosilem go na obiad i pogawedke. Niestety zgubilem jego wizytowke, tak ze nie moge sie dowiedziec co sie z nim stalo po unifikacji.

Z Frankfurtu polecialem do Polski bo zanosilo na duzy kontrakt i trzeba bylo dostac zapytania zeby pozniej zlozyc oferte. Bylem tylko kilka dni bo musialem wrocic do biura zeby sie przygotowac na Kongres Mikrobiologii jaki w tym roku odbywal sie w Pradze polaczony z mala wystawa w ktorej bralismy udzial. Brat byl w komitecie kongresu, wiec mialem "fory". Ze mna pojechal Zygmunt. Wynajalem prywatne mieszkanie co bylo znacznie tansze. Spotkalem mase znajomych i klientow, bralem brata i jego przyjaciol na obiady, w ten sposob wchodzac w grono naukowcow a rownoczesnie klientow. Przez brata poznalem mlodego profesora ze Lwowa ktory zaprosil nas na obiad, ktory sie nie zmaterializowal, ale w zamian ja zabralem ich do restauracji  w Intercontinentalu gzie mialem "chody" i nie bylo problemu ze stolikiem i doskonalym obiadem. Po zakonczeniu wystawy pojechalem z Zygmuntem samochodem do Warszawy zeby po kilku dniach wrocic do domu.

W drodze powrotnej wstapilem do Tarnobrzegu gdzie spotkalismy sie z Mirkiem zeby odwiedzic dyrektora miejscowego  kombinatu gdzie byly mozliwosci ulokowania koprodukcji w przyszlosci. To bylo akurat w przeddzien 22 lipca, kiedy bylo zaostrzone pogotowie  niewiem czego, bo rzad juz czul sie niepewnie. Jak sie spotkalismy na parkingu i zaczelismy rozmawiac, Mirek szukal w samochodzie jakies lekarstwa jakie przywiozl dyrektorowi i niespodziewanie podjechal lazik milicyjny z sierzantem i cywilem i do Mirka co on robi, co on tam ma w reku i ze go zabiora na komende. Mirek powiedzial ze zgoda, ale on ma tu ze soba Amerykanina ktorego przywiozl do dyrektora i najpierw mnie tam chce zawiesc, bo nie chce robic miedzynarodowego skandalu. Wowczas ja sie wlaczylem. Byl juz 1988 rok i nastawienie na werbowanie amerykanskich inwestycji, ktore doszlo nawet do takich "cwokow" jak milicja i SB i czujac sie pewny ze swoim paszportem ktorego nikt nie chcial ogladac, mimo ze trzymalem go w reku zaczalem sie po nich przejezdzac. Zazadalem ich nazwisk, zeby zlozyc na nich zazalenie za ich zachowanie. Nie mieli ochoty podawac, wiec ostantacyjnie zaczalem zapisywac numer rejestracyjny samochodu i czas. Chyba to na nich zrobilo wrazenie bo zrobili obrazone miny, wsiedli do lazika i odjechali. Po chwilli bylismy juz w gabinecie u dyrektora ktoremu sie poskarzylem, ale to nie zrobilo na nim wrazenia. Przyjal nas bardzo goscinnie ze sniadaniem i lunchem, wizyta w ich muzeum, ale nie mial zamiaru sie w Mirka sprawy angazowac. Po tej wizycie pojechalismy zwiedzic centrum odbudowanego Sandomierza, poczem nastapilo pozegnanie. Mirek nie mogl odzyskac rownowagi po porannej przygodzie i czul sie ponizony przez "wladze". Nasze rozstanie, choc na krotki czas bylo smutne i bardzo sentymentalne.

Na wakcje pojechalismy w tym roku poraz drugi tym razem do Kanadyjskich wschodnich prowincji. Chcielismy zaznac troche chlodu po upalach w New Jersey. Okazalo sie ze to bylo lato najwiekszych upalow w Kanadzie i na dodatke nie bedac nastawionym na upaly wiele moteli i restauracji nie mialo klimatyzacji. Tak ze "uzylismy".

Oczarowani bylismy urokiem Quebec'u, specjalnie slicznego miasta i okolic. Jedno co bylo trudno zrozumiec ze sporo ludnosci mieszkajacej tam nie mowila po angielsku. Rozumie fanatyzm, ale tez i praktycznosc takiego postepowania blisko granicy Stanow nie mowiac juz o tym ze wiekszosc Kanadyjczykow jest anglojezyczna. To mnie do nich bardzo rozczarowalo. Pozniej pojechalismy dalej na wschod do New Brunswck, Prince Edward Island i na koniec do Halifax'u ktory byl bardzo brytyjski. To byla urocza wycieczka.
 
We wrzesniu odwiedzilem Polske gdzie Ewa byla na praktyce wyslana przez swoj Uniwersytet. Miala mieszkanie w Akademiku, ale mowiac szczerze warunki nie byly na poziomie. Mirek (Pelnomocnik) mial puste luksusowe jak na owczesne warunki mieszkanie na starym miescie ktore dal jej do dyspozycji. Na weekendy zabieral ja do siebie na wies gdzie byl okres zniw w ktorych pomagala i miala towarzystwo. Chciala koniecznie zyc z polskiego stypendium jakie dostawala, ale to starczylo tylko na nabial, wiec Mirek przywozil jej jedzenie i karmil ja u siebie. Byla bardzo "honorowa" i chciala sprobowac na swoim. Na ten temat powinna sama opwiedziec, bo ja to tylko slyszalem "wyrywkowo" i to z drugiej reki.

Poniewaz Mirek byl zainteresowany koprodukcja wiec zaczal przygottowywac rozne jej warianty. Pojechalismy do Szczecina - moja tam pierwsza wizyta - z Ewa ogladnac obiekty jakie by sie nadawaly na kooprodukcje w majacej tam powstac strefie wolnoclowej. To wszystko bylo dla mnie bardzo interesujaca nowoscia i zarazilem sie od Mirka jego entuzjajzmem, bo idea byla doskonala, choc jak wiem firma nie byla tym zainteresowana, choc ostatnie zamowienia z Polski dawaly ku temu solidny fundament.

Mirek zaprzyjaznil sie z "moim" ksiedzem i pojechalismy tam w odwiedziny polaczaone z dyskusjami na temat planowanej kooprodukcji. Tym razem Ewa nie miala zamiaru z nami pojechac, bo miala inne plany. Nie mniej po powrocie mielismy kilka milych wieczorow, ktore byly poza ramami "zycia za stypendium".

Z Warszawy polecialem do Budapesztu a potem do Sofii. W Bulgarii planowano zbudowac nowa fabryke i w projekcie byla nasza stacja doswiadczalna. Jednak fabryke miala budowac angielska firma ktora chcial wsadzic urzadzenia swoich rodakow a naszej konkurencji. Bylo sporo konferencji, przekonan, zaproszen na odwiedzenie naszych istniejacych urzadzen. Bylem tez w Londynie na rozmowach z angielska firma budowlana. Po zmianach politycznych niewiem co sie stalo z ta budowa. Chyba nie doszla do skutku. Jak wiekszosc tych inwestycji byla dla przemyslu ktory produkowal dla sowietow. Jak sowiety sie rozpadly nie bylo juz klientow a tym samym potrzeby budowy.

Po powrocie mielismy dwie grupy szkoleniowe. Poniewaz przyjezdzajacy mieli male diety ktore chcieli zaoszczedzic na zakupy, a ja nie mialem funduszy zeby ich karmic, wiec Jul przyszla z pomoca. Ja kupowalem produkty, ona gotowala a goscie zmywali. Bylem jednak rozczarowany tym ze wszystko przyjmowali za dobra monete i calkiem sie nie czuli jej zobowiazani. Na zakonczenie ich pobytu musialem kupowac kwiaty zeby jej dali z podziekowaniem. Pozostawiam to bez komentarzy za wyjatkiem tego ze nie wszyscy byli tacy sami.

W poczatku grudnia dostalem dwa zaproszenia: najpierw do wschodniego Berlina ktora okazala sie tradycyjnym niewypalem a potem do Warszawy gdzie podpisalem najwiekszy w zyciu kontrakt na trzy miliony. Nie bede opisywal wszystkich komplikacji, nerwow, negocjacji, bo to by zajelo cala ksiazke. Najwazniejsze byly wyniki.

Na te podpisanie mial przyjechac prezes ze Stan'em i Ezra ktory wowczas zajmowal sie nowymi projektami. Z poczatku nie chcialem z nim pracowac pamietajac jego podejscie do interesow, szczegolnie z Polska, ale mnie przekonano ze czasy sie zmienily i jego podejscie i ustapilem dla swietego spokoju. Zreszta dotrzymal slowa. Poniewaz w NBS byl pierwszy strajk w historii firmy, przyjazd zostal dlozony do lutego a ja wrocilem triumfalnie do domu. Jak sie pozniej okazalo triumf byl przedwczesny i o malo ten kontrakt nie doprowadzil firmy do powaznych problemow finansowych a moze i bankructwa. Ale nie uprzedzajmy faktow.

W lutym polecielismy cala grupa do Polski zeby dyskutowac sprawe kooprodukcji. Mielismy w reku duzy kontrakt ktory do tego zachecal. Odwiedzilismy znowu Szczecin gdzie zaprezentowano nas z planami budowy fabryki, miejsce na jej lokalizacje bylo juz zabezpieczone. Naszym partnerem mial byc Polski przemyslowiec, ktory mial w poblizu wlasna, dobrze prosperujaca fabryke, produkujaca formy dla odlewow z plastiku, przewaznie na rynek zachodnio-niemiecki. W planach byla tez fabryka igiel chirurgicznych i  rekawiczek gumowych ktore mysmy mieli pomoc sfinalizowac. Mielismy spotkania z miejscowym adwokatem, ponoc najlepszym w tej branzy ktory przygotowywal strone prawna calego przedsiewziecia. Dyskutowano wklady finansowe do spolki ktore byly bardzo skomplikwoane ze wzgledu na owczesny oficjalny kurs dolara ktory byl tylko frakcja aktualnej jego wartosci. Dyskretnie sie mowilo miedzy nami, ze to wszystko zalezy od tego kiedy dostaniemy akredytywe pokrywajaca nasz duzy kontrakt. A jej narazie nie bylo i termin otwarcia byl dosc mglisty, czego poczatkowo nie wiedzielismy bo do tej pory wszystko szlo jak w zegarku.

To byl luty 1989 roku, okres wielkich zmian historycznych, ustrojowych i oczywiscie ekonomicznych. Nikt z nas nie mial pojecia jakie one beda i kiedy i nikt nie przewidywal ze zmiany nastapia tak szybko. Nie mniej cala wizyta byla bardzo ciekawa i obiecujaca. Pamietam smieszne zdarzenie: ja zawsze stolowalem sie bardzo konserwatywnie w znanych mi restauracjach, szczegolnie hotelowych, bo nie lubilem "nie znanych" restauracji i   doswiadczen na wlasnej "skorze". Moi  wspoltowarzysze nie podzielali mego podejscia i koniecznie chcieli pojsc na Chinski obiad, bo zobaczyli gdzies ze w Warszawie jest chinska restauracja. Uleglem bez przekonania. W restauracji nie bylo zadnego chinczyka ani wsrod personelu, ani gosci. Wowczas w Polsce, a szczegolnie w Warszawie bylo troche chinczykow, tak ze jakby restauracja byla dobra to by ja odwiedzali.

Mowiac delikatnie, to nie byla ani restauracja ani jej menu takie jakiego sie spodziewalismy. Po tym doswiadczeniu woleli juz sluchac moich rad i chodzic tam gdzie ja polecalem. Na zakonczenie wizyty ustalono ze juz jako spolka, ktorej jeszcze nie bylo bedziemy wystawiac na Targach Poznanskich. Mirkowi bylo trudno zaakceptowac ze firma nie byla chetna na wydawanie pieniedzy i ze sie liczyla z kazdym groszem. On z kolei mial sporo funduszy w walucie krajowej i mogl sobie na wiele pozwolic. Poniewaz zalezalo mu na spolce, wiec pokryl sporo kosztow, ktore w zlotowkach nie byly wielkie, ale w przeliczeniu po oficjalnym kursie byly wielokrotnie wyzsze. To byl okres kiedy zlotowka spadala gwaltownie. Co prawda niczego nie bylo na rynku, ale ceny byly dla nas po zmiane czarno rynkowej szalenie niskie, tak ze mozna bylo "uzywac" jak bylo na co.

W drodze powrotnej zatrzymalem sie u Ewy ktora wowczas studiowala na Uniwersytecie w Konstanz i przygotowywala sie do pracy dyplomowej na "tematyke polska" ktora zawsze byla jej bliska. Studiowala tam tez jezyk polski i bylem raz na jednym z wykladow i rozmawialem z jej profesorka, zreszta bardzo mila pania ktora zrobila slawistyke w Polsce.

W marcu przylatuje Ewa ze swoim przyjacielem do Stanow i wynajmuja samochod zeby pojechac na Floryde. Spedza z nami swoje pierwsze od 4 lat urodziny na ktore przyjezdza jej Matka z mezem i odwiedzaja nas David (prezes) z zona i Ziggi ktorzy fobrze znaja ja i jej obecnego meza. Mielismy przyjemna spotkanie.

Stan powoli tracil swoja pozycje. Nie okazal sie tym kogo chial prezes na zastepce i nastepce. Ezra wrocil do lask i zaczal sie piac spowrotem w gore i zdobywal przewage nad Stan'em. W tym czasie firma kupila w Kalifornii fabryke, w pokrewnej ale bardziej elektronicznej branzy i po pewnym czasie Stan objal jej prowadzenie. Mial blisko do domu, bo nigdy sie nie przezniosl do New Jersey z Kalifornii, tylko dojezdzal i mieszkal w firmowym mieszkaniu. Firma zaangazowala na nowa pozycje "generalnego kierownika" mlodego zawodowego kierownika, ktory przyszedl do firmy z przemyslu zbrojeniowego ktory powoli zaczal zwalniac personel z powodu braku zamowien. Nie mial najmniejszego pojecia o produkcji firmy ani jej zastosowaniu. Poczatkowo najwazniejszym jego zajeciem bylo wprowadzenie dyscypliny i dowodow osobistych ktore trzeba bylo nosic w widocznym miejscu.

Po zmianach jakie dokonal Stan nic nikogo juz nie dziwilo, za wyjatykiem tego ze prezes pozwalal na takie "zabawy". Skonczyla sie moja swoboda, ale jak narazie w bialych rekawiczkach, bo kontrakt jaki dostalem mial swoja cene. Mimo ze nie bylo akredytywy, patrzac sie na historie poprzednich kontraktow, przekazal go do produkcji. Niewiem czy sie orientowal ze to byla specjalna produkcja ktora byla tylko i wylacznie dla jednego klienta i ze jakby on towaru nie przyjal to nie bylo nan zbytu i byla duza mozliwosc ze by sie stal bardzo drogim "zlomem" ktory mogl firme polozyc finansowo.

To byl okres "okraglego stolu" w Polsce i wielkiej niewiadomej przyszlosci. Nowy "generalny" nie mial pojecia o sytuacji politycznej w Polsce i zaczal od naciskania mnnie o akredytywe. Ja z kolei biuro handlu zagranicznego. Tam byly duze zmiany. Znajomy dyrektor odszedl, a na dodatek lezal w szpitalu po wybuchu jego pieca centralnego ogrzewania. Nowy dyrektor albo milczal albo sie wykrecal. Ja bylem stale nagabywany do tego stopnia, ze zaczalem chodzic do innej ubikacji, bo ta do ktorej chodzilem byla kolo gabinetu nowego "generalnego". Jak mnie tylko zobaczyl, to sie przypominal.

Poniewaz w maju moj brat dostawal Doktoral Honorowy na Uniwersytecie Gdanskim, wiec skorzystalem z okazji zeby tam pojechac. Oficjalnie mialem cisnac o akredytywe, a przy okazji pojechac na uroczystosc. Nie bylo zadnych sprzeciwow, a wprost przeciwnie zacheta. Po przyjezdzie dowiedzialem sie raczej smutna wiadomosc ze pieniedzy na otwarcie akredytywy nie ma i trzeba sie o nie starac od poczatku co w owczesnej sytuacji bylo marzeniem "scietej glowy". Poprostu na czas nie zlozono papierow zeby wykupic walute i w pojeciu Centrali caly kontrakt jest nieaktualny. Chciano go anulowac, a jego produkcja juz szla pelna para. Zmobilizowalem Mirka i wytlumaczylem mu czym firmie grozi taka anulacja nie mowiac o tym ze sprawa koprodukcji tak bliska jego sercu podzieli ten sam los. Ja w grudniu konczylem 62 lata wiec moglem pojsc na wczesniejsza emeryture, bo obawialem sie ze jak to dojdzie do firmy to bede mial tak mile przyjecie ktore moge skonczyc zawalem. Mirek obiecal zajac sie jak najszybciej sprawa akredytywy i postanowilismy do czasu jej otwarcia cicho siedziec i nie informowac firmy o sytuacji.

Mirek mial pojechac ze mna do Sopot na uroczystosci, ale w ostatniej chwili sie obrazil bo ja powiedzialem ze nie moze palic jak bedziemy jechac. On palil "jak z komina", bylo chlodno, tak ze bym jechal w "wedzarni" na co nie mialem ochoty. Dal mi samochod z kierowca i pojechalismy dzien wcesniej. Zanocowalismy w Gdansku, ale wieczor spedzilem z bratem i bratanica w Sopocie. Pojechalismy na grob rodzicow, potem na molo i do Grand Hotelu na obiad. Nastepnego dnia spotkalismy sie w uczelni, ktora  ukonczylem i ktora sie stala czescia uniwersytetu. Na te uroczystosc przyjechal moj znajomy z Polskiej TV tez z kamera, ja mialem swoja i obaj filmowalismy.

Uroczystosc odbyla sie w auli, ktora byla kiedys aula mojej uczelni i gdzie odbywaly sie nasze bale, tak ze mialem z niej sporo wspomnien. Sama uroczystosc bylla bardzo podniosla. Milo mi bylo sluchac tyle superlatyw o bracie z ktorego zawsze bylem dumny. Po czesci oficjalnej byla lampka wina w kuluarach a potem obiad w restauracji i znowu kilka mow i sporo wspomnien wsrod uczestnikow obiadu. Po jego zakonczeniu wrocilem spowrotem do Warszawy.

Poniewaz chcialem byc na brata uroczystosci a nie bylem pewny jak uda mi sie zalatwic wyjazd, wiec niepotrzebnie jak sie pozniej okazalo zaoferowalem sie ze polece na swoj bezplatny bilet. Bilet mial ustalone daty ktorych nie mozna bylo zmieniac. Poniewaz w Warszawie nie bylo sensu czekac na otwarcie akredytywy, a i tak wracalem niedlugo na Targi Poznanskie, wiec musialem kupic bilet w jedna strone zeby wrocic do domu. Ten bilet jednostronny kosztowal wiecej jak w dwie strony, ale tego nauczylem sie pozniej.  Jak zaczalem regularnie latac do Warszawy to doszedlem do tego ze taniej bylo latac Warszawa - New York - Warszawa niz odwrotnie. Jak wiedzilem kiedy bede lecial spowrotem, kupowalem w Polsce bilety i to zaoszczedzalo firmie sporo.

Po powrocie do domu zaczalem sie przygotowywac na Targi. Na Targi lecialem z Ezra i Rysiem a potem dolatywal prezes z zona. Na ten cel wynajelismy caly dom ktory by mogl nas wszystkich pomiesic. Ja polecialem z Rysiem do Frankfurtu gdzie wynajalem samochod i spotkalismy sie z polskim przemyslowcem o ktorym byla mowa bo wstapilismy do fabryki produkujacej igly chirurgiczne i ktora mogla nam dostarczyc urzadzenia produkcyjne. Nie mialem na ten temat pojecia ale Rysio z owym przemyslowcem wiedzieli o czym mowiono, szczegolonie ze obaj wladali jezykiem niemieckim . Ja zrozumialem ze oferta byla bardzo wysoka i trzeba bedzie szukac innych dostawcow. Sama firma znajdowala sie w jakiejs malej, chyba podgorskiej miejscowosci o dobrym klimacie i ladnych warunkach mieszkaniowych. Stamtad dojechalismy do granicy miedzy wschodnimi i zachodnimi Niemcami i gdzie zanocowalismy w jakims zameczku zamienionym na uroczy hotelik. Tam sie tez rozstalismy bo on jechal do siebie a my na Targi.

Zeby dostac sie do "naszego" domu musielismy dostac adres i klucze. Umowilismy sie z asystenem Mirka ze ma czekac o pewnej godzinie pod hotelem. Jak sie okazalo on myslal ze pod jednym a ja ze pod drugim. Bylo denerwujace czekanie bo jak sie nie spotkamy to nie mielismy zadnych namiarow, jedyna rada bylo dzwonienie do Warszawy i zlapania Mirka i dowiedzenie sie detali. Bylo juz po godzinach po ktorych Mirek byl nie osiagalny na wsi gdzie nie bylo telefonu. Po kilku probach znalezlismy sie i moglismy sie rozlokowac i umowic na nastepny dzien jak wjechac na Targi. To zawsze bylo problemem i dojscie na piechote do pawilonu nie nalezalo do przyjemnosci. Na domiar prezes mial problem z biodrem i nie nadawal sie na "wycieczki". Mialem kopie jego zaswiadczenia lekarskiego i wywieszki inwaldzkiej uzywanej w New Jersey. Oczywiscie bylo wszystko po angielsku, ale "robilo" wrazenie. Dojechalismy do biura przepustek i po dluzszych negocjacjach popartych "zalacznikiem" mielismy odpowiednia przepustke na czas targow i moglismy parkowac kolo naszego pawilonu. Tego nauczylem sie pare lat wczesniej w Brnie, gdzie mialem polskie zaswiadczenie i tez zalaczniki pomogly, choc musialem je kilka razy powtarzac, bo Czesi byli sprytniejsi i bardziej chciwi.  Od tej pory moglem wjezdzac na Targi.

Mirek mial caly sztab zajety przygotowaniem stoiska. Byl tez Zygmunt, ktory ulegl namowom Mirka i dal sie zaangazowac,czego pozniej zalowal. Rysio pomogl w ostatecznym montazu, tak ze jak nastepnego dnia Mirek przywiozl Ezre, wszystko bylo gotowe i czekalo na otwarcie. Poszlismy ogladac konkurencje, ale jej nie bylo wiele. Przed samym otwarciem byly wybory ktore byly kleska komunistow, mimo ze mieli zapewniony procent miejsc w  nowym sejmie dajacym im jeszcze wiekszosc. Nie mniej sam wynik wyborow pokazal ze przy wolnych wyborach nie maja szans. W tej sytuacji nie spodziewano sie wielkich zakupow zagranicznych i to bylo powodem braku konkurencji ktora wiedziala doskonale ze my mamy w tej sytuacji rynek.

Z powodu zmian politycznych Mirek zorganizowal panstwowa firme odpowiedzialna za nasza branze i zostal jej szefem. Teraz mial mozliwosci starania sie  pieniadze na otwarcie akredytywy. Mowiac szczerze nie zdawalem sobie wowczas sprawy jak tragicznie wyglada cala sytuacja, wierzac ze Mirek potrafi wyprowadzic nas z niej. Okres targow Mirek wykorzystal z powodzeniem dla swoich staran. Z kolei sie denerwowal ze sprawa wspolnej firmy sie nie posuwa, a ja musialem go uspakajac nie mogac mu powiedziec prosto w oczy ze poki niema akredytywy, niema pieniedzy na spolke.

Prezesostwo przyjechali kilka dni pozniej. Mirek pojechal po nich do Warszawy a wrocili awionetka ministra i troche sie najedli strachu bo solidnie ich wychustalo. Dostali "honorowy" pokoj w naszym domu i urzadzilismy dla nich codzienne sniadania i obiady. Moje mozolnie zalatwione obiady okazaly sie malo interesujace i ciagle gdzies chodzilismy na rozne obiady, dancingi etc. W ciagu dnia bylo sporo gosci tak ze nie mozna bylo narzekac na brak zaintersowania. Ale ile w tym bylo przyszlych klientow to trudno bylo ocenic. Ja chcialem sprzedac eksponaty zeby ich nie wozic, ale to nie szlo lekko i mielismy troche nieporozumien z Mirkiem ktory nie znal metod handlu i wszystko widzial jako "wielkie przedsiewziecia", podczas gdy ja musialem myslec o malych detalach.

Prezesostwo i Ezra zostali odwiezieni przez Mirka ostatniego dnia targow. Rysio i ja zostalismy zeby pozalatwiac formalnosci celne i wyjechali dzien czy dwa po targach do Warszawy. Rysio odlecial a ja zostalem jeszcze zeby ogladnac lokale jakie moglismy wynajac dla spolki, pozatem zalatwic fax i samochod. Z tym ostatnim mielismy troche nieporozumien bo Mirek spodziewal sie ze przywioze nan pieniadze. Moje tlumaczenia ze my nie zalatwiamy takich spraw gotowka, bo tylko handlarze narkotykow zalatwiaja zakupy gotowka, jakos do niego nie trafialy. Nie moglem mu powiedziec ze nie dostane pieniedzy na samochod, jakie zaplacimy przelewem, poki nie dostane akredytywy. Sprawa samochodu i wplaty na spolke byl wyraznie rozzalony. Bylem w trudnej sytuacji.

Niedlugo po naszym rozstaniu dokonal tego co bylo prawie ze niemozliwe. Pozyczyl pieniadze i otworzyl akredytywe. Bylismy uratowani. Zaraz zalatwilem sprawe przekazania pieniedzy na spolke, samochod i fax. Musialem sie sporo wyklocic i postraszyc nim udalo mi sie wszystko zalatwic, bo jak forsa przyszla to moglem spokojnie chodzic do ubikacji, ale sprawa wysylki pieniedzy to inna sprawa. Mirka entuzjazm sie skonczyl i mnie czesciowo ignorowal. Przyjechal Zygmunt z drugim inzynierem na szkolenie montarzu wytrzasawek od ktorych produkcji miala zaczac spolka i pozniej powoli produkowac niektore czesci w Polsce zeby po czasie cala produkcja byla z krajowych materialow.

Steve ktory przez lato pracowal u Jul brata, mial z nim jakies nieporozumienie i doszedl do wniosku ze zaciagnie sie do marynarki wojennej. To byl doskonaly pomysl bo mogl tam albo nauczyc sie zawodu, albo po skonczonej sluzbie dostac pieniadze na nauke na uniwersytecie. Jedyny i powazny problem bylo ze Steve nie lubil dyscypliny i byl indiwidualista. To bylo sprzeczne z wojskowa dyscyplina. Ale bylismy dobrej mysli to byl wedlug nas dobry pomysl. Niedlugo po zaciagu dostal rozkaz wyjazdu do bazy szkoleniowej pod Chicago.

Dostalem telefon ze Ela, ktora od lat zalatwiala zakupy naszej aparatury dla centrali, jest na Manhatanie z inna grupa i chciala sie ze mna zobaczyc. Pojechalem, choc mialem do niej zal ze nie zalatwila na czas pieniedzy na otwarcie akredytywy co potem spowodowalo nasza tragiczna sytuacje. Nie wiedzialem ile bylo w tym jej winy, pozatem lepiej nie bylo tego rostrzasac. Poszlismy na dobry lunch. Jak wrocilem do biura to sie dowiedzialem ze byly zwolnienia i jednym ze zwolnionych byl Rysio. Bylem tym zaskoczony ze wszystko odbylo sie za moimi plecami. Rysio mi pomagal i chcialem zeby pracowal dla mnie i byl moim zastepca. Niestety nasze stosunki nie zawsze sie ukladaly tak jak bym chcial, ale on mial swoje problemy i musialem go rozumiec. Zapytany na ten temat odpowiedzial wykretem i nie mial zamiaru sie tlumaczyc. Poszedlem do Prezesa ktory odeslal mnie do Ezry. Mowiac szczerze zrobili Rysiowi przysluge. Z poczatku mial duze trudnosci, ale powoli sytuacja sie poprawila. Pomoglem mu z Prezesem znalezc prace w niedalekiej firmie ktorej prezes byl w naszej radzie nadzorczej. Potem interesy tam sie zaczely psuc i znalazl sobie duzo lepiej platna prace, do czego by u nas nie doszedl. Nie mniej to bylo bardzo nieprzyjemne.

Chcialem poleciec do Polski w pazdzierniku, ale Mirek mnie zablokowal, bo wyraznie nie chcial mojej tam obecnosci. To nie bylo przyjemne. Bardzo sie do Mirka rozczarowalem. Zobaczylem ze nie moge na niego liczyc i musze o tym pamietac. Zostalem czlonkiem zarzadu nowej firmy, ale nie mialem wiele do powiedzenia mimo ze widzialem ze ich dzialanosc nie prowadzi do niczego. Nie znali metody olowka i kartki papieru, ze wszystko musi sie kalkulowac i ze niema dotacji panstwowych do jakich byli od lat przyzwyczajeni. Poniewaz firma nie chciala sie mieszac w dzialalnosc spolki pozostawiajac to Mirkowi, wiec pozostalem w roli "doradcy" ktorego nie traktowali powaznie bo byli przyzwyczajeni do innych metod dzialalnosci gospodarczej.

We wrzssniu przyjechalo dwuch inzynierow z nowo powstalej spolki na szkolenie w montowaniu pierwszych wytrzasarek jakie spolka miala montowac w Polsce. Jednym z nich byl moj stary przyjaciel Zygmunt, ktory jak wspomnialem dal sie Mirkowi skusic do przejscia do Spolki, a drugim byl mlody, nie pamietam jego imienia  tylko nazwisko Sawicki. On sie nigdy nie chcial ze mna "spoufalic" i zawsze byl bardzo na dystans mimo ze to on byl kierowca jak pojechalem do Sopot na brata uroczystosci wiosna.Urzadzilem ich w domu firmy, gdzie normalnie mieszkaly tabuny Chinczykow jakich Prezes ciagle do nas sprowadzal. Dostali  starego Cadillac'a tak ze mieli swoje "kolka" i zabrali sie do nauki. Cieszylem sie ze Zygmunt przyjechal bo zawsze razem mile spedzalismy czas i mialem towarzystwo na wekendy, szczegolnie jak Jul pracowala. Jego towarzysz byl bardzo spokojny i cichy i jakos nie pasowal do nas ale nie mielismy wyboru. W czasie lunchu zawsze jezdzilismy po sklepach. Wygladalo to bardzo elegancko bo obaj z Zygmuntem siedzielismy na tylnym siedzeniu a Sawicki byl za szofera i nas wozil.  Na jeden weekend pojechalismy na moja standartowa wycieczke to Washington'u. Kilka dni wczesniej poznalem profesora z Akademii Rolniczej we Wroclawiu ktory byl na naszym uniwersytecie i korzystajac z  okazji tez go zabralem. Byla mila przejazdzka z ktorej wynikla sprzedaz fermentora dla profesora, czego sie nigdy nie spodziewalem. Mysmy wyjechali do Kaliforni na wakacje kilka dni przed ich wyjazdem, tak ze jeszcze zabrali nas na lotnisko.
 
 Dyrektorem spolki Mirek mianowal swego asystenta, mlodego czlowieka , biegle mowiacego po angielsku, ale nie majacego zadnego przygotowania do kierowania spolka. Mirek mial nim kierowac, ale po pewnym czasie doszlo do nieporozumien, Mirek sie obrazil i odsunal od spolki w ktora tyle wysilku wlozyl i do czasu jak sie nia zajela zona Mirka Danusia, nic sie nie dzialo a pieniazki szly. Zeby sie cala sprawa nie denerwowac, wzielismy z Jul wakacje i polecieli do San Francisco gdzie oboje nigdy nie bylismy.

Akurat przede smymi wakacjami byla uroczystosc zakonczenia podstawowego szkolenia Steve'a polaczona z uroczysta promocja. Jul poleciala na nia z Chris'em i spedzili ze Steve'm kilka dni, zwiedzili Chicago i wrocili zeby kilka dni pozniej poelciec na wakacje.

Wakacje byly urocze i doskonale zaplanowane przez nasza agentke
 podrozy. Dwa tygodnie przed naszym odlotem do San Francisko nawiedzilo je trzesienie ziemi. Bylo sporo szkod i wiele osob odwolalo swoje wizyty bojac sie nastepstw trzesienia ziemi. Jul nie chciala odkladac i polecielismy. W zwiazku z pustka w hotelach dostalismy za te sama cene duzo lepszy hotel i pokoj. Wynajelismy samochod po przylocie, tak ze bylismy samodzielni. Spedzilismy kilka dni na miejscu zwiedzajac miejscowe i okoliczne cekawostki polecone nam zarowno przez agentke jak i Ewe ktora byla tam wczesniej. Zwiedzilismy slawna z win Napa Valley i wstapilismy do winnicy prowadzonej przez Braci Szkolnych - tego samego zgromadzenia do ktorego szkoly powszechnej chodzilem. Kupilem sobie nawet ich czapke, ale potem dowiedzialem sie ze zostala tylko nazwa bo winnica zostala dawno sprzedana w prywatne rece. W tej czapeczce pojechalem na zjazd szkoly pare lat pozniej, ale nikt na to nie zwrocil uwage, a kiedy to podkreslalem spotkalem sie z obojetnoscia.

Odwiedzilismy tez las bardzo starych i ogromnych drzew z ktorego wyjazd byl dosc karkolomny. Jul dzielnie prowadzila a ja filmowalem jak zwykle.Bylismy tez w chinskim miasteczku, na wyspe Alcatraz gdzie bylo slawne wiezienie i po kretych uliczkach. Po kilku dniach zwiedzania pojechalismy na poludnie droga No. 1 wzdluz wybrzeza. Trzeba powiedziec ze widoki sa dech zapierajace a droga tez bo sie ciagle jedzie brzegiem glebokiej przepasci. Po drodze zwiedzalismy rozne sliczne miasteczka i zameczek St. Simone. Zanocowalismy w Motelu Madona, nic nie majacego wspolnego z Madona tylko nazwiskiem wlascicieli ktory urzadzili ten dziiwny motel gdzie kazdy pokoj jest w innym stylu. Co prawda jakosc tych pokoi byla dosc tandetna, ale robila wrazenie. Pozniej Santa Barbara slawna z serialu i robiaca mile wrazenie, nastepnie Malibu ze slawnymi jej mieszkancami ktorzy oczywiscie nie pokazuja sie publicznosci na codzien. Zatrzymalismy sie na kilka dni w Los Angeles i zaczeli zwiedzac Universal Studios, Hollywod, Pasadena, NBC az trudno to wszystko zliczyc.

Naszym nastepnym i ostatnim etapem bylo San Diego gdzie spotkalismy sie dwa razy ze Stan'em ktory niedaleko mieszkal i chcial sie zrewanzowac za nasza goscinnosc. Wyskoczylismy do Tijuana'y ktora nie robi dobrego swiadectwa Meksyku i po kilku dniach wrocilismy do domu zeby zdazyc na swieto dziekczynienia.

W miedzyczasie zamowione systemy zostaly wyslane i nastapil mily moment uregulowania naleznosci. Pozostal jeszcze odbior, montaz i szkolenie personelu ktory nie wzial udzialu w poprzednich szkoleniach.  Ale to juz byla drobnostka.
 
Po powrocie zastalem wiadomosc od Mirka ze bedzie w Zurich'u gdzie sie chcial ze mna spotkac i zapraszal na rozmowy do Warszawy. Chcial zebym wiecej czasu poswiecil spolce. Jak widac zly humor minal. O ile mnie pamiec nie myli w Szwajcarii Mirek byl na rozmowach w sprawie wyposazenia do produkcji chyba igiel chirurgicznych. Spotkalismy sie z Ewa ktora przyjechala na obiad i nastepnego dnia odlecielismy do Warszawy.

W spolce byly spore zmiany, samochod jaki dostali byl juz rozbity i mimo naprawy, nigdy nie wrocil do formy bo chyba rama byla skrzywiona. Na poczatku bylo sporo personelu i aktywnosci, ale wyniki zadne. To byl bardzo trudny okres zmian. Stare uklady przestalo istniec, a nowe sie jeszcze nie wykrystalizowaly. Mirek byl bardzo aktywny i niedlugo potem zaczely sie nowe zamowienia na uzupelniajacy sprzet, jednak za powazne sumy. Co prawda to nie bylo to co rok wczesniej, ale i tak nie mozna bylo narzekac. Kilka dni pozniej odlecialem do domu na swieta.

Na swieta pzyleciala Ewa zaproszona przez swego przyjaciela ktory obecnie studiowal na naszym uniwersytecie i chcial sie przeniesc do Stanow. Nie bede wchodzil w niemile detale, tylko powiem ze byli u nas na swieta, poczem sie rozeszli, Ewa przyjechala do nas i ja ja odwiozlem na lotnisko jak wracala do Niemiec.

Tak sie skonczyl rok, jeden z najciekawszych we wspolczesnej historii i dla mnie rok sukcesu, ktory o wlos nie stal sie katastrofa.

6/26/99

 


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone